słońce w twoich włosach

dla leejordamn
bo kocham Twoje narzekanie

Gdy Courtney siedziała na starej belce na strychu rodziców Holly nie sądziła, że można czuć jeszcze większą radość niż ta, która właśnie ją przepełniała.

Przybiegły tu zaraz po pierwszej lekcji, nie zamierzając siedzieć w szkole przez resztę dnia. Była przecież wiosna.

Courtney uwielbiała ten strych wiosną, wpadające przez małe okienka promienie słońca, zapach roślin unoszących się powietrzu i muzykę, którą wygrywał szum drzew. Courtney uwielbiała też Holly.

Holly przypominała jej o wszystkim, co najlepsze. Gdy zaczynała grać na ukulele, pleść wianki, uśmiechać się, a nawet po prostu pachnieć tanimi, ładnymi perfumami kupionymi w supermarkecie — Courtney była w niebie.

Holly była jej darem, jej szczęściem i słodkościami tego świata.

Holly była dla Courtney.

A Courtney dla Holly.

— Czy pan Brown da nam znowu szlaban? — słodki głos Holly przedarł się przez uspokajającą, lepką ciszę strychu, a sama Holly poprawiła się na belce i oparła głowę na ramieniu Courtney.

— A czy ziemia kręci się wokół własnej osi? — odparła tamta i wywróciła oczami. Czasami Holly była taka naiwna. I zadawała za dużo oczywistych pytań.

— No tak, ale wiesz, ktoś w końcu może to obalić!

— Wątpię w to, Holly.

Courtney wzięła w dłoń jeden z kosmyków włosów w kolorze pszenicy i leniwie zaczęła zaplatać warkoczyka. Holly to uwielbiała.

— Zagraj coś. Proszę.

Zagrała. Zawsze się na to godziła. Pragnęła, by marsowe czoło Courtney znikało jak najczęściej.

Muzyka była tak leniwa i kojąca, jak palce Courtney zaplatające warkocze.

Muzyka była darem.

Biegły przez wysoką trawę ze śmiechem.

Podeszwy ich trampek z lekkością uderzały w ziemię, a włosy z gracją motyla wirowały na wietrze.

Zrywały w biegu kwiaty, a potem wkładały je do koszyka i biegły dalej.

Biegnąc czuły, że mogą latać. Że są wolne, szczęśliwe i kochane.

Bo były takie. Miłość dała im skrzydła. Pokazała dalsze horyzonty.

Pokazała, że Holly i Courtney mogą unosić się w powietrze, stykając usta z ustami, dłonie z dłońmi i plącząc włosy.

Unosiły się w powietrze. Bardzo wysoko.

Courtney upadła na trawę. Ale nie przez przypadek. Pragnęła poczuć jej miękkość i szorstkość zarazem.

— Holly, chodź! Och, nie ma tu żadnych owadów, naprawdę! Holly!

Holly ostrożnie ułożyła się na trawie, ale kiedy zobaczyła jak słońce przebija się przez włosy Courtney, jak ją maluje i zdobi, zapomniała o owadach.

W tamtym momencie poczuła, że lata. Najprawdziwiej w świecie.

— Ustaw się bardziej w lewo, o tak. Cudownie. Jesteś taka piękna, Holly.

Courtney musiała jej zrobić zdjęcie. Ten dzień i Holly zasługiwali na to.

Miała już cały album z fotografiami Holly. Uwielbiała ją fotografować. Było to jak gwarancja na wieczne wspomnienia, jak uchwycenie trzepotu skrzydeł kolibra i zabranie tego na zawsze do serca.

Serce Courtney było wypełnione Holly po brzegi.

— To co? Teraz sok u pani Straussmann?

— Za dużo pytań, Holly. Przecież znasz odpowiedź.

— Lubię, gdy odpowiadasz twierdząco.

— Tak, Holly, tak.

Czuła cierpki smak soku porzeczkowego na języku i dłoń Holly w swojej. Miała wrażenie, że będzie to trwało wieczność.

Courtney chciała, żeby tyle trwało.

Pragnęła zatrzymywać zawsze jak najwięcej momentów. Zaciskała na nich dłonie, przyciągała do piersi i krzyczała, gdy ktoś chciał je zabrać.

Ale momenty charakteryzowało to, że z czasem blakły tak, jakby całe dnie leżały na słońcu.

Courtney mocniej ścisnęła dłoń Holly.

Niech ich miłość nigdy nie blaknie.

Usta Holly były wyjątkowo słodkie. Najsłodsze w całym wszechświecie.

Smakowały truskawkami i gumą do życia w różowym opakowaniu, którą kupowały tylko małe dzieci. Smakowały po prostu Holly.

Courtney uwielbiała rozpływać się w pocałunkach, przestawać być samą Courtney, a stawać się duetem.

— Och, Holly — wyszeptała między pocałunkami. — W twoich włosach jest słońce. Słońce w twoich włosach.

A Holly tylko znowu ją pocałowała.

Holly podziwiała Courtney za odwagę.

To Courtney zawsze wpadała na pomysł ucieczki ze szkoły, spaceru do lasu poźnym popołudniem i ukradnięcie kwiatów z ogródka pana Torrinsa.

To Courtney pierwsza zdradziła się ze swoim uczuciem, to Courtney pierwsza złapała jej dłoń na szkolnym korytarzu i to Courtney pierwsza pocałowała Holly.

Holly potrzebowała takiej osoby. Osoby, która nie pozwoli jej ulotnić się w parnym powietrzu i złamać jak łodyga kwiatu. Osoby, którą była Courtney.

Holly cicho westchnęła i oparła głowę na jej ramieniu.

Czuła się bezpiecznie.

— Tylko pamiętaj, nie udawaj jutro niewinnej w szkole! Nauczycieli to szczególnie denerwuje.

— Dobrze, Courtney.

— Dobranoc, Holly.

— Śpij dobrze.

Courtney uśmiechnęła się szeroko i już miała zamykać za Holly okno, ale w ostatniej chwili złapała ją za łokieć.

— Napiszę o tobie wiersz. O słońcu w twoich włosach. Było cudowne.

Oczy Holly zaszkliły się, a dolna warga zaczęła drżeć.

— Kocham cię, Courtney.

— Dobranoc.

Zasypiając, obie czuły, jak miłość przepełnia je całe i pozwala latać. Chciały zawsze tak się czuć.

I widzieć słońce w swoich włosach.

a/n po pierwsze - chcę mocno podziękować cudownej leejordamn za zbetowanie, kc <3
po drugie - to moje pierwsze original story na wattpadzie, na pewno będzie więcej, muszę tylko ogarnąć swoje życie.
i po trzecie - życzę wam żebyście znaleźli swoją holly albo courtney i też widzieli słońce we włosach ukochanej osoby!
buziaki!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top