Rozdział 3
Bardzo mi miło czytać takie komentarze :D Dodaje rozdział dzisiaj, ponieważ wyjeżdżam na dwa tygodnie i nie będę miała jak dodawać kolejnych rozdziałów.
Miłego czytania!
Kramarzówna
Ciocia Ela, ciocia Ela, ciocia Ela...
Bez przerwy próbowałam przypomnieć sobie jej twarz, jakiś szczegół, ale z marnym skutkiem. Po raz kolejny przeczesałam wzrokiem tłum na dworcu, szukając kobiety podobnej do mojego taty...
Nie, to bez sensu...
Moja nowa opiekunka była jego przyrodnią siostrą – nie może być podobna... Zrezygnowana usiadłam na ławce i położyłam koło siebie moją torbę. Przechyliłam głowę do tyłu, uderzając nią lekko o oparcie. Letnie słońce tańczyło na peronie, oświetlając i oślepiając ludzi wlekących za sobą bagaże.
Właśnie opuściłam całe moje dotychczasowe życie, mój dom, przyjaciółkę, powinnam czuć smutek, żal, cokolwiek... Wygięłam usta w krzywym uśmiechu. To już nie był dom. Nie bez mamy. Na myśl o niej pod moimi powiekami poczułam zbierające się łzy. Zamknęłam oczy, próbując powstrzymać je przed wypłynięciem.
- Lena?
Uchyliłam powieki i zobaczyłam przed sobą jakąś kobietę. Otworzyłam szeroko oczy. To ona! Poznaję ją! Była na pogrzebie taty. Miała zapłakaną twarz, siedziała skulona, nie odzywając się. Teraz wygląda inaczej – proste, ciemne włosy miała pocieniowane, oczy ciemnogranatowe, przywodziły na myśl dno morza. A usta...
Usta miała rozciągnięte w uśmiechu. Ale nie takim, jak ta wiedźmowata pielęgniarka. Trudno to opisać, ale był jakiś... ciepły? Jak u tej staruszki.
Zawsze się uśmiechaj.
- Tak – odpowiedziałam i wykrzywiłam usta lekko ku górze.
Podniosłam się z ławki.
- Jestem Elka. Możesz mi mówić ciociu, albo po imieniu, jak chcesz – spojrzała na moją walizkę – Masz wszystko?
Przytaknęłam.
- No to jedziemy - zaprowadziła mnie do samochodu.
Przez całą drogę wpatrywałam się uparcie w okno. Mamie by się tu spodobało – lasy, góry, ścieżki. Piękne krajobrazy Bieszczad. Nie to, co w zakurzonej Warszawie – nie, żebym miała coś do tego miasta, ale się tam dusiłam. W dodatku nie miałam tam żadnej rodziny – jedyna, jaka mi pozostała, mieszkała w górach.
Mama nigdy mi nie powiedziała dlaczego mieszkała w Warszawie zamiast tam. Wiem tylko, że jej rodzice koniecznie chcieli wyjechać z dala od tych okolic. Mimo to widziałam, jak odżywa podczas leśnych spacerów, jak kocha pokryte mchem pnie, szum zielonych liści. Jakby zostawiła tu część siebie.
III
Ledwo przekroczyłam próg mojego nowego domu, a roześmiana dziewczynka dosłownie rzuciła się na mnie, niemal zwalając mnie z nóg.
- Tato! Tato, Lenia już przyszła! – wykrzyknęła mała, obejmując mnie małymi rączkami.
Na oko miała jakieś pięć lat i wyglądała jak pomniejszona wersja Eli. Miała takie same oczy i brązowy, na wpół rozwalony kucyk. Musiała być jej córką. Za nią wszedł jakiś mężczyzna - nie był ani trochę podobny do małej, ale po pełnym czułości wzroku oraz frotkom i grzebieniu w ręce poznałam, że to jej tata, a mój wujek.
- Dzień dobry... - przywitałam się niepewnie.
- Cześć. Robert jestem – uśmiechnął się - Daj Lenie odpocząć – zwrócił się do małej.
- Nic się nie dzieje – uśmiechnęłam się delikatnie i podniosłam dziewczynkę.
Odwzajemniła uśmiech rozanielona i objęła moją szyję.
- Będziesz mieszkać ze mną w pokoju, prawda? Proszę, proszę, proszę!
Otworzyłam szeroko oczy.
- Nie wiem... - odwróciłam wzrok w stronę jej rodziców w poszukiwaniu pomocy.
- Będzie miała pokój zaraz koło twojego, nie martw się – uśmiechnęła się -Właśnie, twój pokój! Chodź, zaprowadzę cię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top