Rozdział 25

Hope
Zatrzymując się w pobliskim lesie, usiadłam pod jednym z wielkich drzew. Spoglądając ku niebu załzawionym spojrzeniem, oddychałam głęboko starając się unormować oddech.
-Zadowolony jesteś? - zapytałam Boga
Nie odpowiedział co mnie zdenerwowało.
-Bawi cię to! - krzyknęłam
Milczał a mnie coraz bardziej to denerwowało. Milczał, bo bawiło go moje cierpienie. Milczał wtedy, gdy ja miałam tylko Jego.
-Dlaczego mnie opuściłeś? Powiedz mi, dlaczego milczysz gdy ja klękam przed tobą? Dlaczego milczysz, gdy ja padam na kolana i błagam o twą łaskę? Pomóż mi...błagam...
Poczułam jak me ciało porywa kolejna fala szlochu. Płacząc, rwało mi się serce. Miałam go zabrać na lody o jakich marzył. Miałam pokazać mu tyle rzeczy jakich jeszcze nie zdołał zobaczyć. Miałam pokazać mu życie...
-Dlaczego wziąłeś Xaviera? Dlaczego nie zabrałeś mnie? On był niewinny! To ja powinnam umrzeć, to ja powinnam się nie wybudzić z tej śpiączki! Dlaczego on? Xavier nie wiedział nawet jak się prowadzi auto. On nawet nie wiedział jak wygląda normalny dom... Dlaczego...?
-Wszystko ma swój cel. Nie martw się tym "co by było gdyby" bo to nic nie daje - usłyszałam głos chłopaka.
Unosząc wzrok, ujrzałam rozmazany obraz postaci, czarnej postaci. Przecierając oczy dłonią, ujrzałam mężczyznę w czarnej bluzie z kapturem zasłaniającym twarz.
-To przemówienie dla samobójców? "Nie skacz! Życie jest piękne!", to chcesz mi powiedzieć? - wstając otrzepałam kolana mówiąc dalej - Prawda jest taka, że wmawiamy sobie słowa otuchy by dożyć jutra. Ja jednak wiem, że jutro nie ma dla mnie do zaoferowania NIC prócz cierpienia i nowych łez. Taka jest moja przyszłość. Co na to powiesz Panie Wszystkowiedzący!?
Obserwując chłopaka, zauważyłam w nim podobieństwo do Patricka. Jednak szybko odsunęłam od siebie tę myśl, trzęsąc głową.
-Coś się stało? - usłyszałam pytanie chłopaka
-Nie. Po prostu przypominasz mi kogoś ale to pomyłka...
-Dlaczego? - drążył
Wypuszczając głośno powietrze z ust, odparłam;
-Ten chłopak nie wychodzi z domu. Nie wyszedłby za zrozpaczoną sierotą, która i tak nic nie znaczy.
-Nie jesteś sierotą. Nie mów tak o sobie. - powiedział twardym i jednocześnie proszącym głosem
Widziałam jak do mnie podchodzi, robi krok po kroku aż w końcu staje przy mnie klatka przy klatce piersiowej. Wciąż miał pochyloną twarz ku ziemi lecz był ode mnie wyższy dzięki czemu doskonale widziałam jego twarz. Zaparło mi dech w piersi. To był on...
-Co ty tu robisz? - zapytałam zszokowana rozgladając się dookoła...

__________________________________
Jeśli podoba ci się ta powieść możesz ją udostępnić na fb, twitterze lub gdziekolwiek chcesz, nawet na swoim blogu! Możesz również wesprzeć mnie i motywować dzięki gwiazdkom i komentarzom. Za wszystko dziękuję kochani 😙❤❤❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top