Rozdział 26
W środku nocy obudziło mnie ciche jęknięcie obok mnie.
Od razu poderwałem się w górę i zacząłem szukać w ciemności twarzy Louisa, co było trochę ciężkie.
Podpaliłem więc pochodnię i usiadłem obok szatyna, który właśnie teraz się wybudzał.
Doskoczyłem do dzbanka z wodą i nalałem jej trochę w łupinkę od orzecha.
Rozpuściłem w niej tabletkę przeciwbólową i czekałem aż szatyn całkiem się rozbudzi.
- Moja noga - widziałem, jak po jego policzkach spływają łzy.
- Mam coś, co załagodzi ból. Usiądź, Louis - poprosiłem go, a on grzecznie wykonał moje polecenie.
- Wypij to całe - podałem mu łupinkę.
Posłuchał się mnie i po chwili mogłem mu jeszcze podać zwykłą wodę, na co zamruczał zadowolony.
- Suszyło cię, kochanie? - pogładziłem kciukiem jego maleńką rączkę.
- Co mi zrobiliście? - ominął moje pytanie i podniósł jedną ze skór, patrząc na swoją nogę.
- Opatrzyliśmy - skłamałem szybko. - Leż spokojnie - nakazałem mu.
Pokiwał głową i przymknął oczy.
- Możesz mnie przytulić? - zapytał niewinnie.
- Jasne - ułożyłem się ponownie obok niego i objąłem go w pasie z zadowoleniem.
- Długo spałem? - zaczął bawić się sznurkiem od moich spodenek.
- Troszkę, nie chciałem cię budzić - bawiłem się jego włosami i delikatnie za nie ciągnąłem, wyciągając co jakiś czas piórka z poduszki.
- Jesteś może głodny? - byłem zachwycony błyskiem jego oczu w świetle pochodni.
- Zjadłbym mandarynkę, tatusiu - uśmiechnął się do mnie - albo ananasa - zastanowił się: - po prostu mam ochotę na owoce. Powinny gdzieś jeszcze być w moim schowku - pokiwał głową i próbował wstać z łóżka.
- Hej, nie możesz chodzić - chwyciłem go za rękę.
- Co? Dlaczego, przecież jestem już zdrowy - zmarszczył brwi.
- Bandaż ci się zsunie i zrobisz sobie krzywdę. Gdzie masz ten schowek? - posadziłem go na łóżku.
- Za domem - westchnął - jest taka duża skrzynia i tam powinny być owoce.
- Zaraz wracam - szybko tam poszedłem i zabrałem ze skrzyneczki piętnaście owoców dla mojego chłopca.
Wróciłem do niego najszybciej jak się dało.
- Zobacz, co w końcu znalazłem - uśmiechnął się do mnie, machając naszyjnikiem, który mu kiedyś zrobiłem - myślałem, że go zgubiłem.
- Miałeś nie wstawać! - burknąłem i podałem mu mandarynki.
- Nie zrobiłem tego! - fuknął - znalazłem to pod łóżkiem - zrobił smutną minkę - jestem grzeczny, słucham się ciebie - szepnął, kładąc się z powrotem na skóry.
- Oczywiście - przewróciłem oczami i zaśmiałem się cicho z jego miny.
- Przyniosłeś mi owocki? - zmienił temat i spojrzal na mnie wyczekująco.
- Podałem ci je już - wskazałem na leżące obok niego mandarynki.
- Och, faktycznie - zaśmiał się niezręcznie - dziękuję.
Tabletki przeciwbólowe znacząco go otępiały.
- Jedz na zdrowie - opadłem na łóżko z cichym jękiem.
- Tęsknię za moim łóżkiem w domu - westchnąłem.
- Będę mógł też na nim spać, jak już polecimy do Londynu? - zapytał, podając mi obrany owoc.
- Jasne. Zapamiętałeś moje miasto - zagwizdałem z zadowoleniem, a śpiący do tej pory Dingo aż się poderwał z podłogi, na świszczący dźwięk.
- Często mówicie tę nazwę, to zapamiętałem - rozpromienił się.
- Chcę już zobaczyć twoją reakcję na śnieg - wepchnąłem sobie kawałki owoca do buzi.
- Co to śnieg? - pogłaskał psa, który położył się koło niego i zaczął wąchać ukrytą pod bandażem ranę.
- Tłumaczyłem ci to już kiedyś. Zamarznięty deszcz, wygląda czasem jak małe piórka, ale jest zimny i mokry - kocham to, że on praktycznie nic nie wie, mogę to zawsze wykorzystać.
- To u was jest aż tak bardzo zimno, że deszcz zamarza? - jęknął - ja lubię, jak jest ciepło.
- Mamy coś takiego, jak pory roku. W wiosnę jest mokro i czasem ciepło, w lecie jest gorąco jak tutaj, w jesień wszystko nabiera pięknych kolorów, spadają liście z drzew, i jest mokro, i chłodno, a w zimie jest po prostu zimno. Tworzy się lód na wodzie i pada śnieg - dźwignąłem się na łokciach, żeby mieć lepszy punkt widokowy na jego zaciekawioną buźkę.
- Wiosna, lato, jesień, zima.- powtórzył niepewnie - więc u nas jest tylko lato?
- Tak, Lou - szybko łapie, jestem pewien, że w szkole poradził by sobie również dobrze, ale on nawet nie ma podstawówki, będzie musiał tkwić pod moimi skrzydłami.
Nie, żeby mi to przeszkadzało...
- Zostaw . zaśmiał się z psa, który lizał jego łydkę.
Czuje krew i próbuje go wyleczyć śliną.
Jest cholernie mądrym i oddanym zwierzakiem.
- Będziemy musieli go zaszczepić, jak znajdziemy się w mieście - poklepałem zwierze po grzbiecie.
- Po co? - przechylił głowę w bok i objął opiekuńczo ramionami psa.
- By był zdrowy i żeby nie dostał wścieklizny, jak zobaczy inne psy - westchnąłem
- Oh, dobrze - wiedziałem, że nie za bardzo wie czym jest wścieklizna, ale nie drążył tematu.
- Kiedy tam pojedziemy? - spojrzał na mnie podekscytowany.
- Niall ma dzisiaj lub jutro jechać do kraju. Wyrobi papiery i wraca po nas. Będzie musiał ci jeszcze zrobić zdjęcie - był zaciekawiony tym.
- Zdjęcie? To taki obrazek, jak w książce, tak? - zapytał, dotykając opatrunku.
- Mądry jesteś - pokiwałem głową z zadowoleniem.
- Dziękuję, tatusiu - zarumienił się i odsunął delikatnie bandaż.
- Nie dotykaj - westchnąłem łapiąc go za rękę.
- Ale dlaczego, chcę to zobaczyć - mruknął z niezadowoleniem, ale w zamian tego chwycił moją dłoń i wtulił się w me ramię.
- Nie ma tam nic do oglądania - zaśmiałem się, przesuwając się do niego bliżej.
- Niech ci będzie - upadł na moją pierś i mnie objął.
- Jesteś jeszcze śpiący - wsunąłem dłoń w jego włosy.
- Tak średnio, a co? - zaczął się wygłupiać i próbował językiem dotknąć mojej brody, ale jedyne czego dotknął, to mojej dłoni kiedy odepchnąłem jego twarz ze śmiechem.
- Dzieciak - parsknąłem, laskoczac go delikatnie, uważając, żeby nie nadwyrężył rany.
- Nie! - pisnął i próbował odepchnąć moje ręce ze smiechem.
Odsunął się ode mnie, mocno dysząc.
- Przestań! - zaśmiał się, łapiąc za moją rękę.
- Jesteś takim maleńkim pieszczoszkiem - przyciągnąłem go jeszcze bliżej siebie i połączyłem nasze usta razem.
- Ty też - uśmiechnął się, oddając każde małe pocałunki.
Przewróciłem oczami, gdy niezdarnie próbował pogłębić pieszczotę i chciał usiąść mi na udach.
- Lou, musisz leżeć. Nie nadwyrężaj nogi - westchnąłem i to ja zawisnąłem nad nim.
- Obiecałem ci coś kiedyś - szepnął mi do ucha z figlarnym uśmieszkiem wymalowanym na tej uroczej buźce.
- Tak, co takiego? - podniosłem brew i poprawiłem mu grzywkę, która wchodziła mu do oczu.
- Coś bardzo przyjemnego dla naszej dwójki - wypchnął delikatnie biodra w moim kierunku.
- Louis, nie jesteś jeszcze zdrowy - westchnąłem głośno.
Sam tego chciałem, ale bałem się, że w trakcie coś mu zrobię.
- Bronisz mi wysiłku, który jest dobry dla zdrowia? - uniósł na mnie brwi.
Okay, czy on znowu znalazł jakieś książki? Robi się zbyt mądry.
Przeniosłem wzrok na jego wybrzuszenie w spodenkach i na jego bezczelny uśmiech.
- Masz zranioną nogę - skinąłem na nią.
- Co ma noga do seksu? I tak leżę ciągle pod tobą - przewrócił oczami.
Robi się niegrzeczny.
- Za takie gadanie, powinienem cię zlać i to nie tak lekko, a nie mogę. Nawet jeśli będziemy uprawiać teraz seks, to nie bedziesz mógł dojść, chcesz tego? - parsknąłem, widząc jego zawiedzioną mine.
- Dobranoc - skrzywił się i okrył kocykiem.
Skutecznie zadziałało, po prostu nie chcę mu zrobić krzywdy... A jest ciężko mu odmówić, gdy jest wręcz gotowy błagać o seks.
*******
Witajcie!
Trochę rozdziały są z opuźnieniem, ale już raczej wszystko się unormuje!
Skorzystam z okazji i zaproszę Was do Rippera!
Może część z was kojarzy, może nie, ale raczej mogę na Was liczyć ❤
Kochamy Was 💛
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top