Rozdział 22

Ireth, obiecuję, dostaniesz tego węża xD Za to ja ciągle czekam na moje opowiadanko :3

Miłego czytania!

Kramarzówna


Musiałam ją niemal siłą zaprowadzić do łazienki. Nie chciała tracić ani chwili i od razu robić "placuszka". Złapałam jej rękę i przytrzymałam w miejscu, żeby znaleźć skaleczenie - utrudniała mi to pokrywająca rękę dziewczynki warstwa krwi i piasku. Stojący za nami Eryk zamoczył ręcznik w wodzie i podał mi go, a Olę posadził na krawędzi wanny. Co dziwne, podczas przemywania rany, dziewczynka ani przez chwilę nie skarżyła się na jakikolwiek ból.

Kiedy na jej skórze nie było już ani jednego ziarnka piasku, zamarłam w bezruchu. Bardziej czułam, niż widziałam, że stojący za mną chłopak zrobił to samo.

Na ręce nie było żadnej rany. Brak zadrapania, rozcięcia, lub czegokolwiek. Nie mogąc wierzyć własnym oczom, bliżej przyjrzałam się ręce dziewczynki. Na wewnętrznej stronie dłoni widać było małą, ledwie widoczną bliznę. Nic więcej.

- Nie ma rany! - krzyknęła uradowana i złapała Eryka za rękę - Chodź, chodź!

Eryk szybko otrząsnął się z szoku i uśmiechnął się promiennie do mojej kuzynki. Ruszyli w stronę kuchni, ja zaraz za nimi. I nagle doznałam olśnienia.

- Olu? Mogę porwać na chwilkę Eryka? Muszę z nim porozmawiać.

Mała zmrużyła podejrzliwie oczy.

- Ale mi go oddasz? - upewniła się.

- Oddam, oddam - uśmiechnęłam się szeroko.

- To możesz - zgodziła się dobrodusznie.

- W takim razie ty tu na nas poczekaj i zastanów się jakiego chcesz tego placka, dobra? - spytał się Eryk.

- Dobra! - odkrzyknęła mała.

Poczekałam aż zniknie w kuchni i odwróciłam się do Eryka.

- Uśpiłeś moją ciotkę, prawda?

Przerażenie w na jego twarzy spowodowane tym, że odkryłam prawdę, było niemal komiczne.

- Przepraszam, ale... Wyglądała wtedy źle. Naprawdę... źle. Uznałem, że może lepiej by było, żeby się przespała na spokojnie...

- Nie jestem zła - przerwałam mu - Jestem wdzięczna - położyłam nacisk na ostatnie słowo - Nie mogłeś wiedzieć co się stało, bo i skąd, więc zrobiłeś najlepsze co ci przyszło do głowy i tak się składa, że trafiłeś w dziesiątkę.

Wbił we mnie wzrok i zmarszczył brwi.

- No tak, na śmierć zapomniałem. Ty nie wiesz co oznacza... - zawahał się, ale kontynuował jak tylko przełknął ślinę - ...co oznacza śmierć Roberta.

Teraz to i ja zmarszczyłam brwi.

- Co? Bardzo dobrze wiem - prychnęłam - Panikę rozsianą po domu, żałobę, pęknięte serce, które muszę pomagać leczyć, rzeki łez i bezsenne noce. Jakbyś zapomniał, od nie tak dawna mam to wszystko w trójwymiarze.

- Nie o to mi chodzi. Mówiłem ci, że odpowiedzi na twoje pytania... Znaczy że Robert może na nie odpowiedzieć, prawda?

- No tak.

- Chodzi o to, że na niektóre potrafi odpowiedzieć tylko on. Nie wiem wiele więcej niż ty. Musiał pilnować, żeby nikt nie dostał się w pobliże Nadii, gasił wszelkie plotki o niedźwiedziu i miał przekazać nam wszystkie informacje. Powiedzieć wszystko jak już pojawi się druga osoba, znaczy ty. On był Strażnikiem.

Potrzebowałam chwili na przetrawienie tej informacji.

- Znaczy brak odpowiedzi i błądzenie w ciemności?

- Tak.

- Jakichkolwiek odpowiedzi?

- Tak.

- A Nadia?

- Ona też nic nie wie.

Mruknęłam pod nosem parę słów, które normalnie nawet nie przeszłyby mi przez gardło - od dziecka uczono mnie nie przeklinać. Wzięłam głęboki wdech na uspokojenie się.

- Dobra - powiedziałam - Dobra, dobra... - nagle przypomniałam sobie, co jeszcze miałam zrobić - I przepraszam.

Od razu domyślił się o co mi chodzi, nawet jeśli próbował to ukryć.

- Za co niby?

- Dobrze wiesz.

Pewnie to natłok wrażeń i emocji wycisnął mi łzę z oczu, a za pierwszą poleciała masa kolejnych, jakbym odblokowała jakiś kurek. Eryk spojrzał na mnie zdezorientowany i z paniką w oczach, a kiedy odwróciłam się, żeby odejść na bok tak jak on przed chwilą, złapał mnie za rękę i zatrzymał. Zanim zdążyłam mu się wyrwać, przytulił mnie mocno, chowając głowę w moje ramię i tym samym zrozumiałam, że potrzebował tego tak samo jak ja.

- Ja też - usłyszałam stłumione słowa - Ja też.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top