„sᴢᴋᴀʀłᴀᴛ słᴏᴡᴀ"
On, siedział spokojnie na stołówce jedząc swą kolację, on siedział obok niego w ciszy wpatrując się w jego atramentowe oczy próbując znaleść drogę do serca chłopaka. Zauważając zagubionego chłopaka mimowolnie uniósł mu się koncik ust kładąc swą dłoń na jego. Jak na zawołanie wyrwał się z transu spoglądając zdezorientowany na dłoń chłopaka, niewiele chwil później wyższy wyszedł z pomieszczenia ciągnąc go za sobą
[...]
Jakie to jest uczucie... Co najważniejsze odwzajemnione uczucie... Jak je ująć? Ja je pokazać? Przez gest? Słowo?
Razem staneli z daleka od wszelkich budynków... Ludzi. Niewiele myśląć ujął jego dłonie zaciskać na nich swoje własne, razem wiedzieli... Zawsze wiedzieli...
- Jean... - spojrzeli sobie w oczy szukając w nich nawzajem słów którymi mogliby ująć te uczucia... Uczucia które mogli z siebie wyczytać. Wdech... Wydech... Ujął jego policzki blisko swej twarzy którą dzieliły jedynie centymetry... - kocham cię Jean - wymamrotał cicho patrząc głęboko w jego czyste oczy... Czyste... -... Jeśli tak... Obiecaj mi coś - wymamrotał - nie zostawiaj mnie... - ten się uśmiechnął...
Ich twarze dzieliły milimetry... Tyle starczyło by usta złączyły się w pełnym uczuć pocałunku podczas pełni księżyca. . .
[...]
To już nie była para przyjaciół... To była para miłość. Spokojnie wracali trzymając się za ręce, wiatr nieubłagalnie muskał ich policzki chłodnym powietrzem... Niewiele minut później znaleźli się w domku, już większość osób z korpusu szykowała się do snu, młoda para nie chcąc pozostać w tyle szybko przebrała się w piżamy... Czarno włosy spokojnie ułożył się w swoim łóżku mrużąc oczy lecz nie na długo... Po chwili poczuł ciężar na swoim ciele a dokładniej Jean'a który nie miał zamiaru sam spać... Uśmiechnął się zmęczony jak i zarazem szczęśliwa po czym ułożył się z nim zakrywając ich kołdrą... Nie muszę wspominać reakcji reszty osób które w tym momencie grały zaledwie drugi plan...
Niewiele musieli czekać a odpłyneli w objęcia Morfeusza razem w siebie wtuleni, nie mieli zbyt wiele tego czasu, wstać trzeba było o świcie... To jutro przecież odbijają Trost.
Pierwszy obudził się niższy, pierwsze co to poczuł ciepło... Ciepło bijące od spokojnie śpiącego Marco, mimowolnie jego koncik ust się uniósł i ponownie zmrużył oczy... Nie na długo. Już z dołu dało się usłyszeć wstających kadetów... Po chwili swe oczy otworzył również wyższy wpatrując się w chłopaka... Jego ręka powędrowała na jego włosy delikatnie się nimi bawiąc. Otworzył oczy ziewając... - trzeba wstać - rzucił cicho Jean lecz chciał zostać w ramionach chłopaka... Ten się uśmiechnął i przeniósł do siadu wraz z nim. - niestety - odparł. Wstali i w błyskawicznym tępie ubrali się gotów na misję... Wszystko było dopięte na ostatni guzik.. To czas.
Wyszli na dwór ustawiając się w szeregu, w ciszy każdy z nich słuchał poleceń, planu.
Byli gotowi do akcji.... Gotowi do walki.
[...]
Akcja się przeniosła, znajdowali się na terenie Trostu, Marco ujął jego dłonie przybliżając go do siebie, nie trzeba było słów... Starczył krótki pocałunek... Nie obyło się bez gwizdów czy specyficznych reakcji...
◇
Zostali rozdzieleni... Walka się zaczeła...
- EREN! - wydobywały się krzyki z niedalekiej odległości od Jean'a... Udało się... Zrobił to... Ale wszystko było zagłuszone... Nie mógł się skupić... Nie chciał myśleć.
Dziesięć minut... Dziesięć minut... Dziesięć minut od wygranej. Niższy z niespokojem szedł przez kolejne alejki szukając chłopaka. Spojrzał w dół... Znalazł go...
Martwego...
Nie... Jego mózg tego nie widział ale uczucia już tak... W koncikach jego oczu pojawiły się łzy a dłonie zaczeły same z siebie drżeć... Kobieta. Podeszła do niego kobieta ale na pewną odległość... Widziała ich, widziała ich ostatni pocałunek... Po chwili odeszła dając jasny znak... Chłopak padł na kolana przed swoim ukochanym i ujął jego lodowatą dłoń Turcji ją do swej klatki piersiowej - M-miałeś mnie nie zostawiać... - wymamrotał a łzy same zaczeła kapać na ziemię... Nie mógł... To koniec...
„sᴢᴋᴀʀłᴀᴛ słᴏᴡᴀ"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top