Rozdział 8
Wszyscy mamy przeszłość ale nie każdy ma przyszłość...
Hope
Sądziłam, że mnie uderzy. Sądziłam, że mój koszmar znów się zaczyna. Tymczasem chłopak najzwyczajniej w świecie opuścił pomieszczenie.
-Chyba się zdenerwował - powiedział Xavier pogwizdując pod nosem
Szturchnęłam go za to z łokcia w żebro. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, do pomieszczenia wszedł Patrick z obojętnym wyrazem twarzy.
-Do pokoju. Za mną - powiedział chłodno.
Spojrzałam zdziwiona na brata a on na mnie po czym wstaliśmy i próbowaliśmy dogonić chłopaka. Dobiegając do schodów, zauważyłam że on stoi na ich szczycie i patrzy się na nas beznamiętnie. Nie wiedziałam o czym myślał ani jakie miał zamiary. Trzymając przy boku brata, ruszyłam przed siebie. Stojąc przy Patricku, usłyszałam jedynie gdzie jest nasz pokój. Patrzyłam jak brunet oddala się a za chwilę znika mi z oczu za drzwiami swojego pokoju. Obracając się, sięgnęłam w kierunku klamki by następnie powoli otworzyć drzwi. Nie wiem czego, ale obawiałam się czychającego na nas zła. Nie potrafiłam go uzasadnić ale tkwiło ono we mnie. Wchodząc niepewnie do pomieszczenia, ujrzałam niebieskie ściany i dwupiętrowe łóżko.
-Hoppy jak długo tu zostaniemy? - zapytał
-Nie wiem Xav. Miejmy nadzieję, że nie będzie tak jak wcześniej.
-Dlaczego nie mogłem porozmawiać z Patrickiem?
Nie wiedziałam co mogłam na to odpowiedzieć dlatego postanowiłam odwrócić jego uwagę od Patricka. Przyglądając się pokojowi, szukałam czegoś co mogło by spodobać się dwunastolatkowi. Wielkie okno na świat i puchaty dywan na środku, który wskazałam Xavierowi. Gdy tylko go ujrzał, pobiegł do niego i zaczął go przytulać. Zaśmiałam się widząc go takiego radosnego. Rzadko kiedy taki był. Miał dwanaście lat, powinien tryskać radością, śmiechem i bawić się z innymi dziećmi. Powinien mieć rodziców, psa z którym by miał świetny kontakt i problemy że na niebie nie ma słońca i nie może grać w piłkę! Dlaczego nie może mieć takiego życia? Stojąc przy zamkniętych drzwiach, usłyszałam czyjś płacz. Cichy płacz. Umiałam rozpoznać rodzaje płaczu. Ten łamał mi serce bo znałam go aż za dobrze. Płacz rozpaczy, płacz bezradności. Najgorszy z płaczu, bo nic nie możesz zrobić. Zostaje ci tylko księżyc i poduszka, która staje się skrabnicą twoich żali, niespełnionych marzeń i nadziei, które zapewne i tak spalą na panewce. Idąc za odgłosem płaczu, doszłam do naprzeciwległych drzwi. Zaglądając przez szczelinę otwartych drzwi, ujrzałam leżącego do mnie plecami Patricka, który wyglądał jakoś dziwnie, inaczej. Nie mogłam jednak stwierdzić na czym na odmienność polegała. Jedyne co zdołałam usłyszeć to;
-Zawiodłem cię tato. Wybacz mi...
Słysząc te słowa, zrozumiałam że poszłam za daleko. Weszłam na jego sferę prywatną. Nie powinnam była tego słyszeć. Wchodząc do swojego pokoju, zamknęłam drzwi zastanawiając się, gdzie jest ojciec Patricka...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top