Rozdział 16
Hope Rozumiałam potrzebę zaakceptowania samego siebie przez Patricka. Poza tym naprawdę lubiłam jego odmienność, czułam się przy nim normalna choć tak naprawdę żadne z nas normalne nie było. Każdemu z nas czegoś brakowało; mnie miłości i bezpieczeństwa a jemu akceptacji ze strony innych jak i samego siebie. Postanowiłam, że mu w tym pomogę, gdy tylko dowiem się co z Xavierem. Oparta głową o ramię Patricka, pozwoliłam mu się nieść bo sama nie zrobiłabym nawet pół metra. Chciałam wiedzieć co z moim bratem, potrzebowałam tego. -Twoja mama nam pomoże, prawda? - spytałam w pewnym momencie -Tak, zajmuje się tobą i Xavierem dopóki ktoś was nie adoptuje. Taki dom tymczasowy, coś w tym rodzaju. Dlaczego pytasz? - spojrzał na mnie swoimi czarnymi jak węgiel oczami lecz nie wyglądały one strasznie a wręcz przeciwinie - były ciepłe i miłe. -Zastanawiam się dlaczego twoja mama przyjęła takie dwie sieroty jak my - szepnęłam mając na myśli siebie i brata. Poczułam jak chłopak zatrzymuje się w miejscu i siada na pobliskiej łące, trzymając mnie na kolanach. Nie wiedziałam kiedy tak zbliżyliśmy się do siebie ale czułam się z naszym zachowanie naturalnie co było nieco dziwne. -Posłuchaj mnie Hoppy... - powiedział ale od razu mu przerwałam -Nie mów tak na mnie. Tak mówi na mnie jedynie brat... -Dobrze ale mi to potem wyjaśnisz. Nie mów tak na was, proszę - powiedział trzymając mnie za dłonie Pokiwałam jedynie głową by dał mi spokój. Całe szczęście tak się stało. Szliśmy bowiem dalej. Tym razem jednak szłam sama. Nie pozwoliłam by wziął mnie na ręce. Kuśtykając powoli, zagryzałam wargę czując smak krwi w ustach. Musiałam jednak chamować szloch bólu zarówno fizycznego jak i po stracie brata. Patrząc jak chłopak otwiera drzwi, wciągnęłam głośno powietrze szybko zdejmując bluzę. -Jesteś na zewnątrz! - powiedziałam wzruszona Patrick spojrzał na mnie z uśmiechem i kiwnął tylko głową jakby to nic nie znaczyło. Jednak ja znałam jego kalendarz i ilość skreślonych dni na czerwono, równym krzyżykiem. Stając z bólem na palcach, próbowałam otoczyć dłońmi jego szyję jednak byłam zbyt niska albo on zbyt wysoki. Może jadł za wiele drożdży albo to mnie głodowano. Zapewne to drugie... Patrick jakby wiedząc co mam na myśli, podniósł mnie delikatnie z uśmiechem na ustach. -To jest coś wielkiego Manekinku. Musimy to uczcić - powiedziałam przytulając się do niego Poczułam jak otacza mnie ramionami i śmieje się cicho. Unosząc głowę tak, że dzieliło nas zaledwie kilka milimetrów, powiedziałam; -Co cię tak śmieszy? - spytałam unosząc brew -To jak mnie nazywasz - usłyszałam w odpowiedzi Widziałam jak jego oczy błyszczą rozbawione, a że zależało mi na tym by był szczęśliwy bo należało się to każdemu człowiekowi, powiedziałam wesoło; -Manekinek, manekinek, maneeeeeekineeeeek.... Chłopak miał jednak inny temat do rozmowy. Przemówił do mnie bowiem pocałunkiem. Usta miał miękkie i smakowały miętą. Uśmiechnęłam się przez pocałunek, przyciągając chłopaka za szyję bliżej siebie. Czułam jak pogłębia pocałunek a ja rozpływałam się z każdą sekundą. Niespodziewanie brunet odsunął się ode mnie a ja otworzyłam powoli oczy. -Mieliśmy chyba coś do załatwienia - powiedział śmiejąc się cicho pod nosem -Widzę, że Panu jest do śmiechu - odparłam wchodząc do domu -I to jeszcze jak - powiedział mierząc mnie pożądliwie wzrokiem od góry do dołu -Przestań - powiedziałam uderzając go lekko w ramię przez co przeszył mnie ból wzdłuż ręki po brzuch. Wciągnęłam z sykiem powietrze nakładając na twarz uśmiech choć w oczach pojawiły się łzy. -Coś ci się stało? - zapytał zmartwiony Patrick, który zaczął delikatnie oglądać mnie z każdej strony -Spokojnie, przejdzie. Pójdziesz ze mną? - zapytałam wskazując na gabinet jego mamy -Jeśli tylko chcesz - powiedział przytulając mnie do siebie -Dziękuję, jesteś kochany - szepnęłam całując go w policzek nim się od siebie odsunęliśmy Zauważyłam uśmiech na twarzy chłopaka lecz nie to spowodowało ścisk w moim żołądku a jego oczy. Były tak pełne czułości, że poczułam jego uczucia wewnątrz siebie. Wtedy zrozumiałam, że wpadłam; zakochałam się w Patricku. Nie wiedziałam czym jest miłość bo nikt mi jej nigdy nie pokazał a gdy pytałam co to jest, słyszałam "i tak jej nie zaznasz, gówniaro". Teraz, patrząc w oczy Patricka, wiedziałam jedno; jeśli to nie jest miłość to ona nie istnieje. Wchodząc do gabinetu matki za chłopakiem, zapytałam od progu; -Gdzie Xavier? Widząc zszokowaną twarz kobiety, ponowiłam pytanie a jej twarz diametralnie się zmieniła; stała się zropaczona a ja zrozumiałam, że to koniec. Koniec... -Jak długo byłam w śpiączce? - spytałam chłopaka lecz on spojrzał na mnie jedynie ze smutkiem wymalowanym na twarzy...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top