17. Od nowa

Niektórzy byli już w połowie posiłku, kiedy weszliśmy z Antonim do jadalni. Przywitano się z nami zdawkowo. Rozmowy ucichły. Zrobiło mi się gorąco i zimno jednocześnie. Strach ściskał mnie za gardło tak mocno, że ledwo mogłam oddychać.

Żołądek związał mi się w supeł. Na sam widok jedzenia tak mnie zemdliło, że mało brakowało, a zwróciłabym... Chciałam powiedzieć „kolację", ale zdałam sobie sprawę, że nie byłam pewna, czy faktycznie ją zjadłam. Działo się tak wiele.

Zbyt wiele...

Nie wiem, jak długo trwało, zanim atmosfera nieco się rozluźniła. Oczywiście, nie dla mnie. Dalej siedziałam sztywno, wlepiając wzrok w pusty talerz.

Wujek był tak blisko, że czułam bijące od niego ciepło. Zachęcał mnie, żebym coś zjadła, ale szybko zrezygnował.

– Dlaczego wszyscy są tacy ponurzy? – sapnęła z irytacją Marika.

– Zajmij się jedzeniem, kochanie – mruknął Maurycy.

– Coś się stało, kiedy spałam? – Nie dawała za wygraną. – Chcę wiedzieć!

Przy stole znów zapadła cisza, ale tylko na moment. Siostra Markusa błyskawicznie odzyskała rezon. Prześlizgnęła się wzrokiem po zebranych, aż dotarła do mnie. Przechyliła się tak, żeby zajrzeć mi w twarz. Nie zmieniłam swojej pozycji, ale widziałam, co robi kątem oka.

– A Kasandra nic nie je! – oznajmiła oskarżycielskim tonem.

– Mariko, proszę – westchnął Maurycy i pociągnął ją lekko do tyłu za ramiona, żeby znów usiadła prosto.

– Dostała karę, czy jest chora? – drążyła niezmordowanie.

Przymknęłam powieki, żeby chociaż na moment odciąć się od tego, co działo się dookoła. Faktycznie nie czułam się zdrowa, a kara jak najbardziej mi się należała. Swoją drogą ciekawe, czy ją dostanę i jak będzie wyglądała. Tak naprawdę powinni się mnie pozbyć...

– Marika, przestań. Co ty wymyślasz? Dostałaś kiedyś karę na jedzenie? – rzucił ostrym szeptem Markus. – Uspokój się i słuchaj taty.

– Kasandra jest smutna – zauważyła, kompletnie ignorując słowa brata.

Nie byłam w stanie się poruszyć. Przestałam oddychać. Marzyłam o tym, żeby rozpłynąć się w powietrzu. Zniknąć. Uciec jak najdalej stąd, ale trwałam, jak skamieniała, tylko pojedyncza łza spłynęła mi po policzku.

– Jeśli moja przyjaciółka jest smutna, mam prawo wiedzieć, dlaczego – oznajmiła z powagą, a potem spytała z naciskiem: – Co się stało?

Zanim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, szarpnęła mną w swoją stronę z taką siłą, że prawie spadłam z krzesła. Utrzymałam się na miejscu tylko dzięki temu, że Antoni wykazał się refleksem i w samą porę otoczył mnie ramieniem.

– Zostaw Kasandrę, kochanie – zwrócił się łagodnie do Mariki, ale w jego głosie przebrzmiewała stalowa nuta.

– Ale... – jęknęła i wygięła usta w podkówkę.

– Nie czuje się dobrze, nie jest głodna, ale dotrzyma nam towarzystwa – dodał spokojnie Antoni. – Nie zaczepiaj jej więcej, proszę.

Puścił mnie i wrócił do jedzenia. Marika się nadąsała, ale tym razem wyjątkowo posłuchała. Najwyraźniej to, co było nieosiągalne dla ojca i brata, wujkowi przychodziło bez problemu.

Amanda nie spojrzała w moim kierunku ani razu. Ja też unikałam jej wzroku. Huczało mi w głowie. Tak mało brakowało, a bym ją zabiła. Ją i resztę tej rodziny.

Mojej rodziny. Ja, Antoni, Amanda i Róża... wszyscy dzieliliśmy tę samą krew.

Wzdrygnęłam się mimo woli i owinęłam ciaśniej połami swetra. Poczułam na ramieniu dłoń Antoniego. To był bardzo łagodny gest, ledwo mnie dotknął. Chyba chciał mi dodać otuchy. Próbował, ale mu się nie udało.

W końcu Amanda odłożyła sztućce i odsunęła krzesło, a wujek zrobił dokładnie to samo, co ona. Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego zdziwiona. Jego twarzy nie widziałam, ale musiał się z nią jakoś porozumieć bez słów, bo po chwili wyszli na taras i skierowali do ogrodów.

Na sztywnych nogach wstałam od stołu i podeszłam do okna. Stałam ukryta za zasłoną i obserwowałam, jak razem spacerowali. W pewnym momencie Amanda się zatrzymała i zaczęła żywo gestykulować. Była wyraźnie zdenerwowana. Skrzywiła się i chyba krzyczała, a wujek stał spokojnie i czekał, aż trochę się uspokoi. Nagle położył jej ręce na ramionach i coś do niej powiedział, a ona momentalnie zmieniła postawę i rzuciła mu się na szyję. Przytulił ją, tak samo, jak wcześniej mnie. Poczułam dziwne ukłucie w sercu. Przecież już wcześniej widziałam tych dwoje w podobnej sytuacji, ale nigdy nie pomyślałam, że to może być normalne. Najwyraźniej tak właśnie zachowują się ludzie, którzy naprawdę się kochają.

Gdy się od niego odsunęła, zobaczyłam, że ma twarz mokrą od łez. On też to zauważył i od razu przygarnął ją do siebie z powrotem. Trwali tak przez dłuższą chwilę, aż nagle w tym samym momencie spojrzeli dokładnie w moim kierunku. Wzdrygnęłam się i odskoczyłam od okna. Oparłam się o ścianę i wypuściłam z piersi drżący oddech. Już po rozmowie. To okropnie nieprzyjemne uczucie wiedzieć, że ktoś o tobie mówi i nie móc podsłuchać ani słowa.

– Możemy ruszać. – Wujek pojawił się w drzwiach. Za jego plecami stała Amanda. Przez ułamek sekundy udało mi się uchwycić jej spojrzenie. Nie dopatrzyłam się w nim tej samej wrogości, co wczoraj.

Otworzyłam usta, ale natychmiast je zamknęłam. Niby wiedziałam, że wyjedziemy od razu po śniadaniu, ale nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko.

– Czeka nas jeszcze sporo pracy, bo dom na pewno będzie wymagał remontu, zanim się do niego wprowadzimy – dodał spokojnie.

– Mogę zabrać lalkę? – spytałam z wahaniem.

– Oczywiście. Nasze rzeczy już są w Świecie Ludzi – oznajmił pogodnie.

– Co?! – pisnęła Marika, która dopiero teraz otrząsnęła się z szoku na tyle, żeby zabrać głos. – Wyjeżdżacie? Sami?

Wpadła w histerię. Zalała się łzami. Zanim zdążyła do mnie dobiec, Maurycy ją chwycił, wziął na ręce i przytulił opiekuńczo.

Nareszcie uwaga skupiła się na kimś innym. Odetchnęłam z ulgą, chociaż i tak czułam ogromny dyskomfort. Marika szlochała coraz bardziej spazmatycznie, a tata głaskał ją po plecach i cierpliwie pocieszał.

– Nie chcę, żeby Kasandra wyjechała! – zawyła między jednym przerywanym oddechem a drugim.

Antoni podszedł do niej i delikatnym ruchem odgarnął jej włosy z czoła.

– Będziemy tu częstymi gośćmi. Wrócimy, zanim zdążysz zatęsknić – oznajmił spokojnie.

Popatrzyła na niego z wahaniem.

– Na pewno? – Pociągnęła nosem.

– Oczywiście – odparł z powagą.

Przestała się rzucać w ramionach Maurycego. Można ją było znów postawić na ziemi bez strachu, że zrobi coś głupiego. Posłała mi ostrożne spojrzenie i westchnęła ciężko.

– Dlatego byłaś taka smutna – stwierdziła cicho.

Zamurowało mnie. Nie, zdecydowanie nie dlatego, ale niech ci będzie, pomyślałam. Przytaknęłam z wahaniem, a ona uśmiechnęła się przez łzy i podeszła bliżej. Objęła mnie za szyję i mocno przycisnęła do siebie.

– Nie martw się, skoro wujek powiedział, że będziecie nas odwiedzać, to tak będzie. On nie kłamie – szepnęła mi do ucha.

Przełknęłam ciężko ślinę. Miałam nadzieję, że mimo wszystko nieprędko wrócimy do Tamarii. Ci ludzie, chociaż mili i dobrzy przypominali mi o złych rzeczach. O kłamstwach i o tym, jak bardzo się pomyliłam.

Marika puściła mnie, dopiero kiedy Antoni ją o to poprosił. Wyciągnął rękę w moim kierunku.

– Przeniesiemy się zaklęciem, musisz mnie chwycić – uprzedził i cierpliwie zaczekał, aż wypełnię jego polecenie.

Nie pospieszał mnie. Kiedy zacisnęłam palce wokół jego dłoni, uśmiechnął się lekko i spojrzał na resztę domowników.

– Trzymajcie się, kochani. Jesteśmy w kontakcie – powiedział, po czym wyszeptał jakieś dziwne słowo i chwilę później, znaleźliśmy się w zupełnie innym miejscu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top