Wybacz mi...
Patrick
Wyciągnąłem dłoń w jej kierunku by pomóc jej wstać. Żałowałem, że tak zareagowałem, tak...nerwowo i agresywnie. Zauważyłem jak na mój gest kuli się jakby oczekiwała na coś... Widząc jak wygląda zza rąk, ujrzałem w jej oczach łzy. Zdałem sobie sprawę, że ona ujrzała jego we mnie, myślała iż ją uderzę...
-Naprawdę sądziłaś, że ja...?
Nawet te słowa nie przechodziły mi przez gardło. Widziałem jej zmieszanie wymalowane na twarzy. Nie musiała odpowiadać. Jej oczy... powiedziały mi prawdę. To cholernie zabolało.
-W takim razie, ja już pójdę. Muszę zobaczyć co z mamą - palnąłem pierwsze lepsze byle mieć pretekst do opuszczenia pokoju
-Patrick? - usłyszałem jej roztrzęsiony głos będąc przy drzwiach.
Obróciłem się widząc ją całą we łzach.
-Tak? - zapytałem cicho nawet na nią nie patrząc. Czułem się urażony tym, że mi nie ufała.
-To nie twoja wina - usłyszałem jedynie
Nie chciałem ciągnąć tej dyskusji. Miałem zamiar wyjść i trzasnąć drzwiami. Właśnie; miałem ale tego nie zrobiłem. Zamiast tego podszedłem do dziewczyny i przytuliłem ją do siebie.
-Dlaczego mnie ranisz? - szepnąłem łamiącym się głosem
-Przepraszam - usłyszałem jej cichy głos
-Nie przepraszaj Hope po prostu zacznij tańczyć w deszczu tak jak kiedyś to robiłaś - poprosiłem
Poczułem jak dziewczyna odsuwa się ode mnie i patrzy mi prosto w oczy szczerze zdziwiona.
-Skąd wiesz? - zapytała
-Kiedy jest się samotnym, widzi się wszystko. Widzi się to, co umyka w codziennej rutynie ludzi. Ja słyszałem tykanie zegara. Siedząc na parapecie odliczałem każdą sekundę, która przybliżała mnie do kolejnego bezsensownego dnia skreślonego czerwonym krzyżykiem w kalendarzu. Każdej nocy siedziałem na parapecie jak nienormalny zerkając przez okno. Zauważyłem, że kiedy padał deszcz, tańczyła w nim dziewczyna w białej koszuli nocnej. Wyglądała na taką szczęśliwą i wolną od zmartwień. Zazdrościłem jej. Chciałem by nauczyła mnie jak tańczyć w deszczu...
-A skąd wiesz, że to byłam ja? - zapytała
-Ponieważ - powiedziałem gładząc ją po policzku - odkąd tutaj mieszkasz i zniknął Xav... zniknęła ta radosna dziewczyna, która boso śmiała się tańcząc w płaczu niebios.
-Przykro mi Patrick. Tak bardzo mi przykro ale ja już nie umiem tańczyć w deszczu, nie umiem... - łkała
Trzymałem ją żarliwie w ramionach, szepcząc słowa otuchy.
-Ja także nie umiem tańczyć wiesz?
-Naprawdę? - zapytała unosząc wzrok
Pokiwałem głową.
-Może będziemy tańczyć w deszczu tak, jak umiemy? - zaproponowała a ja się zgodziłem.
Biorąc Hope za dłoń ruszyliśmy w kierunku korytarza, gdzie nakładając buty wyszliśmy na zewnątrz. Ja bez bluzy, która zakrywałaby moje protezy a Hope bez sztucznego uśmiechu, który pokazywałby jak życie jest łatwe i bez żadnych kłopotów. Oboje przecież wiedzieliśmy, że to nie prawda. Ruszyliśmy przed siebie drogą zwaną życiem i wiedzieliśmy, że nie raz zedrzemy na niej kolana. Świadomie na nią wkroczyliśmy wychodząc z cienia bo chcieliśmy nauczyć się tańczyć w deszczu...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top