∞ niewinna znajomość - vol. 9 ∞
Taco, po godzinie samotnie spędzonej nad wodą wpełzł mozolnie do budynku. W kieszeni nadal miał serduszko, które wypadło z kieszeni Jakuba. Szedł z zamiarem wytłumaczenia z nim zaistniałej sytuacji. Tylko, był jeden mankament, nie miał bladego pojęcia jaki numer ten zajmuje. Zostało mu w tej sytuacji tylko czekać, aż świat mu go ześle. To śmieszne, bo kiedyś przeklinał jego obecność, a teraz modlił się do chmur, by przyszedł jak najszybciej. Może i wytłumaczyliby to sobie na spokojnie jeszcze na świeżym powietrzu, ale ten drań nie raczył nawet wrócić. Filip siedział, siedział i myślał samotnie z nadzieją, że za chwilę zobaczy go idącego w oddali, tak jak obiecał z resztą, a tu nico. Mężczyzna pociągnął za klamkę i otworzył drzwi, które ze względu na swoją datę zaskrzypiały. Cholernie się zdziwił, gdy w jego lokum, na jego łóżku siedział sam, we własnej osobie Kuba Grabowski. Ba! Był ubrany w cholerny garnitur, a w ręce trzymał bukiet czerwonych róż.
— Co ty?.. Jak ty żeś się tutaj znalazł? — wysapał, przytrzaskując drzwi. Przysiągłby, że wychodząc zostawił je zamknięte, a klucze nadal spoczywały w jego kieszeni.
— A czy to ważne? Przecież dobry magik nigdy nie zdradza swoich sztuczek, czyż nie, Szcześniak? — odparł nonszalancko, co spotkało się tylko z wzrokiem wąsacza, który próbował wyczytać coś z jego mowy ciała. Niestety szybko się poddał i tylko zakomunikował wzrokiem Kubie, że ma kontynuować wypowiedź.
— Sądzę, że już zaznajomiłeś się z moich listem miłosnym, o ile można to tak w ogóle nazwać. Muszę przyznać, że od wstąpienia w szeregi gości tego hotelu mnie sobą zaciekawiłeś i myślę, że podejście właśnie do ciebie, było zaskakująco dobrym wyborem. Tak samo od początku zatopiłem się w twych oczach. Jednak wiem, że to wszystko jest nieodpowiednie i moje zaloty to coś, co ignorujesz od samego początku. To, hah, naprawdę kuriozalne, że zdążyłem się zakochać w te parę dni. A także naprawdę w parę będę musiał się odkochać, bo podjąłem taką, a nie inną decyzję. Do widzenia na zawsze, Filipie — Que kończąc upuścił kwiaty na pościel i wyszedł. Tak po prostu wyszedł. Brunet może i by go zatrzymał, ale stał tylko sparaliżowany, patrząc na kwiaty. Czy się tego spodziewał? Nie, definitywnie nie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top