2
Kobieta w zwiewnej sukni dotarła do swojej chaty i rzuciwszy spojrzenie na szeroką ścieżkę, prowadzącą do miasteczka, weszła do drewnianego domku.
Co teraz robią jej córki? Może ciągle płaczą za matką?
Nie. Greta i Hanna to bardzo odważne dziewczynki. Temiss była pewna, że czary wiedźm nie mogły im nic zrobić. Ale odporne były tylko na ich magię, nie na rany, ani uderzenia.
Z udręczających myśli, wyrwał ją stukot końskich kopyt, zmierzających wprost pod drzwi jej chaty.
A więc już. Za chwilę straci życie, choć jest niewinna. Posądzona o uprawianie czarnej magii i bratanie się z diabłem.
Nagle drzwi otwarły się z takim impetem, że aż wypadły z górnego zawiasu.
Do ciemnego wnętrza, wpadło dwóch umięśnionych facetów, trzymających w rękach sznury i białą chustę. Za drzwiami dało się słyszeć jeszcze z jednego mężczyznę, próbującego uspokoić wzburzonego ogiera.
– Pójdziesz z nami – warknął jeden z nich i w następnej sekundzie już był przy kobiecie.
– Najpierw chusta. – Drugi z facetów podał biały materiał temu, który obezwładniał Temiss.
Czarnowłosy mężczyzna zakneblował usta młodej kobiecie, a po chwili jego towarzysz pomógł mu ją związać grubymi sznurami. Temiss nie protestowała; wiedziała bowiem, że to na nic by się nie zdało. Nie pierwszy raz, Biała Czarownicę oskarżano o pałanie się czarami.
Ostatni raz spojrzała na dwa małe łóżka, stojące pod ścianą i bolącym sercem dała się wypchnąć na zewnątrz.
Samotna łza spłynęła po jej pięknej twarzy, gdy dwóch mężczyn przywiązywało jej linami ręce do siodła konia tak, by szła za nim, a inny wydawał komendę: "Ruszajmy!".
Słońce wznosiło się coraz wyżej i sądząc po jego położeniu, było prawie południe. Przez cała drogę, trzech facetów opowiadało sobie sprośne żarty i snuło domysły, jaką kwotę dostaną za kolejną czarownicę, dostarczoną prezesowi miasteczka.
Kto by pomyślał, że w taki piękny, słoneczny jesienny dzień, w miejscowości tak spokojnej i nieszkodliwej, już niedługo dokona się okrutne morderstwo na niewinnej osobie. Kobiecie, króra chciała tylko wychować swoje dzieci na mądrych i rozsądnych ludzi. Przecież nie z wyboru została Białą Czarownicą.
Do miasteczka zostało już niewiele drogi. Leśna ścieżka powoli zmieniała się w wydeptaną dróżkę wśród łąk, by po pewnym czasie przejść w brukowy traktat, prowadzący prosto do osady.
Temiss nie rozglądała się na boki po obdartych ścianach budynków, rozpadających się szopach i stajniach, nie patrzyła na roześmianych i domagających się sprawiedliwości ludzi. Chociaż była tam wiele razy, nigdy nikt nie wytknął jej palcem, nie powiedział nic złego na jej temat, ani tym bardziej o nic jej nie oskarżył.
Zadziwiające, jak ludzie mogą być fałszywi.
W całym tym tłumie gapiów, bezczelnie wykrzykujących najróżniejsze obelgi, znajdowały się również osoby, wsześniej podające się za przyjaciół oskarżonej.
Dwóch osiłków odwiązało kobietę i wprowadziło na drewniany podest, gdzie czekał już prezes wsi z sakwą, wypełnioną pieniędzmi. Przyjrzał się jej i gestem kazał "odstawić" pod ścianę budynku, zapewne ratusza. Przywołał oprawców, po czym chwaląc za dobrze wykonane zadanie, wręczył im obiecaną zapłatę.
Zebrani ludzie niecierpliwili się i kłócili z tymi nielicznymi, którzy nie chcieli śmierci dla Czarownicy.
– Cisza! – rozległ się głos prezesa. – Cisza, powiedziałem!
Lud powoli ucichł. Wszyscy wpatrywali się w mówcę, czekając na wyrok.
– Zebraliśmy się tutaj – już spokojnym, ale donośnym głosem kontynuował, a wąsy mu przy tym drgały. – Żeby wymierzyć sprawiedliwość temu... szatańskiemu pomiotowi.
Ludzie znów zaczęli przegadywać się między sobą, robiąc przy tym zamieszanie.
– Spokój! – uciszył ich prezes i nie zważając na ciągłe pomruki, mówił dalej: Każdy wie, że za bratanie się z diabłem, rzucanie uroków i czynienie innych niedozwolonych rzeczy, prędzej czy później spotka go taki los, jak tą tutaj (wskazał na Temiss, podpierającą ścianę). Wiedźmy trzeba unicestwić! Pozbyć się ich za wszelką cenę! Zabić!
Teraz już nie uciszał nikogo, co więcej, sam pobudzał gapiów do wrzasków. Temiss trzęsła się lekko, ze wzrokiem utkwionym w deskach.
– A teraz, nie przedłużając – ciągnął prezes i zwrócił się do tych samych mężczyzn, którzy przyprowadzili kobietę. – dokończcie swoje zlecenie.
Zebrani wydali okrzyk na zgodę i sami próbowali wedrzeć się na podest, ale prezes powstrzymał pierwszych z nich, więc cała reszta również się zatrzymała.
– No ruszać się! – Ponaglił swoich wysłanników.
Dopadli do Temiss; szarpiąc się ze sznurami i popychając ją, zaprowadzili do miejsca, w którym stał wbity w ziemię wysoki pal, obłożony drewnem, suchymi liśćmi i słomą, po czym z całej siły przywiązali do słupa jeszcze grubczymi powrozami.
Pośród krzyków i śmiechów, przebijał się niski mężczyzna z zapaloną pochodnią. W drugiej ręce trzymał brązowy kanister z benzyną. Ludzie rozstąpiali się przed nim, ze wzrokiem wbitym w jego ręce.
Niczym nie wzruszony facet, energicznym krokiem podszedł do stosu. Temiss z lękiem popatrzyła na niego i na przedmioty, które miał ze sobą.
Ile niewinny ludzi, pozbawiono życia w ten okrutny sposób?
Wysłannicy prezesa odsunęli się od sterty łatwopalnych przedmiotów, po czym ruszyli w stronę swego przywódcy. Ten krzyknął do małego człowieka: "Czyń swoją powinność!" i oparł się o ścianę z zadowolonym wyrazem twarzy.
Mężczyzna jedynie skinął głową i zaczął wylewać zawartość kanistra na stos wokół kobiety.
– Proszę – Temiss szepnęła i spojrzała na swojego oprawcę. – Nie rób tego.
Brązowe oczy pojamnej, przenikały jego szare, paciorkowe ślepia. Wydawało się, że facet posłuchał prośby kobiety, ale zamrugał kilka razy i tak, jakby nikt wcześniej nic nie powiedział, kontynuował powierzone mu zadanie.
Opróżniony pojemnik rzucił na bok. Pochodnia w jego ręce lekko przygasała, lecz dmuchnął w nią i rozpaliła się na nowo.
Kilka dziewczynek, stojących blisko miejsca egzekucji wydało ciche, zaniepokojone pomróki, a ich matki odwróciły je w drugą stronę tak, by ukryć ich twarzyczki w swoich sukniach.
W końcu mężczyzna wykonujący wyrok zrobił jeden krok w tył. Pochylił się, a ogień z pochodni stopniowo rozprzestrzeniał się po całym stosie.
Wszyscy zebrani ludzie nagle zastygli w bezruchu, jakby to, co ogładali, było bardzo ciekawym filmem. Nikt się nie odzywał ani nie próbował tego robić.
Temiss czuła już żar, bijący z śmiertelnego ognia. Płomienie były coraz bliżej.
"Greta i Hanna, moje córeczki. Boże... proszę, chroń je." – pomyślała kobieta i w jej ciało wstąpił piekący ból.
Suknia wtapiała się w jej ciało. Języki ognia lizały jej skórę i wnętrzności, powodując niewyobrażalne cierpienie. Nie wiła się w męce pod sznurami, bo były zbyt mocno ściśnięte i dym zatykał jej już i tak zniszczone płuca.
Spróbowała zaczerpnąć powietrza, ale zamiast tego głowa opadła jej na klatkę piersiową.
Nastała ciemność. Ogień zajął cały stos.
*******************************************************************
A oto drugi rozdział! Mam nadzieję, że się spodoba, bo bardzo się starałam. Rozdziały, niestety pojawiają się rzadko, ale myślę, że jakimś komentarzem, albo gwiazdką, zmotywujecie mnie do szybszego pisania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top