16. Jak bestia

Antoni błądził po lesie już drugą godzinę. Był na siebie wściekły. Zanadto dał się ponieść emocjom i nie do końca przemyślał, co zrobi, jeżeli nie spotka Gotera. Gad jak nic wpełzł pod jakiś kamień i zostanie tam tak długo, jak będzie musiał.

Mężczyzna zatrzymał się przy drzewie, oparł o nie plecami i wypuścił głośno powietrze z płuc. Zorientował się, że nie był pewien, z której strony przybył. Przymknął powieki i stał tak dłuższą chwilę, wsłuchując się w odgłosy lasu.

Wiatr buszował w koronach drzew. Potrząsał też krzakami i wznosił w powietrze suche liście. Antoni starał się zachować czujność, ale przy tym całym szeleście, który go otaczał, dość późno wyłapał delikatny chrzęst łamanych gałęzi. Ten dźwięk stawał się coraz bardziej intensywny. Ktoś się do niego zbliżał, ale zdecydowanie nie mógł być to Goter. On robiłby więcej hałasu. Ten ktoś był znacznie drobniejszy. Może jakieś małe zwierzę?

Mimo braku poczucia zagrożenia, na wszelki wypadek zacisnął w palcach różdżkę. Odwrócił się gwałtownie i wycelował, ale na szczęście nie strzelił. Duże ciemne oczy spoglądały na niego zaskoczone, spod czarnej peleryny z kapturem. Mężczyzna przejechał sobie ręką po twarzy z frustracją.  

– Do licha ciężkiego! – syknął na Kasandrę. – Co ty tu robisz?

– Przyszłam ci pomóc – odparła niewzruszona jego groźnym tonem.

– Czy nie wyraziłem się jasno, że masz zostać w pokoju? – spytał ponuro.

– Nie znajdziesz go beze mnie – stwierdziła rzeczowo.

– Tak uważasz? – Uniósł brew.

Przytaknęła z powagą. Antoni spojrzał na nią i westchnął ciężko.

– Dobrze, zaprowadź mnie do niego, ale obiecaj, że jak go spotkamy, będziesz się trzymać z daleka.

Zatrzymała się gwałtownie.

– Nie! – sapnęła. – Nie zostawię cię z nim samego!

Antoni skrzywił się lekko i przymknął powieki. Jej troska go zaskoczyła i była mu w tym momencie bardzo nie na rękę. Ostatnie, czego potrzebował to Kasandra jako świadek. Wypuścił wolno powietrze z płuc i otworzył oczy. Dziewczynka patrzyła na niego w napięciu. Zastanowił się chwilę, a potem kucnął, żeby znaleźć się na poziomie jej twarzy.

– Musisz mi to obiecać, inaczej odeślę cię prosto do zamku – powiedział, ostrożnie dobierając słowa.

Zmarszczyła brwi. 

– Przyjdę tu znowu – oznajmiła z determinacją.

– Nie chcę, żebyś tu była, kiedy go znajdę – wszedł jej w słowo z powagą. – To niebezpieczne.

– Nie boję się – mruknęła, ale głos jej zadrżał.

– Jak myślisz, dlaczego chcę się z nim spotkać? – spytał cicho.

– Powiedziałeś, że planujesz się z nim ostatecznie rozmówić – szepnęła, spuściwszy głowę.

– Podsłuchiwałaś – stwierdził sucho.

Kasandra spojrzała na niego spod kurtyny rzęs i znów utkwiła wzrok w swoich butach.

– Wolałbym, żebyś nie uczestniczyła w tej rozmowie – powiedział nieco łagodniej.

– Ale dlaczego? – sapnęła z frustracją.

– Bo sam nie wiem, jak się potoczy – wyjaśnił cierpliwie i po chwili wahania delikatnie uniósł jej podbródek wyżej. – Obiecaj, proszę. Nie chcę cię odsyłać do zamku.

Kasandra drgnęła niespokojnie, kiedy jej dotknął, ale nie odskoczyła. Wytrzymała jego spojrzenie i z ociąganiem przytaknęła.

– Obiecuję, że będę się trzymać z daleka – wymamrotała niechętnie, a potem minęła go i wysunęła się na przód.

Podeszła do drzewa i przytknęła do niego otwartą dłoń.

– Musimy iść tędy – powiedziała i ruszyła przed siebie.

– Skąd wiesz? – Antoni nie potrafił ukryć zdziwienia.

Dotknął drzewa w tym samym miejscu, co dziewczynka, ale nie znalazł żadnych wyraźnych znaków.

– Po prostu wiem. – Wzruszyła ramionami.

Szli długo. Słońce już dawno zaszło za drzewami. Antoni pomyślał, że Amanda na pewno się o nich zamartwia. Miał tylko nadzieję, że nie wyruszyła ich śladem.

– Kasandro, czy Amanda wie, że za mną poszłaś?

– Nie – odparła szczerze. – Przecież by mi nie pozwoliła.

Antoni skwitował jej odpowiedź przymknięciem powiek i wolnym wciągnięciem powietrza do płuc.

– Jesteś na mnie zły – bardziej stwierdziła niż spytała.

– Trochę – przyznał.

– Przepraszam – powiedziała automatycznie. W jej głosie w ogóle nie było słychać skruchy.

Antoni potrząsnął głową z niedowierzaniem. Chciał ją skarcić, ale nie wiedział, jakich słów użyć. Nie zdążył się zastanowić, bo Kasandra stanęła gwałtownie i wskazała na coś w oddali ręką.

– Jest tam – szepnęła.

Mężczyzna wytężył wzrok. Dopiero po dłuższej chwili zauważył zakapturzoną postać, pochylającą się nad strumykiem. Przełknął nerwowo.

– Zostaniesz tutaj – powiedział z powagą.

Otworzyła usta, żeby się z nim kłócić, ale uniósł palec do góry i przypomniał:

– Obiecałaś, że będziesz się trzymać z daleka.

– Stąd was nie usłyszę – jęknęła z zawodem.

– I bardzo dobrze. O to właśnie chodzi – odparł spokojnie i delikatnie przesunął ją tak, żeby stanęła plecami względem miejsca, w którym znajdował się Goter. – Zaczekasz tutaj, aż po ciebie wrócę.

Ledwo skończył mówić, machnął różdżką nad stopami dziewczynki. Z ziemi wystrzeliły korzenie, które oplotły jej buty, unieruchamiając ją w miejscu. Kasandra sapnęła oburzona, ale nic nie powiedziała.

– Zaraz wrócę – obiecał i odszedł.

Antoni nie dbał o to, że przedzierając się przez las robił dużo hałasu. Goter zauważył go już z daleka. Zarechotał i podniósł się z ziemi. Czekał cierpliwie, aż mężczyzna do niego podejdzie.

– Witaj, Antoni! – parsknął. – Cóż za niemiła niespodzianka!

Mężczyzna zatrzymał się w odległości kilku metrów od Gotera.

– Twoja wizyta może oznaczać tylko jedno – westchnął ciężko potwór. – Moja córunia po raz kolejny zawiodła.

Uśmiechnął się krzywo do Antoniego i syknął:

– Powiedziała wam prawdę? Żyje jeszcze? Jeśli tak, mam jej coś do przekazania. – Oblizał wargi, nabrał powietrza w płuca i ryknął na całe gardło: – Wyłaź, ty mała poczwaro! Wiem, że gdzieś tu jesteś!

Spłoszył wszystkie ptaki z okolicy. Poderwały się gwałtownie do lotu i na moment przysłoniły Antoniemu obraz Gotera. Kiedy zniknęły, potwór stał o wiele bliżej niż wcześniej, ale Antoni był przygotowany. Jego różdżka żarzyła się niebieskim blaskiem i niemal dotykała piersi Gotera.

– Zaatakujesz bezbronnego? – spytał z przerysowanym niedowierzaniem Goter.

– Dostrzegam ironię – mruknął ponuro Antoni.

Goter parsknął urywanym śmiechem, ale szybko spoważniał. 

– Kasandra nie jest bezbronna – oznajmił.

– To dziecko – wycedził ze złością Antoni.

– Ale z jej mocą – odparł z naciskiem Goter. – Nie masz pojęcia, w co się pakujesz, Antoni.

Przez krótką chwilę mierzyli się wzrokiem, aż spojrzenie Gotera zjechało niżej, a jego usta wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu.

– Oto i ona, mała niewdzięczna żmija – zaszczebiotał złośliwie.

Antoni wzdrygnął się, kiedy ją zobaczył. Podeszła tak cicho, że wcale jej nie usłyszał. Była boso. Zostawiła buty tam, gdzie kazał jej czekać.

– Kasandro – szepnął ostro. – Miałaś się trzymać z daleka.

Dziewczynka go zignorowała. Całą uwagę skupiła na Goterze.

– Okłamałeś mnie, ojcze – powiedziała z wyrzutem.

Goter parsknął okrutnym śmiechem.

– Nie powiedziałeś, że oni są moją rodziną. – Głos jej zadrżał.

– Nie masz rodziny, Kasandro – wycedził Goter. – Masz tylko mnie.

– Nie! – Potrząsnęła głową.

– Ależ tak! – Uśmiechnął się złośliwie. – Należysz do mnie i zrobię z tobą, co zechcę – dodał z powagą.

Antoni od razu zauważył, że Kasandra zesztywniała. Cała krew odpłynęła jej z twarzy. Instynktownie cofnęła się o krok. Zaczęła dygotać, z trudem łapała powietrze, a Goter delektował się jej strachem.

– Pewnie ci powiedzieli, że będziesz mogła zostać, co? – spytał gawędziarskim tonem i oblizał wolno wargi, zanim wysyczał: – Mam dla ciebie przykrą wiadomość. Kłamali. Nie zatrzymają cię.

– Nie słuchaj go, Kasandro – szepnął Antoni, ale Goter skutecznie go zagłuszył.

– Bo kto by cię chciał? – mruknął pobłażliwym tonem, a chwilę później warknął: – Nikt! A wiesz, dlaczego? – Dał jej parę sekund na przetrawienie pytania, po czym sam udzielił odpowiedzi: – Bo jesteś problemem! 

– To nieprawda, Kasandro. Oczywiście, że będziesz mogła z nami zostać. – Antoni ponowił próbę dotarcia do dziecka, ale wątpił, że go usłyszało. Było w pełni skupione na tym, co mówił do niego ojciec.

Dziewczynka coraz ciężej łapała oddech. 

– Nawet ja ciebie nie chcę – stwierdził ponuro Goter.

Spojrzał na nią z góry i rozciągnął usta w szerokim, okrutnym uśmiechu. 

– Jestem dziś w litościwym nastroju. Pozwolę ci wrócić, przez wzgląd na Bestię – oznajmił łaskawie, a potem mruknął: – Najpierw jednak przyjmiesz karę za swoją zdradę. Stłukę cię tak, jak nigdy dotąd. Pożałujesz, że się urodziłaś.

Ledwo skończył mówić, postąpił krok w jej kierunku i spróbował ją dosięgnąć.  

– NIE! – krzyknęła rozpaczliwie i zasłoniła się rękami, odruchowo blokując potencjalny cios.

Z dłoni Kasandry wystrzelił słup zielonego ognia i trafił prosto w Gotera. Płomienie rozpełzły się po jego ciele z taką łatwością, jakby był suchą trawą, a nie człowiekiem. Za pierwszym razem wrzasnął z zaskoczenia, kolejny spowodował ogrom bólu. Miotał się desperacko, próbując stłumić płomienie, ale im zacieklej walczył o życie, tym ogień rósł w siłę.

Kasandra opuściła ręce wzdłuż ciała i patrzyła na tę scenę w niemym przerażeniu. Oczy zaszły jej łzami, ale zanim zdążyły spłynąć po policzkach, Antoni przygarnął ją do siebie i odciągnął na bezpieczną odległość, aby płomienie ich nie dosięgły. Szarpała się z nim, próbowała wyrwać z jego objęć, ale trzymał ją mocno i nie pozwolił się odwrócić. Nie chciał, żeby patrzyła na to, co zrobiła. 

– Błagam, pomóż mu, ja nie chciałam – wyszeptała w końcu słabym głosem, ale było już za późno.

Goter nie tylko nie żył. Spalił się błyskawicznie. Zmienił się w popiół. Nie było czego ratować. Ledwo Antoni poluźnił uścisk, Kasandra od razu się od niego odsunęła i rozejrzała niepewnie po okolicy. Szukała ojca.

– To niemożliwe, kochanie – przemówił do niej najłagodniejszym tonem, na jaki go było stać. Miał nadzieję, że nie usłyszała w jego głosie strachu, który ściskał go za gardło. 

Delikatnie przygarnął ją z powrotem.

Zadrżała, ale więcej nic nie powiedziała.

– On cię już nie skrzywdzi – odezwał się ostrożnie Antoni.

Przytaknęła zdawkowo. Była w szoku. Bez oporu pozwoliła Antoniemu wziąć się na ręce.

– Zabiorę cię do domu – szepnął, ponieważ zorientował się, że dziewczynka zasnęła z wyczerpania. 

Antoni jeszcze raz rzucił okiem na garstkę popiołu, która pozostała po Goterze. Przymknął powieki i wypowiedział w myślach zaklęcie. Po chwili byli już w zamku.

Amanda drzemała oparta o Markusa na tarasie. Zapewne oboje wypatrywali ich tak długo, że nie dotrwali do powrotu. Mężczyzna pomyślał, że lepiej będzie, jeżeli najpierw odniesie Kasandrę do łóżka. Położył ją i przykrył kołdrą, a potem na palcach opuścił pokój. Wrócił do Amandy i jej męża. Obudził ich delikatnie, aby mogli już pójść do siebie. Oni jednak się ożywili i zasypali go pytaniami.

– Nie żyje? Jesteś pewien? – Amanda momentalnie dostała wypieków na twarzy.

– Tak – mruknął krótko Antoni.

– Długo szukałeś... – zauważył ostrożnie Markus.

– Czy wiedzieliście, że Kasandra poszła za mną? – przerwał im ostrym szeptem Antoni, pocierając skronie ze zmęczenia, a potem spojrzał na nich wyczekująco.

Na twarzach obojga odbiło się wyraźne zakłopotanie.

– Wasze milczenie jest bardzo wymowne – skwitował ciężko starszy mężczyzna.

– Przepraszam, zauważyliśmy to o wiele za późno – powiedziała cicho i spuściła wzrok na swoje dłonie. – Nie mieliśmy możliwości, żeby zareagować.

Antoni obserwował ją przez moment w milczeniu, jak wyłamuje sobie palce. Bardzo chciał jej wierzyć, że nie zrobiła tego specjalnie. Niewiele brakowało, a ich „problem" z Kasandrą rozwiązałby się sam. Gdyby go tam z nią nie było...

Wzdrygnął się i westchnął.

– Rozumiem – odparł w końcu, bardziej do siebie niż do niej. Nie miał siły na kłótnie.

– Jesteś zmęczony, połóż się spać, wuju – zaproponowała Amanda, tłumiąc ziewnięcie.

Pocałowała go w policzek. Antoni uśmiechnął się słabo i poszedł do swojego pokoju. Opadł z westchnieniem na łóżko i od razu zasnął.

Nie masz pojęcia, w co się pakujesz, Antoni. – Głos Gotera rozległ się w jego głowie tak wyraźnie, jakby mężczyzna stał tuż obok.

Obrazy przesuwały mu się przed oczami w szaleńczym tempie.

Znów był młody. Czuł się lekki jak piórko. Skoczna muzyka dudniła mu w uszach. Światła migotały. Był szczęśliwy. Wirował na parkiecie, w sali pełnej ludzi, ale otoczenie mało dla niego znaczyło. Był w pełni skupiony na kobiecie, którą trzymał w swoich ramionach. Górną połowę jej twarzy zasłaniała delikatna maska, pomalowana w czerwone róże. Niesforne kosmyki w odcieniu mlecznej czekolady wysunęły się z misternie zaplecionej korony i opadły na rumiane policzki. Błękitne oczy patrzyły na niego z miłością. Tylko ona potrafiła zawrzeć w uśmiechu tyle ciepła, że nie musiał jej dotykać, żeby się ogrzać. Wiedział, że nie powinien jej przyprowadzać. To było duże ryzyko.

Muzyka się zatrzymała. Rozalia zniknęła, podobnie jak sala balowa. Był w lesie. Jęknął głucho, gdy niespodziewanie otrzymał cios prosto w żołądek. Zgiął się w pół, a gdy udało mu się wyprostować, w jednej chwili trzymał w objęciach Melindę i słyszał rozdzierający krzyk Amandy zza ściany, a w drugiej patrzył, jak siostra przemienia się w kamień i umiera na jego oczach.

Wrócił do sali balowej. Szarpał się ze strażnikami swojego ojca. Czterech ludzi przytrzymywało go za ramiona. Wiedział, że nie miał z nimi żadnych szans, ale i tak próbował się im wyrwać. Ojciec kazał mu patrzeć, jak dwóch postawnych mężczyzn wywleka Rosę z sali balowej, rechocząc przy tym paskudnie. A ona krzyczała. Chyba go błagała, żeby o niej zapomniał, ale nie słyszał jej wyraźnie, bo ojciec nachylił się nad nim niebezpiecznie i syknął mu ponuro do ucha:

– Myślałeś, że o niczym się nie dowiem, synu? Masz mnie za idiotę? Jesteś jednym wielkim rozczarowaniem.

– Dokąd ją zabieracie?! Nie róbcie jej krzywdy! – wrzasnął Antoni z rozpaczą.

Ojciec chwycił go za szczękę i zmusił, żeby na niego spojrzał.

– Weź się w garść. Przynosisz mi hańbę! – warknął starszy mężczyzna.

– Obyś sczezł! Nienawidzę cię! – odparł drżącym głosem Antoni.

Zrobiło mu się gorąco. Nigdy nie zapędził się tak daleko w szczerości względem tego człowieka. Nie wierzył, że powiedział to na głos.

Ojciec nie wyglądał na dotkniętego tym, co usłyszał. Stał niewzruszony. Na jego usta wpłynął kpiący, okrutny uśmiech.

– Wygląda na to, że mój syn potrzebuje przypomnienia, gdzie jest jego miejsce – wycedził król i skinął na strażnika. – Zabierzcie go do lochów i dajcie dwadzieścia batów.

Zaschło mu w ustach. Zadrżał. Siły go opuściły. Już nie walczył. Słowo króla było święte. Nic go nie uratuje przed karą.

Wystarczyło, że mrugnął, a już był w innym miejscu. Przeniósł się do lochu, ale tym razem role się odwróciły. Teraz to on był katem. Odtworzył wszystkie zaklęcia, które rzucił na Amandę, przybliżając ją ku śmierci. Naprawdę chciał ją wtedy zabić, byle oszczędzić jej cierpienia, ale Bestia go przejrzała. Nie pozwoliła mu na to. Jego ręce były mokre od krwi. Posoka rozbryzgała się na ścianach. Ściekała po nich, jak świeża, zbyt grubo nałożona farba.

Poczuł palce Rosy na swoim policzku. Pogłaskała go z czułością. Uniósł jej dłoń do ust i pocałował ją w czubki kostek.

– Kocham cię, Antoni. Proszę, zapomnij o mnie – szepnęła.

Nie było mu dane jej odpowiedzieć. Usłyszał trzask, a przeszywający ból rozlał się wzdłuż jego pleców. Nie zdążył nawet krzyknąć, a bat uderzył go ponownie. Bestia podeszła i chwyciła go za szczękę. Jakaż była podobna w tym geście do ojca. Ich oczy się spotkały. Zobaczył w nich strach i frustrację. Bała się, że tym razem z nią wygra. Że prędzej umrze, niż zdradzi Amandę. Czy kiedykolwiek żałowała tego, co mu zrobiła? Im wszystkim? Wątpił, chociaż bardzo chciał, żeby było inaczej.

Znów zobaczył twarz Rozalii. Czuł żar bijący od jej nagiego ciała. Przytulał ją do siebie desperacko. Wiedział, że lada chwila kobieta ponownie zniknie. Leżeli na polanie, gęsto porośniętej drzewami. Otoczył to miejsce barierą ochronną. Nikt ich teraz nie znajdzie, nie zobaczy ani nie usłyszy. To było wyczerpujące zaklęcie i naprawdę długo się go uczył, ale nie żałował. Przez ten krótki moment zapewnił im prywatność. Odgrodził od ludzkich spojrzeń.

– Jesteś dobrym człowiekiem, Antoni – szepnęła, przesuwając delikatnie opuszką palca po jego torsie. – Będziesz kiedyś wspaniałym ojcem.

Chciał nim być. Pragnął tego całym sobą. Gdyby Rosa zaszła w ciążę, to byłby dobry powód, żeby ostatecznie z nią uciec. Tylko co zrobi z Bestią? Czy da radę ją opuścić?

Usłyszał trzask, a potem kolejny. Rosa zniknęła. Stał za drzewem i patrzył, jak Goter wymierza Kasandrze cios za ciosem. Dziewczynka nie walczyła, docierał do niego jej cichy płacz. Oblepioną krwią ręka Gotera zawisła w powietrzu. Mężczyzna odwrócił się wolno w kierunku Antoniego i posłał mu szeroki, szyderczy uśmiech.

– Niby taki porządny – wysyczał zjadliwie. – Współczujący... Obrońca uciśnionych, a stoi i się gapi! Co z tobą? Aż tak się mnie boisz? Gdzie twoje jaja?

Antoni się wzdrygnął. Otworzył usta w niemym proteście, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Lodowata nienawiść zacisnęła palce na jego gardle. Rozpełzła się mu po całym ciele. 

Co by powiedziała Rosa, gdyby go teraz zobaczyła? Czy brzydziłaby się nim tak samo mocno, jak on brzydził się sobą?

Wrzask Gotera wyrwał go z zamyślenia. Potwór miotał się po ziemi, próbując zgasić zielone płomienie. Antoni uchwycił przerażone spojrzenie Kasandry. Wyciągnęła do niego ręce w nadziei, że jej pomoże..., ale on nie miał najmniejszego zamiaru tego uczynić. Bez wahania odtrącił ją i uciekł, jak ostatni tchórz. Zostawił ją samą.  

Antoni ocknął się z koszmaru zlany potem. Wciągnął drżący oddech i chwycił się za serce. Tłukło mu w piersi jak oszalałe. Odrzucił kołdrę na bok, a potem usiadł i przejechał sobie dłońmi po twarzy.

Szedł do tego lasu z zamiarem zabicia Gotera, chociaż nie był w stanie nazwać rzeczy po imieniu ani wypowiedzieć jej na głos. Nigdy nie zabił z premedytacją. Owszem, przyczynił się do śmierci Bestii, ale ostatecznie to nie on rzucił zaklęcie. Amanda to zrobiła. Z Melindą sytuacja wyglądała podobnie. Jej śmierć była wynikiem nieszczęśliwego wypadku...

Planował to wszystko rozegrać inaczej. Pierwotnie chciał negocjować. Zmusić Gotera, żeby sam odszedł. To, co się stało, nie powinno się wydarzyć. Biedna Kasandra...

Ma w sobie wielką siłę, nad którą kompletnie nie panuje. Bestia nie zdążyła jej nauczyć... A może wcale nie miała takiego zamiaru? Może o to jej właśnie chodziło? Żeby Kasandry nie dało się opanować? Żeby siała zniszczenie...

Chciałby jej pomóc, ale czy podoła? A co, jeśli skończy jak Goter?

Drgnął niespokojnie, kiedy usłyszał dźwięk w głębi pokoju. Zapalił światło i sapnął zaskoczony. Zobaczył Kasandrę zwiniętą w kłębek w jego fotelu. Para szeroko otwartych oczu patrzyła na niego z takim samym strachem, co wcześniej w lesie. Przelotnie uświadomił sobie, że każdego ranka widzi takie same w lustrze. Były czarne, jak smoła.  

– Przepraszam, starałam się być cicho, nie chciałam cię obudzić – wyrzuciła na jednym oddechu.

– Nie obudziłaś – zapewnił ją spokojnie. – Co tu robisz?

Zwlekała z odpowiedzią. Spuściła wzrok na swoje dłonie i wytarła je o siebie, zostawiając na ubraniu mokrą smugę potu.

– Nie mogę spać. – Głos jej się załamał. – Wszędzie go widzę.

Spojrzała ostrożnie na Antoniego i dodała:

– Zabiłam go, wujku. Nie chciałam. Naprawdę, nie chciałam.

Nie uszło jego uwadze, że nazwała go wujkiem i że zrobiło mu się ciepło na sercu, gdy to do niego dotarło. Poruszył się, a ona drgnęła nerwowo. W każdej chwili była gotowa zeskoczyć z fotela i uciec. Spodziewała się, że ją wyrzuci.

– Chcesz tutaj spać? – spytał cicho.

Spojrzała na niego zaskoczona, ale szybko zaprzeczyła.

– Nie, ja tylko... – Przełknęła ciężko ślinę i znów utkwiła wzrok w swoich dłoniach. – Nie chcę być sama. Jeśli się zgodzisz, posiedzę tu do rana. Będę cicho. Obiecuję!

– Nie jesteś zmęczona? – Uśmiechnął się ostrożnie.

Stłumiła ziewnięcie i pokręciła głową.

– W takim razie usiądź koło mnie, porozmawiamy – zaproponował.

Kasandra zesztywniała. Przez jej twarz w jednej chwili przemknęło tyle emocji, że Antoni nie nadążał z rozszyfrowywaniem, co mogła czuć. Miał jednak nadzieję, że dziewczynka podejdzie. Trwało to chwilę, zanim zsunęła się z fotela i wdrapała na materac. Usiadła obok, ale trzymała dystans. Musiał się pochylić, żeby zajrzeć jej w oczy.

– Wierzę ci, że nie chciałaś skrzywdzić ojca – powiedział z powagą. – Jesteś jeszcze bardzo mała. Twoja moc ujawnia się w sytuacjach stresowych, kiedy się boisz albo denerwujesz. To zupełnie normalne, jesteś czarownicą. – Odetchnął głęboko i zniżył głos do szeptu. – Mogę cię nauczyć, jak opanować tę moc, żebyś nie stanowiła zagrożenia dla siebie i innych.

– A jak ci coś zrobię? – jęknęła z paniką i objęła się ramionami. – Już mi się parę razy zdarzyło tak wybuchać, a potem ojciec mnie bił.

– Ja nie będę – przerwał jej stanowczo. – On też nie powinien był cię za to karać. Postępował z tobą wyjątkowo okrutnie i bardzo mi przykro, że nie poznałem prawdy o tym, kim jesteś wcześniej – dodał spokojniej. 

Przyjrzała mu się z uwagą, ale nic nie powiedziała.

– Nauczę cię panować nad mocą – powtórzył. – Nauczę cię białej magii. Będziesz bezpieczna. Dopilnuję, żeby ludzie byli dla ciebie życzliwi, o ile ty, będziesz miła dla nich.

Przytaknęła zdawkowo i przez dłuższą chwilę się nie odzywała. Dopiero, kiedy Antoni lekko osunął się na poduszkach szepnęła:

– Na pewno ci nie przeszkadzam, wujku? Jest późno. Jeśli chcesz, możesz spać.

– Nie, już się wyspałem – odparł spokojnie.

– Przepraszam, wujku – dodała.

– Nie przepraszaj bez powodu. Widzę, że ci to weszło w nawyk. – Uśmiechnął się do niej łagodnie.

Kasandra nieśmiało oparła się o jedną z poduszek, stłumiła ziewnięcie i spytała:

– Kochałeś moją mamę?

– Zamknij oczy, Kasandro, to ci odpowiem – powiedział i skinął dłonią na kołdrę, która leżała między nimi. Materiał uniósł się ostrożnie, a potem powoli opadł na dziewczynkę, szczelnie ją otulając. Drgnęła nerwowo, ale jej z siebie nie zrzuciła. Niepewnie zacisnęła na niej dłoń.

– A jak zasnę? – zmartwiła się.

– Nie zaśniesz. – Uśmiechnął się pod nosem.

Powieki Kasandry stały się ciężkie. W końcu opadły. Dziewczynka zwinęła się w kłębek, a Antoni z wahaniem wyciągnął dłoń i pogładził ją po czole, odgarniając niesforny kosmyk na bok.

– Bardzo ją kochałem – szepnął. – Może nawet za bardzo – westchnął. – Łączyła nas szczególna więź – dodał w zamyśleniu.

– Dlaczego mi nie powiedziała, że byłeś jej bratem? Mówiła na twój temat same okropne rzeczy – jęknęła płaczliwym tonem. – Czy ona nas kochała?

– Na swój sposób – westchnął cicho, chociaż wcale nie miał pewności, że to prawda. – Na pewno nas kochała.

– To były naprawdę okropne rzeczy – szepnęła.

– Szsz... – Uciszył ją łagodnie. – Już nic nie mów, Kasandro.

– Okropne. – Wciągnęła drżący oddech.

Antoni zmarszczył brwi i otworzył usta, szukając słów, które mogłyby ją uspokoić, ale zrezygnował, kiedy usłyszał senne:

– Ale już w to nie wierzę.

Spojrzał na nią zdziwiony. Potem jednak uśmiechnął się i przesunął dłoń na jej policzek.

– Ale ojciec nie wróci, prawda? Obiecaj mi, wujku – wymamrotała półprzytomnie.

– Nie, nie wróci. Nigdy więcej go nie zobaczysz – szeptał, aż jej oddech stał się miarowy i zyskał pewność, że wreszcie zasnęła.

Podjął decyzję już wcześniej, ale dopiero w tym momencie to sobie uświadomił. Zamierzał dotrzymać każdej obietnicy, którą złożył tej dziewczynce. Nie mieściło mu się w głowie, że nieco ponad pół roku temu najmocniej naciskał, żeby ją odesłać. 

Tak, była niebezpieczna, ale to się nie zmieni, jeśli on jej nie pomoże. Bo kto inny mógłby się tego podjąć? Amanda postawiła sprawę jasno. Nie chce jej tu widzieć.

Antoni przeniósł się na fotel. Usiadł i przez całą noc myślał nad przyszłością. Kasandra musi się tak wiele nauczyć. Jedną kwestią jest opanowanie mocy, ale ważniejszą... umożliwienie jej, żeby doszła do siebie po tym, co ją spotkało. Ktoś musi wychować to dziecko, zaopiekować się nim, pokazać mu, jak wygląda życie w kochającej rodzinie... Sprawić, żeby poczuło się chciane i potrzebne.

Zdecydował, że jeśli Kasandra się zgodzi, zabierze ją z Tamarii najszybciej, jak będzie to możliwe. Przeprowadzą się do Świata Ludzi, do domu Antoniego, tego samego, w którym wcześniej mieszkał z Amandą. To dobre miejsce do nauki magii, rozległe leśne tereny, cisza, spokój, brak sąsiadów... Tak będzie najlepiej. Kasandra jest jak odbezpieczony granat. W każdej chwili może wybuchnąć. Stanowi ogromne zagrożenie.

– Dzień dobry. – Głos Kasandry, wyrwał go z zamyślenia. – Długo nie śpisz, wujku?

– Nie – skłamał, żeby nie było jej przykro.

– Dziękuję, że pozwoliłeś mi tu zostać – powiedziała zawstydzona. – Jednak zasnęłam.

– Cieszę się, że do mnie przyszłaś – odparł szczerze.

Dziewczynka uśmiechnęła się blado i zapatrzyła w okno. Słońce właśnie wschodziło.

– Co się teraz stanie? Amanda odeśle mnie do przytułku? – spytała cicho.

Antoni wstrzymał oddech.

– Słyszałam, jak powiedziała, że nie będę mogła tu zostać – dodała drżącym głosem i przeniosła wzrok na mężczyznę.

Antoni powoli wstał z fotela i podszedł do łóżka. Przysiadł na brzegu materaca i westchnął:

– Twoja matka bardzo skrzywdziła Amandę – westchnął. – Lęk, który się w niej obudził w momencie, gdy poznała prawdę o tobie, jest dla mnie zrozumiały i nie mogę od niej wymagać, żeby dalej się tobą zajmowała.

– Co jej zrobiła? – odezwała się matowym głosem.

Antoni przełknął ciężko. To nie był odpowiedni moment na wdawanie się w szczegóły.

– Zadała jej bardzo głębokie rany, nie wszystkie z nich zdążyły się zagoić – wyjaśnił z wahaniem.

Kasandra odwróciła wzrok i machinalnie zacisnęła materiał sukienki w pięściach. Drgnęła nerwowo, kiedy nieznacznie się ku niej pochylił.

– Ona się tobą nie zajmie, ale ja mogę – powiedział, ostrożnie dobierając słowa.

Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

– Zabiorę cię z Tamarii – dodał.

– Dokąd? – wykrztusiła.

– Do Świata Ludzi, mam tam dom.

Wciągnęła drżący oddech, a potem powoli wypuściła powietrze z płuc aż do oporu.

– Dlaczego? – spytała tak cicho, że ledwo ją usłyszał.

– Nie pozwolę, żebyś wylądowała w przytułku, skoro masz rodzinę, która może się tobą zaopiekować – odparł spokojnie, nie odrywając od niej wzroku.

Zerknęła na niego z wahaniem i znów opuściła głowę.

– Będziesz ze mną bezpieczna, nikt nie ośmieli się zrobić ci krzywdy – zapewnił ją z powagą.

– A jeśli ja zrobię krzywdę tobie, tak jak ojcu? – jęknęła głucho i schowała twarz w dłoniach.

Antoni zaklął w myślach i zanim zdążył dobrze się zastanowić, przesunął się bliżej i przygarnął ją do siebie. Spięła się i wstrzymała oddech.

– Nie dam ci powodu, żebyś musiała aż tak gwałtownie reagować – szepnął i pogładził ją ostrożnie palcami po włosach. – Nie spotka cię żadna krzywda, obiecuję.

Szybko się od niej odsunął. Bał się, że dziewczynka się udusi, jeśli nie zaczerpnie powietrza. Nadal patrzyła na niego zaskoczona, ale przynajmniej znów zaczęła oddychać.

– Dobrze – szepnęła z wysiłkiem.

Antoni otworzył usta, żeby zadać pytanie, ale nie zdążył, bo dodała tak cicho, że ledwo ją usłyszał:

– Zabierz mnie stąd, proszę. Nie chcę tu być.

Zamknęła w tych dwóch zdaniach tyle cierpienia, że serce mężczyzny niemal pękło na pół. Zwalczył w sobie potrzebę, żeby znów ją do siebie przygarnąć i mocno przytulić. W obecnej chwili bardziej by tym zaszkodził, niż pomógł. Kasandra nie była przyzwyczajona do takiego traktowania.

Antoni uśmiechnął się do niej łagodnie.

– Porozmawiam z Amandą, uprzedzę ją o naszych planach. Wyruszymy po śniadaniu. – Wyciągnął do niej dłoń. Drgnęła niespokojnie i utkwiła w niej wzrok, a po chwili przeniosła go na jego twarz.

– Nie jestem głodna – oznajmiła słabym głosem.

– Powinnaś coś zjeść, chociaż trochę – odparł spokojnie. Wciąż cierpliwie czekał, aż weźmie go za rękę, ale nic nie wskazywało na to, że to zrobi.

– Nie chcę – szepnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy.

Antoni westchnął i powoli opuścił dłoń.

– W porządku, nie musisz jeść, ale chodź ze mną, proszę. Nie chcę cię zostawiać samej – powiedział, ostrożnie dobierając słowa.

Zmarszczyła brwi i przygryzła policzek od środka.

– Zrobisz to dla mnie? – spytał łagodnie.

Wyraźnie się zawahała, ale ostatecznie przytaknęła i zsunęła z materaca. Antoni odetchnął głęboko w środku. Skinął różdżką w kierunku korytarza i przywołał do siebie sweter Kasandry. Spojrzała na niego zaskoczona, kiedy chwilę później narzucił jej go na ramiona. Otuliła się nim tak ciasno, że mężczyzna momentalnie pożałował, że nie wybrał jakiegoś grubszego odzienia.

Otworzył przed nią drzwi i przepuścił ją przodem. Wyszła z pokoju. Antoni zauważył, że Kasandra ledwo dostrzegalnie drży przy każdym kroku, zupełnie jakby jej ciało walczyło, żeby nie zawrócić. Wydawała mu się też mniejsza, niż wczoraj. Czy to możliwe, że skurczyła się przez noc? Przerwał rozmyślania z chwilą, gdy dotarli do jadalni. Reszta rodziny już na nich czekała. Uchwycił niepewne spojrzenie Amandy. Z jej twarzy biły wyrzuty sumienia. Antoni był pewny tego, co ujrzał, mimo że kobieta bardzo szybko odwróciła wzrok.

Mężczyzna westchnął cicho i odsunął dziewczynce krzesło od stołu, a potem zajął miejsce obok niej. Kasandra utkwiła spojrzenie w swoim pustym talerzu i mimo nieśmiałych namów ze strony Antoniego, ostatecznie nic nie zjadła. Nie zamierzał naciskać. Nie dziwił się, że nie miała apetytu. Zaczekał cierpliwie, aż Amanda skończy posiłek, a kiedy wstała, on również się podniósł. Spojrzała na niego z wahaniem, ale gdy dał jej dyskretny znak, by się zbliżyła, podeszła do niego natychmiast. Zanim opuścili jadalnię, Antoni szepnął Markusowi, żeby miał oko na Kasandrę. Niby zostawiał ją tylko na chwilę, ale ostrożności nigdy za wiele. W tym konkretnym przypadku lepiej dmuchać na zimne.   

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top