Rozdział 11

Wstałam o ósmej. Miałam koszmary, ale najwyraźniej je przespałam, bo obudziłam się normalnie. Mogłam powiedzieć, że byłam nawet wypoczęta. Teraz nie rozumiałam swojego nocnego zachowania. Matko, jaka ja jestem głupia. Jak mogłam być tak żałosna. Ryczeć przez to, że od paru dni nie widziałam nowego kolegi. Kretynka -pomyślałam. Mimo wszystko chciałam jeszcze się przejść. Poszłam zatem do łazienki, aby się wyszykować.

Zrobiłam delikatny make up. Nałożyłam fluid, tusz do rzęs oraz czerwony błyszczyk. Rozczesałam włosy. Włożyłam płaszczyk i botki, a do tego obcisłe czarne spodnie. Czułam się dosyć atrakcyjnie. Założyłam psiakowi smycz i poszłam z nim do parku.

Szłam szybko, jak gdybym się gdzieś spieszyła. Shimmy na swoich malutkich nóżkach ledwie za mną nadążał. Pogoda była paskudna. O ile w nocy nie padało, o tyle teraz pojawiły się na niebie wielkie chmury, zwiastujące ulewę. Do tego zerwał się ogromny wiatr. Pędziłam przez park, starając się dławić w sobie wszystkie uczucia. Znów miałam ochotę płakać, tylko tym razem zupełnie nie wiedziałam dlaczego. Nie widziałam nikogo znajomego, więc postanowiłam dać upust emocjom i pozwolić łzom  płynąć. Tak więc szłam, gdy nagle...

-Hej, Laura. Zaczekaj na to biedne stworzenie, bo ten pies za chwilę nauczy się latać, jeśli nie zmniejszysz tempa -nie mogłam uwierzyć własnym uszom. To naprawdę był ON. Byłam ucieszona. Na mych ustach mimo woli zagościł szeroki uśmiech.

-Kuba? -powiedziałam trochę zbyt podekscytowanym głosem. Mój znajomy siedział pod drzewem. Ze szczęścia miałam ochotę rzucić mu się w ramiona.

-Jak widzisz -spojrzał na moje oczy, a na jego twarzy w miejsce przekory pojawiła się troska. -Laura, co ci jest? Czemu płaczesz? -kurczę. Na śmierć o tym zapomniałam. Szybko dłońmi przetarłam oczy.

-Wszystko w porządku. Sama chciałabym to wiedzieć -machinalnie wyjęłam z kieszeni telefon i włączyłam przednią kamerkę by zobaczyć jak wyglądam. Chwyciłam go za rękaw i zaprowadziłam w krzaki.

-Co ty? -zapytał mocno zdziwiony.

-Jak to co? Chyba mnie widzisz. Nie mogę się tak pokazać ludziom -oddałam mu smycz, którą nie tylko natychmiast przejął, ale także zaczął się bawić z moim szczeniaczkiem. Ja w tym czasie wyciągnęłam z torebki tubkę kremu do demakijażu, waciki i fluid. Poprawiłam make up, przeczesałam włosy dłońmi, przejrzałam się i wyciągnęłam go z powrotem na alejkę.

-Tylko tyle? -zapytał udając rozczarowanego. -Liczyłem na coś więcej.

-Ojoj. Co z tym zrobić? -wydęłam usta -Kuba, znasz to powiedzenie? Umiesz liczyć, licz na siebie -odparłam i roześmialiśmy się jednocześnie.

-Głupia jesteś -odrzekł zakładając kosmyk moich włosów za ucho. Normalnie bym się wściekła, ale jego uwaga była tak luźna, a ton tak beztroski, że miałam ochotę go przytulić. Podobał mi się w takim wydaniu. Stał chwilę dotykając dłonią mojej twarzy, zastanawiając się nad czymś. -Czemu płakałaś?

-Bo jestem głupia? -wyrzuciłam z siebie po chwili z ironią. Nie powinien się tym przejmować. -Matko, nie zaprzątaj sobie tym głowy. Cóż, mam tak czasem, że sobie muszę popłakać. Tak po prostu. Bez powodu -spojrzał na mnie pytająco, a ja przewróciłam oczami. -Muszę już iść. Jeśli masz czas, to byłabym wdzięczna, gdybyś mnie odprowadził.

-Z wielką chęcią. Tylko poczekaj sekundę. Mówisz, że jestem tajemnicą, równocześnie sama będąc ogromną zagadką.

Te słowa naprawdę mnie zaskoczyły. Miałam prawo tak mówić. W końcu znałam tylko jego imię, ale on? Wydało mi się to zabawne, biorąc pod uwagę, że wiedział o mnie praktycznie wszystko. W sumie nie miałam pojęcia od jakich pytań zaczniemy w naszej szaradzie, gdyż nie wiedziałam, ile informacji posiada. Miałam nadzieję, że nie za dużo. Pewnych rzeczy o mnie nikt nie powinien wiedzieć.

Nie lubiłam momentów, w których ktoś wracał do mojej przeszłości. Czym innym jest żałowanie tego co się stało, a czym innym przeżywanie tego po raz tysięczny, łapiąc czyjeś pełne litości spojrzenie. Nawet mama, myśląc, że tego nie wiedzę czasem tak na mnie patrzyła. Niby nie było w tym nic złego, ale ja czułam się wtedy żałośnie jak nigdy.

Jedyną osobą z nielicznego grona osób znających mój sekret, która nie wydawała się wobec mnie tak miłosierna była pani Ewa. Od zawsze sądziłam, że to coś więcej niż psychologia. Jako, że nie była egoistką takie zachowanie w mniemaniu wielu osób mogło wydawać się dziwne. Lubiłam jej stosunek do mnie. Traktowała mnie tak... zwyczajnie. Jakby nie była niczego świadoma.

Wszyscy, którzy o tym wiedzieli, traktowali mnie dziwnie. Pobłażali mi, pozwalali na wszystko, co tylko nie mogło mi zaszkodzić. Nikt nawet na mnie nie odważył się krzyczeć, co nie oznaczało, że nie byłam irytująca. Byłam i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Czasami robiłam na specjalnie rzeczy, które wcześniej doprowadzały innych do furii. Zamykałam się w pokoju i puszczałam muzykę na full, czasem nawet w środku nocy. Innym razem wychodziłam z mieszkania późnym wieczorem, trzaskając drzwiami i nie wracałam przez kilka godzin. Raz pyskowałam i krzyczałam, drugim razem nie odzywałam się nawet jednym słowem przez kilka dni.

Wszystko po to, by ktoś w końcu zachowywał się normalnie w stosunku do mnie. Chciałam by mama dała mi szlaban, zrobiła awanturę, cokolwiek. Jednakże to nigdy nie skutkowało. Kiedy tylko kładłam się spać, przychodziła do mnie, całowała w czoło, i mówiła, że nic się nie stało. Zapewniała mnie, że nie jest zła, że zawsze będę jej najukochańszą małą córeczką. Słowa dobierała tak starannie, jakby rozmawiała o tym jak cudownie jest biec w maratonie z osobą sparaliżowaną od pasa w dół. Nie rozumiała mnie. Starała się mi pomóc, ale mnie nie rozumiała. Wtedy zakrywałam się kołdrą i płakałam. Płakałam, aż Morfeusz nie przyszedł utulić mnie do snu. Później budziłam się w spazmatycznym szlochu. Nienawidziłam siebie, go, oraz całego świata. Niejednokrotnie pragnęłam zasnąć i więcej się nie obudzić. Niejednokrotnie nie chciałam poprzestać na marzeniach... Właśnie z tej przyczyny na moich nadgarstkach widnieją te haniebne blizny. Między innymi za sprawą tego regularnie odwiedzam panią Ewę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top