18. Dom
Poczułam szarpnięcie w brzuchu. Wszystko zaczęło wirować. Na szczęście nie trwało to długo, ale zakręciło mi się w głowie i gdyby wujek nie złapał mnie za ramię, upadłabym na ziemię. To była moja pierwsza teleportacja i jakoś nie nabrałam ochoty na kolejny raz.
– Przywykniesz. – Usłyszałam głos wujka.
Muszę jak najczęściej powtarzać to słowo. Wujek, wujek, wujek... to dosyć dziwna nazwa. Ciężko mi się przyzwyczaić, ale nie będę się z nim kłócić. Zwłaszcza że ewidentnie się cieszy, kiedy tak do niego mówię.
Wyprostowałam się, odgarnęłam włosy z czoła i zobaczyłam... dom, chyba. Miał tylko jedno piętro i zakrytą werandę, na którą wchodziło się po kilku schodkach. Nie wyglądał imponująco, właściwie ledwo stał. Był w opłakanym stanie. Wszystkie szyby w dużych oknach powybijano, drzwi wejściowe wyłamano z zawiasów, dach się zawalił, a na dodatek ściany i płot wyglądały tak, jakby ktoś je podpalił. Rzuciłam wujkowi niepewne spojrzenie. Przecież jest księciem, wielkim czarownikiem... i mieszka w takiej ruderze?
Na posesji rosło niewiele drzew, mimo że zewsząd otaczał nas las. Na pierwszy rzut oka Tamariańska przyroda wydawała mi się surowsza od tej w Ludzkim Świecie. Bardziej dzika i znacznie starsza.
– Teraz już chyba rozumiesz, co miałem na myśli, mówiąc, że przed nami sporo pracy? – odezwał się pogodnie.
– Och, czyli to wyglądało lepiej, zanim stąd wyjechałeś – wypaliłam, a potem dodałam: – Wujku?
– Mieliśmy porachunki z rodziną pewnych wilkołaków. Zakładam, że to bracia Marone byli uprzejmi tak nabałaganić – powiedział w zamyśleniu, obracając w dłoni zaśniedziałą gałkę od drzwi.
Postąpiłam krok w kierunku domu, ale wujek mnie powstrzymał.
– Nie ruszaj się stąd, Kasandro. – Wyciągnął różdżkę i wycelował nią w głąb domu.
Rozbłysło białe światło, które powoli zaczęło ogarniać całą budowlę. Jak nagle się zapaliło, tak i zgasło.
– Dobrze, możemy zaczynać – oznajmił.
– Jak ci pomóc? – spytałam.
– Najlepiej zostań tu, gdzie jesteś. Kiedy wejdziemy do środka, znajdę dla ciebie jakieś zajęcie.
Jego pomysł nie przypadł mi zbytnio do gustu. Widziałam, ile jest dookoła do naprawy i przeczuwałam, że potrwa to dość długo. Z drugiej strony cały czas było mi niedobrze po teleportacji, więc kiwnęłam głową, odeszłam parę kroków i usiadłam pod drzewem. Obserwowałam wujka, jak po kolei wskazywał na różne rzeczy, a one same się reperowały. Pomyliłam się w kwestii czasu. Skończył w ciągu paru minut. Odwrócił się i przywołał mnie do siebie gestem ręki.
– Już jest bezpiecznie, chodź – powiedział, po czym otworzył przede mną drzwi.
Weszłam do środka. Znalazłam się w zwyczajnym, pozbawionym przepychu, ale naprawdę przytulnym domu. Tak bardzo różnił się od zamku, w którym mieszkałam przez ostatnie miesiące, nie wspominając o chacie w środku lasu, w której się urodziłam.
Z szerokiego korytarza odchodziły cztery odgałęzienia do pokojów, a na jego końcu znajdowały się schody. Jedne prowadziły na piętro, a drugie na dół, prawdopodobnie do piwnicy.
– Tutaj jest salon. – Wskazał na pierwszy z brzegu pokój, tak duży, że zmieściły się w nim trzy sofy, tyle regałów z książkami, że nie mogłam ich w pierwszej chwili policzyć i ogromny kominek, na którym już trzaskał ogień.
– Naprzeciwko znajduje się moja prywatna biblioteka. – Otworzył nowe drzwi, lecz ledwo zdążyłam tam zajrzeć, z powrotem je zamknął. – Byłbym ci niezmiernie wdzięczny, gdybyś omijała ją z daleka. Są tu nie tylko niebezpieczne przedmioty, ale i księgi, na które nawet nie powinnaś patrzeć. Umówmy się, że jeżeli będę w środku, a ty byś coś ode mnie potrzebowała, najpierw zapukasz. Nie będziesz tu wchodzić bez pozwolenia.
– Aha – mruknęłam.
– Spójrz na mnie i obiecaj – poprosił z naciskiem.
Niechętnie podniosłam na niego wzrok i westchnęłam:
– Obiecuję.
– Dobrze. – Uśmiechnął się zdawkowo, jakby bardzo chciał, ale nie potrafił mi uwierzyć, a potem otworzył kolejne drzwi. – Tutaj jest kuchnia, tu jadalnia, ale raczej rzadko z niej korzystałem. Nieczęsto miewam gości na tym odludziu.
– Jak to? Nikt tu oprócz nas nie mieszka? – zdziwiłam się.
– Nie. Najbliższe miasto leży dwie godziny drogi stąd, samochodem.
– Samo co? – Uśmiechnęłam się. To brzmiało tak śmiesznie.
– Samochód – powtórzył. – Posiadałem jeden ostatnimi czasy, ale po tym, jak wyglądał dom, obawiam się, że nawet opony po nim nie zostały...
– Opony?
– To taki powóz, który jeździ bez koni, na kołach, a opona to właśnie takie koło – wytłumaczył mi, ale czułam, że w skrócie.
– Za tą ścianą znajduje się korytarz do lewej części domu. Tam są moje pokoje i jeszcze jedna biblioteka. Jeżeli przyszłoby ci do głowy zajrzeć do piwnicy, zastaniesz tylko zamknięte drzwi. Urządziłem tam moją pracownię. A teraz wejdziemy na górę, pokażę ci twój pokój i łazienkę...
– Wujku, ale jak to jest możliwe, że dom z zewnątrz został zniszczony, a w środku nic nie ucierpiało?
– Zanim go opuściliśmy, stworzyłem specjalną iluzję. Jeśli czegoś nie widzisz, to nie możesz tego zniszczyć, a ja postarałem się, żeby włamywacz zastał tylko puste ściany.
Weszliśmy na pierwsze piętro.
– To tutaj. – Otworzył przede mną drzwi i wpuścił przodem.
Ściany były białe, aż biło po oczach. Łóżko oparto krótszym bokiem o ścianę na lewo od drzwi. Po obu jego stronach stały dwie niewielkie szafki nocne, a na każdej z nich – mała lampka. Naprzeciwko łóżka, w przerwie pomiędzy jednym a drugim regałem na książki mieściło się ciężkie, dębowe biurko z przysuniętym do niego krzesłem oraz ogromna szafa, zdecydowanie za duża, jak na znikomy stan mojej garderoby. Na wprost drzwi znajdowały się kolejne, prowadzące na mały balkon.
– Tutaj jest łazienka – oznajmił, wskazując na ostatnie z pozostałych drzwi.
– Aha. – Tylko tyle udało mi się powiedzieć. Podeszłam do łóżka i usiadłam na nim.
– Amanda też tu mieszkała – powiedział w zamyśleniu.
Wzdłuż pleców przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz. Miałam nadzieję, że wujek nie zauważył, że się wzdrygnęłam.
– Tak? – Udało mi się wykrztusić z niemal szczerym zainteresowaniem.
– Wciąż powtarzała, że pokój w jej starym domu był większy. – Uśmiechnął się przelotnie.
Musiało mu się przypomnieć coś miłego, bo jego twarz wyraźnie się rozpogodziła... a potem spojrzał na mnie i na powrót spoważniał.
Nie jestem Amandą. W niczym jej nie przypominam. Nie wiem, na co on liczy, ale wątpię, że uda mi się mu ją zastąpić.
Rozejrzałam się ponownie dookoła.
– Dla mnie jest w sam raz – powiedziałam nieśmiało.
– Cieszę się, że ci się podoba – odparł z wyraźną ulgą.
Tego nie powiedziałam, ale ugryzłam się w język.
I wreszcie nastąpił ten moment, w którym żadne z nas nie miało ochoty się odezwać. On stał w progu, ja dalej siedziałam na łóżku. Nawet na siebie nie patrzyliśmy. Wiedziałam, że wujek najchętniej wyszedłby od razu po tym, jak mnie tu wprowadził i zamknął za sobą drzwi. Był miły, przynajmniej się starał, ale już chyba dotarło do niego, co zrobił... Mógł się nie ruszać z zamku, odesłać mnie do przytułku, ale mimo tego przeniósł nas tutaj. Mam wrażenie, że oboje boimy się siebie nawzajem. W końcu już mu pokazałam, na co mnie stać. W takich warunkach miną lata, zanim zaczniemy normalnie ze sobą rozmawiać.
Westchnęłam. Postanowiłam skrócić jego cierpienie i pozwolić mu już wyjść.
– Jestem zmęczona, mogę zostać sama? – spytałam najuprzejmiej, jak umiałam.
– Oczywiście – ożywił się.
– Dziękuję... za wszystko – dodałam i położyłam się na łóżku.
– Drobiazg – odparł i wyszedł.
Długo patrzyłam na drzwi, za którymi zniknął. Nie mogłam się otrząsnąć po tym, co powiedział.
Drobiazg? Wolne żarty..., zaśmiałam się gorzko i w końcu zamknęłam oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top