Rozdział 14
Witam wszystkich i zapraszam do czytania! :D Czekam na domysły w komentarzach ;)
Rozdział z dedykacją dla Ireth ^^
Kramarzówna
Stanęłam przed skrajem lasu, zastanawiając się, jaki kierunek wybrać. Z jednej strony, pójście na tę polankę pozbawiło by mnie wątpliwości. Z drugiej, możliwe, że obie - i ja, i Elle się mylimy i ten niedźwiedź naprawdę tam jest. Oparłam się o ścianę. Gdzie iść? Moment, przecież nawet nie pamiętam, w którą stronę szłam ostatnio. Westchnęłam i ruszyłam przed siebie. I tak pewnie jeszcze parę razy zmienię kierunek. A jak się zgubię? Zwolniłam i zerknęłam na znikający za mną budynek. Zaraz potem jednak znów przyspieszyłam. Przecież mam telefon. Poza tym, idę prosto, będzie mi łatwiej trafić z powrotem.
A więc to nazywają desperacją, co?
Nic mi nie będzie, nic mi nie będzie, nic mi nie będzie...
Zwolniłam dopiero po paru minutach, kiedy zauważyłam polankę. A więc jednak trafiłam. A skoro ostatnio udało mi się dotrzeć do domu, tym razem też nie powinno być problemu. Wzięłam głęboki oddech i pokonałam ostatnie paręnaście metrów szybkim marszem, tak, aby dodać samej sobie odwagi.
No cóż, nie pomogło.
Wyszłam na otwartą przestrzeń i popatrzyłam w górę, na niebo prześwitujące między liśćmi.
- Nic mi nie jest - szepnęłam.
Przymknęłam oczy i zaraz potem otworzyłam je szeroko. Uśmiechnęłam się do siebie i w duchu dziękowałam Elle. Zaczęłam iść w stronę powalonego pnia. Miała rację. To wszystko tylko mi się...
- Cholera... - mruknęłam i zrobiłam krok do tyłu. Nie spuszczałam wzroku od powalonego drzewa i śledziłam wzrokiem ślady po pazurach. Na śmierć o nich zapomniałam. Ale jak mogłam...? Kompletnie wyleciało mi to z głowy! Tak samo jak i kolor oczu tego zwierzęcia. O ile ciągle tu gdzieś jest...
Rozglądnęłam się dookoła i nabrałam gwałtownie powietrza, kiedy zarośla po mojej lewej stronie zaszeleściły. I wtedy, zaraz obok przerażenia pojawiło się poczucie... bezpieczeństwa? Nie, to było bardziej jak brak zagrożenia. Niemożliwe, musiało mi się wydawać. Albo wariuję. Najgorsze było jednak to, że nie mogłam się ruszyć. Byłam jak sparaliżowana - może ze strachu? I to akurat wtedy, kiedy miałam jeszcze szansę uciec. A może lepiej zostać w miejscu? Może to coś mnie zignoruje? Miałam cholerną nadzieję, że tak. Krew szumiała mi w uszach tak głośno, jak chyba jeszcze nigdy, ledwo słyszałam cokolwiek innego.
Drgnęłam, kiedy między liśćmi poruszył się ogromny, czarny nos. Chwilę potem pojawił się ogromny łeb, a zaraz po nim wielkie cielsko, pokryte ciemnobrązowym futrem. Niedźwiedź miał zamknięte oczy, węszył jedynie dookoła w poszukiwaniu intruza.
Mnie.
Wtedy zwierzę podniosło powieki.
Spojrzałam w ogromne, złote ślepia i stałam tam jak zahipnotyzowana. Wyglądały jak bursztyny. Gdzieś na granicy mojej świadomości pojawiło się wspomnienie o jakimś artykule, który odradzał patrzenia zwierzętom w oczy. Zaraz potem poczułam... jakbym znalazła coś, czego szukałam. Miałam ochotę potrząsnąć głową, żeby pozbyć się tego dziwnego uczucia, ale nie byłam w stanie oderwać oczu od niedźwiedzia.
Nie potrafiłam się ruszyć nawet kiedy monstrum zaczęło się do mnie zbliżać, nie przerywając jednak kontaktu wzrokowego. Poczułam wzbierające się pod powiekami łzy, moje przyśpieszające coraz to bardziej serce. Dopiero gdy schyliło ogromny łeb, przestając patrzeć mi w oczy, zrobiłam gwałtowny krok do tyłu i poleciałam na trawę.
Mój mózg zdołał jeszcze pomyśleć, że w to w sumie całkiem piękne miejsce na śmierć, z tymi kwiatami i w ogóle, zanim poczułam pieczenie na prawym nadgarstku, a w mojej głowie - jakkolwiek by to nie brzmiało, to tak, w mojej głowie - usłyszałam głos.
~ No nareszcie!
Zamarłam, odsunięta od niedźwiedzia tak daleko, jak tylko byłam w stanie i z powrotem zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno nie zwariowałam. Albo śnię. Tak, to na pewno to.
~ Nie, nie zwariowałaś. Ani nie śnisz, skoro już przy tym jesteśmy.
Wzdrygnęłam się i ostrożnie rozglądnęłam na boki, co chwila wracając wzrokiem do niedźwiedzia.
~ Ech... I gdzie się patrzysz... Popatrz na mnie ~ znowu przeczesałam wzrokiem otoczenie ~ Tu, na wprost. Och, na tego ogromnego niedźwiedzia przed tobą! ~ dopiero wtedy zauważyłam, że głos, który słyszę, jest damski.
Spojrzałam na zwierzę i otworzyłam szeroko oczy.
~ Skoro już patrzysz na mnie, nie na boki, to może wyjaśnię parę spraw, co?
Przyznaję, spanikowałam. Podniosłam się i pobiegłam w odwrotną stronę od niedźwiedzia, a tym samym, w całkiem inną stronę od mojego domu. Kiedy odważyłam się na chwilę zerknąć przez ramię, mało co nie przewróciłam się o wystający korzeń i jednocześnie zauważyłam, że niedźwiedź, wcale mnie nie goni - co więcej, położył się polance i nie sprawiała wrażenia, jakby miała ruszyć się gdziekolwiek w ciągu następnych paru minut, jeśli nie godzin.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top