1
Temiss wyszła przed chatę i czekała na wiadomość. Jej jasnobłękitna suknia sięgająca do ziemi, powiewała na delikatnym wietrzyku, a długie czarne włosy lśniły w blasku księżyca. Z każdą minutą napięcie rosło coraz bardziej i przepełniał ją matczyny strach.
Przeczuwała, że kiedyś to się może stać. Ale tak szybko? A jeśli nie uda jej się ich przekonać? Co będzie z dziećmi? Kto się nimi zajmie? Są jeszcze takie młode...
Uciekać nie będzie, nie, na to nie pozwoli jej duma.
Więc co zrobi?
Silniejszy podmuch przywiał chmurę liści, a w niej tego jednego, na którym znajdowała się odpowiedź na dręczące ją pytanie.
Temiss złapała w locie przypominającego pergamin liścia, a jego treść dała jej do zrozumienia, że nie ma już odwrotu. Trzy proste słowa: " Spalona na stosie", przeszyły ją do szpiku kości.
A więc jednak. Gdy nadejdzie świt, przyjdą po nią i niewinną, stracą, jak wiedźmę.
Młoda kobieta zacisnęła pięść, a liść, którego w niej trzymała, posypał się na ziemię. Biała Czarownica zamknęła oczy, a kiedy ponownie je otworzyła, zaszkliły się w nich łzy. Nie miała wiele czasu, ale musiała uchronić to, co było dla niej najważniejsze.
Pospiesznie weszła do chaty. Jej wzrok padł na dwie śpiące dziewczynki i serce ścisnęło się jej z bólu. Nie chciała ich budzić, ale jedynym ratunkiem było ukrycie daleko stąd; musiała to zrobić.
Uklękła między łóżkami i drżącą ręką odkryła najpierw posłanie po prawej stronie, a chwilę potem to po lewej. Delikatnie obudziła obydwie córki; wiedziała, że robi to poraz ostatni.
Dziewczynka z prawego łóżka powoli otworzyła swe brązowe oczy i spojrzała na matkę. Zaraz potem to samo uczyniła dróga z córek.
Słabe światło oświetlało skromnie umeblowane wnętrze drewnianej chatki. Dzrzwi stały otwarte na oścież, jakby czekając, aż Temiss wyprowadzi przez nie swoje dzieci.
Po chwili Biała Czarownica zwróciła się do dziewczynek: – Ubierzcie się.
Wciąż zaspane, siostry popatrzyły na siebie nawzajem.
– Dlaczego mamo? – zapytała młodsza z nich.
– Nie pytaj, Hanno – odpowiedziała ciągle spokojnie. – Wkrótce się dowiecie – dodała, patrząc na obydwie córki.
Dzieci, choć zaniepokojone, posłuchały matki i kilka minut później były gotowe. Niepewnie podeszły do wciąż otwartch drzwi i czekały na mamę, która pakowała coś do małej torby.
– Greto, zamknij drzwi – Temiss poleciła starszej córce, gdy znalazły się na zewnątrz. Kobieta rozejrzała się na boki, nabrała głęboko powietrza i wraz z dziećmi ruszyła w stronę lasu, znajdującego się w dali, naprzeciwko ich chaty.
Siostry kurczowo trzymały mamę za ręce; bały się, nie tylko z powodu dziwnego zachowania Temiss, ale przede wszystkim lasu: nagie gałęzie wysokich drzew spowite były gęstą mgłą, a nad nimi, co chwilę z wrzaskiem przelatywały kruki i inne ptaszyska.
– Mamo, dokąd nas prowadzisz? – zapytała, coraz bardziej wystraszona Greta.
Temiss zatrzymała się i westchnęła, po czym drżącym głosem rzekła: – Przez bardzo długi czas mnie nie będzie. Ktoś powinien się wami zająć.
– Ale kto? – spytała Hanna.
– Hmm... Taka starsza pani mieszka w tym lesie.
– A jak długo u niej będziemy?
Na chwilę zapadło milczenie, a pohukiwanie jakiwjś sowy było jedynym dźwiękiem w nocnym lesie.
– Niedługo – kobiecie załamał się głos, ale, by córki tego nie zauważyły, szybko dodała: Chodźmy już.
Szły przez długi czas, aż w końcu w oddali ujrzały chatę, jeszcze mniejszą od ich własnej. Temiss przystanęła na moment.
– To tutaj – powiedziała na wydechu.
Dziewczynki rozajrzały się za strachem po okolicy. Mgła się przeżedziła i mimo ciemności, dokładnie było widać stare zabudowanie.
Wiele fragmentów chatki było mocno spróchniałych, między innymi większość dachu, schodki, drzwi i belki podpierające to wszystko, tak, że całość groziła rychłym zawaleniem się.
To oczywiste, że nikt tam nie mieszkał i Temiss w całej tej sytuacji nie chciała okłamywać córek, ale co innego mogła zrobić?
Powiedzieć im, że od teraz będą musiały radzić sobie same w lesie, który za dnia jest niemniej przerażający niż w nocy?
Porzucić ich na pastwę losu?
Ale zaraz ... Ona właśnie to robiła.
Z pewnym poczuciem winy poprowadziła je bliżej " schronu " i odwróciła się tak, żeby widzieć ich twarze.
Siostry złapały się za ręce i czekały na jakiś sygnał od matki. Hanna miała oczy pełne łez, a Greta chyba chciała coś powiedzieć, ale Temiss powstrzymała ją, zabierając głos: – Dacie sobie radę.
Odczekała chwilę, a gdy żadna z córek nic nie powiedziała, kontynuowała: – Jesteście bezpieczne i bardzo dzielne. Jestem dumna z tego, że wyrosłyście na takie mądre i odważne dziewczynki. A to – podała Grecie małą torbę – jest jedzenie dla was. Powinno wam wystarczyć, aż ... – urwała, bo nie wiedziała co im powiedzieć.
Aż ktoś je znajdzie i zabierze do siebie?
Aż stąd uciekną?
– Dobrze już – zaczęła ponownie. – Czas się pożegnać.
– Ale mamusiu – błagała Hanna. – nie odchodź.
– Muszę – powiedziała stanowczo.
Temiss nie wyglądała na smutną, czy zmartwioną, lecz w środku czuła pustkę, bezradność i strach o życie – nie o swoje, ale swoich dzieci.
– Bardzo was kocham, pamiętajcie o tym – mówiła córkom. – Chodźcie do mnie.
Dziewczynki wtuliły się w ramiona matki i wdychały słodki zapach jej hebanowych włosów. Mogłyby tak zostać już na zawsze, ale chcąc nie chcąc, Temiss odsunęła je od siebie i zrobiła krok w tył.
– Bardzo was kocham – kobieta powtórzyła z bolącym sercem.
– My ciebie też, mamusiu – rzekły niemal chórem.
– Proszę, nie zapomnijcie o mnie.
– Nigdy – odpowiedziała stanowczo Greta, ale dało się zauważyć, że trudno jej było nie wybuchnąć płaczem. – Ale przecież się jeszcze zobaczymy.
Temiss nie wiedziała, co powiedzieć. Przecież już nigdy się nie spotkają.
– Zostańcie tutaj. Poradzicie sobie, wierzę w was – powiedziała płaczliwym głosem.
Kobieta odwróciła się do nich plecami i powoli ruszyła przed siebie, w kierunku chaty, gdzie niebo już jaśniało.
Odeszła kilka metrów i usłyszała krzyk córek: – Mamo!
Z całych sił walczyła ze sobą, żeby się nie odwrócić, bo nie chciała, by dzieci zapamiętały ją jako zapłakaną kobietę.
Tak. Po twarzy Białej Czarownicy mimowolnie płynęły łzy, których ta nie mogła powstrzymać.
Gdy Temiss ledwo zniknęła za gałęziami drzew, na horyzoncie pojawiły się pierwsze promienie słońca.
Siostry przytuliły się, a po chwili ostrożnie weszły do rozpadającej się chatki.
------------------------------------------------------------------------------------------
No, w końcu jest pierwszy rozdział! Zapraszam do czytania i komentowania. Mam nadzieję, że się chociaż trochę podoba...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top