12. Dramat.

- Jeśli ktoś zna powód , dla którego to małżeństwo nie może być zawarte, niech powie teraz albo zamilknie na wieki. - powiedział ksiądz, rozglądając się po kościele, a ja stałam wpatrzona w przyszłego męża z uśmiechem, który promieniował na cały kościół:

- Ja znam! - krzyknął Artur, wbiegając do kościoła jak huragan. - Sara, nie możesz za niego wyjść, to będzie największy błąd twojego życia.

- Artur... - zająkałam się. - Co ty tu robisz?

- Nie możesz za niego wyjść, nie wiesz jaki jest naprawdę.

Kuba spojrzał na swoich goryli i kiwnął palcem, by wyprowadzili delikwenta. Nikt nie spodziewał się jego wejścia, nawet ojciec zastygł na ławce z rozchylonymi ustami. Ogarnął mnie okropny wstyd, miałam ochotę zabić go za to wejście:

- Kontynuujmy. - odparł Kuba patrząc na księdza.

Byłam bardzo zaskoczona, ale cieszyłam się, że Kuba zachował zimną krew i po mszy, przeprosil gości za to wtargnięcie. Niby wszystko było wyjaśnione, ale ludzie i tak plotkowali między sobą, przedstawiając własne wersje. Miałam nadzieję, że szybko im przejdzie.

  Trzy lata później...

 
- Nie powinnam zwierzać ci się z problemów małżeńskich... - napomniałam.

- Dlaczego? Przecież jesteśmy prawie jak para przyjaciół. - odparł Baku.

- Para przyjaciół? Nie rozmawialiśmy ze sobą od ponad trzech lat.

- No i co z tego? Przecież mogę cię wysłuchać.

- Ale nie powiesz Arturowi? Nie chcę słuchać, że miał rację, że mnie uprzedzał. - zapytałam.

- Nie, możesz mi śmiało powiedzieć co się tam u was dzieje. Może coś doradzę.

Usiedliśmy więc na ławce w parku, by chwilę pogadać. Musiałam się komuś zwierzyć ze swoich problemów, choć Baku nie był kimś, komu powinnam o tym mówić:

- Ja..  Nie potrafię się chyba przyznać do błędu, wiesz? Tak naprawdę Artur miał rację... - zaczęłam.

- Z tym twoim chujowym małżeństwem?

- Tak, z tym moim chujowym małżeństwem. Nigdy bym nie pomyślała, że Kuba zmieni się w potwora.
Minęły trzy lata, Oskar robi się coraz bardziej rozumny, a on z każdym dniem głupieje. - pokiwałam głową, patrząc na zaciekawionego Baku. - Wylicza mi każdy grosz, nawet ten, który zarobię sama. Ostatnio powiedział, że mam zacząć oszczędzać, bo nie wiadomo czy nie zmieni zdania i mnie nie zostawi. Myślałam, że to żart, ale on chyba mówił poważnie. Ciągle gdzieś wychodzi, nie mówi dokąd, nie zajmuje się Oskarem, omija go szerokim łukiem. To boli najbardziej.

- Nie pomaga ci przy dziecku?

- Nie, nie pomaga. - zaśmiałam się przez łzy. - Robi wszystko, by go nie wziąć na ręce, żeby nie musieć z nim wyjść na podwórko albo wychodzi, kiedy płacze. - westchnęłam głośno. - Ciągle mi wszystko wypomina, a po ostatniej kłótni, robię zakupy za swoje, bo wszystko w domu jest jego.

- Rozwiedź się z nim. Masz dokąd pójść, jest ojciec, masz pracę, mieszkanie po rodzicach.

- On mi odbierze Oskara...

- Jakim cudem?

- Przecież on ma najlepszych prawników w mieście, ma miliony na koncie, nie mam szans. - odparłam.

- Daj spokój, załatwię ci jeszcze lepszych, sam poświadczę...

- To bez sensu. - przerwałam mu. - Nie odejdę.

- Obyś tego nie żałowała. - wyciągnął telefon. - Zapisz mój nowy numer, jakby coś się działo, to dzwoń.

Nie powiedziałam mu o wszystkim, nie miałam odwagi. Kuba niszczył mi życie.  Dzień po dniu gasił mnie jak świecę, która i tak już płonęła ostatnim, słabym płomieniem.
Nocne burdy, alkohol, dziwki odwożące go do domu, straszenie rozwodami, wyliczanie każdego grosza, zabieranie jedzenia. Nie tak wyobrażałam sobie moje życie u boku jedynego mężczyzny, który wydał się być idealnym. To wszystko zamieniło się w piekło, które ukryte pod niebiańską kurtyną, całkowicie przysłoniło płomienie wydobywające się z zewnątrz.
Był moim ideałem, moim ukochanym mężem, który z dnia na dzień sprawiał, że zaczynałam go nienawidzić.
Czy każde małżeństwo musiało tak wyglądać?
Słynęliśmy ze swojej miłości i wzajemnego poszanowania, ale tylko na zewnątrz. Musiałam udawać szczęście, a przy każdym wyjściu nakładałam na twarz fałszywy uśmiech i słowa, które miały wzbudzić zazdrość w innych. "Kuba kupił mi pierścionek za pięć tysięcy, Kuba wykupił dla nas wycieczkę, Kuba zaprosił mnie na kolację", to miałam ciągle powtarzać znajomym, którzy nie mieli pojęcia o dramacie.
Głupcy nam zazdrościli, głupcy zazdrościli mi. Ciągle pytali jak to jest mieć tak wspaniałego męża, tak pięknego syna, który dorasta w tak kochającej rodzinie.
Zawsze odpowiadałam, że miałam wyjątkowe szczęście, teraz jednak wiem, że miałam wyjątkowego pecha.
Artur miał rację ostrzegając mnie przed tym, co było nieuniknione, ale na odejście było za późno, bo gdyby się dowiedział, że odchodzę, odebrałby mi Oskara, a on jedyny był czymś, co trzymało mnie przy życiu:

- Znowu chlejesz? - zapytałam pewnie, wchodząc do domu.
Kuba siedział w salonie na kanapie i jak zwykle zatracał się w drogiej whisky, na którą pieniędzy nie żałował.

- A co? Przecież mogę... - odparł bełkocząc.

Weszłam do kuchni, położyłam zakupy na blacie. Chciałam je rozpakować, ale zaniepokoiła mnie cisza:

- Gdzie Oskarek?

- U niani. - podniósł się z kanapy. - Mamy dla siebie cały wieczór. - podszedł do mnie pewnym krokiem i posadził mnie na blacie.

- Kuba, nie chcę...

- Nie pierdol skarbie, chodź... - rozsunął rozporek i objął mnie, ciągle zatapiając swoje usta w mojej szyi.

- Kuba, nie dziś... Kuba! - odepchnęłam go od siebie wprost na lodówkę, z której spadł biały wazon, roztłulując się na mniejsze kawałki.

Nim się obejrzałam, dostałam z placka w twarz.
Alkohol, alkoholem, ale tego wieczora miarka się przebrała:

- To nie! Będziesz chciała pieniądze, to ci powiem to samo... - wrócił na kanapę, zostawiając mnie samą przy tym cholernym blacie.
Nie wiem co sobie wtedy myślałam, ale chyba miałam już dosyć i było mi wstyd. Zdecydowanie, było mi strasznie wstyd, choć to on powinien był się wstydzić.

Rozmawiałam z Baku, o wszystkim mu powiedziałam. Chciał przyjechać i ostatecznie rozprawić się z Kubą, ale co by to dało? Kolejna burda, a ja i tak dostałabym później podwójnie, dlatego poszłam za jego radą i dokumentowałam każdy jego wybryk, każdą awanturę i każdą sytuację, kiedy unikał kontaktu z Oskarem. Szykowałam się na wojnę, chciałam rozwodu.
Zaoszczędziłam trochę pieniędzy, stać by mnie było na to, żeby utrzymać siebie i Oskara, gdy uwolniłabym się w końcu od tego tyrana. Postąpiłam najlepiej, przynajmniej tak mi się wydawało, ale byłam dobrej myśli:

- A jak Artur? - zapytałam pewnie.

- Dobrze. Ma narzeczoną, na razie ślubu nie planują, ale zamieszkali razem kilka miesięcy temu i chyba myślą o sobie poważnie.

- Serio? No to, oby mu się ułożyło.

Baku wstał z ławki i wsadził ręce w kieszeń. Chciał mi coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedział jak zacząć:

- Powinniśmy poinformować Artura. - oznajmił. - On mógłby załatwić ci ochronę, pomóc przy rozwodzie, załatwić adwokatów...

- Ja nie moge całe życie polegać na Arturze. Nie mogę za każdym razem do niego dzwonić, zwłaszcza, że ma już dziewczynę, która nie musi tego akceptować. - podniosłam się. - Mam już trzydziestkę na karku, muszę radzić sobie sama.

- I jak ty poradzisz sobie z tym sama. Przyjedzie z gorylami, zabierze Oskara i co? Co zrobisz?

- Nie wiem, nie wiem... - westchnęłam.

Udało mi się go przekonać, by jednak nie informował Artura o tym, co się tutaj dzieje. Może i powinnam poprosić go o pomoc, ale nie chciałam zawracać mu głowy. Sama się w to pakowałam, więc sama musiałam jakoś wygrzebać się z tego gówna.

Gdy wróciłam do domu, jego nie było. Zapewne jak co wieczór przesiadywał w burdelu i chlał z kolegami. To się akurat nigdy nie zmieni, byłam pewna. Wróciłam myślami do dnia ślubu, kiedy to stałam się Redowską, kiedy oficialnie zgodziłam się na swój własny koniec. Tak bardzo żałowałam tego, że nie posłuchałam Artura, że nie wybiegłam z kościoła, kiedy on mnie o to prosił. To było okropne, ale konieczne. Wtedy miałam ochotę go zabić, dziś mam ochotę mu podziękować.

___________________________________

Sytuacja stała się bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać.
  Jak myślicie? Powinna poprosić Prestowskiego o pomoc? Jak powinna się zachować?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top