Za dużo...
"Wierzyłam w to, że ludzie mają serca. Wierzyłam w to, że wiedzą co to współczucie i zrozumienie. A spotkałam ludzi z sercem niczym głaz..."
Hope
Szłam z chłopakiem u boku i zwiedzaliśmy miasto.
-Jutro musimy iść do szkoły. Mieliśmy chodzić do niej dużo wcześniej ale zawsze coś było na przeszkodzie. Cieszysz się na jutrzejszy dzień? - zapytał
Prawda była taka, że gdy tylko usłyszałam nowinę padającą z ust chłopaka, chciałam zapaść się pod ziemię.
-Boję się - powiedziałam cicho
Patrick zatrzymał się nagle. Staliśmy naprzeciwko siebie na środku szosy oświetloną ulicznymi lampami.
-Będę tam z tobą. Mama wybrała technikum połączone z gimnazjum. Będziemy w tej samej szkole - uśmiechnął się lekko.
Nie chciałam by się martwił o kogoś takiego jak ja. Chodź pokrzepiający był fakt, że będziemy w takiej samej szkole, to bałam się obcych ludzi.
-Okay - wydukałam jedynie
-Widzę że się martwisz - usłyszałam gdy przemierzaliśmy kolejną przecznicę
-Martwię się wieloma rzeczami, które zapewne w większości się nigdy nie wydarzą. Martwię się jutrem, martwię się czy znów nie zostanę skrzywdzona. Martwię się tym, że większość ludzi, których spotkałam nie miało serca. Kim jest człowiek bez serca? Czy nadal jest się wtedy człowiekiem? - pytałam patrząc chłopakowi w oczy
-Stanowczo za dużo myślisz - zaśmiał się
Uśmiechnęłam się smutno na jego słowa. Wiedziałam bowiem, że on mnie nie rozumie. Nie miałam do niego o to żalu. Byłam milionem cząstek, których nie sposób złożyć w całość by sprawdzić co przedstawia. Byłam rysą na szkle, która niszczyła cały obraz. Byłam powietrzem, którym oddychasz lecz nie zauważasz. Byłam wszystkim i niczym. Jak odpowiedzieć na pytanie "kim jesteś?", skoro samemu się tego nie wie? Byłam dzieckiem zagubionym we mgle życia. Biegłam przed siebie nie wiedząc gdzie - taka byłam.
-Trzęsiesz się - usłyszałam znartwiony głos chłopaka
Niepotrzebnie - pomyślałam. Niedługo i tak o mnie zapomnisz...
-Jest trochę zimno - skłamałam
Z jaką łatwością przychodziło mi kłamanie prosto w oczy...
Patrzyłam jak chłopak narzuca na moje ramiona swoją bluzę i otaczając mnie dłonią w talii prowadzi w kierunku domu. Nie było mi zimno. Czułam wewnątrz pustkę, która pochłaniała mnie każdego dnia. Szukałam łapczywie czyjegoś ciepła by zapełnić tę chłonącą przepaść lecz upadałam coraz niżej każdego dnia. Poczułam jak po policzkach spływają mi łzy a chwilę później niespodziewanie wybucham płaczem.
- Co się stało!? - zapytał zaniepokojony moim stanem Patrick
Kiwałam jedynie przecząco głową. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
-Hope, co się dzieje? - pytał zmartwiony
-Za dużo... - powiedziałam przez płacz
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top