6: Oczy w kolorze płynnego złota

#tańczącwciemnościachlr

– Logan, idioto, gdzie jesteś? – pyta Ronan przez radio, na co parskam cicho, przypominając sobie pełną dramatyzmu ucieczkę jego kolegi.

Byłam nazywana naprawdę różnie. Porównania do postaci z bajek czy legend niegdyś były moją codziennością, natomiast jeszcze nigdy nikt nie wziął mnie za banshee. Naprawdę mnie to rozbawiło.

Burza powoli się uspokaja, choć z nieba wciąż spadają ciężkie krople, gdy Ronan zatrzymuje samochód nieopodal wjazdu na teren gospodarstwa dziadków. Już mam wysiadać, gdy krótkofalówka wydaje z siebie charakterystyczny pisk.

– Ja już prawie przy pastwisku, ojciec znalazł te trzy jagnięta. Utknęły na skalnym zboczu u podnóża Morven. A ty gdzie jesteś? – słyszymy zdyszany głos Logana, przerywany oddalającymi się dźwiękami burzy. – Udało ci się uciec? Ja pierdolę, stary, co to było... Przecież nikt nam nie uwierzy, widziałeś jej oczy? – wyrzuca z siebie z prawdziwym przejęciem.

– Jestem w samochodzie na farmie Smithów, banshee siedzi obok – odpowiada Ronan – to ich wnuczka, przyleciała dzisiaj...

– Wnuczka Smithów jest banshee?! – wykrzykuje Logan z niedowierzaniem.

Powaga chłopaka i fakt, że naprawdę wierzy, iż spotkał nadprzyrodzoną istotę plus wcześniejsze ekscesy z babcią powodują, że zaczynam się czuć trochę tak, jakbym nagle znalazła się w zakrzywionej czasoprzestrzeni. Trafiłam z do bólu normalnego Londynu, do pełnego dziwactw Thurso. I... Muszę przyznać, że ma to jakiś urok.

– Kurwa, co za kretyn. – Mój towarzysz kręci głową, przykładając palce do czoła.

– Daj mi to. – Ze śmiechem zabieram mu radio. Przybliżam je do ust i wciskam odpowiedni guzik. – Cześć, Logan. Nazywam się Cora Gibson i jestem człowiekiem. Wiem, że to może być dla ciebie szok, ale nie jestem żadnym nadprzyrodzonym stworzeniem, po prostu choruję na albinizm. Kolor moich oczu wynika z dodatkowej wady genetycznej, którą sprzedali mi rodzice, a to tylko udowadnia, jak bardzo mnie nie lubią – parskam gorzko. – A jeśli obawiasz się, że nikt ci nie uwierzy, możemy zrobić sobie razem zdjęcie.

Ronan śmieje się cicho pod nosem, patrząc na mnie z ukosa. Nie widzę dokładnie jego twarzy, bo panujący półmrok skutecznie mi to uniemożliwia, ale nawet w tym świetle dostrzegam dwa urocze dołeczki, powstałe w jego policzkach w wyniku szerokiego uśmiechu.

Po drugiej stronie zapada milczenie. Nie jestem pewna, czy chłopak mi uwierzył, ale przynajmniej próbowałam.

Mój towarzysz wzdycha, wyjmując urządzenie z mojej dłoni, by moment później zwrócić się do kumpla.

– Keane? – mówi. – Wcześniej darłeś pysk tak głośno, że słyszało cię pewnie całe Thurso, a teraz zapomniałeś języka w gębie? – pyta, nabijając się z niego.

Znam ich dopiero niecałe pół godziny, choć znam, to oczywiście za dużo powiedziane, niemniej natychmiast bardzo łatwo się zorientować, że tych dwoje łączy przyjaźń.

– Pierdol się, Moir – słyszymy wreszcie – jeśli się dowiem, że to ukartowałeś i ta pojebana akcja jest twoją sprawką, spuszczę ci taki wpierdol, że nie poznasz się w lustrze.

– Nie strasz, nie strasz... – Ronan z powściągliwym uśmiechem kręci głową, ale nie kończy zdania.

Nachyla się i chowa radio do schowka, przez co do moich nozdrzy wdziera się jego zapach. Woń deszczu i wilgoci pomieszana z perfumami z już ledwie wyczuwalną, z powodu ulewy, nutą kardamonu i czarnego pieprzu. Bezwiednie przymykam oczy, bo ta mieszanka robi coś dziwnego z moim zmysłem węchu.

– Długo u nas zabawisz? – słowa chłopaka powodują, że nieznacznie się wzdrygam.

Odchrząkuję. Robi mi się głupio, choć w gruncie rzeczy nie zrobiłam nic złego, poza tym, że w duchu pochwaliłam fakt, iż naprawdę dobrze pachnie.

– Co? – pytam, potrząsając głową, jakbym dopiero co wyrwała się z transu.

Poprawiam się na siedzeniu, spoglądając przez przednią szybę. Burza już ustąpiła, choć z nieba nadal spadają ciężkie krople. W oddali dostrzegam, że lampa nad wejściem do domu dziadków właśnie się zapaliła.

– Pytałem, czy długo zamierzasz zostać w Thurso – powtarza, podążając wzrokiem w tym samym kierunku, w którym ja patrzę.

W tej samej chwili dostrzegamy dziadka. Wychodzimy z domu w wysokich kaloszach, pelerynie przeciwdeszczowej, czołówce na głowie i dodatkowej latarce w dłoni.

– To zależy, jak szybko moja mama wróci do zdrowia – odpowiadam, nie odrywając wzroku od zmierzającego w naszym kierunku mężczyzny.

– W tym zapyziałym mieście nic cię nie czeka – stwierdza Ronan z rozbrajającą szczerością, a coś w jego głosie powoduje, że przenoszę spojrzenie na jego skąpaną w szarości twarz.

– Każde miejsce ma swoje plusy i minusy. – Wzruszam ramionami. – Dziękuję, że podwiozłeś mnie do domu. Gdyby nie ty, na pewno bym się zgubiła. – Uśmiecham się.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiada, zawieszając na mnie wzrok. Och, ileż bym dała, by błysk rozproszył otaczającą nas szarugę, aby móc cokolwiek wyczytać z jego twarzy i spojrzenia. – Są piękne – mówi wreszcie, zniżając głos, a następnie nieznacznie potrząsa głową, jakby te dwa proste słowa padły kompletnie poza jego świadomą kontrolą.

– Słucham? – Marszczę brwi.

Poprawiam się nieznacznie na siedzeniu, bo nagle w moim wnętrzu pojawia się cholernie dziwne odczucie, a przez moje ciało, mimo iż jest mi naprawdę ciepło, przetacza się dreszcz.

– Logan zapytał, czy widziałem twoje oczy – precyzuje wreszcie. – Widziałem. Są... piękne.

Szczerość w jego głosie i ta cholerna swoboda wypowiedzi, choć znamy się dopiero od godziny powoduje, że nie jestem w stanie odpowiedzieć nic sensownego. Nie potrafię wykrztusić nawet prostego dziękuję. I choć komplement, co oczywiste, sprawia że jest mi zwyczajnie miło, jednocześnie wywołuje nieco szybsze bicie serca, rumieńce na policzkach i kretyński uśmiech.

Nim jednak zdołam się otrząsnąć i jakkolwiek zareagować, drzwi samochodu otwierają się zamaszyście. Dziadek chwyta mój łokieć i niemal wywleka na deszcz, przez co potykam się o własne nogi, o mały włos nie upadając na błoto.

– Coś ty sobie myślała, Cordelio?! – jego ostry ton wdziera się w moje bębenki.

– Wyszłam się przewietrzyć i...

– Przewietrzyć?! – wykrzykuje, nie dając mi skończyć. – Jesteśmy w górach, do cholery! Spacerować możesz sobie w dzień, a nie, kiedy zbliża się noc, a na zewnątrz panuje burza, a na morzu sztorm! – wrzeszczy, nie puszczając mojej ręki. – Kompletnie nie znasz tego miejsca. Wiesz jak niebezpieczne są wzgórza w taką pogodę? Mogłaś ześlizgnąć się wprost na skały i złamać sobie kark...

– Przepraszam, dziadku, ja...

– I jeszcze widzę cię z nim. – Z pogardą wskazuje na Ronana, dotychczas w milczeniu przesłuchującego się reprymendzie mężczyzny.

Oczywista niechęć dziadka do mojego nowego znajomego od razu daje mi do myślenia.

– Spotkałem Corę na Holborn Head. Razem z Loganem szukaliśmy jagniąt. Była cała przemoczona, więc zaproponowałem, że odwiozę ją do domu. Nie sądzę, by potrafiła sama znaleźć drogę powrotną i...

– Zamknij się już, Moir. Nie prosiłem, abyś zdawał mi raport. Lepiej zbieraj się do domu, zanim zadzwonię do twojego ojca. Nie życzę sobie, żebyś jeszcze kiedykolwiek kręcił się koło mojej wnuczki – syczy dziadek ze złością, z impetem zatrzaskuje drzwi od wozu, po czym ciągnie mnie w kierunku domu.

– Nie rozumiem po co ta afera – odzywam się wreszcie, gdy stoimy już w korytarzu, ściągając z siebie przemoczone ubrania.

Oczy dziadka zdają się ciskać we mnie gromy, ale, co bardzo mnie zaskakuje, dostrzegam w mowie jego ciała, że mimo złości naprawdę się o mnie martwił. Czego niestety nie mogę powiedzieć o babci, która właśnie wyłania się z salonu. Staje naprzeciw mnie z rękami założonymi na biuście. I mogłabym przysiąc, że prócz oczywistej wściekłości za to, że postąpiłam nierozważnie, z jej postawy bije pogarda pomieszana z emocjami, jakich jeszcze nie jestem w stanie zdefiniować.

– Od samego początku wiedziałam, że z tobą będą problemy – odzywa się wreszcie takim tonem, że przechodzą mnie ciarki.

Nie żebym jej się bała, ale jest coś niepokojącego w jej oczach i tonie głosu, co zmusza do refleksji i rozważenia opcji spania ze scyzorykiem pod poduszką... Cholera, wiem, że to moja babcia. W żadnym wypadku nie planowałam myśleć o niej w tak krytyczny sposób, ale ta kobieta nie pozostawia mi wyboru. Zachowuje się, jakby odkleiły jej się w głowie wszystkie klepki. I nie jest to kwestia jedynie fanatyzmu i przesadnej wiary w Boga.

– Przykro mi babciu, że przysporzyła wam zmartwień – odzywam się, prostując. – Jednak uważam, że twoje słowa są co najmniej krzywdzące. Staram się zrozumieć waszą postawę, ale chciałabym, abyście i wy postarali się zrozumieć mnie. Jestem wam wdzięczna za to, że zdecydowaliście się mnie przyjąć pod swój dach, ale jednocześnie czuję się zagubiona. Postąpiłam głupio, wiem, ale ja tylko chciałam złapać oddech...

– Niewdzięczna dziewucha – wypluwa z siebie Sarah, kompletnie nie robiąc sobie nic z moich starań, aby wyjaśnić im mój punkt widzenia i tego, co czuję. – Ksiądz Adam miał rację. Takiego grzechu nie da się ani zmyć, ani odpokutować. Będziemy za niego płacić do końca naszych dni, Floyd. I teraz odczujemy to po stokroć mocniej – mówi, patrząc mi prosto w oczy. – Pomódl się o zbawienie, Cordelio. Żarliwie. Żałuj za grzechy, pokutuj. Na łóżku zostawiłam ci różaniec. I ja również się pomodlę. Naszą rodzinę przeklął sam diabeł, a nam nie pozostaje nic innego, jak prosić Boga o przebaczenie i wybawienia od tego zła. – Z tymi słowami po prostu odwraca się i znika za drzwiami, zostawiając mnie z otwartymi z szoku ustami.

– Dobrej nocy, Cordelio – dodaje dziadek. – I pamiętaj, że taka sytuacja, jak dzisiaj, nie może się więcej powtórzyć. Śniadanie jemy o siódmej, tuż po powrocie babci z porannego nabożeństwa. Chciałbym, abyś była gotowa. Pomożesz mi w stodole.

Przełykam ślinę, będąc nadal w lekkim szoku z powodu zaistniałej, naprawdę absurdalnej sytuacji,

– Coro – poprawiam go. – Mów do mnie Coro, proszę – powtarzam. – Do zobaczenia rano, dziadku. Śpij spokojnie.

Ruszam w górę, do swojego pokoju na strychu, starając się przetworzyć w głowie wszystko, co się dzisiaj wydarzyło. I chyba nie do końca dowierzam, że to się dzieje naprawdę. Absurd goni absurd. Nie dość, że nigdy wcześniej nie miałam styczności z takim poziomem wiary i kompletnie nie wiem, jak reagować, to jeszcze nie jestem przyzwyczajona do faktu, że ktoś mówi mi, co mogę, kiedy, z kim i gdzie.

Po wykonaniu wieczornej toalety gaszę główne źródło światła, pozostawiając jedynie słaby snop z lampy, która ewidentnie już swoje przeżyła. Dopiero teraz zauważam, że na komodzie leży pakunek z czymś, co chyba jest kanapką i butelka wody. Uśmiecham się mimo woli. Dziadek chyba wcale nie jest taki zły, na jakiego próbuje się kreować. Ogólnie mam wrażenie, że tych dwoje to w gruncie rzeczy dobrzy ludzie, nieco za bardzo zafiksowani na punkcie Boga. Myślę, że niedługo zaczniemy się dogadywać i wszystko się ułoży. Zarówno ja, jak i oni potrzebujemy czasu, aby przywyknąć do nowej sytuacji. Nie znamy się, nawet pomimo tego, iż łączą nas więzy krwi. Dziadkowie mają prawo być nieco odklejeni, zwłaszcza że mieszkają na jakimś końcu świata, a ich guru to typ w sukience. W tak małym miasteczku jest też zupełnie inna mentalność.

Kładę się do łóżka, uprzednio wrzucając do jednej z szuflad wspomniany wcześniej różaniec i kolejny raz przeklinam się w duchu, za ten mój pieprzony optymizm i wiarę w ludzi. Nienawidzę w sobie tej cechy, że zanim pozwolę sobie na dopuszczenie myśli, że ktoś naprawdę źle mnie potraktował, wcześniej znajdę dziesięć sposobów, by tę osobę usprawiedliwić.

Sprawdzam komórkę, ale nie znajduję w niej żadnych wiadomości. Nikt też nie dzwonił, a to może oznaczać tylko jednym. Stan mojej mamy wciąż jest bez zmian. Wzdycham ciężko, kładąc się na lewym boku. To był naprawdę dziwny i ciężki dzień. I gdy zaciskam powieki nie myślę o sytuacji w jakiej się znalazłam. Nie myślę o mamie, ani o Londynie, gdzie zostawiłam całe moje życie. Myślę o chłopaku, od którego dziadek kazał mi się trzymać z daleka, co automatycznie przyjęłam jak wyzwanie, choć w gruncie rzeczy nie miałam takiego zamiaru.

Myślę o oczach w kolorze płynnego złota. Zastanawiam się, jakby to było zobaczyć, jak migoczą w świetle zachodzącego słońca, przyciągając niczym magnes. Te oczy, choć patrzyłam w nie jedynie kilka ulotnych chwil, a z powodu ciemności nie miałam szans przyjrzeć się im na dłużej, niż sekundy, kiedy niebo przecinały błyskawice, miały w sobie coś hipnotyzującego. Oczy zdające się skrywać pełne emocji historie, czekające jedynie na moment, by w końcu je opowiedzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top