Rozdział 21
Zdecydowanie nie jestem jedną z tych osób które lubią o sobie mówić, ale chcą wiedzieć wszystko o drugiej osobie. To naprawdę kiepskie. Szczególnie teraz kiedy mam tak dużo pytań.
- Dobra teraz krótkie powtórzenie. Dawaj.
Zrobiłam jak kazał 09 i zaatakowałam 13. Odpowiednie ustawienie podparcie i piękny cios. Od razu potem bez użycia znaku rzuciłam zaklęcie bólu na najniższym poziomie i tak zdezorientowanego agenta unieruchomiłam jednym z wyuczonych już bloków.
Oczywiście koleś się uwolnił, przerzucił mnie przez ramie i wylądowałam na materacu. Tak jest zawsze mimo to dostaje dużo pochwał.
- Ej, dobrze było...
Zaśmiałam się podnosząc od razu z ziemi.
- Dzięki 13. Kurczę czy naprawdę musze mówić do was 13 i 09? To jest strasznie... sztywne i... nieprzyjemne.
- Nie powiemy ci jak się nazywamy. Przynajmniej póki nie dostaniesz licencji, sorki takie zasady.
Westchnęłam i ustawiłam się z powrotem gotowa do ataku.
- Na dziś koniec. Naprawdę dobrze idzie ci łączenie walki z magią. W niedziele popracujemy nad pracą z jakąś bronią. Co powiesz na...
- Łuk?
Na moją propozycję obaj się zaśmiali. A mi nie było do śmiechu.
- Ej, no weź, zawsze chciałam strzelać z łuku. Daj spróbować. Nie bądź taki...
Pokręcił jeszcze trochę rozbawiony głową na co zmierzyłam go śmiercionośnym wzrokiem. I nagle mnie olśniło.
- Będę cię 09 nazywać Bob. A 13... nazwę... Gacek.
- A co my psy?
Widziałam jak na pytanie Gacka Bob obdarzył go spojrzeniem mówiącym o jego zbliżającej się śmierci. Chyba nie lubi jak się tak go nazywa.
- Jeśli nie podacie prawdziwych, to będziecie Bob i Gacek. I bez dyskusji.
- Ale dlaczego ja jestem Gacek?!
- Bo tak!
Bob od razu również się wzburzył krzycząc, że lepszy Gacek niż Bob. Tak serio to imię Gacek wzięłam od nietoperza. Kiedyś jak byłam młodsza tak właśnie je nazywałam. A jeśli moje przypuszczenia są prawdziwe to 13 może być wampirem, które tak notabene nie przemieniają się w nietoperze, ale to szczegół. Bob wyszło samo z siebie. Tak żeby go wkurzać. No i mam co chciałam. Kłócą się i kłócą...
- Dlaczego wrzeszczysz na mnie pchlarzu! To ona nazwała cię Bob!
- Przynajmniej nie mam na imię Gacek!
Zaśmiałam się a oni obydwoje zwrócili się w moją stronę. Oj...
- Jeszcze jakieś genialne pomysły czwóreczko...?
Znowu się zaśmiałam, ale i tak dałam odpowiedź.
- Mam w sumie pytanko.
Ich spojrzenia jasno dawały znać, że wyczekują tego pytania więc postanowiłam rzucić prosto z mostu.
- Kiedy poznam tego tajniaka w akademii? I czy mogę znać pierwszą literę jego imienia?
- To są dwa pytania.
Cóż za spostrzegawczość Bob. Wciąż wyczekiwałam odpowiedzi, na co ci dosłownie bez słowa odwrócili się i zaczęli zbierać rzeczy, które znalazły się tu na potrzebę treningu.
- Ej!
Znowu nic. Kuźwa! Jak ja nie lubię złych odpowiedzi. A już tym bardziej ich braku.
- Pamiętaj czwóreczko dziś jeszcze tworzysz zaklęcie na otoczenie. Dopiero wtedy cię puszczę.
Gacek oddał wszystko brunetowi i podszedł z powrotem do mnie udając, że nic tu się nie wydarzyło. Postanowiłam trochę sobie zagrać...
- Oj... Gacek, Gacek, Gacek... nie zrozum mnie źle, ale jeśli ja nie dostanę odpowiedzi to ty nie dostaniesz zaklęcia, nie skończy się trening i obydwoje nie wrócimy do domu. A o ile się nie mylę to ty bardziej chcesz wrócić niż ja. Co nie?
Pokręcił głową.
- Musisz się nauczyć więcej o manipulacji, bo ci to nie idzie... zaklęcie otoczenia, znasz je prawda? No to dawaj.
Pomachał przede mną ręką i nakazał wzrokiem zrobienia tego co kazał. Ja jednak nie ruszałam się z miejsca wciąż czekając.
- Cztery...
- Gacek...
Zrezygnowany usiadł na podłodze na środku Sali na której tak swoją drogą nie było już Boba i czekał patrząc się na mnie. Świetnie. Niby to nie jest tak ważne bym nie mogła odpuścić, ale jak już zaczęłam to niech będzie. Posiedzę tu sobie i poczekam, może to on pierwszy pęknie.
+++++
Boże co ja sobie myślałam?! Że wyszkolony agent pęknie szybciej niż ja? Jestem debilką. Skończoną kretynką, która spędziła na tej Sali cztery durne godziny, jak nie więcej. Debilizm, kretynizm i choroba mózgu kuźwa. Oczywiście facet wygrał, ja rzuciłam zaklęcie i pojechałam do domu, a on z minął triumfu wrócił do swojego. Teraz jestem nie wyspana a po wczorajszym treningu boli mnie wszystko.
Nigdy nie sądziłam, że mam mięśnie w łokciach... a teraz kuźwa mam tam zakwasy.
- Rose. W ogóle nas nie słuchasz. Odpłynęłaś.
Zerknęłam na siedzącego najbliżej drzewa Marka. Jest sobota więc nie mamy zajęć i siedzimy sobie w cieniu brzozy na skraju terenu akademii.
- Tylko pytanie o kim to się tak rozmarzyłaś co?
Na pytanie Asi wszyscy skierowali wzrok na mnie, a ja nic tylko wzruszyłam ramionami.
- Nie rozmarzyłam się... nie o kimś... i nie, nie słuchałam. O czym mowa?
- Wciąż nie ogarniam sąd żeś się taka nie miła urwała. Żyjesz wśród tak miłych czarownic...
Rin zaśmiał się na słowa przyjaciela, a Din pokręcił zrezygnowany głową.
- Mówimy o wypadzie do miasta. Już miesiąc ponad nie mamy kontaktu z cywilizacją. Co powiesz na jakiś klub, zakupy?
Lekko się skrzywiłam. Nie lubiłam imprez, zawsze głupio czułam się w tłumie. Jednak bardziej nie lubiłam tez zakupów. To czy jest mi potrzebna ta a nie inna rzecz zawsze było dla mnie zagadką.
- A nie możemy po prostu iść na pizze?
- Ej no co ty?!
Asia natychmiast weszła do rozmowy obrzucając mnie spojrzeniem mówiącym, błagam, no nie rób mi tego.
- Dobra... tez idę.
Widziałam na twarzach wszystkich ogromny uśmiech co mówił mi że to się źle skończy, ale co tam. Raz się żyje nie?
- Teraz tylko wiedzieć jak tam dojść. Ponoć są jakieś drogi przez las, ale nie znam nikogo kto by chciał nas zaprowadzić.
Nie przejmując się tym milczałam i obserwowałam jak drzewo powoli porusza się to w prawo to w lewo. Tak naprawdę to ja znałam drogę, i to już tak dokładnie, że z zamkniętymi oczami bym ją przeszła. Co piątek, niedzielę i poniedziałek wracam ta drogą z treningów. Dziś w nocy tez za pomocą skrzydeł zwinnie i szybko wróciłam nią do akademii. Ale oni nie mogą o tym wiedzieć więc siedzę cicho.
- EJ, przecież Rose wie jak tam dojść.
Zamurowało mnie.
- Jaka Rose?
- No ty... na początku roku, pamiętasz? Powiedziałaś, że byłaś w mieście pozwiedzać. To chyba był czwarty dzień pobytu o ile się nie mylę.
I mnie olśniło. Przypomniałam sobie. Faktycznie tak im mówiłam. Z początku moje treningi były wcześniej i musiałam znaleźć wymówkę na to, dlaczego mnie nie ma. No i palnęłam raz, że byłam w mieście.
Dostałam za to niezłą burę od chłopaków bo ponoć to zakazane. W wyjątkowych przypadkach pozwolenie mają starsze klasy, ale nie pierwsze.
- Faktycznie było cos takiego. Rose pamiętasz drogę?
Z lekkim zawahaniem pokiwałam głową na co wszyscy radośnie się uśmiechnęli.
- Wychodzimy zaraz po obiadokolacji. Spotykamy się w tym miejscu jak tylko zjecie. Bierzemy kasę i strój na zmianę...
- Czekaj to dziś?!
+++++
Zanim się obejrzałam stałam pod tym samym drzewem co te parę godzin temu. Stałam i czekałam na resztę. Byłam pewna, że to co robimy będzie się nosić echem po całej szkole do końca roku lub dłużej, ale co z tego.
- Czy ty w ogóle byłaś na obiadokolacji?
Pokiwałam głową na słowa chłopaków, Rina i Marka, którzy pojawili się tuż obok mnie.
- Szybko zjadłam, gdzie Asia i Din?
- Idą. Rozgadali się, wiesz jak to z nimi.
Z lekkim uśmiechem pokiwałam głową i oparłam się o drzewo na mną. Prawda jest taka, że obydwoje świetnie się dogadywali, miło spędzali wspólnie czas. Jednak żadne z nich nie odważyło się jeszcze powiedzieć co do siebie czują. Chciałabym im pomóc, jednak wiem, że takie mieszanie się w sprawy miłosne nie kończy się dobrze.
- Są nasze gołąbki.
Podniosłam wzrok widząc zbliżająca się parę jednocześnie lustrując pojawiające się rumieńce na policzkach siostry. To słodkie.
- To idziemy.
Rin skinął głową i jak tylko ta dwójka doszła ruszyliśmy w stronę lasu. Dosłownie po dziesięciu krokach widziałam na ich twarzach niepokój i zakłopotanie. Potężni czarodzieje i wiedźma, a boją się lasu? No to nieźle.
- Jesteście pewni, że dobrym pomysłem jest powierzać drogę Rose?
Rin i Din zaśmiali się mówiąc coś o szóstym razie kiedy to słyszą ale nie jestem pewna bo zbliżaliśmy się do miejsca, gdzie trzeba zejść ze ścieżki.
- To tu, chodźcie.
Reszta z lekkim wahaniem, ale poszła za mną i już po kilkunastu minutach każdy zapomniał o lęku czy niepewności.
- Rose zapamiętałaś tą trasę po jednym przypadkowym spacerze?
Wzruszyłam ramionami na co odpowiedzieli śmiechem.
- A tak właściwie to ile jeszcze? Nogi mnie bolą...
Teraz zaśmiałam się tylko ja przypominając sobie swoje jęki kiedy to Bob kazał mi na początku treningu biegać. Tylko że to nie był trening walk a nauka jazdy na motorach kuźwa. Do dziś nie ogarniam czemu musiałam robić te kilka kilometrów.
- Ej! Ogarnijcie ten samochód!
Podążyłam wzrokiem za Markiem, który podbiegł do stojącego najbliżej na parkingu samochodu. W kolorze czarnym, w ślicznej formie pomagającej przy szybkich jazdach, z oponami ułatwiającymi mocne zakręty... o nieznanej marce bo stworzonej przez agencję.
Tak to właśnie moje auto. Miałam cichą nadzieje, że go ominiemy i nikt się nic nie skapnie, ale jak widać nie da się go ominąć. Jest cudny.
==========================================================================
Wróciłam!!! Mam nadzieję XD
Proszę bardzo, nasza Rose ma zamiłowania do aut i motorów. Kto by się mógł spodziewać... Heh.
Pozdrawiam, dzięki wielkie i cześć. KasiaAS :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top