Сәбіз [Mila - Otabek - Yurio]
– Jura, słonko, ja cię błagam – mruknęła kobieta mrożącym krew w żyłach tonem, pochylając się głębiej nad wanną, kiedy spostrzegła, że przy każdym ruchu jeszcze bardziej brudzi już i tak usmarowaną podłogę. – Nie rób scen, prosiłam tylko, żebyś kupił mi czerwoną farbę do włosów.
Westchnęła, nie wiadomo czy na kolejną kanonadę wrzasków młodszego kolegi, czy przez wspomnienie zaistniałej sytuacji. Babicheva od zawsze radziła sobie z włosami sama - można by powiedzieć nawet, że była w tej dziedzinie ekspertką. Nigdy nie miała z tym problemów aż do tego dnia. Na początek różne pasma rozjaśniły jej się nierówno, przez co była zmuszona je poprawić, używając więcej specyfiku i skazując swoje włosy na wieczne potępienie. Teraz w dodatku ledwie zaczęta butelka farby popełniła samobójstwo, skacząc z krawędzi wanny prosto na ziemię i rozbryzgując się na kafelkach. To wszystko niecałą godzinę przed spotkaniem z pewnym interesującym ją mężczyzną. Mila wiedziała, że idąc na randez-vous z Otabekiem z włosami koloru czerwono-rudoblond naraziłaby na śmierć tym razem siebie i resztki swojej godności, więc postanowiła działać tak, jakby od tego miało zależeć jej życie. Po kilku nieudanych połączeniach do najbliższych znajomych, Babicheva, wciąż z nałożoną farbą na czubek głowy, zadzwoniła do Yuriego. Tym razem skutecznie.
– Patrzy na ciebie, bo strasznie wrzeszczysz, nie dlatego, że kupujesz farbę, to wcale nie jest pedalskie - westchnęła. Odpowiedział jej jazgot. – Nie, kasjerka nic ci nie zrobi, nie ma w tym interesu, skoro jej płacisz. Idź już.
Tak oto już piętnaście minut później rozległ się dzwonek do mieszkania Rosjanki. Ona sama nawet nie wyszła z łazienki, słysząc, jak gość bezpardonowo atakuje drzwi i, po donośnym trzaśnięciu, jak gdyby nigdy nic przechodzi przez mały przedpokój, docierając zaraz do równie niewielkiej łazienki.
– Ty i ta twoja cholerna farba – sarknął, nie patrząc z początku ani na kobietę, ani tym bardziej na stan pomieszczenia, i przystanął nagle. – Wow, wygląda, jakbyś kogoś właśnie zamordowała.
– Tak, własną godność i włosy. Chcesz być następny? – prychnęła, spłukując farbę z czubka głowy. – Słuchaj, Yura, pomógłbyś mi jeszcze nałożyć tę drugą. Wszystko mi dzisiaj leci, sama tego nie ogarnę.
– To zawsze ma na początku taki głupi kolor? – mruknął chłopak, patrząc na swoje „dzieło". Nie był szczególnie co do niego przekonany już od początku, jednak Babicheva uparcie potwierdzała tę hipotezę, nawet nie zaglądając w lustro. – Suka blyat, po kiego oni robią takie farby, które w ogóle nie wyglądają na czerwone, a potem są.
Wtedy w głowie Mili zapaliła się lampka tak czerwona, jak zazwyczaj jej włosy.
– Jak to „nie są czerwone"? – Zerwała się do lustra i szybko spojrzała na swoje odbicie.
Zazwyczaj.
Rosjanka wydała z siebie bliżej niezidentyfikowany odgłos, przechodzący w wysoki pisk, po czym rzuciła się w stronę umywalki i szybko zakręciła kurkami, testując chyba maksymalny przepływ wody. W duchu modliła się tylko, żeby nie zamordować Yuriego po tym, jak już spłucze tę cholerną farbę.
Głośno zaklęła, znowu patrząc w lustro i w szoku wymieszanym z poczuciem beznadziei przysiadła na skraju wanny, ignorując fakt, że spodnie nasiąkły jej wcześniej wylaną farbą, a z włosów kapała jej zabarwiona woda. Po prostu spuściła głowę i starała się wymyślić co dalej.
– Mila – zaczął niepewnie blondyn – ee, wszystko gra czy coś?
– Nie będę cię chyba pytać, czym sobie zasłużyłam na taki los – jęknęła, jeszcze raz spoglądając w lustro. Jawił się w nim obraz nędzy i rozpaczy. Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem, patrząc na kolor swoich włosów. Kilka centymetrów od czubka głowy było całkiem normalnie, dumny burgund przechodził jednak gwałtownie w rudy odcień blondu pozostały po rozjaśnianiu, a dalej, w miejscach, które już załapały farbę, plamami widniał „piękny" brudnomarchewkowy kolor. Dziewczyna zbladła jeszcze bardziej.
– Trzymaj mnie – powiedziała słabo, chwytając się mocno umywalki – albo zabij. Chyba będę mdleć. Nie wiem, ja nie wiem, Yura.
– Czekaj! – wrzasnął, widząc, że dziewczyna traci kontakt z rzeczywistością. – Daj mi chociaż jakieś alibi!
– Słuchaj, wieprzu, jest sprawa. Wiedźma mi zeszła w łazience, co ja mam robić?! – szeptał konspiracyjnie Yuri, zerkając niepewnie co jakiś czas przez ramię na Milę, jakby wcale nie leżała omdlała na ziemi, tylko starała się posłuchać rozmowę młodszego kolegi po fachu.
– Dlaczego Mila jest w twojej... – Japończyk zaczął powoli pytanie, ale przypomniał sobie, w jakiej sytuacji aktualnie znajduje się Rosjanin i zdecydował się zapytać o to później. Jeżeli w ogóle. – Oh, uderzyła się o coś? Krwawi? Ma puls?
– Nie wiem, głupi, nie będę jej przecież dotykać!
– Yurio, musisz...
– Nie jestem „Yurio"! - przerwał mu wściekle.
– Yuri, to jak...
– Popatrzyła w lustro i chyba starość zajrzała jej w oczy czy ki chuj.
– W porządku. Otwórz szeroko okno. Najlepiej ją przy nim położyć z podniesionymi nogami.
– Nie chcę dotykać tej staruchy – jęknął do siebie słabo, jednak z wyraźnym zdenerwowaniem. – Dzięki, wieprzu – dodał już do rozmówcy cicho i od razu się rozłączył.
Wykonał polecenie Katsukiego, kląc na to, na czym świat stoi i dlaczego w takiej chwili zadzwonił akurat do świniaka, i udał się do małej kuchni na przeciwko łazienki, po czym otworzył okno na oścież. Żeby tego wszystkiego było mało, nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
– Nikogo nie ma w domu – blondyn warknął głośno, mając zupełnie gdzieś czy niechciany gość go usłyszy, czy nie. Akurat kiedy próbował przetachać kobietę przez odcinek między łazienką a kuchnią, nieznajomy osobnik postanowił jednak wejść do mieszkania bez niczyjej pomocy.
...i okazał się nie takim wcale nieznajomym.
– Beka?! Co ty tutaj? – pisnął dziwnie nerwowo chłopak i prawie upuścił poszkodowaną.
– Byłem umówiony – odpowiedział lakonicznie, zamykając drzwi i zdejmując buty. Spojrzał jeszcze raz na dziewczynę, a blondyn poczuł, jakby Kazach zadał pytanie i oczekiwał odpowiedzi, mimo że nawet nie otworzył ust.
– Wiedźmę chyba szlag trafił – zaczął, sam nie wiedząc, co mówi. Byle tylko nie było cicho. – Starość nie radość, chyba rozumiesz...
A wtedy go olśniło – ugryzł się w język i przełknął nerwowo ślinę. Mila była przecież w wieku Beki.
– Taa, łapię. Też tak czasem mam – mruknął Kazach, odbierając mu z rąk kobietę i unosząc jak pannę młodą. Zrobił to tak lekko i bez żadnego problemu, że jego rozmówca zaczął zastanawiać się czy jest naprawdę tak silny, czy to po prostu Rosjanka w obcych dłoniach traciła na wadze.
Altin wiedziony przeciągiem znalazł otwarte okno w kuchni, więc ułożył dziewczynę na blacie obok, lokując jej pięty na mikrofalówce, okrył swoją skórzaną kurtką, nie chcąc grzebać jej w szafkach w poszukiwaniu jakiegoś koca, i bez słowa usiadł naprzeciwko.
– Spójrz, jej włosy...
– No, nie wyszły i co? – fuknął bojowo Plisetsky, węsząc jakieś przytyki pod adresem jego wiedźmy.
– Nic, po prostu przypominają mi futro tego kota, który łasił się do ciebie w Cat Café.
Odgłosy duszenia się z blatu za lodówką zagłuszył rosyjski okrzyk.
– Jak śmiałeś?! – wysyczał chłopak, wstając z miejsca. – I ty, Brutusie, przeciwko mnie! Żeby porównywać jedwabiście miękkie futerko tego małego cudu do włosów tej... Wychodzę!
I już ruszył do przedpokoju wciąż w bojowym nastroju, na co Mila powoli zsunęła się z blatu, mimo że wciąż wyglądała jak naprawdę dużo nieszczęść.
– Hej, Jurij – mruknęła, gładząc kurtkę swojego „crusha". Miała nadzieję, że chociaż zapach perfum Kazacha przesiąknie jej dłonie na tyle, że będzie mogła chociaż chwilę się nim pocieszyć, bo po tej szopce na samego Otabeka już chyba nie ma na co liczyć. Chociaż porównanie do kota było całkiem... słodkie. Jak na niego. – A pieniędzy za farbę to ty nie chcesz?
//kazachski tytuł – Marchew//
~~
Author's things:
Witam na drugiej – pomarańczowej tym razem – części wyzwania!
Cóż, skończyłam w dosyć głupim miejscu, ale mam nadzieję, że i ten tekst zostanie tak miło przyjęty jak wczorajszy Koc (i nikt nie zauważy nadprogramowych słów; zazwyczaj piszę na 200 albo 2000, więc to, że wczoraj się zamieściłam w limicie, było dla mnie szokiem).
Do jutra!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top