Rozdział 51

Dobra.

Prawie 1400 słów.

Macie szczęście, że dojeżdżam 2 godziny do szkoły xD

Nie przedłużając, zapraszam do lektury!

Miłego czytania!

Kramarzówna


Z dedykacją dla: paulina890543

Dziękuję też wszystkim za cudowne komentarze i domysły!! Nie przestawajcie ich zapisywać <3

>>>>>>>>>>>>>>

- Super! – krzyknął Eryk i przytulił mnie mocno, mimo, że staliśmy na korytarzu szkolnym – A zwierzęta?

- Jeszcze nie wiem – przyznałam.

Właśnie opowiadałam mu o zdarzeniach poprzedniego wieczoru. Musieliśmy jeszcze coś wymyślić, żeby dowiedzieć się, czy potrafię rozmawiać też ze zwierzętami.

- Czyli damy radę!

Wypuścił mnie w końcu, a ja starałam się odzyskać równowagę, jednak

na plecach poczułam nagle zimną ciecz. Odwróciłam się gwałtownie i trąciłam rękę Anastazji, a reszta wody butelki, którą trzymała, wylądowała z przodu mojej bluzki.

- O mój Boże! Przepraszam! – krzyknęła i sięgnęła do torebki – Bardzo mi przykro! Potknęłam się! – podała mi chusteczki.

Taaa... Jasne.

- Nic się nie stało - westchnęłam. Wszczynanie teraz kłótni nic mi nie da. Kiedy jednak podniosłam wzrok i zobaczyłam, że Anastazja jest już prawie na końcu korytarza i szła szeroko zarzucając na boki biodrami... Może ta kłótnia to nie był zły pomysł...?

Przyjrzałam się ubraniu. Jakimś cudem spodnie były suche, za to bluzka...

- Dlaczego akurat dzisiaj musiało nie być w-fu? – jęknęłam – Miałabym się przynajmniej w co przebrać.

- Nie wiem o co jej chodzi – Eryk zmarszczył brwi, ciągle patrząc za oddalającą się dziewczyną – Przecież... Prawie cię nie zna, nie może nic do ciebie mieć. Raczej. Co innego ja, ale ty?

Przerwałam marne próby wytarcia bluzki.

- Co? Co jej takiego zrobiłeś? – spytałam.

- Nic szczególnego – powiedział przyglądając się moim poczynaniom - Przecież... nie powinna tego tak długo rozpamiętywać, minęło już prawie... jakieś pół roku, odkąd z nią zerwałem...

Znieruchomiałam.

- Że co...? – wykrztusiłam – To ONA była twoją dziewczyną? I dopiero teraz mi o tym mówisz? – spytałam.

- A czemu miałbym?

Pokręciłam głową i wróciłam do poprzedniego zajęcia. Teraz wszystko jasne, przynajmniej dla mnie. Jest zazdrosna. Erykowi wolałam na razie tego nie uświadamiać.

- Cholera jasna... - chusteczki nic nie dawały. A za dziesięć minut rozpocznie się kolejna lekcja.

- Masz.

Eryk podstawił mi niemalże pod nos swoją bluzę, którą jeszcze chwilę temu miał na sobie.

- Zapomnij – pokręciłam głową – Zamarzniesz. Ubieraj się i na lekcje – odwróciłam się i ruszyłam w stronę klasy.

- Będzie mi ciepło – zapewnił chłopak i złapał mnie za ramiona – To nie ja jestem przemoczony! – popchnął mnie w stronę łazienki, a bluzę wepchnął do rąk.

Podreptałam we wskazanym kierunku, wystawiając Erykowi język.

Nie spodziewałam się jednak, że jego ubranie będzie aż tak duże. Musiałam podwinąć rękawy, a i tak byłam w stanie schować w nie dłonie. Sama bluza sięgała mi prawie do połowy ud, za to była rozkosznie ciepła i sucha.

Kiedy wróciłam na korytarz, Eryk wybuchnął śmiechem na mój widok. Zmrużyłam groźnie oczy, a w kieszeni spodni poczułam wibrowanie telefonu. Podciągnęłam wysoko bluzę, żeby go wyciągnąć, na co mój przyjaciel zareagował kolejnym „atakiem".

Przynieś mi zeszyty dzisiaj. BŁAGAM.

Westchnęłam cierpiętniczo, ale odpisałam Elle, że przyjdę po szkole.

***

Zapukałam do drzwi i weszłam do środka.

- Cześć – rzuciłam w przestrzeń, i podążyłam w stronę otwartych drzwi łazienki, skąd dobiegały odgłosy szarpania. Zauważyłam, że wystrój domu zaczął przypominać pokój Elle z Warszawy. Naprawdę, cały dom wyglądał jak adaptacje jej pokoju. Fioletowe ściany prawie zniknęły pod warstwą plakatów i przylepionych do nich kartek, a książki walały się po całej podłodze.

- Czemu nie było cię w szkole? - spytałam, jednak zaraz po zobaczeniu przyjaciółki, odpowiedź nasunęła się sama - Coś ty znowu próbowała zrobić? - wykrztusiłam.

Zawahała się i mocniej ścisnęła trzymaną w ręku szczotkę.

- Loki...? - odpowiedziała słabo.

Westchnęłam i odłożyłam torbę pod ścianę.

- Weź te ręce. Pomogę ci.

Elle posłusznie opuściła dłonie wzdłuż ciała i westchnęła żałośnie. Z tego, co widziałam na jej głowie, próbowała przerobić swoje proste jak drut włosy w fale, które jednak okazały się być plątaniną loków i kudłów, a przynajmniej połowa, którą próbowała wyczesać. Zaczęłam je powoli rozplątywać.

- Gdybyś nie użyła szczotki, było by całkiem nieźle - stwierdziłam i zaśmiałam się widząc w lustrze jak jej brew wędruje w górę. Uniosłam rękę, żeby zasłonić sobie tę połowę jej głowy, gdzie loki zmieniły się w ptasie gniazdo - E tam, nie było aż tak źle!

- Nie podobało mi się, więc chciałam je rozczesać, ale coś nie wyszło... Moment, co ty masz na sobie - nawet nie zdążyłam otworzyć ust, żeby opowiedzieć - Czy to jest męskie!? Lili, ja cię tu błagam o prawo do uszycia jakiejś ładniej sukienki, w której wyglądałabyś dziewczęco, a ty mi się tu pokazujesz... Zgódź się!

Westchnęłam głęboko, ale tego nie skomentowałam. Wyplątałam szczotkę z jej włosów i popchnęłam ją lekko w stronę wanny.

- Umyj je jeszcze raz, może to pomoże i choć trochę się rozprostują.

- Dobra - westchnęła zrezygnowana - Zrób sobie herbatę czy co tam chcesz! - krzyknęła, kiedy opuszczałam łazienkę - W lodówce chyba jest jeszcze sok. I nie przestrasz się...

- Kogo? - jej słowa zagłuszyła lecąca woda, więc pozostało mi tylko wzruszyć ramionami i pójść do kuchni.

Otworzyłam lodówkę, jednak nie zauważyłam nigdzie obiecanego soku. Zatrzasnęłam drzwiczki i podskoczyłam w miejscu z głuchym piskiem.
Szum wody ustał na chwilę.

- Mówiłam! - Gabrielle krzyknęła i powróciła do mycia włosów.

Oparłam się o blat, dalej trzymając uchwyt i zaśmiałam się pod nosem, obserwując dwie włochate kreatury. Nie wiedziałam, że Elle ma koty. Dwa. Jeden syjamski, siedział dumnie i szeroko zamiatał ogonem posadzkę. Obok niego brykał mniejszy, wyraźnie też młodszy czarny kociak z białą łatką nad okiem. Wyprostowałam się z zamiarem podejścia do nich bliżej.

- A oto człowiek - usłyszałam i zastygłam w bezruchu, wpatrując się w sierściuchy.

- Przecież już widziałem człowieka.

- Nie, tamten to właścicielka - większy z kotów przeniósł wzrok na młodszego - Ona nas karmi i utrzymuje przy życiu, chociaż to dalej forma niewolnictwa. Biedaczka nie wie na co się porwała, przygarniając nas, Lucek. To stworzenia bardzo prymitywne. A ten człowiek - miauknął i odwrócił się w moją stronę - musi być jakoś powiązany z właścicielką. I tu zaczyna się twoje zadanie. Masz do niej podejść i sprawdzić czy jest komunikatywna.

Mniej więcej w tej chwili udało mi się uspokoić tętno, ale wolałam pozostać w bezruchu. Okazuje się, że ogarnęłam też mowę zwierząt.

Czarny kot - Lucek - podbiegł do mnie, z tą osobliwą gracją drapieżnika i lekko zahaczył pazurkami o sznurówki, ciągnąć je i gryząc. Kiedy zauważył, że nie reaguję na zaczepki, otarł się jeszcze o moje nogi i zrezygnowany wrócił do "mentora".

- Lilith zrobiłem coś nie tak? - czyli jednak "mentorki".

- Nie, powinno być dobrze. Widocznie trafił ci się trudny przypadek, bardzo zacofany okaz...

Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Zakryłam usta dłonią i starałam się opanować ale nadaremno. Mój rechot zagłuszył słowa kotów, które chwilę potem oddaliły się z poniesionymi wysoko głowami. Prawie wpadły pod nogi Elle, która przybiegła w turbanie z ręcznika na głowie, chyba zaniepokojona moim śmiechem.

- Co jest? - spojrzała na mnie nieufnie.

Ograniczyłam rozbawienie do szerokiego uśmiechu.

- Czy ty nazwałaś swoje koty Lilith i Lucek? - dźwięk tych imion spowodował powrót chichotu, który szybko ustąpił miejsca czkawce.

Moja przyjaciółka otworzyła szerzej oczy.

- Skąd wiesz?

Szlag, nie powinnam była się o to pytać. Cała radość nagle ze mnie uleciała, a szare komórki pracowały ciężko, jak to odkręcić.

- Tak pomyślałam - rzuciłam - Pasują do nich.

- Idź ty na wróżkę czy coś - zaśmiała się i poprawiła ręcznik na włosach - Lilith, o ile pamiętam była jakąś tam wysoko postawioną demonicą... Poza tym ładne imię.

- A Lucek?

- Nie powinnaś wiedzieć? - mruknęła z uśmiechem, nalewając wodę do czajnika - Jakie znasz pełne imiona, których zdrobnieniem jest Lucuś? - oparła się o blat.

- Lucjan? Lucyna? Polskie chociaż? - spytałam, na co ona po krótkim wahaniu wzruszyła ramionami - Luis? - znowu zaprzeczenie.

- Pomysł i czymś co pasowało by do Lilith - zachichotała.

Zmarszczyłam brwi. Co pasuje do demonicy i zaczyna się na literę...

- Nazwałaś kota na cześć Lucyfera? - jęknęłam.
Chociaż musiałam jej przyznać, że imiona pasowały doskonale.

- No - potwierdziła, rozlewając wodę do kubków - Myślałam o Demonie, ale jakoś mi nie pasowało.

- Jasne - rzuciłam i usiadłam na krześle barowym, zaraz przy krawędzi blatu. Elle złapała kubek w dłoń i ruszyła w moją stronę.

- A i właśnie! - uniosła palec, ale swoją uwagę skupiała na utrzymaniu wrzątku w naczyniu - O tej definitywnie męskiej bluzie opowiesz mi za chwilę, bo to może być naprawdę ciekawe, a teraz... Dużo chodzisz po lesie, nie?

Starałam się nie okazać tego, jak przez moje ciało przeszedł alarm ostrzegawczy.

- Tak - odpowiedziałam wolno, odrobinę pytająco i, miałam nadzieję, niedbale.

- Przejdziemy się tam kiedyś? - uniosłam brwi, domagając się dalszej części wypowiedzi - Mówiłaś, że jest tam całkiem ładnie - powiedziała i wzruszyła ramionami - A ja pstryknęłabym parę zdjęć. To kiedy idziemy?

***

Eryk oparł się o pień drzewa i ukrył twarz w dłoniach.

- CO jej obiecałaś?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top