Rozdział 2

— Agnieszko, co tutaj tak sama robisz? Wszyscy są na dole. — Głowa pani Izy pojawiała się w drzwiach pokoju.

— Nie jestem sama, proszę pani. Jest ze mną Tadzio. — Dziewczynka złapała mnie za boki i podniosła do góry.

— Och tak, oczywiście. Jak ja mogłam zapomnieć. — Uśmiechnęła się i podeszła do naszego łóżka. — Witaj, Tadziu. —  Złapała mnie za łapkę i energicznie potrząsnęła. — Może mielibyście ochotę dołączyć do dzieci na dole? —  zapytała.

— Chodź, Agnieszko. Nie możemy ciągle trzymać się na uboczu. — Szkoda tylko, że ona mnie nie słyszy, ale za to pani Staros puściła do mnie oczko.

— Chcesz Tadziu? —  zapytała mnie dziewczynka.

— Myślę, że nie miałby nic przeciwko temu. Bardzo chciałby, żebyś nie była sama — odpowiedziała opiekunka i wyciągnęła rękę.

Agnieszka zmarszczyła nosek, spojrzała raz na panią Izę, a raz na mnie i w końcu ujęła dłoń wychowawczyni.

Na dole w ogólno dostępnej świetlicy dzieci siedziały przy stolikach, pisały oraz rysowały coś na kartkach. Panie opiekunki krążyły wśród nich i zaglądały im przez ramie, aby zobaczyć jak idą postępy. Wszędzie panował gwar, słychać było śmiech i rozmowy.

— Może dołączysz? —  Zagadnęła zachęcająco pani Staros.

— Nie dziękuje, wolę wrócić do pokoju. — Agnieszka spuściła wzrok i mocniej mnie złapała.

— Usiądź tutaj chociaż na chwileczkę. — Kobieta podprowadziła Agnieszkę do stolika, który stał w kącie sali zaraz przy oknie. — Nie musisz rysować, możesz dalej bawić się z Tadziem, a ja za chwilę do ciebie przyjdę. — Uśmiechnęła się serdecznie i odeszła do swoich koleżanek z pracy.

Dziewczynka podkuliła nóżki na krzesło, przytuliła mnie i zwróciła głowę do okna. Na dworze padał nieprzyjemny, zimny, listopadowy deszcz. Drzewa potraciły już liście, a te które zostały były wątłe i osamotnione. Pojedyncze krople deszczu muskały ich powierzchnie tak, jak małe łzy pewnej osoby moczyły moje ucho.

Kiedy Agnieszka patrzyła przed siebie, ja wytężyłem słuch, aby usłyszeć rozmowę opiekunek.

— Martwię się o nią, Basiu. Minęło już tyle czasu, a ona dalej nie ma przyjaciół. Rozumiem, że strata rodziców jest okropna, ale ona nie może się tak tym zadręczać. Zamartwia się, zamiast chwytać ostatnie chwile dzieciństwa.

— Izo, ale ona nie jest sama — odpowiedziała szatynka.

— Jest. Oprócz mnie i Tadzia nie odzywa się do nikogo. Dobrze zrobiłam podarowując jej go.

— Nie jest sama, spójrz. — Pani Basia złapała panią Izę i odwróciła ją w naszą stronę.

— Cześć, to ty jesteś ta nowa? — Agnieszka otarła szybko łzy i podniosła głowę.

Koło nas stał chłopiec o blond włosach i niebieskich oczach. Za nim stała niska dziewczyna z brązowymi oczami i włosami w tym samym kolorze. Próbowała poprawiać sobie nieznośną grzywkę, która zasłaniała jej oczy. Dzieci stały uśmiechnięte i patrzyły uważnie na Agnieszkę. Były one w bardzo podobnym wieku, cała trójka.

— Chyba... Chyba tak — odpowiedziała rudowłosa.

— Brawo, dziewczyno! Jestem dumny. Dasz radę! — Chociaż na zewnątrz nie było tego widać, to w środku skakałam z radości i dumy.

— Jestem Bartek, a to jest Ania. — Wskazał na dziewczynkę, która uporała się z włosami. — A ty jak masz na imię?

—  Agnieszka. — Cichy, ledwo słyszalny głosik dziecka zadźwięczał koło mojego ucha.

— Jaki ładny misio, mogę zobaczyć? — zapytała Ania.

— Dziękuję. — Agnieszka uśmiechnęła się niepewnie. — Tak proszę. —  Podała mnie koleżance.

— Jaki fajny! Jaki ma puchaty brzuszek.

— Stop, przestań. Mam łaskotki! — krzyczałem w duchu.

— Dlaczego nie piszesz swojego listu do Świętego Mikołaja? — zapytał chłopiec.

— Jakiego listu? — Wróciłem w ręce Agnieszki.

— Piszemy dzisiaj listy, ja chcę czerwony samochód, a Anka jakiegoś głupiego kucyka.

— On nie jest głupi! — żachnęła się dziewczynka.

— Nie marudź, tylko podaj kartkę.

Ania pobiegła po czysty blok i kilka kredek.

— Masz pisz, bo nie zdążysz. — Uśmiechnęła się, złapała Bartka za przed ramię i odeszli zostawiając osłupiałą Agnieszkę.

— Bartek i Ania, jakie kochane dzieci — powiedziała pani Iza do Basi.

— Widzisz, a tak się martwiłaś. — Przyjaciółka poklepała ją po ramieniu i odeszła do stolika, gdzie nagle okazało się, że wszystkie dzieci potrzebują czerwonej kredki.

Siedziałem na stoliku, a dziewczynka pochylona, rysowała coś na kartce.

— I jak ci idzie? — Usłyszałem głos Izy nad sobą.

— Dobrze, proszę pani. Już skończyłam. —  Dziewczynka pokazała jej kartkę z rysunkiem.

Obrazek przedstawiał cztery postacie i z podpisami: mama, tata, ja, pani Iza oraz Tadzio. Agnieszka na rysunku trzymała mnie za łapkę

— Śliczny, Agnieszko. Naprawdę.  —Uśmiechnęła się opiekunka. — A ty co byś chciała dostać od Mikołaja. Wszystkie dzieci zrobiły listy, a ty?

—Ja? — zapytała zdziwiona.

Agnieszka znowu podkuliła nogi i tak, jak wcześniej przytuliła mnie, patrząc przez okno zaczęła mówić:

— Chciałabym, żeby rodzice się o mnie nie martwili. Żeby im było dobrze tam w niebie, niech cieszą się sobą, mają w końcu czas tylko dla siebie. I chociaż za nimi bardo tęsknię to rozumiem trochę ich decyzję, aby odejść. A my sobie poradzimy z Tadziem razem. Dorośniemy i kiedyś do nich dołączymy, kiedy już nacieszą się sobą, prawda Tadziu?

Pani Iza mocno przytuliła dziewczynkę, a ja w tym czasie szybko i niepostrzeżenie otarłem swoje łzy. Bo misie też płaczą...

***

Nadszedł czas długo oczekiwanych Mikołajek i nawet fakt, że dzieci nie dostały akurat tego, o co prosiły, sprawił, że wszędzie panował zamęt. Od rana słychać było radosny tupot gołych, stópek na drewnianej podłodze. Dzieci biegały z jednego pokoju do drugiego i pokazywały sobie, co dostały. Nawet Agnieszce udzielił się dobry humor. Przez te dwa tygodnie pod wpływem Bartka i Ani bardzo się zmieniła. Stali się nierozłączną paczką przyjaciół, dzięki czemu rudowłosa zapominała o ciągłym smutku. Melancholijny nastrój pojawiał się tylko wieczorami, a w dzień była to zupełnie inna osoba.

Wieczorem po kolacji do naszego pokoju zajrzała pani Iza.

— Agnieszko, chodź ze mną na chwilę na korytarz.

— Dobrze już idę, tylko tu skończę. —  Ruchem głowy wskazała Jagodę, która siedziała przed nią, a dziewczynka robiła jej warkoczyki.

— Ależ oczywiście. Poczekam. Pozwolisz, że wezmę Tadzia i poczekamy razem na ciebie?

— Tak, proszę.

— Izo! Tak dawno nie rozmawialiśmy, co u ciebie? Jak tam Michał?

— Michał? Nie uwierzysz, ale ostatnio przyprowadził do domu swoją pierwszą dziewczynę.

— Zuch chłopak. - Uśmiechnąłem się. - Agnieszka też jest świetna, w tak krótkim czasie taka przemiana.

— Jestem z niej dumna i...

— Już jestem, proszę pani. - Na korytarzu pojawiała się dziewczynka, a jej kucyki wesoło podskakiwały.

— Agnieszko, mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia. — Agnieszka wzięła mnie i usiadła na parapecie na przeciwko kobiety. — W przyszłym tygodniu przyjadą tutaj państwo Malinowscy, którzy bardzo chcieliby cię poznać.

— Mnie?! — wykrzyknęła dziewczynka.

— Tak i są duże szanse, że w przyszłości pojedziesz z nimi do domu.

— Słyszysz, Tadziu? Będę miała dom! My będziemy mieli nowy dom! — Agnieszka zerwała się z miejsca i zaczęła kręcić się w kółko, ale zaraz się uspokoiła. —  Bardzo pani dziękuję. — Przytuliła się do opiekunki, a ta pogłaskała ją po głowie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top