Rozdział 2

           Wszystko co dobre i złe przychodzi z nienacka...

Hope

Nie zdążyłam otworzyć oczu a przed moją twarzą stał młodszy brat Xavier z zalaną łzami twarzą. Nie musiał nic tłumaczyć. Wiedziałam co się stało i byłam na siebie wściekła co zrozpaczona tym, że oberwał bo ja zaspałam. Zrywając się z łóżka, przytuliłam go do siebie zaczynając płakać.

-Przepraszam...przepraszam Xav. To się nie powtórzy, przepraszam.

-To nie twoja wina. Wyłączyłem ci budzik byś nie cierpiała. Wycierpiałaś już zbyt wiele - szepnął ocierając łzy

-Co ty mówisz? Jesteś moim młodszym bratem i nie będziesz przyjmował batów od niego. Póki mogę będę cię chronić. A teraz uciekaj pod łóżko - uśmiechnęłam się choć serce kołatało mi się ze strachu.

Wstając z łóżka, spojrzałam na łóżko nim wyszłam z pokoju. Chciałam się upewnić, że Xav będzie bezpieczny. Jego ciało...przeżyłam szok widząc go. Choć miał dwanaście lat, nie pozwolę by przyjmował za mnie ciosy. Wyłączył budzik by nastawić kark za mnie choć wiedział, że i tak czeka mnie piekło. Łzy stanęły mi w oczach, gdy zamykając drzwi od pokoju na klucz, ujrzałam brata, który wyjrzał zza łóżka z wymalowanym cierpieniem na twarzy. Wiedziałam, że muszę coś zrobić nim któreś z nas pewnego dnia nie obudzi się z fali cierpienia. Nie rozumiałam dlaczego musimy cierpieć w rodzinie zastępczej skoro można nas od tak oddać z powrotem do przytułka. Chwytając się rampy przymocowanej do ściany, zaczęłam schodzić po schodach, które napełniały mnie falą bolesnych wspomnień; kopanie w brzuch, zrzucanie z najwyższego stopnia by na koniec zadać ostateczne ciosy. Wchodząc do salonu, gdzie zwykła spać matka zastępcza, ujrzałam stos butelek. Pustych butelek po spożytym alkoholu. Zdziwiłam się i jednocześnie ucieszyłam, że dziś oszczędzi mi porannego treningu bólu. Czym prędzej wbiegłam po schodach, odkluczyłam drzwi pokoju i szepnęłam;

-Sygnał II Xav. Szybko! 

Kilka tygodni po tym jak nas adoptowano i uderzono kilka razy, ustaliłam z bratem sygnały bezpieczeństwa. Sygnał I oznaczał by ratowała się osoba, która nie była akurat bita, by wezwała pomoc. Sygnał II oznaczał wolność, uciekaj póki można. Natomiast sygnał III, nadchodzące niebezpieczeństwo. Dzisiaj mieliśmy dziwny i niespotykany dzień; oberwał mój brat przez co cierpię bardziej aniżeli sama bym była na jego miejscu, poza tym matka zasnęła co było dziwne. Zbiegając z bratem za rękę po schodach, spojrzeliśmy po raz ostatni na salon. Nic się nie zmieniło. Jednak mina brata mnie zaskoczyła; on się martwił.

-Żyje? - wyszeptał drżącym głosem

Nie chciałam. Bałam się równie z tym co czułam obrzydzenie do tej kobiety. Znienawidziłam ją w chwili, gdy uderzyła mojego brata. Wiedziałam jednak, że Xavier wierzył w to, że w ludziach niewiadomo jak zdemoralizowanych, jest dobro. Wierzył w to, że się zmienią z dnia na dzień. Miał dwanaście lat jednak wrażliwość jaką obdarował ją los...krzywdziła go. Płakał nad kobietą, która go biła, która biła mnie. Tymczasem Xav opierał się o kanapę ze zwieszoną głową, gdy ja wzywałam karetkę. Nie musiałam słuchać lekarzy by wiedzieć dlaczego nie wyczuwałam pulsu w jej dłoni, dlaczego jej cera była blada a oczy matowe. Widok jej na kanapie i pustych butelek dookoła mówił sam za siebie; przedawkowała alkohol. Choć doznaliśmy od niej półtorarocznych krzywd, bólu i miliona wylanych łez w poduszkę to było mi jej żal. Żal, bo miała zaledwie trzydzieści dwa lata a jedyne co zaznała to bólu i bezpodstawnej złości na nas. Zabrałam brata od kanapy bo nie reagował na moje prośby. Posadziłam go na sofie w drugim pomieszczeniu.

-Zaczekaj tu proszę - powiedziałam słysząc dzwonek do drzwi.

Biegnąc do drzwi, otworzyłam je widząc ratowników medycznych i policjantów. Wtedy nie wiedziałam, że moje życie zamieni się w jeszcze większy koszmar i cierpienie niż te prawie dwa lata. Gdybym mogła to przeżywałabym je bez końca byle uniknąć tego, co mnie czekało...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top