Rozdział 15
Patrick Słysząc prośbę dziewczynę, poczułem jakbym właśnie dostał cios prosto w serce. Dziewczyna, która miała odwagę nadstawiać karku za swojego brata, walczyć o niego chociaż obrywała za to nie raz i nie dwa, że ciarki na samą myśl mi przechodziły, zastanawiałem się teraz nad jednym.
-Dlaczego po tym wszystkim, poddajesz się od tak? - zapytałem pstrykając palcami
-Straciłam wszystko o co walczyłam. Nie mam po co żyć - usłyszałem słowa na które nie byłem przygotowany - Kto go adoptował? Jest bezpieczny? Ujrzałem w jej oczach strach. Kogo tak się obawiała? Dlaczego trzęsła się ze strachu siedząc przede mną? -Nie znam tych ludzi. Mama przeprowadza tego typu sprawy... -Zabierz mnie do niej. Muszę się tego dowiedzieć... - Nie możesz opuścić szpitala w takim stanie! Zajmiemy się tym kiedy indziej - przerwałem jej
-Ty nic nie rozumiesz! Albo zabierzesz mnie tam albo pójdę sama choćbym miała błądzić kilka dni! - krzyczała wstając z łóżka Widziałem jej cierpienie. Słyszałem jak ciężko oddycha. Ledwo słaniała się na nogach a oczy były przymrużone niechętne do współpracy ze światłem dziennym. Wstając z krzesła, podszedłem do dziewczyny biorąc ją na ręce. Widząc jej zdziwioną minę, wyjaśniłem; -Skoro mam ci pomóc to ustalmy pewne rzeczy; dam ci moją bluzę byś nie zmarzła i nie rzucała się w oczy. Poza tym ledwo stoisz o własnych siłach dlatego pozwól, że poniosę cię na rękach. Dobrze? Hope nie stawiała oporu. Zgodziła się kiwnięciem głowy. Sadzając dziewczynę na łóżku, zdjąłem bluzę, którą następnie podałem dziewczynie. Zdawałem sobie sprawę, że tymsamym ujawniłem swoje protezy w pełnej okazałości. Zauważyłem, że dziewczyna się im przygląda.
-Wiem jestem kaleką. Ubieraj się - powiedziałem chłodno Poczułem jej dłonie splatające się z moimi. Spoglądając na nią, usłyszałem;
-Dla mnie mógłbyś i być cały w protezach, są nawet fajne, takie inne... Najważniejsze jest to, co masz tu - wskazała na serce - a nie tu - zrobiła zamaszysty gest wokół mojego ciała. - A teraz zabierz mnie stąd manekinku - zaśmiała się wystawiając ręce. Nawet nie zauważyłem kiedy założyła moją bluzę na siebie. Muszę przyznać, że wyglądała w niej zabawnie i słodko. Słysząc jak mnie nazwała a potem jej śmiech, spojrzałem na nią zdziwiony. -Jak mnie nazwałaś? - spytałem -Manekinkiem - uśmiechnęła się wzruszając ramionami Wtedy zrozumiałem, że dla niej naprawdę nie przeszkadza moja odmienność. Nie litowała się nade mną, traktowała mnie normalnie. Właśnie wtedy zrozumiałem, że ta chwila mnie zmieniła...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top