Rozdział 22
Oderwał swoje dłonie od moich i zaczął mnie łaskotać. Wybuchłam gwałtownym śmiechem, próbując się mu wyrwać. Jednak za nic nie mogłam tego uczynić. Dopiero teraz poczułam jak jest silny. I łagodny. Jego gilgotanie było niezwykle przyjemne. Szarpnęłam się parę razy, po czym zdając sobie sprawę z bezsensowności mojej walki, poddałam się. Nawet po tym jak mnie puścił nie mogłam powstrzymać chichotu. Z powrotem usiadłam po turecku na podłodze.
-Hahaha. Głupek...
-Wiem, wiem, dziękuję. Ale teraz chyba musisz iść do domu -machinalnie spojrzał na ekran telefonu. -Jest już po dwudziestej drugiej -zdziwiłam się. Wydawało mi się, że jesteśmy tam chwilę, a tym czasem minęło kilka godzin.
-Niekoniecznie. Możemy posiedzieć. Mi się nigdzie nie spieszy, nie wiem jak tobie, ale...
-Musimy wracać. Twoja matka na pewno się martwi -spojrzał mi głęboko w oczy, chciałam się przeciwstawić, ale dodał stanowczo. -Droga zajmie nam co najmniej godzinę. Chodź -nakazał z lekkim uśmiechem podając mi rękę po to, bym łatwiej mogła wstać i chwytając smycz mojego psa. -Poza tym jest masakrycznie zimno, a to nie najlepiej dla twojego biednego noska.
No tak. Starałam się zapomnieć o bólu jaki czułam, ale to było niemożliwe. Dodatkowo z pewnością mróz go nie znieczuli. Swoją drogą jego uwaga mogła być wyrazem troski, a ta z kolei była przesłodka.
Nie chciałam wracać do mieszkania. Zapewne czekała mnie kolejna awantura, co ani trochę mnie nie interesowało. Wiedziałam, że nie robię nic złego. Bo co właściwego może być niewłaściwego w tym, że się z kimś przyjaźnię? Absolutnie nic! -tak przynajmniej myślałam. Nie obchodziła mnie w tej chwili matka. Wiedziałam, że za pewne umiera z niepokoju, ale ciągle byłam na nią zła. Nie rozumiała mnie. I nawet nie próbowała zrozumieć. Miałam być taka, jaką ona chciała, abym była. Ale ja i jej wymarzona mała córeczka byłyśmy całkiem innymi osobami. Czułam się bezsilna i byłam wściekła. Wściekła na to, że kazała mi wybierać między szczęściem moim a szczęściem jej. Nie czułam, że w rzeczywistości to moje szczęście jest jej szczęściem...
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Jakuba.
-Chodź szybko -wyrzekł i pociągnął mnie za sobą.
Uznałam, że ma rację więc nie stawiałam sprzeciwu. Ruszyłam z nim ramie w ramie, słysząc mojego szczeniaka szczekającego z wyraźnym niezadowoleniem. Najwyraźniej chciał jeszcze spać, a w zamian tego musi iść w taki mróz przez pół miasta.- pomyślałam i w tym samym czasie poczułam ogromne zmęczenie. Sama chętnie oddałabym się w objęcia Morfeusza.
Dręczyła mnie jednak jeszcze jedna rzecz. Nie mogłam zrozumieć wyrozumiałości Jakuba względem mojej matki. Przecież ona go nie tolerowała, a on mimo tego miał wzgląd na jej uczucia. Było to dla mnie niezrozumiałe. Tym bardziej, że wiedziałam, iż za nią nie przepadał. Zapytałam więc.
-Kuba? Dlaczego sądzisz, że powinnam być całkowicie posłuszna matce?
-Bo to twoja mama, Laura, i wiem, że chce dla ciebie jak najlepiej -takiej odpowiedzi się nie spodziewałam.
-Tak? A wiesz, że ona ciebie nie cierpi, prawda?
-Wiem -odpowiedział krótko.
-I mimo tego uważasz, że zawsze ma rację? -nie dawałam za wygraną. Westchnął.
-Tego nie powiedziałem. Twoja matka myli się czasem, jak każdy, ale robi to, co uważa za najlepsze dla ciebie. Dlatego zamiast robić jej na złość powinnaś przekonywać ją do swoich racji. Jeśli je masz, prędzej czy później się z tobą zgodzi. To bardzo inteligentna kobieta.
-Nie znasz jej.
-Więc ją poznam. Zobaczysz, kupi mnie bez cienia wątpliwości. Musimy tylko użyć odpowiednich argumentów.
-Naprawdę uważasz, że z moją matką możesz nawiązać nić porozumienia bo ty tak chcesz?
-A czemu nie? Nie minie miesiąc, a będzie mi jadła z ręki. Oczywiście, jeśli zaprzestaniesz z nią ciągłych awantur i będziesz posłuszna.
-A co moje awantury mają do ciebie? -zgromił mnie spojrzeniem.
-To, że twoja mama uważa, że mam zły wpływ na jej małą córeczkę -wyrzekł całkowicie poważnie.
Zmierzwił mi włosy dłonią. Dotarliśmy już pod mój blok. Oddał mi więc smycz z Shimmy'm i potarł delikatnie mój policzek na pożegnanie. Podeszłam pod samą klatkę tyłem, cały czas patrząc mu w oczy.
-Ciao, Kuba. -wyszeptałam.
-Ciao, Laura. Pamiętaj, by być grzeczną dziewczynką.
-Będę -powiedziałam za siebie wchodząc po schodach, ale byłam pewna, że mnie usłyszał.
Dopiero stojąc pod drzwiami domu zaczęłam się obawiać na poważnie. Wcześniej byłam waleczna, teraz jednak cała odwaga mi minęła. Pogłaskałam szczeniaka. Miał bardzo zimną sierść. Zaczęłam szukać kluczyka do mieszkania. Były w kieszeni moich spodni, przykryty chusteczkami higienicznymi i pomadką. Starałam się zachowywać jak najciszej. Delikatnie przekręciłam klucz, jednakże zamek głośno zaskrzypiał. Cicho mruknęłam jakieś przekleństwo pod nosem. Miałam jednak nadzieję, że hałas nie obudził mamy. Jeżeli oczywiście spała.
Światła w całym domu były pogaszone, uznałam więc, iż mam szczęście. Myliłam się. Kiedy tylko weszłam do kuchni, ujrzałam moją matulę wpatrującą się w okno. Stała w nim tak samo, jak wtedy, gdy rozmawiałam z Jakubem pod oknem. Spuściłam psa ze smyczy. Mama odwróciła się w stronę drzwi wejściowych, spojrzała na zegarek. Podążając za jej wzrokiem zrobiłam to samo. Za pół godziny miała wybić północ. Moja rodzicielka ułamek sekundy później wyszła z pomieszczenia, nawet na mnie nie spojrzawszy. Zrobiło mi się dziwnie smutno...
Potem rozważałam ten dzień przed snem. Podsumowywałam każdy jego aspekt. Niby mama na mnie nie nakrzyczała, nie dała mi szlabanu. Zrobiła jednak coś o wiele bardziej krzywdzącego. Zignorowała mnie. Pokazała mi, jak to jest być odrzuconym przez kogoś, kogo kochamy najbardziej. Bardzo mnie to zraniło. Nie przez wzgląd na jej zachowanie, tylko przez to, iż zdałam sobie sprawę, że ja tak traktuję ją codziennie. Obudziła moje sumienie. Postanowiłam sobie solennie, że jej to wynagrodzę. Kuba chyba miał rację. Byłam niewdzięczna.
Następnego ranka tuż po przebudzeniu wzięłam prochy przeciwbólowe. Strasznie bolała mnie głowa. No tak... lekarz przed tym jak mnie wypuścił, wspomniał o tym. Zeszłam z łóżka tuż przed momentem, w którym rozbrzmiał dźwięk budzika mojej mamy. Chciałam się z nią pogodzić mimo tego, że uważałam, iż racja leży po mojej stronie. Miałam na uwadze słowa Jakuba, jednakże na moją decyzję wpłynęła przede wszystkim moja wewnętrzna potrzeba. Czułam, iż muszę przeprosić. Ostatnia kłótnia bardzo mnie dręczyła.
Rodzicielkę spotkałam w kuchni. Jadła śniadanie. No tak... Znowu wstała przed budzikiem. Kiedy weszłam, nawet na mnie nie spojrzała. Szłam w kapciach, więc musiała słyszeć moje kroki. Oznaczało to, że ani trochę nie przeszła jej wczorajsza złość. Usiałam obok niej, także nie odzywając się nawet słowem. W końcu nie wytrzymałam. Postanowiłam zrealizować zamierzenie bez względu na jej zachowanie.
-Mamo, długo masz jeszcze się zamiar na mnie gniewać?
-Ja? Ja się na nikogo nie gniewam.
-Więc od dzisiaj jestem po prostu niewidzialna? -zironizowałam.
-Nie, ja tylko chcę ci okazać miłość. Przecież według ciebie tak powinnam się zachowywać, abyś mogła czuć, że jesteś przeze mnie kochana. A więc od teraz możesz chodzić gdzie chcesz, o której chcesz, z kim chcesz i jak chcesz. Rób wszystko wedle własnego upodobania.
-Czy mogłabyś przestać? Przepraszam za wczoraj.
-Nie potrzebuję twoich przeprosin. Zamiast słów wolę czyny. A przestanę tylko wtedy, gdy zmienisz coś w swojej definicji miłości. Inaczej wszystko pozostanie bez zmian.
Chciałam jej coś powiedzieć, ale nie zdążyłam nawet zebrać myśli, a jej już nie było. Wyszła z pomieszczenia. Najwidoczniej mówiła na poważnie. To nie wyglądało na mały foch. Niestety... Do pracy poszła bez słowa pożegnania. Zostawiła mi tylko na komodzie na korytarzu karteczkę z informacją, iż mam się dzisiaj pofatygować do pani Ewy... jeśli zechcę. Najwidoczniej tego dnia znów miałam nie iść do szkoły. W domu zostałam jeszcze przez dwie godziny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top