Rozdział 11
Wierzcie lub nie, ale mało brakowało, a zapomniałabym dodać rozdział 0.0. Mogłabym to zwalić na zamieszanie związane z przeprowadzką ale ja i tak prawie nic nie robię :P
Ostrzegam - ten i następny rozdział będzie w dalszym ciągu dotyczył wizyty - może i niezbyt ciekawy rozwój akcji, ale poprawiając opowiadanie zauważyłam, że wtedy wszystko działo się zdecydowanie za szybko, a tak jestem w stanie lepiej przedstawić bohaterów.
Dobra, znowu za dużo piszę i znowu nikomu nie będzie się chciało tego czytać (a może jednak...?) :D
No cóż, miłego czytania!
Z dedykacją dla każdego kto przeczyta ten przydługi wstęp - drogi ludziu, jesteś naprawdę niesamowity - pamiętaj o tym ;)
Kramarzówna
- Dziękuję – pani Dąbrowska (aż cud, że zapamiętałam jej nazwisko) odstawiła herbatę na ławę i spojrzała na mnie – Masz na imię Lena, tak? Niezwykłe imię.
- Dziękuję.
- I jak ci się tu podoba?
Zastanowiłam się.
- Jest ślicznie – zaczęłam – Chociaż ten las jest trochę przerażający. No i Robert z Elą straszą mnie niedźwiedziami i wilkami – kiwnęłam lekko głową w stronę wiszącego za nią obrazu.
Cała trójka (razem z Erykiem) odwróciła się do tyłu, a chłopak parsknął śmiechem i przeniósł wzrok na Roberta.
- Poważnie?
Ten się wyszczerzył i kiwnął głową.
Okej, to było trochę dziwne... Patrzyłam to na jednego, to na drugiego. Mama Eryka musiała zauważyć moje zdezorientowanie, bo zachichotała.
- Oni już tak mają – wyjaśniła – rozmawiają, używając minimalną ilość słów, a i tak jeden zawsze wie o co takiego chodzi temu drugiemu. Prawda kochanie? - zwróciła się do męża, który tylko mruknął coś w odpowiedzi – Czyli nie wchodziłaś jeszcze do lasu? - spytała nierażona jego zachowaniem.
- Nie, byłam tam raz – zerknęłam na Roberta – Ale nie byłam daleko, bałam się zgubić. Mam słabą orientację w terenie – wyznałam.
- Musisz koniecznie przejść się dalej! - klasnęła w dłonie. Przypominała mi delikatną, porcelanową lalkę. Była szczupła i wyjątkowo drobna, z jasnymi, długimi włosami i niesamowicie bladą skórą. Nawet oczy miała niezwykłe, bo w odcieniu delikatnego błękitu, niemalże białe, z nieco ciemniejszymi obwódkami. Pamiętam, że kiedyś widziałam ususzony kwiat w takim właśnie kolorze – Te wilki to bujdy! Eryk łazi tam od małego i nic mu się nigdy nie stało. Tam jest niezwykle, magicznie – oczy jej się rozmarzyły i kontynuowała tak, jakby jej już tu nie było - Przez las płynie strumień i prawie na każdym kroku można znaleźć przeurocze polanki – o taaak... można... Nagle zwróciła wzrok na syna – Przecież ty znasz las jak własną kieszeń! - znowu klasnęła w dłonie i przeniosła wzrok na Elkę – Może poszliby się przejść, a my porozmawiałybyśmy w spokoju?
Momencik, że co?
Znieruchomiałam. Mam tam iść z chłopakiem, którego ledwo znam...? Znaczy nie żebym podejrzewała Eryka o to, że rozwali mi głowę gałęzią a potem wrzuci zwłoki do strumienia, no ale mimo wszystko... W dodatku jest tam ten niedźwiedź. Już zaczęłam otwierać usta i protestować, ale uprzedził mnie mój nowy kolega.
- A gdzie Ola? Mogłaby pójść z nami.
- Poszła na górę po zabawki – powiedziałam i zmarszczyłam brwi – Spytam się czy idzie – Mój Boże, mam nadzieję, że tak. Weszłam po schodach, przeskakując po dwa stopnie – Ola?
Weszłam do jej pokoju, a moje usta automatycznie ułożyły się w szeroki, uśmiech.
- Ola?
Przyłożyłam palec do ciągle uśmiechniętych ust i syknęłam do Eryka, żeby się zamknął. Oparci o futrynę wpatrywaliśmy się w moją kuzynkę, która pochrapywała cicho na dywanie w swoim pokoju. Wokół niej piętrzyły się miśki, lalki i klocki.
- W sumie... biegała cały dzień tam i z powrotem – szepnęłam - Ale z drugiej strony robi to codziennie – zachichotałam cicho.
- Obudzę ją – powiedział Eryk. I to całkiem głośno.
- Ani mi się waż. Dziecko będziesz budził? Serca nie masz? - roześmiałam się cicho na widok jego zdezorientowanej miny – Nie budź. Będzie marudziła. Niech śpi.
Kiedy zeszłam na parter i z powrotem usiadłam na kanapie, zauważyłam, że Robert i pan Dąbrowski zniknęli, a ich żony wpatrują się we mnie ze zdumieniem, parę razy przenosząc też wzrok na Eryka.
- A wy tu co?
Teraz to ja otworzyłam szeroko oczy.
- Eeee... co?
- Rozmawiamy!
- Ale... - zmarszczyłam brwi. O co im chodzi?
- Wynocha! - zaśmiały się i wskazały na drzwi na zewnątrz – Mieliście iść, tak?
Przełknęłam ślinę, która nagle zebrała się w moim gardle. Przeniosłam wzrok na Eryka. Też nie wyglądał na zadowolonego.
- Ale...
- Nie ma żadnego „ale"! Chcemy w spokoju porozmawiać.
Jęknęłam głośno, ale podniosłam się i ruszyłam w stronę drzwi.
Usłyszałam, że Eryk idzie za mną. Wyszłam przed dom i oparłam się o ścianę. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony. Uśmiechnęłam się szeroko w odpowiedzi i usiadłam na miękkiej trawie.
- Wyszliśmy.
Uśmiechnął się lekko.
- Racja.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top