Rozdział 52
Cieszycie się? xD
Mam napad weny, pół kolejnego rozdziału już gotowe, ale właśnie zabieram się za jego kończenie <3
Mam nadzieję że się spodoba! Komentować na bieżąco, chce wiedzieć, co wam po głowach chodzi ;)
BARDZO DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKIE MIŁE SŁOWA I GŁOSY!!!
Miłego czytania!
Kramarzówna
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Eryk oparł się o pień drzewa i ukrył twarz w dłoniach.
- CO jej obiecałaś?
Przygryzłam dolną wargę.
- To źle?
Uniósł brew.
- Załóżmy, że wilki albo Nadia wyczują nasz zapach. Jeśli wyczują też Elle, to mogą uznać ją za zagrożenie bo mimo wszystko to zwierzęta i potrafią być dla obcych niebezpieczne. Mogą zaatakować. A nawet jeśli założymy, że najpierw się nas spytają, czy mogą ją zeżreć - prychnął - To jak myślisz, jak ona zareaguje po ich zobaczeniu? Co?
- Dobra, masz rację, masz rację! - warknęłam - Ale co miałam jej niby odpowiedzieć? Jak wytłumaczyć, że nie może wejść do lasu!?
- Okej - Eryk złapał mnie za ramiona i potrząsnął mną lekko, samemu kręcąc głową - Trzeba się ogarnąć i obmyślić plan. Jedno jest pewne, ona nie może się dowiedzieć...
- A może to by było rozwiązanie? - szepnęłam nieśmiało.
Chłopak puścił mnie i odsunął się o krok, niemalże jakbym go uderzyła.
- Nie możemy - odpowiedział głucho - Chyba zwariowałaś.
- Niby czemu? - odparowałam, gotowa do walki. Nagle wydało mi się to genialnym pomysłem, ale kiedy przybliżyłam się do Eryka, on cofnął się w tył. Zabolało - To osoba z najbardziej bujną wyobraźnią, o jakiej słyszałam. Przez jej głowę przewija się tysiąc pomysłów na minutę, a akurat tych nam brakuje, musisz to przyznać - widząc, że już otwiera usta do protestu, ciągnęłam dalej - Jeśli boisz się, że może wygadać, zapomnij o tym. Nie znam lojalniejszej osoby, a trzymanie moich sekretów ma opanowane do perfekcji. I jest nieustraszona. Nie zliczę ile razy wyciągnęła nas z bagien gorszych od wszystkich tych, w jakie ty zapewne kiedykolwiek się wpakowałeś.
Przerwałam na chwilę, żeby złapać oddech, co wykorzystał Eryk. Szybko zasłonił mi usta dłonią i zgromił mnie wzrokiem.
- Ona tu idzie - mruknął, wpatrzony w punkt za mną. Szarpnęłam głową i stanęłam obok niego, wpatrując się w idącą do nas Gabrielle. Tym razem to ja złapałam go za ramiona i postawiłam między sobą a nadchodzącą przyjaciółką.
- Ufasz mi? - syknęłam, wpatrując się uporczywie w jego blade oczy. Zmrużył je, najwyraźniej zirytowany.
- To nie ma nic...
- Owszem ma - zaprotestowałam. Mocniej zacisnęłam dłonie - Czy mi ufasz?
- Tak - westchnął zrezygnowany.
- Więc daj jej szanse, a ja ci gwarantuję, że nie pożałujesz - szepnęłam, a chwilę później uśmiechnęłam się szeroko do przyjaciółki - A jednak? - uśmiechnęłam się krzywo i puściłam Eryka.
Chłopak odwrócił się i usłyszałam, jak głośno wciąga powietrze do płuc, jakby nagle zabrakło mu w nich tlenu. Co oczywiście nie uszło uwadze Elle.
- Póki ich nie rozczeszę, to jakoś chyba ujdzie. A co, jest źle? - założyła jeden z loków za ucho.
Tym razem to ja o mało się nie udławiłam. Gabrielle nigdy, ale to NIGDY nie pytała się kogoś o ocenę, radę czy zdanie w ten sposób. Jakby rzeczywiście zależało jej na odpowiedzi, jakby przejmowała się, co ktoś powie na jej wygląd. Odkąd ją znałam, parła przed siebie nie reagując na dezaprobatę czy zdziwienie tłumu wokół niej... A teraz naprawdę martwi się o zdanie...
Zdanie Eryka. Nie moje, tylko jego.
Chyba czeka nas poważna rozmowa.
- No właśnie nie - wykrztusił Eryk - Wyglądasz... fajnie.
Przewróciłam oczami. Faceci i komplementy...
- Dobra idziemy - zdecydowałam - Eryk, możesz zadzwonić do Rafała? Jeśli jest w okolicy to może będzie chciał się z nami przejść, no i musimy się go o coś spytać - posłałam mu wymowne spojrzenie. Nie jestem głupia, żeby podejmować tak ważną decyzję bez niego.
- Jasne - westchnął i zwolnił trochę, żeby móc pogadać z nim w spokoju.
- Rzeczywiście tu ładnie - Elle obróciła się, żeby objąć wszystko wzrokiem - Ja chyba kiedyś zamieszkam w lesie - zdecydowała.
Uśmiechnęłam się do niej szeroko.
- Ta, mieszczuchu, już to widzę. Zwierzęta by cię zagryzły.
- Bzdura - prychnęła i zerwała jeden z kwiatów, żeby wpiąć go we włosy - Żadne zwierzę nie zaatakuje beż dobrego powodu, chyba, że jest przestraszone - zmarszczyła brwi, kiedy roślinka po raz kolejny zsunęła się na jej ramię. Naprawdę ładnie było jej w lokach.
- Daj mi to - powiedziałam i zaplotłam kosmyki tak, by bez problemu podtrzymały kwiatek - Musimy pogadać.
- O czym?
- Zaraz się dowiesz.
Eryk podbiegł do nas.
- Jest niedaleko, idę po niego. Spotkamy się na mostku? - zwrócił się do mnie.
- Jakim mostku?
- Tak - odpowiedziałam i pociągnęłam Elle w stronę strumienia - Zbudowaliśmy jakiś czas taki mały mostek na jednej z polanek, żeby dało się przejść przez rzeczkę. Odwróciłam lekko głowę w stronę Eryka, żeby sprawdzić, czy znalazł się poza zasięgiem mojego głosu - A więc, Gabrielle...
- Nie zaczyna się zdania od...
- To mój tekst! - przerwałam jej ze śmiechem - Czyli jeśli nie zacznę od "więc", wyjaśnisz mi, kiedy dokładnie przypadł ci do gustu Romeo? - mrugnęłam do niej.
Natychmiast przestała chichotać.
- Daj spokój. Wiesz co sądzę o kradnięciu chłopaków, a już na pewno nie zrobiłabym tego przyjaciółce - zauważyłam, że nie zaprzeczyła.
- Nie jesteśmy razem - zaznaczyłam.
- Były, teraźniejszy, a jaka to różnica? Po prostu...
- Elle - zatrzymałam się i uniosłam brew - Ja ci to powtórzę po raz kolejny - powstrzymywałam śmiech - Nie jest, nie był i nie będzie moim chłopakiem. Ja go nie kocham, a na pewno nie inaczej niż ciebie. Jak przyjaciela.
Przygryzła wargę, jakby trawiła moje słowa.
- Nic a nic?
- Dokładnie.
Uśmiechnęła się szeroko i potrząsnęła głową.
- Może to samolubne, ale się cieszę - odetchnęła z ulgą. Objęła mnie drobnym ramieniem i wznowiła marsz - Chodź, bo będą marudzić, że każemy im czekać.
***
- No proszę - westchnęłam - Wcale nie musiałyśmy się tak śpieszyć.
Jednak Gabrielle mnie już nie słuchała. Raz po raz obracała się wokół z rozdziawionymi ustami.
- Jak tu ładnie. Ślicznie, magicznie... - po czym przeszła na francuski. Usiadłam na mostku i ściągnęłam buty, żeby móc zamoczyć stopy w chłodnej wodzie. Elle dołączyła do mnie dopiero po chwili. Westchnęła głęboko i położyła się na drewnianej kładce.
- Uwierzyć nie mogę, że nie zabrałaś mnie tu wcześniej - uśmiechnęła się pod nosem - Tu jest jak w raju.
- Co nie? - wyciągnęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam do Eryka.
- Już idziemy. Daj nam półtorej minuty. - powiedział na wstępie.
- Dobra. Pytałeś się Rafała? - wiedziałam, że teraz to od niego wszystko zależało.
- Tak. Facet jest jeszcze głupszy ode mnie - tu nastąpiło stęknięcie i zduszone przekleństwo, coś o ułomnym pacanie - i chyba ufa ci jeszcze bardziej ode mnie, bo zgodził się prawie od razu - dokończył, z trudem łapiąc powietrze.
- Wszystko w porządku?
- Jasne - rzucił z sarkazmem - Po prostu jakieś drzewo samo uznało, że nagle ruszy gałęzią i przywali mi w... - rozległ się szum, protesty i jeszcze więcej przekleństw, po czym usłyszałam głos Rafała - Hej, tu ja. Nic mu nie jest. Sam się wpieprzył w pień i próbuje udawać mniejszą ofiarę losu i zwala winę na mnie. Już was widzimy, zaraz będziemy - i rozłączył się, choć przed zakończeniem połączenia usłyszałam szamotaninę, jakby próbowali wyrwać sobie nawzajem telefon. Obróciłam się i zauważyłam ich blisko skraju polany.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top