Rozdział VI
Papa Alex szedł właśnie na audiencję do szefa wszystkich szefów. Ubrał się jak na Syberię - spod dwóch czapek, kapturów i szalików wystawały tylko oczy. Było to jednak uzasadnione chłodem. Na zewnątrz panowały wręcz arktyczne mrozy, a w środku było niewiele cieplej. Na szczęście ściany zostały ocieplone styropianem, a dach wełną, więc ciepło tak szybko nie uciekało. Zwłaszcza gdy rosyjska ekipa urządziła ognisko przy recepcji, które płonęło trzy dni i noce. Żyłoby się im względnie w tym norweskim hotelu na peryferiach miasta, gdyby nie wyczerpujące zapasy żywności, ciągły spadek temperatury, brak kontaktu ze światem, dwa trupy, ciężko ranna osoba, zaginiony... W tej właśnie sprawie Stöckl wybierał się do władcy skocznego świata, który wiedział wszystko i był skoczkowym odpowiednikiem Putina. Norweski trener trzymał w rękach nartę, by zdzielić nią ewentualnego napastnika, bo ulubioną bejsbolówkę zapomniał zabrać z domu. Nauczył się kilku chwytów od Forfanga, który zawsze wymachiwał nartami, gdy zgrywał obrażoną księżniczkę, kiedy mu nie szło po myśli. W zasadzie trzymana przez Austriaka narta była własnością Norwega. Mężczyzna wszedł do pokoju, który okupował Hofer i prawie go odrzuciło od wejścia - pomieszczenie zostało wyklejone zdjęciami Tepeša i zagracone krótkofalówkami. Jedną z nich Walter wcisnął w ręce Alexa, ignorując, że mógł dostać nartą.
- Najjaśniejszy panie - zaczął Stöckl, ale Hofer mu przerwał:
- Daruj sobie tę kurtuazję, Alex. Obaj wiemy, dlaczego tu jesteś i nie jest to miła wizyta towarzyska.
- Ale...
- Nie oszukujmy się, Alex. Chcesz znaleźć mordercę Fannemela. Wszyscy wiedzą, że się troszczysz o swoich podopiecznych, podobno aż za bardzo...
- To są tylko plotki i pomówienia - zaprzeczył norweski trener.
- Mhm.. Nie mogę ci pomóc. Ale kluczem jest odnalezienie żywego, powtarzam żywego Freitaga. I jeszcze jedno, Alex. Uważaj na siebie. Pewne osoby nie pozwolą zapomnieć ci o przeszłości...
- Oni - westchnął. - Towarzystwo smutnych panów w czarnych płaszczach, którzy chcą zniszczyć świat...
- Alex! Wyjdź. Ściągasz na siebie i na mnie niebezpieczeństwo.
Trener uśmiechnął się smutno.
- Zamiatanie pod dywan nic nie pomoże... To tylko była kwestia czasu, aż by sobie o nas przypomnieli.
- Nie ma żadnych nas, Alex.
- Kiedyś byliśmy zgranym duetem.
Norweski trener zamyślił się i chciał jeszcze coś dodać, ale usłyszał jakiś krzyk. Ścisnął mocniej nartę i krótkofalówkę i pobiegł do źródła hałasu.
Na drzwiach wisiał Czech, Jakub Janda, a na jego nadgarstku powiewała czerwona kokardka.
Alex tylko westchnął i wziął za brudną robotę - sprzątanie.
Czuł na sobie czyiś wzrok. Wiedział, że ktoś go obserwuje. I nie zamierzał być bierną ofiarą. Znał on metody zabójców.
Tego się nie zapomina jak jazdy na rowerze.
---------------------------------------
Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top