Rozdział 21

Z zamyślenia wyrwał mnie czyiś przyciszony głos. Poczułam szarpnięcie smyczy i dłonie na mojej talii. Wiedziałam kto to. Uśmiechnęłam się przez łzy i wytarłam policzki. Nie odwracałam się twarzą do mojego przyjaciela, w nadziei, że lekki powiew powietrza osuszy moją twarz. Nie chciałam, by brał mnie za niezrównoważoną psychicznie wariatkę.

-Myślałem, że przyjdziesz później. Widzę, że szybko chcesz wyegzekwować to, co ci się należy -powiedział mi do ucha.

-To fakt. Gdzie idziemy? -starałam się opanować drżenie głosu.

-Ufasz mi? -zapytał nie przestając mnie obejmować od tyłu.

Było to trudne pytanie, na które była tylko jedna odpowiedź. Oczywiście, że mu ufałam. Poza tym w tej chwili nie miałam gdzie wracać. Nie wyobrażałam sobie iść teraz do domu, jak ten pies z podkulonym ogonem. No właśnie. Miałam przy sobie Shimmy'ego. Mój kochany szczeniaczek... Nie wiedziałam tylko dlaczego przyszło to Jakubowi do głowy. I co się za tym kryło.

-Mhhm -przytaknęłam. -A o co chodzi?

-O nic. Jeśli mi ufasz chodź ze mną. Tam zagramy.

Ujął mnie za dłoń i pociągnął za sobą. Uznałam, iż mogę iść. Czułam się przy nim bezpiecznie. W oknie zobaczyłam moją rodzicielkę. Była przejęta. Najwyraźniej nie zdążyła jeszcze odreagować po naszej małej wymianie zdań. Wyobrażałam ją sobie patrzącą na mnie z dezaprobatą. Było mi przykro, ale chciałam się cieszyć chwilą. Puściłam więc smycz i złapałam Jakuba za drugą dłoń, a ten energicznie mnie obrócił. On kręcił się wokół własnej osi, a ja wokoło niego. Po paru sekundach oboje wybuchnęliśmy dzikim śmiechem. Czułam przyjemne łaskotanie w podbrzuszu. Kiedy opadłam z sił, Kuba mocno przyciągnął mnie do siebie i zmierzwił moje włosy. Zaczęłam piszczeć. On, ignorując moją reakcję szedł dalej wraz z moim Shimmy'm. Dogoniłam go.

-Dokąd mnie prowadzisz? -zapytałam.

-Zobaczysz -puścił do mnie oczko. -Tylko pamiętaj, że mi ufasz, Laura -przestrzegł mnie.

Jego słowa nieco mnie przeraziły. Nie rozumiałam ich, tak samo jak jego. Był jedną wielką zagadką.

Po przejściu połowy miasta dotarliśmy na miejsce. Przynajmniej tak wywnioskowałam po tym, że mój towarzysz przystanął. Znajdowaliśmy się obok jakiejś rudery na totalnym odludziu. Miałam nadzieję, że to nie tam mnie ciągnął przez ten cały czas. Przypominała mi miejsce, które poznałam w przeszłości, i o którym przez tyle czasu próbowałam zapomnieć. Z zewnątrz były prawie identyczne. Właśnie staliśmy przed starym, zaniedbanym domkiem. Bardzo ciasnym. Nie zajmował więcej powierzchni, niż altana. Głośno przełknęłam ślinę.

-Wejdź -wskazał mi drzwi skinieniem dłoni. -Mówiłaś, że mi ufasz, więc chociaż zajrzyj -zwrócił się do mnie z udawanym wyrzutem.

-Idź przodem -ledwo z siebie wydusiłam.

Wyjął latarkę spod kurtki i otworzył drzwi. Pociągnął mnie za sobą. Myślałam, iż po chwili włączy światło, ale tego nie zrobił. Byłam przerażona. Od zawsze bałam się ciemności, a to miejsce... było uosobieniem mojego osobistego piekła. Ogarnęła mnie panika. Czułam się tam co najmniej nieswojo. Poczułam, iż nie mogę złapać oddechu. Coś dusiło mnie od środka.

-Kuba... zaświeć... proszę... -wysapałam.

-Siądź. Za chwilę zapalę.

Czekałam, starając się uspokoić. Tłumaczyłam sobie, iż za chwilę zrobi się jasno. Dusiłam się dostając palpitacji serca, kiedy zobaczyłam Jakuba... ze świecą w dłoni, zapalającego kolejną z kilku. Mój szczeniak biegał wokół niego.

-Zapal światło! -krzyknęłam, walcząc o oddech.

-Tu nie ma elektryczności, ale... mamy świece -powiedział spokojnie. -Nie bój się, skarbie... -powiedział podchodząc do mnie. -Opanuj się -ta... łatwo powiedzieć! Objął moją twarz dłońmi i zwrócił ku sobie, patrząc mi głęboko w oczy. -Tu nic ci nie grozi. Jesteś ze mną bezpieczna.

-Co? Bezpieczna? -zapytałam z sarkazmem dusząc się. -Odprowadzisz mnie do domu, czy mam iść sama?

-Laura, spokojnie. Tu na serio ci nic nie grozi. Nie bój się. Oddychaj głęboko -pogłaskał mnie po policzku.

Oczy zaszły mi łzami.

-Chcę stąd iść -wyszeptałam czując, że już mam mokre policzki.

-Daj mi pięć minut. Jeśli będziesz nadal chciała uciec, odprowadzę cię do mieszkania.

-Chciałeś powiedzieć, że odprowadzisz mnie jeśli za pięć minut nadal będę żyła, tak? -uśmiechnął się.

Siadł na podłodze, opierając się o moje plecy. Nasze dłonie splotły się ze sobą w uścisku. Ufałam mu i według jego rady, próbowałam spokojnie oddychać. Nie było to łatwe. Mój pies biegał wokół nas. Ja tym czasem zamknęłam oczy, tamując napad paniki. Starałam się myśleć pozytywnie.

Po kilku minutach wspólnego siedzenia w milczeniu, uspokoiłam się trochę. Rozejrzałam się dokoła. Dzięki świecom było tu całkiem jasno. Ściany były pomalowane na jakiś ciemny kolor. Farba odpadała od nich całymi płatami. Pomieszczenie było puste. Z boku stał tylko jakiś stary stolik. Widać było po nim upływ czasu. Zdawało się być od dawna opuszczone, na co wskazywało jego poważne zaniedbanie.

Zamknęłam oczy, aby się chwilę nad czymś zastanowić. Jednak zamiast zawartości mojego umysłu ujrzałam coś innego. Obraz z przeszłości. Wzdrygnęłam się na samą myśl o bliźniaczym pokoiku, z którym kiedyś miałam okazję się bliżej zapoznać. W tym momencie poczułam silniejszy uścisk na dłoniach. Ten gest natychmiast sprowadził mnie do rzeczywistości. Był stanowczy i delikatny jednocześnie. W ramach podziękowania pieszczotliwie poruszyłam palcami. Siedzieliśmy jeszcze parę minut w milczeniu, po czym ciszę przerwał lekko ochrypły głos Jakuba.

-Grajmy -powiedział. -Ja pierwszy. Dalej chcesz uciekać?

Zakuło mnie to, iż sądził, że próbuję czmychnąć. Ale w sumie to była prawda. Pragnęłam się stamtąd wydostać. Na początku...

-Fałsz -odpowiedziałam szczerze. -Gdzie jesteśmy? Czyj to domek?

-Nie wiem, ale od dawna nikogo tu nie było. Nie licząc jakichś małolatów, którzy wyszli zapalić lub poszli na wagary -myślałam, że ze złości wyjdę z siebie i stanę obok.

-Co? Chcesz powiedzieć, że się tu włamaliśmy? -byłam zszokowana.

-Nie, daj spokój Laura. Takich miejsc jest masa w całym mieście i każdy tu przychodzi -pogłaskał mnie. -Teraz moja kolej. Pokłóciłaś się z matką przed wyjściem?

-Prawda -westchnęłam.

-O co?

-O to, że chce układać mi życie po swojemu -odpowiedziałam po chwili namysłu.

Nie mogłam mu przecież wyznać, że chodziło także o niego. Zresztą nie skłamałam. On był tylko pretekstem i jednym z elementów mojej egzystencji, którego moja rodzicielka nie była w stanie zaakceptować. Poszło o całokształt naszej relacji. Spodziewałam się, iż mój przyjaciel mnie poprze. Doskonale wiedział, że moja matula go wprost nie znosiła.

Jakub jednak kazał mi długo czekać. Odezwał się dopiero po parudziesięciu sekundach. Byłam ciekawa o czym myślał. I skąd wiedział o mojej małej awanturce?

-Kochasz go? -wyszeptał w ten sposób, że przeszły mnie ciarki po plecach. Miałam wrażenie, że to nie tyle pytanie, co oskarżenie.

-Kogo? -byłam zdezorientowana.

-Kacpra, a kogo? -zaśmiał się sceptycznie.

-Już ci kiedyś mówiłam. Nie wiem -uznałam, że nie powinnam się mu z tego zwierzać. Natychmiast sprostowałam swoją wypowiedź -Oczywiście, że tak... w pewnym wymiarze...

-Mhhm... Mów dalej -ponaglał mnie nerwowo.

-Bardzo cenię znajomość z nim... -usiłowałam jakoś wybrnąć. -Ale ja z zasady się nie zakochuję.

-Nie? Dlaczego? -próbował udać zdziwionego, ale w jego głosie słyszałam zrozumienie. -Przecież w miłości nie ma nic złego. Podobno... -westchnął.

-Podobno -powtórzyłam za nim powoli.

Mój towarzysz wydawał się być wyrozumiały w tej kwestii. Ja z jednej strony byłam zadowolona, iż udało mi się skierować rozmowę na inne tory niż związek z Kacprem. Z drugiej jednak wyczuwałam jeszcze większy smutek w Tajemnicy. Nie byłam tylko świadoma jego przyczyny. Nie tolerował mojego chłopaka, więc chyba powinien się cieszyć z obrotu sprawy. Chyba że... znał powód mojego spojrzenia na te sprawy.

Mijała minuta za minutą, a my ciągle siedzieliśmy w ciszy bez ruchu, pogrążeni we własnych myślach. Cisza ta jednak nie była krępująca. Była bardzo wymowna. Tylko od czasu do czasu któreś z nas wykonywało jakiś ruch dłonią. Ja dodatkowo obserwowałam mojego szczeniaka, który zasnął na jakiejś starej poduszce leżącej w kącie. Myślałam także nad pytaniem, które miałam zadać. Teraz była moja kolej, i musiałam ją wykorzystać jak najlepiej. Nie chciałam naciskać, lecz potrzebowałam znać prawdę. Prawdę o nim.

-Opowiedz mi o sobie -rozluźnił nieco dłonie. Ja je z powrotem zacisnęłam. -Kuba, proszę... -nic nie odpowiedział. -Nie to nie.

Roześmiał się. To mnie jeszcze bardziej rozzłościło.

-Laura, nie zachowuj się jak mała obrażona dziewczynka -wyrzekł. -Wiesz o mnie tyle, ile powinnaś.

-Czyli znam twoje imię, a i o to musiałam się mocno postarać -prychnęłam

-Wiesz o wiele więcej, tylko nie przychodzi ci to na myśl. Zapewne niebawem wszystko zrozumiesz... -westchnął.

Wydał mi się niezwykle udręczony. Jego smutek był bardziej wyczuwalny niż zazwyczaj. W jego słowach kryła się zapowiedź. Nie mam pojęcia dlaczego, ale miałam wrażenie, że nie chcę tego, co mi przepowiadała. Czułam, że to, co się pod nią kryje mi się nie spodoba.

-Graj w zgodzie z zasadami i się nie bocz -dodał, maskując swoje uczucia.

Tylko pozostaje pytanie: Co było powodem jego smutku?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top