Rozdział 55
Żeby uniknąć wiadomości, że "a nie mówiłem" i "a jednak tak jak zawsze", po prostu przepraszam za nie sprawdzony rozdział xD
Miłego czytania
I szczęśliwego nowego roku!
Kramarzówna
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Wszyscy zamarli.
- Co?
- Powtórzę pytanie siostry: co? Chyba nie myślisz, że... - zaczął Rafał.
- Tak, tak właśnie myślę - wtrąciła Elle - A przynajmniej rozważam taką możliwość. Nie zaszkodzi spróbować.
Obróciłam się w stronę Klary.
- Wydaje się, że ta twoja nowa zdolność może polegać na zmianie kształtu w wilka.
Dziewczynka przyłożyła rękę do ust, jakby przypominając sobie ostre kły, które miała zaledwie chwilę wcześniej. W czasie, kiedy Elle, Rafał i Eryk kłócili się o prawdopodobieństwo i zalety takiej mocy, ja wpatrywałam się w Klarę, która zacisnęła mocno oczy i zmarszczyła czoło. Obserwowałam uważnie jej usta i ręce w poszukiwaniu chociaż najmniejszej zmiany i podskoczyłam z kiedy w ciągu ułamku sekundy zamiast niej pojawił się na trawie szarobrązowy wilk.
Zwierzę skuliło się przerażone i szczeknęło głucho. Jednak chwilę po tym, jak Elle pisnęła zaskoczona na jego widok, to znowu Klara siedziała między nami. Dziewczyna oddychała ciężko, a w jej oczach powoli bladły złote błyski.
- Chyba macie rację - wydyszała, jednocześnie szczęśliwa i przerażona.
Gabrielle natychmiast zaczęła zasypywać ją pytaniami i zapisywać wszystko w notesiku.
Zastanawiało mnie jak to możliwe, że przeszliśmy z tym wszystkim do porządku dziennego. Z naszymi mocami, dzikimi zwierzętami wokół nas, wrażeniem, że to między drzewami czujemy się jak w domu, na miejscu. W którym momencie przestało nas to zachwycać i zadziwiać.
- Spróbuj jeszcze raz - słowa Eryka wyrwały mnie z zamyślenia.
Podniosłam głowę i zmierzyłam go wzrokiem.
- Nic na siłę - powiedziałam i przeniosłam spojrzenie na Klarę - Na pewno dobrze się czujesz?
- Tak, tylko to trochę męczące - przytaknęła i wzięła głęboki wdech.
Po paru sekundach znowu była wilkiem.
Przyjrzałam się jej dokładnie, tak jak i wszyscy pozostali. Nie było w niej nic co odróżniało by ją od innego osobnika z watahy Etiela, oprócz oczu. Były delikatnie większe, jakby okrąglejsze. I złoto-szare.
Podniosłam się i przeniosłam parę metrów dalej, żeby nie przeszkadzać reszcie w prowadzeniu "badań" - ich trójka to było aż nadto towarzystwa. Ścisnęłam jedną z gałęzi w ręce i skupiłam na zadaniu.
Do tej pory leczenie wychodziło mi samoistnie, wystarczyło dotknięcie kogoś, nawet niekoniecznie samej rany. Wpatrywałam więc się w suchy patyk, czekając na efekty, ale już po chwili było dla mnie jasne, że tym razem to tak nie zadziała. Zamknęłam więc oczy i spróbowałam odciąć się od otaczających mnie bodźców. Jedyne, o czym myślałam to moja dłoń, jednak po dwóch minutach poddałam się i zawołałam Elle, która ćwiczyła z Erykiem.
- Nie działa! - krzyknęłam, a ona podniosła głowę, ledwie przytomna. Dałam jej chwilę na otrząśnięcie się z hipnozy - Nie potrafię - wzruszyłam ramionami.
Gabrielle mruknęła coś cicho do chłopaka, chyba zadał mu pytanie, bo gdy odpowiedział, okrzyknęła mi:
- Spróbuj wizualizacji - tym razem to ona wzruszyła ramionami - Jak to też nie zadziała, daj znać - odrzekła i odwróciła się.
Łatwo jej było mówić. Jak zwizualizować sobie... Co tak właściwie? Zdrowie? Życie? Jeszcze raz rozglądnęłam się wokół - wszyscy ciężko ćwiczyli.
Złapałam badyl obiema dłońmi, a widok małej, ciemnej gwiazdki na jednej z nich dodał mi nieco otuchy. Wyobraziłam sobie zieloną, mieniącą się nić wijącą się wzdłuż gałęzi, i rzeczywiście, zobaczyłam ją. Nie oczami, a w jakiś inny, niewytłumaczalny sposób. Zachłysnęłam się powietrzem.
Spróbowałam złapać tę nić, która wyglądała, jakby była utkana z samego życia. Używając widmowego mięśnia, o którego istnieniu nie miałam nawet pojęcia, ścisnęłam ją...
I zgasła.
Poczułam się, jakby ktoś wycisnął ze mnie całe powietrze, a potem przywrócił je gwałtownie z zastrzykiem energii, której nie mogło równać się nic, co do tej pory czułam.
Odetchnęłam ciężko, próbując przywrócić dawny rytm oddechu i serca i wniknęłam jeszcze raz w drewno, poszukując tej pięknej, hipnotyzującej nici.
Której teraz nie mogłam znaleźć.
Zmarszczyłam brwi i sprawdziłam inną gałąź i już przy lekkim muśnięciu jej ręką wiedziałam, że tam jest. Jakby poprzednia próba coś we mnie odblokowała. Za to w tej jednej...
Pustka. Nic. Tlące się życie zgasło.
Przeze mnie.
Spróbowałam zrobić to samo z paroma innymi gałęziami. Za każdym jednym razem, kiedy usiłowałam złapać tę nić, znikała, a ja raz po raz miałam dziwne uczucie, że coś jest coraz bardziej i bardziej nie tak.
- Przerwa - podskoczyłam na krzyk Rafała - Wszyscy są już wykończeni, robimy przerwę.
Już wiedziałam. Wszystkich innych wykonywanie ćwiczeń kosztowało ogromne ilości energii, za to ja byłam wypoczęta jak nigdy dotąd.
Zamiast leczyć te rośliny, ja zabierałam im życie.
- Lena!
- Dajcie mi chwilkę - wydusiłam.
Z moją mocą mogę nie tylko uleczyć - mogę też równie łatwo, przerażająco łatwo zabić. Widząc, jak bardzo trzęsą mi się ręce, wypuściłam ostatnią żywą gałązkę i zacisnęłam dłonie na kolanach, wpatrując się w nie jak w dwie, niebezpieczne bronie; tykające bomby, gotowe zabić na mój rozkaz, na jedno moje skinienie.
Musiałam spróbować jeszcze jednej rzeczy. Delikatnie, drżącymi palcami, ujęłam ten ostatni patyk i siłą woli powstrzymałam się od złapania za jego tlące się życie. Zamiast tego wyobraziłam sobie, jak, jak ta błyszcząca nić nabiera blasku, objętości, jak staje się tak potężna, że sypią się z niej iskry...
Zielone liście wyłoniły się z drewna w parę sekund, a miejsce, w którym gałąź była ułamana, pokryła się lepką żywicą, jakbym dopiero co zerwała ją z drzewa. Podparłam się ręką o ziemię aby nie upaść, zaskoczona tak nagłym zanikiem siły.
Postanowiłam nie mówić reszcie o tej drugiej stronie mojej mocy, jeszcze nie teraz. Nie, póki nie poukładam sobie tego wszystkiego na spokojnie w głowie.
Podniosłam się chwiejnie i podeszłam do reszty, trzymając tę jedną, rozkwitniętą gałązkę przed sobą jak tarczę; usprawiedliwienie.
Jak na razie wiedziałam trzy rzeczy. Po pierwsze, zabieranie życia jest łatwe i dodaje mi sił, a uczucie temu towarzyszące jest nie do opisania. Po drugie, leczenie i... Czy ja potrafię przywracać do życia?
Zachwiałam się mocniej i przystanęłam, żeby wziąć głęboki wdech. Jeśli będę mogła przywracać i odbierać życie... Klara mówiła, że prawdopodobnie jestem potężna, ale nie sądziłam, że to może być takie przerażające. A jeśli pomyśleć ile energii musiałabym poświęcić na przywrócenie do życia...
Po jednej rzeczy. Po jednej rzeczy naraz, albo zwariuję.
Wznowiłam krok, choć szłam wolniej i mniej pewnie. Usłyszałam, jak rozmowy moich przyjaciół milkną i wzdrygnęłam się, czując przed sobą całą kulę kłębiącego się, niezwykle silnego życia, które przyciągało mnie do siebie jak magnes, kusząc zaciśnięciem na nim swoich rąk.
Podniosłam oczy i napotkałam zmartwiony wzrok Rafała. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że coś mówi.
- Ej, żyjesz? Pomóc ci? Chyba trochę przesadziłaś...
Wyciągnął rękę w moją stronę a ja cofnęłam się gwałtownie, przerażona tym, co mogłabym mu zrobić.
- Nie - skupiłam się na utrzymaniu pionu - Sama dam sobie radę, serio.
Posłał mi zmartwione spojrzenie.
- Na pewno?
- Tak, na pewno - odsunął się nieco, a mnie przepełniła ulga - Ale dzięki.
Po drugie, leczenie wymaga o wiele więcej energii.
Kiedy usiadłam, Klara zachichotała i pochyliła się w moją stronę. Wstrzymałam oddech.
- Jesteś jak pani wiosna - uśmiechnęła się szeroko i wskazała głową na ziemię wokół mnie - Wcześniej tego nie zauważyłam, więc chyba twoja moc rośnie. Gdzie jesteś, tam trawa jest zieleńsza, nawet parę kwiatów zakwitło.
Odchyliłam się do tyłu, jak najdalej od ich pulsujących żyć.
Po trzecie, moja moc rośnie.
Po czwarte, nie jestem w stanie nad nią panować.
A to znaczy, że jestem chodzącą bombą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top