Rozdział 18
Przebrałam się szybko. Później poprawiłam włosy i próbowałam się lekko pomalować. "Próbowałam" to dobre określenie biorąc pod uwagę fakt, iż gdy tylko dotknęłam nosa czy miejsca tuż pod oczami przechodziła mnie ogromna fala bólu. Wiedziałam, że nie zdołam nałożyć make up'u więc dałam sobie z tym spokój. Uznałam, że nie muszę wyglądać idealnie. Potem usiadłam na brzegu wanny i myślałam.
Spędziłam tam nieco ponad pięć minut. Musiałam się zastanowić, co mam dalej robić. Powinnam go jakoś skłonić do rozmowy. Ale co jeśli on nie będzie miał na nią ochoty? Postanowiłam, że nie może być takiej ewentualności. W razie czego będę go musiała zmusić. Zaśmiałam się w duchu. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić kogokolwiek zmuszającego go do czegokolwiek.
Wchodząc do pokoju zobaczyłam go z moją książką i ołówkiem w ręce. Nie lubiłam, gdy ktoś dotykał moich rzeczy. Wiedziałam, że to nic złego, lecz sądziłam, że to w pewien sposób narusza moją prywatność. Jednakże teraz nie przeszkadzało mi to. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, nawet podobało mi się to, iż interesuje go to, co robię.
Właśnie skończył czytać stronę i zwrócił się do mnie. Niby nie było w tym nic dziwnego, jednak zdumiał mnie fakt, iż wiedział, że już wyszłam z łazienki, pomimo tego, że nawet raz nie spojrzał w moją stronę, a ja zachowywałam się naprawdę cicho.
-Aniele? Tak słodko? -wyrzekł z adnotacją do powieści. -Ładnie ci w czerwonym.
-Jak możesz to wiedzieć, skoro nawet nie zerknąłeś w moją stronę? -zaśmiałam się przebiegle, sądząc, iż mówi tak, wiedząc, że dał mi czerwoną koszulkę.
-Nie mówię o tym co masz na wierzchu, lecz o tym, co pod tym nosisz -powiedział ironicznie, a moja twarz przybrała truskawkowy kolor. -A tak na poważnie, kto ci to zrobił?
-Nie znasz -chciałam go zbyć. To pytanie znudziło mi się już po setnym razie. Nie miałam ochoty tłumaczyć tego jeszcze jemu.
-Laura! -wyrzekł surowo, lecz patrzył na mnie troskliwie.
-Sama nie wiem. Jakiś gościu rzucił się na mnie i na Elle jak byłyśmy w pracy -spojrzał na mnie wymownie. -Mówię poważnie. Nie mamy pojęcia kim był. Na szczęście pomogli nam jacyś faceci.
-Chyba nie w czas, jak jakiś idiota zdążył ci złamać nos! -wybuchnął.
-Nie unoś się, Kuba. Nic mi nie jest. Może przeżyję -zaśmiałam się dla rozładowania napięcia.
-Mam taką nadzieję -delikatnie pogłaskał mnie po policzku, tak aby mnie nie urazić. -Lubisz takie książki?
-Nawet bardzo. Są jak baśnie, tylko dla starszych osób. A kto nie lubi baśni? -zachichotałam -Chcesz herbaty, kawy, soku?
-Nie, dzięki. O, i dziękuje za telefon -pomachał mi nim przed twarzą.
Zrobiło mi się głupio. Zapewne znalazł go w szafce pod bielizną. Musiałam coś wymyślić na poczekaniu.
-Nie ma za co. Chyba ci wypadł, a ja jak tylko go znalazłam, schowałam go, żeby się nie uszkodził. O, i twoja mama się do ciebie strasznie dobijała -uśmiechnęłam się na myśl o Jakubie-maminsynku. Tego także nie mogłam sobie wyobrazić.
-Bardzo śmieszne -zaczął mnie udawać. -Z tym, że to ja próbowałem odnaleźć swoją zgubę, a mamy telefon był pod ręką.
-Ja się nie śmieję z ciebie tylko do ciebie. Poczuj różnicę -posłałam mu wymowny uśmiech. -Ale skoro już jesteś, to chyba możemy dokończyć naszą grę, czyż nie?
-Zdecydowanie nie. Już raz w to graliśmy. -zrobiłam na tyle zawiedzioną minkę, na ile pozwolił mi nos -Chyba, że zmienimy zasady... -zawahał się, spojrzałam na niego pytająco. -...Na te bardziej optymalne dla... mnie... znaczy się nas -wydusił z siebie. -Powinniśmy wyznaczyć kilka tematów, których nie podejmiemy. Dla komfortu rozmowy.
-To znaczy mamy mówić tylko o tym, co ci pasuje -podsumowałam z naciskiem na "Ci".
-Dobra. Nie gramy i już. Chyba, że co najwyżej w butelkę i to tak na luzie.
-Jeśli tak wolisz... Siadaj -poleciłam mu. -No siadaj. Idę po butelkę.
Jakub rozejrzał się po pokoju, a ja zrozumiałam o co mu chodziło. Nie wiedział, gdzie może siąść. Winę za to ponosiło moje bałaganiarstwo. Na każdym krześle coś leżało. Poprawiłam więc pościel i wskazałam mu łóżko ruchem dłoni. Widać było, że na początku się wahał, lecz po chwili się ugiął i zrobił to, o co go prosiłam. Między czasie zgarnął z mojego biurka jedną z książek i ją także zaczął przeglądać.
Nie przeszkadzało mi to szczególnie. Poszłam więc do kuchni po jakąś butelkę, aby móc grać. Głupio mi było, że rozszyfrował moje zamiary. Wiedziałam, że tak było po jego zachowaniu. Wyczuł mnie. Wiedział, że pragnęłam zgłębić tajemnicę, która nie dawała mi spokoju. Tajemnicę, którą w sobie skrywał. Tajemnicę, którą był.
Ja jednak nie chciałam dać za wygraną. Pragnęłam go odkryć. Całego. Warstwa po warstwie. Może i było to egoistyczne z mojej strony, biorąc pod uwagę fakt, iż sama za nic nie zdradziłabym mu pewnych informacji o sobie. Nie była to jednak moja wina- to on mnie zaczarował. Rzucił na mnie urok. Nie znałam go, pomimo tego jednak nie wyrzekłabym się go za żadną cenę.
Wiedziałam, że jest niebezpieczny. Pomyślałam, iż cena znajomości z nim może być bardzo wysoka. Był jak zdradziecki ocean bez dna. Z jednej strony przyciągał do siebie, delikatnie zachęcał smagając ciepłymi falami, żeby zaraz po tym, jak się w niego wejdzie porwać cię, dać się w sobie zatracić i uwięzić... na zawsze. Był niczym podróż, z której nie ma drogi powrotu. Niczym otchłań, przepaść, w którą ma się przemożną ochotę... wskoczyć. Właśnie tak. Pomimo licznych zagrożeń, byłabym w stanie zrobić prawie wszystko o co by poprosił.
Życie nauczyło mnie, że należy odróżniać prośby od nakazów, gdyż jeśli się je myli, można stracić naprawdę wiele. Nawet wszystko... Dlatego wiedziałam, że to te pierwsze można spełniać. Tych drugich należy sobie oszczędzać. Choćby trzeba było unikać osób wydających je. Dlaczego? Bo jeśli raz zrobimy to, co nam każą, już nie będzie odwrotu. Będziemy to robić zawsze. A skutki tego mogą być tragiczne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top