Rozdział 5
Z pracy wyszłam po dziesiątej. Tego dnia miałyśmy wielki ruch. Nie mogłyśmy sobie pozwolić na dłuższą przerwę, także wychodząc byłyśmy zmęczone jak nigdy. Było mi głupio, że przez część czasu się obijałam. Martwiła mnie także sprawa Samanthy. Wiem, że rozstanie z chłopakiem wiele ją kosztowało, i było mi jej żal. Postanowiłam, że po powrocie do mieszkania zadzwonię do niej.
Kuba jak zwykle czekał na mnie aż do zamknięcia knajpy. Nie wiem o co mu chodziło z odprowadzaniem mnie do domu, ale tego także zamierzałam się dowiedzieć. Było to dziwne zwłaszcza, że będąc ze mną nie wyrażał nadmiernej troski lub czegoś w tym rodzaju. Nie zabiegał także o moje względy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Lubiłam te nasze wieczorne spacery. Przeważnie mieliśmy o czym rozmawiać, a nawet gdy tego nie robiliśmy, cisza pomiędzy nami nie była aż tak krępująca. Poprosiłam, by odpowiedział na kilka moich pytań, ale się nie zgodził. Twierdził, że może opowiedzieć mi o sobie tylko wtedy, kiedy się gdzieś umówimy. Zaprosił mnie do kina w piątek po południu. Nie mogłam na to przystać. Cały weekend planowałam spędzić na siedzeniu z Kacprem i w pracy. Powiedziałam, że moglibyśmy gdzieś iść, lecz dopiero za dwa tygodnie. To mu się nie spodobało. Kiedy doszliśmy do mojego bloku, stanęliśmy na chwilkę. Dokończyłam to, co mu mówiłam, wymieniliśmy słowa pożegnania i zniknęłam w mroku klatki schodowej.
Kiedy przestąpiłam próg mieszkania, zobaczyłam mamę bawiącą się z moim pieskiem. Nie odezwałam się nawet słowem, gdyż nie często mogłam oglądać ją razem z Shimmy'm. O ile czasem wyprowadzała go na zewnątrz, o tyle utrzymywała, że dla niej to zwierzę jak zwierze. Ja wiedziałam, że kochała go równie mocno jak ja. Był jak iskierka radości, która może rozjaśnić mrok zmartwień i kłopotów. Moi znajomi śmiali się, że obchodzę się z nim jak z niemowlakiem. Być może. Lubiłam małe dzieci więc zapewne stąd wzięło się to porównanie. Czasem zajmowałam się córką siostry Sam lub synkiem kuzynki. Uwielbiałam dzidziusie.
Stałam w progu chwilkę, aż zdradził mnie śmiech, którego nie byłam w stanie pohamować. Przywitałam się z mamą i obdarzyłam szczeniaka czułą pieszczotą. Mama zapytała mnie o samopoczucie mojej najlepszej przyjaciółki. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że nieznacznie polepszył jej się humor. Wtedy przypomniała mi o swoim życzeniu poznania Jakuba. Miałam nadzieję, że mi odpuści, ale widziałam, że nic z tego. To była moja kara, chociaż ona nie przyznałaby tego nawet za tysiąc lat. Rozmawiałyśmy z mamą o tym, jak nam minął dzień, jednocześnie otwierając lodówkę. Miałam do wyboru jogurt i owoce. Postanowiłam zrobić z nich sałatkę.
-Zjesz ze mną? -powiedziałam wyjmując deskę i miseczki.
-Nie, dziękuje. Już jadłam kolację -później przez chwilę widziałam wahanie w jej oczach. -Laura?
-Słucham mamo? -powiedziałam krojąc banana.
-Sądzę, że powinnaś zmienić terapeutę -wyrzuciła w końcu z siebie. -Ja wiem, że lubisz panią Ewę, ale jej terapia niespecjalnie ci pomaga -zamarłam.
-Nieprawda. Rozmawiałyśmy o tym setki razy. Nie zmieniłam zdania, nie pójdę do żadnej z twoich koleżanek -w moim głosie dała się słyszeć nadmierna irytacja, ale i stanowczość.
-Ale tamta kobieta ci nie pomaga. Nic mi nie mówisz, ale ja wiem, że źle sypiasz, że masz koszmary. Przecież to dlatego ostatnio wyszłaś w środku nocy. Mogła ci się stać krzywda. Martwię się o ciebie, czy jest w tym coś złego? Jesteś moim jedyny dzieckiem i chcę dla ciebie jak najlepiej -mówiła szczerze i łagodnie. Wiem, że to ją od dawna dręczyło i bardzo jej na tym zależało.
-Ona mi pomaga i nie chcę nikogo innego. Mną się nie przejmuj. Mamo... -spojrzałam na nią błagalnie -dam sobie radę. Wiem co robię. Nie chcę abyś rozmawiała z panią Ewą, bo to moja prywatna sprawa. Nie mogłabym rozmawiać z kimś, kto o wszystkim by ci donosił. To byłoby dla mnie niezręczne. Będę chodziła tylko do niej i koniec kropka.
-Skoro tak wolisz... -powiedziała rozczarowana.
Nie miałam ochoty na jedzenie. Odłożyłam resztę owoców do lodówki, a zostawiłam tylko rozkrojonego banana. Był dobry, ale i tak ostatni kawałek musiałam w siebie wmusić. Tak miałam, kiedy byłam zdenerwowana machinalnie nie mogłam nic włożyć do ust lub mój apetyt dopisywał jak nigdy. Popadałam od skrajności w skrajność. Odłożyłam miseczkę i wzięłam telefon. Miałam zadzwonić do Samanthy i to właśnie zamierzałam zrobić. Martwiłam się o moją przyjaciółkę jak nigdy. Zawsze pogodna i roześmiana dziewczyna z sercem na dłoni przepłakała pół dnia, a jej samopoczucie najprawdopodobniej znajdowało się na poziomie stanów depresyjnych. Znałam ją od roku, czyli czasu, kiedy spotykała się z Krzyśkiem, ale z opowieści koleżanek mogę wnioskować, że większość jej rozstań tak właśnie wygląda. Przygnębienie mijało dopiero w chwili poznania kolejnego księcia na białym koniu. Wzięłam więc do ręki mojego smartfona i wybrałam jej numer. Pierwszy sygnał -czekam. Drugi sygnał -nic. Przy trzecim zaczęłam się niepokoić. Samantha nie należała do osób, które nie odbierają telefonu. W większości wystarczyła chwila by rozpocząć połączenie. Czwarty sygnał -jestem zdenerwowana. Piąty -uff, nareszcie się odezwała.
-Sam, wreszcie -mówię z wyraźną ulgą. -Tak się o ciebie martwiłam. Jak się czujesz? Wszystko w miarę w porządku? -słyszę długi oddech.
-Tak, na tyle na ile może być. Jutro nie będzie mnie w szkole. Ubłagałam mamę by pozwoliła mi zostać. Chyba bym wydrapała oczy tej małpie -głos zaczął jej drżeć. -Przepraszam Laura, nie obraź się ale głowa mi pęka. Muszę się położyć. Jutro do ciebie zadzwonię, dobrze? -zapytała z wahaniem. Nic dziwnego, że po takim dniu nie miała na nic siły.
-Dobranoc, kocham cię -powiedziałam.
-Ja też cie kocham. Pa -rozłączyła się.
Wiedziałam, że musiało jej być trudno i miałam nadzieję, że niedługo poczuje się lepiej. Miałam w głowie plan, który był wymierzony prosto w gołąbeczków. Byłam pewna, że moja przyjaciółka poczuje się o stokroć lepiej po jego zrealizowaniu, niż gdyby tej głupiutkiej blondyneczce wypadły wszystkie włosy. Mój nastrój był wystarczająco bojowy by dokonać tego, co zaplanowałam. Miałam tylko nadzieję, że nie spotkam jutro w szkole ani Krzyśka, ani tej nadętej cizi, bo nie ręczę za siebie. Poszłam do łazienki, aby się umyć i skorzystać z toalety. Później położyłam się spać.
I znów biegłam przez ten sam las. Dookoła rozpościerała się ciemność. Jedynym źródłem światła był księżyc, jednakże go także spowijał mrok. Widoczność była bardzo ograniczona za sprawą wszechobecnej mgły. Byłam wykończona. Nie miałam siły by pędzić dalej między drzewami. Ogromy czarny wilk zbliżał się do mnie w zastraszającym tempie. Nie mogłam złapać tchu lecz pomimo tego ciągle gnałam przed siebie. Nie mogłam się zatrzymać. Nie w tym momencie. Byłam coraz bliżej miejsca przeznaczenia, u kresu mej wędrówki, jednakże bestia nie przestawała podążać za mną. Doganiała mnie
Kierowałam się ku wyjściu z lasu kiedy na mej drodze wyrósł wielki kamień. Zanim zdążyłam zareagować znalazłam się na suchych liściach mieniących się w blasku księżyca. Bestia w ciągu ułamka sekundy znalazła się nade mną. Czułam odór wydobywający się z jej ust. Widziałam zębiska, które chciała zatopić w mym ciele. Zamknęłam na chwilę oczy. Przez ułamek sekundy w mej głowie gościła myśl, że lepiej będzie jeśli się stanie to co nieuchronne, lecz potem przypominałam sobie jaki jest cel mojej wędrówki.
Moje przeznaczenie musi się dopełnić. Nie mogę pójść na łatwiznę. Nie teraz kiedy jestem tak bliska celu. Momentalnie podnoszę powieki i widzę to. Jego szczęka zaciskająca się na moim ramieniu. Nie, nie teraz, błagam. Próbuję wyrwać się mu, ale jest silniejszy. Usiłuję czołgać się na przód. Dojść tam, gdzie szłam przez tyle czasu, do miejsca w którym ma się dopełnić mój żywot. To nie może być mój koniec, nie tu i nie teraz. Wilk gryzie każdy fragment mej skóry, rozcinając ją swoimi zębiskami, a ja czuję, że zbliża się mój nieuchronny koniec, i...
Budzę się. Jestem zlana potem. Moja twarz jest mokra od łez. Nie mogę zaczerpnąć tchu. Próbuję oddychać. Słyszę głos, jakby z oddali. W pierwszej chwili nie wiem gdzie jestem. Odruchowo zwijam się w kulkę. Coś do mnie dociera. Ktoś ściska mnie za ramiona. Czuję ból. Próbuje się wyrwać i dociera do mnie, że to mama stoi nade mną. Ma zatroskaną minę i jest równie przerażona jak ja. Ciągle powtarza dwa zdania.
-Ciii, spokojnie kochanie. Mama jest przy topie.
-Mamo... -rzuciłam jej się na szyję z płaczem.
-Nie płacz misiu. Jestem tutaj. Nic ci nie grozi.
Resztę nocy przesiedziałam w jej objęciach. Martwiła się o mnie jak zawsze. Dlatego nie chciałam jej mówić o tym, że mam koszmary. Na początku zwierzałam jej się z prawie wszystkiego, ale byłam świadkiem tego, co się z nią działo. Chodziła wyczerpana i przygnębiona, a mnie niszczyła świadomość, że jestem tego przyczyną. Nienawidziłam się za to. Czułam, że jestem jej porażką. Bombą z opóźnionym zapłonem. Nigdy nie dawała mi tego odczuć, ale moje myśli skłaniały się ku temu, że przynoszę jej same klęski. Później pracowałam nad tym z panią Ewą. Pomogła mi odbudować poczucie własnej wartości, które przez sprawę z Mariuszem zostało mocno zachwiane.
Z łóżka zwlekłam się około siódmej. Zjadłam jogurt i wypiłam szklankę soku pomarańczowego. Wzięłam prysznic i umyłam zęby. Założyłam bluzę w odcieniu neonowej zieleni i czarne leginsy. Później zrobiłam mocny makijaż. Inny nie dałby rady zakryć podkrążonych oczu i zapuchniętej twarzy. Wyszłam z mieszkania w pół do ósmej. W gabinecie pani Zięby znalazłam się niedługo potem. Jak prawie zawsze nie było kolejki. Byłam pierwsza.
-Dzień dobry -powiedziałam.
-Cześć, Laura. Ta tapeta... Chyba nie za dobrze spałaś -rzekła przyciszonym głosem.
-Nie za dobrze. Przespałam niecałe trzy godziny. Ledwo się trzymam na nogach -wyznałam z bladym uśmiechem. Następnie dodałam wyprzedzając jej pytanie. -Posłuchałam pani rady z wcześniejszych zajęć i zwracałam uwagę na wszystko. Teraz już wiem co nie dawało mi spokoju, oprócz tego, że tam zawsze jestem bliska śmierci.-rzekłam z nutą ironii. -Ja cały czas nie tylko uciekam przed wilkiem, ale i biegnę ku czemuś. Coś na mnie czeka na końcu lasu. To dlatego nie zmieniam kierunku, tylko biegnę w jedną stronę. A on nie chce mi pozwolić tam dojść...
-Bardzo dobrze, że to dostrzegłaś. A czy jesteś gotowa odpowiedzieć mi na ostatnie pytanie? Czy nie kochasz swojego chłopaka, bo szczególne miejsce w twoim sercu wciąż zajmuje Mariusz?
-Jestem w stanie na nie odpowiedzieć. To prawda, nie odwzajemniam uczuć Kacpra. Być może jest tak dlatego, że moje serce zajmuje On -mówiłam szczerze, wykładając karty na stół, ale w tonie mojego głosu było słychać zacięcie i złość. Ogromną złość. -Ale nie kocham go. Co to to nie. Ja go z głębi duszy nienawidzę za to, co mi zrobił i za to, że czuję do siebie to samo co do niego. Moje serce nie jest zdolne do miłości bo wiem, że ona nie istnieje. Może istnieć w bajkach i legendach, ale nie w życiu. Każde moje zakochanie kończyło się w ten sam sposób, złamanym sercem, morzem łez, ewentualnie jakimś siniakiem. Ale to co mnie ostatnio spotkało przeważyło szalę goryczy -głos mi się załamał. -Ja go naprawdę darzyłam uczuciem. Chciałam być z nim na zawsze i na wieczność... Ale to nieważne -machnęłam ręką niby z lekceważeniem. -Mogłam myśleć, że tylko ja jestem pechowa, że to moja wina, ale tak się kończą chyba wszystkie związki -moje oczy zaczęły łzawić, a ja odliczałam na palcach. -Najpierw moi rodzice, potem moja pierwsza prawdziwa miłość -Adam. Był u mnie kiedy przyjechała do mnie kuzynka. Przyjaźniłyśmy się od dziecka. Często razem się spotykaliśmy. We troję. Aż pewnego dnia powiedział mi, że woli ją. A ta żmija uznała, że fajnie będzie z nim chodzić. Następnie Mariusz. Wie pani co? Znałam tylko jedną parę, której szczęście promieniowało dookoła. To moja przyjaciółka i jej chłopak. Chodzili ze sobą jak ich poznałam. A teraz... teraz jej ukochany poleciał na miss blondi i jej wielkie cycki. Dupek... Także nie wierzę w miłość. Nie dla mnie te bajeczki. Wiem, że nie przyjedzie po mnie książę na białym koniu i nie będzie mnie bronił przed całym złym światem. Nie zostawię Kacpra. On wierzy w miłość. Nie odbiorę mu tych złudzeń. Są dla niego zbyt cenne i upiększają świat. A ja... -powiedziałam wyjmując chusteczkę i pociągając nosem. -... ja nie chcę być samotna. Mogę znieść wszystko, ale nie chcę pozostać sama... -zakończyłam smutno.
-Nikt tego nie chce. To bardzo przygnębiające, Laura. Ale i szczere. Nie powinnaś tak myśleć. Nie masz stu lat. Jesteś jeszcze bardzo młoda i nie możesz winić za zło tego gościa całego świata. Trafiłaś na pechowego faceta i to nie twoja wina. Wiesz, ja też przestałam marzyć o kwiatuszkach i serduszkach, dawno temu. Zostałam dogłębnie zraniona przez kogoś, za kogo oddałabym życie -z jej słów spływał autentyczny żal. -Większość dziewczyn latała za chłopcami, a ja im współczułam. I pewnego dnia przeczytałam pewne zdanie, które zapamiętałam na całe życie. "Współczucie to słabość, która buduje naszą siłę". Nie wiem dlaczego, ale te słowa zapadły mi w pamięci na bardzo długo. Potem je zrozumiałam. W pewnej sytuacji. Nie wiem, czy dobrze je zinterpretowałam, ale sądzę, że tak. Kiedy moją znajomą zostawił chłopak, chciałam ją pocieszyć. Zaprzyjaźniłyśmy się. Wkrótce poznałam jej brata. Czarującego mężczyznę. Wiesz, co się stało później? Wyszłam za niego, urodziłam dziecko. Byliśmy szczęśliwi przez dziewiętnaście lat. Dasz wiarę? Myślę, że gdyby nie to, że pomaganie było mą słabością, nigdy bym się nie sparzyła, ale i nie zaznała słodyczy z rąk faceta mojego życia. Musisz dać szansę miłości. Nie każę ci tego zrobić, ale proszę, spróbuj. Daj sobie szansę i temu młodemu człowiekowi, który darzy cię uczuciem... Wiesz, że chcę dla ciebie dobrze -wyszeptała.
-Proszę pani... -zawahałam się. -Mogę zadać jedno pytanie? -pokiwała głową. -Co się stało z pani mężem? -widząc jej minę, pożałowałam, że zadałam to pytanie. Sposępniała. Poczułam potrzebę wytłumaczenia się. -Przepraszam. Byłam ciekawa bo mówiła pani o was w czasie przeszłym -wciągnęła głośno powietrze.
-Nic nie szkodzi. Zmarł trzy lata temu.
-A czy mogłabym jesz... -chciałam zapytać o jeszcze jedną nurtującą mnie sprawę.
-Mogłabyś. -powiedziała ze zrozumieniem. -Zostawił mnie kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży. Byłam bardzo młoda, bardzo głupia i na zabój w nim zakochana. To ja pomogłam mu pozbierać serce, które rozprysło się na tysiąc kawałków po śmierci jego ukochanego brata. A on? On mnie zostawił w momencie, w którym był mi najbardziej potrzebny. Powiedział dwa słowa, którymi zniszczył mnie i cały mój świat. Moi rodzice byli bardzo tradycyjni i nie akceptowali Darka. Nie wiedziałam co pocznę kiedy nas porzucił. Mama zgodziła się pomóc, ale wszyscy powtarzali mi ciągle, że przegrałam życie. Wierzyłam im. Nie zrozum mnie źle, Laura, ale nie chciałam dziecka. Miałam tylko siedemnaście lat. - wyszeptała i spuściła wzrok. -Na samym początku planowałam oddać je pod opiekę bratu, który z żoną nie mógł doczekać się potomstwa. -Było tak dopóki nie przytuliłam mojego synka po raz pierwszy -uśmiechnęła się czule. -Byłam już wtedy zamężna. Henryk był jedynym mężczyzną, który mnie zechciał i pokochał mojego dzidziusia. Pokochał go zanim jeszcze ja to zrobiłam. Ożenił się ze mną miesiąc przed porodem. Zaakceptował moją ciążę i zapisał Kubusia jako swoje dziecko. Teraz jestem losowi wdzięczna za to, że obdarzył mnie takim szczęściem. Moja wpadka zamieniła się w największą radość na świecie. Nie mogliśmy mieć więcej własnych dzieci. Będąc w twoim wieku miałam prawdziwy dom, pełen miłości. Uczucia, w które nie wierzyłam od czasu, kiedy zostałam porzucona przez tamtego człowieka -teraz z jej oczu można było wyczytać zawartość duszy. Na koniec rzuciła słowa, które wydały mi się owocem jej własnych doświadczeń. Powiedziała: Nie pozwól by ten drań zniszczył ci życie. Nie dawaj mu tej satysfakcji. Laura, zasługujesz na to co najlepsze, ale sama tego nie jesteś w stanie sobie wziąć. Szczęście trzeba z kimś dzielić. Miłość to słodko-gorzkie doznanie, a ty już wyczerpałaś limit goryczy -spojrzałam na zegarek, a pani Ewa odruchowo zrobiła to samo. Rozmawiałyśmy już pół godziny dłużej niż planowałyśmy. -Musimy już kończyć. Przyjdź do mnie za tydzień. Dbaj o siebie i zastanów się nad tym, o czym rozmawiałyśmy.
-Na pewno tak zrobię. Do widzenia.
Jej słowa mną wstrząsnęły i dogłębnie rozczuliły. Postanowiłam je dogłębnie zanalizować. Ale dopiero wieczorem. Teraz nie miałam czasu. Spojrzałam na zegarek i zdałam sobie sprawę, jak bardzo przeciągnęła się moja wizyta. Po chwili już nie było mnie w budynku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top