8. Pożar
- Tato? - weszłam przez stare, drewniane drzwi do środka warsztatu. - Tato?
- A kogo moje oczy widzą? Myślałem, że się mnie wyparłaś.
- Miałam sporo pracy... - weszłam niepewnie do środka.
- Akurat. Trzech klientów widziało cię w mieście z jakimś zamaskowanym mięśniakiem. Mogłabyś mi powiedzieć kim jest twój nowy chłopak? I co się stało z Arturem?
- To nie jest mój chłopak. - przusunęłam sobie drewniany stołek i usiadłam obok ogromnej półki pełnej narzędzi.
- To może chociaż mi go przedstawisz i przestaniesz kręcić? - przetarł ręce białą szmatką. - Będę cieszył się z każdego mężczyzny, który pojawi się w twoim życiu. Masz już tyle lat, że jeszcze trochę i ogłoszą cię starą panną.
- Oj tato, Redo to tylko kolega.
- Jeśli ma pracę, umie się wysłowić i będzie miał czym zawieźć cię do szpitala, gdy zacznie się poród, to mogę wam podbłogosławić nawet dzisiaj.
- Dużo zarabia, ma dwa samochody, jest kulturalny.
- Czyli jednak? Długo się spotykacie?
- Ja żartowałam...
- Czyli jest biedny, jeździ rowerem i uczy się właśnie alfabetu?
- Nie, ja żartowałam w kwestii związku. Nie jesteśmy parą.
- No nie mów mi, że jest impotentem albo co gorsza gejem...
- A tego nie wiem, nie miałam okazji sprawdzić.
- Aha... - spojrzał przed siebie i zaczął czyścić młotek. - A będzie coś z tego chociaż?
- Nie wiem, jestem zmieszana. Niby nic nie czuję, a jak go widzę, to serce bije mi mocniej.
- To się zastanów. - spojrzał na mnie spod byka. - Jesteś jak twoja matka. Całe życie nie wiedziała czego chce.
Redo wydawał się być ideałem, a ja balansowałam między tym co czuję, a tym co było zawarte w naszej umowie. Nie wiedziałam czy to już ten moment, kiedy też powinnam zacząć się starać, czy to jeszcze ten czas, kiedy lepiej bliżej się poznać. Być może przesadzałam, ale wolałam zachować ostrożność i nie wpakować się w związek pokroju tego z Arturem. Musiałam mieć pewność, że Redo mnie nie zrani i nie zostawi na lodzie.
Z każdym dniem wczuwałam się w to coraz bardziej. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę, że Redo i ja moglibyśmy być razem, gdybyśmy tylko trochę się postarali. Spotkaliśmy się zaledwie pięć razy, on wiedział o mnie wszystko, ja nie wiedziałam o nim kompletnie nic. Nie byłabym sobą, gdybym to tak zostawiła. Musiałam się czegoś dowiedzieć.
Po wizycie u ojca, pojechałam do restauracji. Chciałam skorzystać z nieobecności Pawła i przejrzeć papiery, które podpisywali wcześniej. Może to mogło mi powiedzieć więcej na temat Reda:
- Idę do biura, a w razie gdyby pojawił się Paweł, to melduj... - oddałam torebkę Arkowi.
- Sara, nie idź tam.
- Muszę sprawdzić co podpisywali.
Arek oddał mi torebkę:
- Zabierz torebkę i idź do domu. Jak Paweł zobaczy, że grzebiesz w jego papierach to cię zwolni i zabije przy okazji.
- Zagadaj go...
Wybiegłam pędem z kuchni i poszybowałam do biura Pawła znajdującego się na piętrze. Wiedziałam, że nie powinnam, ale coś mnie podkusiło, by zajrzeć i sprawdzić o co chodzi.
Ważne dokumenty lądowały zazwyczaj w sejfie, hasła do niego nie znałam, dlatego po drodze modliłam się, by jeszcze ich tam nie wpakował. Teczka, w której były schowane te wszystkie dokumenty leżała na samym wierzchu sterty innych umów. Była czarna, taką właśnie Redo położył na stoliku, gdy rozmawiali. Otworzyłam ją pędem, nim wrócił Paweł, który wyszedł przeparkować samochód, i zajrzałam do środka, ale była kompletnie pusta. Obawiałam się, że to najgorsze co mogło się stać. Dokumenty schował do sejfu. Pobuszowałam po szufladach, ciągle oglądając się za siebie, aż w końcu natrafiłam na ślad. Nazwisko Redo i umowa dotycząca przekazania mu dwudziestu procent udziałów w restauracji. Nie miałam pojęcia, że się o to starał, ale skoro Mokotów należał do niego, mógł starać się o co chciał i gdzie chciał.
Odłożyłam papier na miejsce i już miałam wychodzić, gdy z teczki wysunął się akt urodzenia Pawła. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na akcie widniało nazwisko "REDOWSKI". Wychodziło na to, że Redo był bratem Pawła, ale dlaczego Paweł miał zupełnie inne nazwisko w dowodzie? Dlaczego przedstawiał się jako Malicki?
Trochę mnie to przerażało, ale zanim wysnułam jakieś wnioski, postanowiłam podpytać o to kogoś, kto znał ich obojgu. Baku:
- A ja nawet nie wiedziałem...
- Nie kłam, widać po mordzie, że łżysz.
Baku zaśmiał się:
- Ja naprawdę nic nie wiem.
- Mów...
- Jak ci powiem, to mnie chyba zabiją!
- Nie zabiją, bo nikt się nie dowie. - oparłam się o auto.
- Redowski, Prestowski i Malicki to bracia rodzeni. - oznajmił Baku, a ja omal nie zemdlałam.
- Jacy bracia? Jak to bracia...
- No normalnie, z jednej matki, z jednego ojca. - wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę.
- Ale... Czekaj... To dlaczego nie mają jednego nazwiska?
- Tego już nie wiem, wiem tylko, że są braćmi. Nikt o tym nie mówi, Artur się tym nie chwalił więc i ja nie wnikałem.
- Dlaczego to ukrywają...
- Nie wiem, i szczerze mnie to nie obchodzi. Mam robotę, mam kasę, nic więcej mi nie potrzeba, a ich sprawy prywatne, to ich sprawy prywatne. - odpalił papierosa. - Nie wnikaj.
- Nie mogę nie wnikać, bo jeden nie mówi mi prawdy, a drugi mnie okłamał.
- No dobra, powiem ci coś, czego nie powinienem mówić, ale masz być cicho, bo za to oberwę. - zaciągnął się. - Artur ukrywał prawdę, bo ci nie ufał. Nie wiem jak jest teraz, ale jak byliście razem, to nie mówił ci o niczym albo zmyślał. Uważał, że kategorycznie nie można ci zaufać. Uprzedzał nas, że mamy przy tobie zbyt dużo nie gadać, uważać na słowa, bo ty ciągle wnikasz, bo chodzisz i tylko paplasz, że jeśli chcemy nadal cieszyć się dobrą opinią, to mamy nic ci nie mówić. Nie wiem jak jest teraz.
Było mi cholernie przykro. Poczułam się urażona, było mi wstyd, że właśnie tak o mnie mówił, że inni ludzie musieli tego o mnie słuchać, że ja mu ufałam, a on zrobił ze mnie okropną plotkarę, która tylko czeka, by roznieść po mieście nowe newsy:
- Boi się, że Redowski o wszystkim ci opowie i jego kłamstwa wyjdą na jaw, a ty go znienawidzisz. Chociaż pewnie ty już go nienawidzisz.
- Nie, ale chyba zrozumiałam, że powinnam.
- Chcesz znać moje zdanie? - wypuścił dym z ust. - Daj sobie spokój z Arturem.
Spojrzałam na Baku i odeszłam bez słowa. Nie musiał mi tego mówić, sama wiedziałam co powinnam zrobić. Do momentu, kiedy nie wiedziałam jak wyglądała sytuacja, byłam pewna, że on stoi po mojej stronie, ale gdy tylko Baku opowiedział mi o jego zachowaniu, nie miałam żadnych wątpliwości. To koniec.
Przez całą noc zastanawiałam się nad tym, dlaczego oni ukrywają prawdę, ukrywają to, że są rodzeństwem. Obaj strasznie się nienawidzili, mogłam to zrozumieć, bo między rodzeństwem jest różnie, ale dlaczego chcieli się wzajemnie pozabijać? To było chore, tak chore, że ciężko było to wytłumaczyć:
- Co ty taka smętna jesteś? Myślałem, że ucieszysz się na wyjazd do Chorwacji. - powiedział Redo, podając mi do ręki ulotkę z biura podróży.
- Chcesz mnie zabrać do Chorwacji? - rzuciłam wzrokiem na kolorowy papier pełen zdjęć słonecznych plaż.
- No, tylko musimy dogadać się w kwestii daty wyjazdu. Nic nie rezerwowałem bez porozumienia z tobą. - Spojrzałam na podłogę i odłożyłam ulotkę na stolik. Nie wiedziałam jak mam mu powiedzieć, że znam prawdę. - Co? Nie podoba ci się Chorwacja? Chcesz wyjechać gdzieś indziej? - podszedł do blatu kuchennego. - Może Słowacja albo Czechy? A może Hiszpania albo Włochy?
- Nie. Podoba mi się Chorwacja. Cieszę się, ale nie chodzi o to...
- A o co? - oparł się o lodówkę i spojrzał na mnie.
- Dlaczego nie mówiłeś, że Artur i Paweł to twoi bracia? Dlaczego wszyscy mnie okłamywaliście?
Redo zaniemówił. Nie spodziewał się tego, że poznam w końcu prawdę, ale wiedziałam, miałam pewność, że on jedyny nie będzie chciał mnie oszukać i powie prawdę:
- Skąd wiesz? - podszedł spokojnie do skórzanego fotela i usiadł.
- Po prostu wiem.
- Jesteśmy rodzeństwem, ale tylko na papierze. Żaden z nas nie przyznaje się do tego, że jest bratem tego drugiego.
- Dlaczego? - spojrzałam na niego. - Dlaczego mnie okłamywaliście? Ty jeszcze rozumiem, ale dlaczego Artur? Dlaczego on mi nic nie powiedział?
- Zamierzałem ci powiedzieć, ale nie teraz. Nie chciałem nic przed tobą ukrywać. - zaczął. - Nasza matka strasznie nas wyróżniała. Wszystko co najlepsze dawała tylko Arturowi, Paweł był po środku, a ja na samym końcu. Jakoś dawałem sobie z tym radę, ale z czasem zrozumiałem, że tak nie powinno być. Matka powinna kochać swoje dzieci tak samo.
- No i to was tak poróżniło?
- Poniekąd. Ja zacząłem bawić się w gangsterkę, on też, aż któregoś dnia matka powiedziała, że muszę przestać, że to dla mojego dobra. Przestałem dilować, zakończyłem produkcję, a potem okazało się, że byłem konkurencją dla Artura. Właśnie dlatego kazała mi przestać.
Potem on zaczął się z tym obnosić. - podszedł spowrotem do blatu. - Ciągle powtarzał, że zdobył większy teren, że zarabia więcej. Gdybym się nie wycofał, to gówno by miał.
- Czyli ty nie jesteś Poznaniakiem? Kłamałeś mówiąc o swojej mamie?
On zaśmiał się:
- Nie kłamałem. - wstawił wodę na kawę. - Po osiemnastce uciekłem do Poznania z dwoma stówami w kieszeni. Jakoś tak się złożyło, że przechlałem cały hajs, zasnąłem pod jakimś plotem, a rano obudziłem się w domu. Przygarnęła mnie z ulicy, i zostałem. Pięć lat pracowałem jako budowlaniec, potem zarobiłem i wróciłem do Warszawy odzyskać swoje tereny.
- Nie przyznajesz się do biologicznej matki?
- Nie i nie zamierzam. Tam mam dobrze, nie chcę tego zmieniać.
- A co z Arturem?
- Został, a jak zobaczył mnie spowrotem, to się obsrał. Nie wiem co było z nimi po moim wyjeździe i szczerze mnie to nie interesuje. Nie przejmuj się tym, co ci nagadał, wyjedź ze mną do Chorwacji i spędźmy wspólne wakacje.
- Okłamał mnie...
- Wiem, dlatego lepiej żebyś dała sobie spokój i puściła to w niepamięć.
- Ile kosztuje wypad do tej Chorwacji? - wzięłam ulotkę do ręki.
- Po co pytasz? Chcesz sprawdzić ile mogę wydać?
- A chcesz zapłacić za niego sam?
- No tak, a co myślałaś? - chwycił pojemnik z kawą i wsypał po łyżeczce do kubków. - Nie spodziewałem się ciebie dziś. Zrobiłbym jakiś obiad...
- Nie musisz, zaraz jadę do domu.
- Zostań. Kawę robię. - obrócił się do mnie, zalewając kubki wodą. - Możemy zjeść razem na mieście.
- Ale Ja wybieram co zjemy i gdzie zjemy. Mam już dosyć tych twoich robali.
- Buda z zapiekankami? - przyniósł kawę.
- Kebab. - uśmiechnęłam się. - Mój ojciec chciał cię poznać, przynajmniej pytał czy cię przedstawię.
- Mówiłaś mu, że się spotykamy?
- Nie, jego stali klienci widzieli nas na mieście i stwierdził, że mogłabym cię przedstawić. Boi się, że zostanę starą panną. - zaśmiałam się.
Całe popołudnie spędziliśmy w Śródmieściu. Zjedliśmy po kebabie i łaziliśmy po mieście, oglądając w zasadzie wszystko co mijaliśmy.
Pod wieczór wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do niego. Mieliśmy posiedzieć tam tylko chwilę, nie chciałam mu się narzucać, ale Redo postawił na stole wino i znów pokroił owoce:
- Będzie fajnie. - podał mi ulotkę. - Pośmigamy sobie po mieście, posiedzimy na plaży, pójdziemy na jakieś zakupy, zjemy coś regionalnego. - potarł o siebie ręce. - To kiedy chcesz jechać? Pokój w hotelu będzie wolny za tydzień i... - zjechał myszką laptopa w dół. - I za dwa tygodnie.
- Jeden?
- Nie chrapię, wyśpisz się ze mną na pewno. Będą dwie kołdry więc wiesz...
- I będziesz spał w masce? - zaśmiałam się.
- Nie wiem. Pewnie nie będę miał wyjścia. Znajac ciebie, to będziesz czatować całą noc żeby zobaczyć mnie bez niej.
- Możliwe, aczkolwiek istnieje też możliwość, że po prostu zasnę i obudzę się, gdy ty już będziesz jadł śniadanie. - wzięłam łyk wina. - Skoro już mamy jechać wspólnie, to opowiedz mi jak to było z tą twoją twarzą?
- Instalacja elektryczna mi się zajarała w tym domu. Elektryk coś pomieszał jak zakładał kable, no i się zajarało w nocy.
- No dobra, ale jak to się stało, że twoja twarz jest w tak złym stanie.
- Pół twarzy jest w złym stanie, drugie pół jest normalne. - dodał. - Spałem, a obudziłem się jak już się jarało. Wszystko się paliło. Poręcze schodów, sufit, ściany, kotary. Miałem takie piękne złote kotary, one się spaliły doszczętnie. Wyszedłem z sypialni, otwierając drzwi obróciłem się bokiem, bo akurat straż pojechała, a mam okno w sypialni od strony drogi i ogień mi buchnął. Bolało jak cholera.
- I co?
- No co? Cała skóra spalona. Najpierw konsultacje, potem operacja, po pół roku kolejna operacja plastyczna żeby to jakoś doprowadzić do porządku, ale już nigdy nie będę wyglądał jak kiedyś.
- Czy to ważne jak wyglądasz? - oparłam głowę o poduszkę. - Ważne, że nic ci się wtedy nie stało, że żyjesz. - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Wolałem nie żyć. Uwierz mi, że wtedy wolałem nie przeżyć.
_______________________
Artur zdecydowanie zachował się jak cham. Jak wasze odczucia?
Jak myślicie? Dlaczego Redo powiedział, że wolał nie przeżyć? Co takiego stało się w jego życiu?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top