Rozdział 8
Starałam się uspokoić i myśleć trzeźwo. Wiedziałam, że to paranoja i denerwowało mnie poczucie, iż tracę zmysły. Stanęłam więc na chwilę, żeby napisać esemesa tej treści do mamy. "Wszystko u mnie ok. Wrócę później bo będziemy jeszcze robiły projekt. Kocham" i dodałam emotikonę serduszka. Zerknęłam przez ramię na alejkę za mną i wzięłam płaczącą Zuzię na ręce. Jedną dłonią obejmowałam ją, a drugą grzebałam w torbie dziecięcej przyczepionej do wózka. Natrafiłam na różne rzeczy, ale nigdzie nie mogłam znaleźć smoczka. Nerwowo bujałam niemowlę, aby przestało kwilić. W torbie znalazłam chustę dziecięcą, którą postanowiłam wykorzystać jako nosidełko. Przyczepiłam malutką do siebie i zaczęłam jej śpiewać pioseneczkę, którą pamiętałam z dzieciństwa. Nieznacznie się uspokoiła, lecz mimo to nie przestała płakać. Wysypałam zawartość torby do wózka. Były pieluszki, pusta butelka na soczek, wilgotne chusteczki, zasypka, krem przeciw odparzeniom, jakieś ubranko na zmianę, kocyk, żel łagodzący ból przy wyrzynaniu się ząbków i żel antybakteryjny do rąk, nigdzie jednak nie mogłam znaleźć zguby. Zapytałam się więc Sam przez esemesa, gdzie może być. Odpisała mi, że najprawdopodobniej w pojemniczku pod podusią. Rzeczywiście tam był. Dałam więc go do ssania Zuzi, a ta momentalnie się uspokoiła. Porozrzucane rzeczy z powrotem wrzuciłam to torby i dalej pchałam wózek.
Do sklepu dotarłyśmy po piętnastu minutach drogi. Odwiązałam chustkę i włożyłam dzieciątko pod kołderkę, by mogło się ogrzać. Mała strasznie zmarzła po drodze. Wzięłam słoiczki i soczek przecierowy dla dzieci oraz to, o co prosiła mnie Samantha. Wyjęłam z kieszeni kurtki portfel. Miałam w nim niecałe trzy złote. Jak zawsze bogata... -pomyślałam. Widząc tyle jedzenia przypomniałam sobie, że nie jadłam nic od śniadania, oraz że umieram z głodu. Dorzuciłam więc dwa batoniki milkiway i podeszłam do kasy. Zerknęłam na tymczasową podopieczną, która słodko spała. Zapłaciłam i wyszłam ze sklepu. Było już ciemno. Dróżkę oświetlały nieliczne latarnie, mieszczące się w tak dużych odstępach, że i tak sześćdziesiąt procent drogi szłam w mroku. Wyjęłam smartfona i włączyłam widget latarki. Wątłe światełko, ale zawsze coś. Szłam dosyć szybko, gdyż mój brzdąc nadal drzemał. Tym razem nie mijałam nikogo. Było cicho. Stanowczo za cicho. Starałam się odwrócić swoje myśli od grożącego niebezpieczeństwa, gdy nagle to poczułam. Ktoś objął mnie mocno na wysokości talii a ja podejrzewałam kto to był. Znałam te przeklęte łapska.
Chciałam ruszyć rękami, ale miałam je unieruchomione. Księżniczka zaczęła płakać, a moje serce podeszło mi do gardła. O cholera! -pomyślałam -Już po mnie. Zacisnęłam dłonie mocniej na wózku i spróbowałam się wyrwać. Nie mogłam. Był zbyt silny. Zawsze był dobrze zbudowany, ale nigdy nie miał takiej pary w swoich kończynach. Nagle przed oczami przeleciała mi historia naszej znajomości. Widziałam obrazy przeszłości jak przez mgłę. W głowie mi zawirowało i na sekundę zrobiło się ciemno przed oczami. Zobaczyłam jego twarz i te wspaniałe włosy. Na początku uwielbiałam przeczesywać je palcami. Te umięśnione ramiona. Wspaniale wyrzeźbione ciało. I ten zmysłowy głos. To jak szeptał mi do ucha. I to co mówił mi później. Jak nie dał mi odejść. To co mi zrobił. Jak mnie traktował.
I nagle przypomniałam sobie jaką nienawiść żywię do tego człowieka. I jaki strach budzi we mnie. Jednakże te uczucia o dziwo nie podziałały na mnie osłabiająco; wręcz umocniły mnie. Mój organizm wydzielił znaczną ilość adrenaliny. Nie byłam sama. Miałam ze sobą roczną dziewczynkę, która była wystraszona na równi ze mną i zdzierała sobie gardło płacząc wniebogłosy. Ja nie odezwałam się ani słowem. Wydałam jednie z siebie zduszony jęk. Chciałam go kopnąć i uciec jak najdalej. Najpierw postanowiłam rozluźnić nieco ramiona z jego uścisku. Szarpnęłam się i wtedy stało się coś dziwnego. Mój napastnik puścił mnie i się odezwał. Nie do końca zrozumiałam co powiedział. Zaskoczyło mnie to, że zamiast usłyszeć Mariusza, tak jak się spodziewałam, usłyszałam innego mężczyznę. Natychmiast obróciłam się na pięcie, nawet nie spoglądając na niego.
-Kuba, do jasnej cholery -zaklęłam. -Co ty wyprawiasz?! Chcesz żebym dostała zawału?! -wrzasnęłam. Chłopak chcąc mnie uspokoić przysunął się do mnie. Odskoczyłam na krok. -Nie dotykaj mnie!
-Nie krzycz, proszę -powiedział spokojny, aczkolwiek zdezorientowany. -Przestraszysz małą.
-Przestraszę małą? -powtórzyłam wkurzona -To ja ją straszę!? Gdybyś się nie zakradał i nie napastował mnie w ciemnościach to była by szansa na to, że nie będzie się bała!
-Dobrze, przepraszam -powiedział skruszony -Ale skąd miałem wiedzieć, że się mnie przerazisz? Myślałam, że mnie poznałaś. Gdybyś się chociaż słowem odezwała, albo poprosiła, żebym cię puścił to bym to zrobił od razu -podszedł do Zuzi.
-Łapy przy sobie. Nie wiem gdzie się włóczysz po nocach i kogo nękasz, ale dziecko nie może mieć kontaktu z tym całym syfem -nie przetrwałam jego spojrzenia nawet przez dwie sekundy.
-Serio, Laura? Wiem, że nie masz o mnie najlepszego zdania, ale dbam o higienę. Poza tym nie włóczę się po nocach. Po pierwsze: jest jeszcze wczesna pora. Po drugie: ktoś patrzący z boku może pomyśleć, że także szwendasz się po mrocznych ulicach Krakowa. W końcu często cię spotykam w w nocy. A po trzecie: Mi nic nie grozi, a młodym pięknym dziewczynom i owszem.
Choć byłam na niego wściekła doszedł mi do uszu ten komplement i mimo woli się uśmiechnęłam. Cała złość w jednej chwili odeszła, a jej miejsce zajął wstyd. Jak mogłam mu coś takiego powiedzieć? -zastanawiałam się. Z pewnością wziął to do siebie za bardzo. Chcąc zyskać chwilkę na wymyślenie pomysłu, jak to odkręcić, wzięłam na ręce księżniczkę. Pocałowałam ją i zdałam sobie sprawę, że musi być strasznie głodna i wyziębiona. Z mieszkania Samanthy wyszłyśmy pół godziny temu i czekało nas jeszcze około piętnastu minut drogi, no może jakbym się pośpieszyła to dziesięć. Dokładnie opatuliłam ją kocem i wyjęłam chustę. Poprosiłam Jakuba by przelał soczek do butelki. Uśmiechnął się z przekąsem i wziął ją ode mnie.
-Czyli teraz uważasz, że jestem godny by dotknąć twojego dziecka? Skąd ty w ogóle je wytrzasnęłaś?
-Z podziemi -posłał mi spojrzenie w style "poważnie", a ja zrobiłam nadąsaną minę, po czym przymocowałam chustkę i wsadziłam w nią malutką. -Tylko mnie nie zjedz. To siostrzenica Sam.
-Chętnie bym cię schrupał, ale może nie teraz. W tej chwili trzeba nakarmić brzdąca. -podał mi butelkę. -Twojej koleżanki z knajpy? -przytaknęłam głową.
-Przepraszam za to co powiedziałam -spuściłam głowę. -Nie chciałam cię urazić. Po prostu jestem zła, bo mnie okropnie wystraszyłeś... Nie weź mnie za paranoiczkę, ale...
-Wiem co masz na myśli. Nie musisz kończyć. Chodźmy, bo twoja kumpela na pewno martwi się o Zuzię.
-Skąd znasz jej imię? -wskazał na kocyk. No tak, był tam haft z tą informacją.
Ja zajmowałam się królewną, a Kuba pchał wózek. Już się na niego nie gniewałam. Swoją drogą był bardzo spostrzegawczy. No i miał doskonały wzrok. Ja nie dostrzegłam napisu pomimo tego, że miałam okrycie w dłoniach setki razy, gdyż dla matki berbecia miało ogromne znaczenie i nie puszczała jej bez niego, nawet w lato. Dobrze nam się szło. Czułam się bezpieczna. Moja podopieczna przestała płakać, ale była niespokojna. Nuciłam więc jej moją ulubioną pioseneczkę z dzieciństwa. Zaczęłam cicho i nieśmiało. Nigdy nie miałam zdolności wokalnych, ale uznałam, że mój towarzysz jakoś to przeżyje.
-Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga. Choć opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa. -na ustach Jakuba zagościł serdeczny uśmiech. -Była sobie raz królewna, pokochała grajka...
-Król wyprawił im wesele i skończona bajka. -dokończył. Byłam ciekawa skąd znał tę kołysankę. Jako, że mała zdążyła opróżnić butelkę, włożyłam ją pod kołderkę.
-Była sobie Baba-Jaga, miała chatkę z masła, a w tej chatce same dziwy... -zacięłam się specjalnie, dając kompanowi możliwość dokończenia zwrotki.
-Pst, iskierka zgasła -później kontynuowałam.
-Z popielnika na Wojtusia Iskiereczka mruga, Chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa -ręką dałam mu znak, żeby zakończył utwór.
-Już ci Wojtuś nie uwierzy, Iskiereczko mała. Chwilę błyśniesz, potem gaśniesz, oto bajka cała. -Wyszeptał nad wózkiem, poprawiając małej okrycie. Z ukosa spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich beztroskie dziecięce szczęście, a po chwili tęsknotę.
Znaleźliśmy się pod blokiem mojej przyjaciółki. Ja zabrałam Zuzannę, a Kuba wniósł wózek. Nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem, ale czułam, że te chwile odmieniają nasze życia. Nie byłam w stanie powiedzieć w jaki sposób, ale wiedziałam, iż tak jest. Jakub postawił swój balast pod ścianą. Oddałam Sam jej siostrzenicę i skłamałam, że muszę lecieć. W głębi duszy pragnęłam by pan Tajemnica odprowadził mnie do domu. Na potwierdzenie powiedzenia, że marzenia się spełniają, zobaczyłam go stojącego pod klatką schodową. Chciał zapewnić mi bezpieczeństwo po stresie na jaki byłam przez niego narażona, przynajmniej tak mi powiedział. Pasowała mi taka ochrona. Przez dłuższą chwilę szliśmy w milczeniu; każde z nas pogrążone we własnych myślach. Od ostatniego roku miałam niezwykle wiele problemów, głównie dotyczących mojej dawnej miłości. Mój kompan także wydawał się mieć zmartwienia. Nie miałam pojęcia jakie, ale wiedziałam, że jego także dręczą pewne rzeczy. Pragnęłam, by się przede mną otworzył. Choć nie chciałam przyznać tego nawet przed sobą, uważałam go za przyjaciela, a przyjaciele wiedzą o sobie praktycznie wszystko. Ja nic o nim nie wiedziałam. Spędzaliśmy razem sporo czasu i dobrze się dogadywaliśmy, ponadto świetnie się czułam w jego towarzystwie. On w moim chyba tak samo. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top