Rozdział 32
***Perspektywa Jakuba***
Wstałem wcześniej niż zazwyczaj. Mój zegarek wskazywał szóstą. Chciało mi się pić. Ubrałem zatem koszulkę i spodnie, a następnie skierowałem swe kroki ku lodówce. Wyciągnąłem z niej półlitrową butelkę wody. Opróżniłem ją w nie więcej niż dwie minuty. Później postanowiłem zabrać się za śniadanie. Uznałem, iż jajecznica na bekonie będzie idealna. Pokroiłem więc mięso w plastry i wrzuciłem na patelnię. Następnie pociąłem drobno cebulę, dodałem ją, a na koniec wbiłem jajka. Natychmiast po pomieszczeniu zaczął się roznosić apetyczny zapach. Chwilę potem do kuchni weszła mama. Przywitała mnie uśmiechem.
-Dzień dobry, skarbie! -powiedziała, całując mnie w policzek.
-Dzień dobry, mamusiu! -wyrzekłem, podając jej kubek kawy.
-Dziękuję, synku. O której wróciłeś? -zapytała na pozór niewinnie.
-Po drugiej. Zuza mnie odwiozła -odwróciłem spojrzenie. Wiedziałem, iż rodzicielka się we mnie wpatruje, próbując znaleźć odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. Ja jednak nie chciałem jej ich udzielić.
-Kuba, obiecałeś, że wrócisz o pierwszej...
-Wszyscy zbierali się później. Nie mogłem sam odejść. Poza tym dzisiaj nie mam zajęć. I nie piłem aż tak dużo -tłumaczyłem się, ale najwidoczniej nie dostałem rozgrzeszenia, gdyż przez kolejne pięć minut siedzieliśmy w milczeniu.
Byłem przekonany, iż jej przejdzie. Zawsze przestawała się gniewać po kilku godzinach. Planowałem iść do Laury. Wstałem więc od stołu i włożyłem brudne talerze do zmywarki. Później założyłem kurtkę oraz buty i pocałowałem rodzicielkę na pożegnanie, na co się uśmiechnęła. Następnie udałem się do dziewczyny. Po niecałych dwudziestu minutach stałem na jej klatce.
Zapukałem i już po chwili usłyszałem kroki oraz zgrzyt zamka. Drzwi otworzyła mi matka mojej Anielicy. Przywitałem się z nią, ale nic mi nie odpowiedziała. Na jej twarzy malowało się zdziwienie. Z pewnością się mnie nie spodziewała. Ta zazwyczaj elegancka kobieta wydawała się być wystraszona i wymęczona. Przez chwilę mierzyła mnie wzrokiem, tak jakby się zastanawiała czy wpuścić mnie do mieszkania. Ostatecznie odsunęła się od wejścia i zaprosiła mnie do środka gestem.
-Dzień dobry, Jakubie! -odezwała się wreszcie. -Mógłbyś mi pomóc?
-Oczywiście, ale o co chodzi? -byłem zaskoczony jej prośbą i nie miałem pojęcia o co może jej chodzić.
-Laura źle się czuje i nie mogę zbić jej gorączki. Muszę iść do szpitala po zastrzyki, bo nigdzie indziej ich nie dostanę, a nie chcę zostawiać jej samej. Posiedziałbyś z nią? -zapytała z nadzieją, ale i nutą obawy.
-Oczywiście -powiedziałem bez wahania.
Zaprowadziła mnie do pokoju dziewczyny. Leżała na łóżku w towarzystwie licznych opakowań leków. Miała na sobie jedynie nocną koszulkę. Biedulka miotała się, pokrzykując i płacząc jednocześnie. Mimo widocznej choroby była przepiękna. Siadłem obok niej. Było mi jej strasznie żal. Podejrzewałem, iż znów ma koszmary. Pogładziłem ją po czole i aż się przeraziłem. Było strasznie gorące. Spojrzałem pytająco na moją towarzyszkę, na co tamta zamknęła oczy i lekko pomasowała dłońmi skronie.
-Temperatura utrzymuje jej się od drugiej. Przynajmniej wtedy zaczęła tak głośno majaczyć. Dałam jej wszystko co tylko miałam, ale tylko zastrzyk pomógł i to nie na długo...
-Na pewno jest pani zmęczona. Proszę usiąść -zaproponowałem, domyślając się, że tej nocy w ogóle nie spała. Tylko pokręciła głową.
Na szafce ujrzałem termometr. Zbliżyłem go do czoła Laury, a on pokazał 39,8 stopni Celsjusza. Odłożyłem go i pogładziłem dziewczynę po policzku, ścierając kilka łez. Jedyne co w tamtym momencie przychodziło mi do głowy to zimna kąpiel. Zapytałem o nią rodzicielkę dziewczyny, a ta na nią przystała. Kazałem zatem napuścić jej dużo chłodnej wody do wanny, a ja sam przeniosłem nastolatkę do łazienki i ostrożnie oraz bardzo powoli włożyłem jej gorące ciało do zbiornika, na co zareagowała głośniejszym płaczem i krzykiem. Wczepiła się dłońmi w moją koszulkę, którą już po chwili wyjąłem z jej rąk. Później usiadłem na skraju wanny, przemawiając do dziewczyny łagodnie, a pani Anna po chwili wahania, czy może zostawić córkę ze mną, udała się do szpitala po lekarstwo.
Będąc z Anielicą sam na sam czułem się dużo luźniej i spokojniej. Dziewczyna nieustannie majaczyła, łkając jednocześnie. Nie wiedziałem jak jej pomóc, więc robiłem jedyne co mogłem -odgarniałem włosy z jej twarzy, cytując fragmenty ulubionej książki. Nie były przypadkowe. Nic w życiu takie nie jest. Wszystko jest zamknięte w ciągu przyczynowo-skutkowym, a wybory i decyzje podejmujemy my, lub ktoś robi to za nas. Jeden głupi pomysł, zawziętość, nieodpowiednia osoba na nieodpowiednim miejscu -to jest często nazywane fatum, zwykle przez tchórzy. Ludzi, którzy boją się świadomości, iż ktoś pisze ich los, lub oni piszą czyjś. Bo czy to nie jest straszne? Ciągle prześladująca nas myśl, że jeden nasz czyn zaważy na życiu drugiej osoby, lub że nie ważne jak się staramy nie jesteśmy w stanie sami o sobie do końca decydować. Jest. Mogę to stwierdzić z pełnym przekonaniem. Wiem jednak, że jeszcze gorsze jest patrzenie na to, co uczyniliśmy. Na to, jak kogoś zrujnowaliśmy. Nie ważne czy umyślnie, istotny jest fakt, że to nie był przypadek. Nic nim nie jest.
Z rozważań wyrwał mnie odgłos otwieranych drzwi. To matka Laury wróciła, niosąc wybawienie. Przeniosłem zatem nastolatkę z powrotem do jej pokoju, uprzednio dokładnie owijając ją ręcznikiem. Tuż potem dostała zastrzyk, a temperatura zaczęła się obniżać. Usiadłem więc na krześle stojącym obok łóżka, a pani Anna zajęła miejsce przy córce. Laura co jakiś czas wypowiadała moje imię lub wzywała na pomoc wilka, czego nie mogła znieść jej matka. Kobieta próbowała to ukryć, ale i tak za każdym razem się wzdrygała. Cisza między nami była krępująca, zatem rozmawialiśmy o studiach i pracy, pomimo tego, że żadne z nas nie miało na to ochoty. W końcu dyskusja zeszła na inny temat.
-Jakubie... -westchnęła -Co ty w niej widzisz? Na prawdę nie dostrzegasz, że nie jest dla ciebie? -rzuciłem jej spojrzenie pełne zainteresowania. -Jesteśmy dorośli i musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Laura to moje dziecko i wiem, że by się jej nie spodobało to co mówię, ale mam rację. Bądźmy ze sobą szczerzy. Możesz mieć każdą i z tego korzystasz. Pracujemy, można by rzec, w tej samej branży i nie jednokrotnie miałeś praktyki u mnie na szpitalu, a w nim nic się nie ukryje. Można wręcz powiedzieć, że krążyły o tobie legendy jako o boskim casanovie. Stać cię na wiele ładniejszą, mądrzejszą i lepszą dziewczynę. Laura niczym się nie wyróżnia, przecież to jeszcze dziecko, a przede wszystkim nigdy nie da ci tego, czego od niej oczekujesz, więc czy warto w ogóle tracić na nią czas? -wydusiła z siebie, a ja nie potrafiłem ukryć złości.
-Mówiła pani, byśmy byli ze sobą szczerzy, a śmiem twierdzić, iż to co powiedziała nie jest prawdą, a desperacką próbą manipulacji -wycedziłem. -A co do pytania, widzę w niej o wiele więcej, niż może się komukolwiek wydawać i pragnę wyłącznie jej dobra.
Po naszej wymianie zdań żadne nie odważyło się odezwać, ale atmosfera stała się jak gdyby lżejsza. Po prostu siedzieliśmy myśląc o dziewczynie. Ja bawiłem się jej włosami, a jej moja towarzyszka była jakby w trybie czuwania. Nas oboje zaskoczyło jej nagłe wybudzenie, przy którym rzuciła mi się na szyję.
-Kuba, ty żyjesz! -wyszeptała, całując mnie w policzek.
-Żyję i jestem przy tobie -odpowiedziałem, głaszcząc ją po plecach i muskając ustami czubek jej głowy.
To niewinne zachowanie dziewczyny mnie rozczuliło i niezmiernie zasmuciło. Szczęście i nadzieja w jej głosie mnie zobowiązywały, a nie wiedziałem, czy jej nie zawiodę. Byłem pewien, że nie można mi ufać, ale także wierzyłem, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by była bezpieczna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top