Rozdział trzeci


Miłego czytania:) Dajcie znać, jak wrażenia:) 


nowego ochroniarza było dość nieoczekiwane, jeżeli Harry miał być szczery. Po przylocie zameldowali się w hotelu i wszyscy rozeszli do swoich pokoi. Nie mógł uwierzyć, że ochroniarz miał spać tuż obok niego. Z Paulem nigdy się to nie zdarzało i zaczynał czuć się niczym słowik uwieziony w klatce. Obserwowany z każdej strony, a jego jedynym zadaniem było śpiewać i zachwycać.

Leżał na dużym łóżku i wpatrywał  w widok rozpościerający się za oknem. Powinien być zmęczony, ale wprost przeciwnie rozpierała go energia. Z drugiej strony nie miał siły żeby się ruszyć. Sam nie wiedział co jest z nim nie tak, dlaczego czuł tak wiele sprzecznych ze sobą emocji. Podszedł do wielkiego okna z którego widział wyraźnie ruchliwe ulice, oparł czoło o chłodną taflę szkła i obserwował przejeżdżające samochody i światła, które mieniły się swoim blaskiem.

Wszystko w jego życiu było dobre, nie powinien czuć się tak jak teraz. W tej sytuacji normalne byłoby emanowanie szczęściem, ale  czuł się wyczerpany, tak jakby cały czas z czymś walczył i każdy dzień był kolejną bitwą, która kończyła się w nocy, gdy wracał do swojego pokoju i w środku czuł się całkowicie rozsypany, posiniaczony i zniszczony. Tylko z czym tak naprawdę walczył? Znał odpowiedź, ale mimo to nie potrafił tego zmienić, sam był swoim wrogiem i jedynym przeciwnikiem.

Tak bardzo chciałby poczuć się prawdziwie wolnym i przestać myśleć o tylu rzeczach z którymi nie potrafił sobie poradzić. Miał wrażenie, że tylko on jest ze wszystkim sam, inni ludzie mieli kogoś, a on musiał sobie radzić samodzielnie i naprawdę udawało mu się, mimo tego, że był tak beznadziejny, potrafił z tym żyć. Czy akceptował siebie? Nie. Czy nienawidził? I to jeszcze jak.

Spojrzał w dół i zauważył, jak wysoko się znajduje, nie wiedział nawet na którym są piętrze, ale najwidoczniej jednym z najwyższych. Wpatrywał się jak urzeczony w ledwie widoczne postaci ludzi, spacerujących na dole. Wystarczyłoby zaledwie wyjść na balkon, zrobić jeden krok w przód i...

Cofnął się gwałtownie, jak najdalej od okna, oparł plecami o ścianę i nie wiele myśląc, z rozmachem otworzył drzwi, by jak najszybciej wyjść z hotelowego pokoju. Nie mógł zostać w tym miejscu, nie z takimi myślami w swojej głowie. Dosłownie wypadł na korytarz, omal wpadając na jakiegoś mężczyznę, gdy zerknął kto wyszedł o tak późnej porze ze swojego pokoju, rozpoznał  nowego ochroniarza i prawie jęknął głośno. Tylko tego mu brakowało w tej chwili.

- O cześć Harry, co tutaj robisz? - zapytał szatyn i posłał mu lekki uśmiech – gdzieś wychodzisz?

- Ja... nie mogę spać i chciałem pochodzić po hotelu – wyjaśnił zgodnie z prawdą, pomijając to co przed chwilą wydarzył się w jego pokoju. Facet z ochrony nie musiał wiedzieć, co tkwi w jego głowie – a ty dlaczego nie śpisz? – zapytał szybko,  przecież nikt normalny nie spaceruje o takiej godzinie. On robił to często, ponieważ spanie stanowiło dla niego gigantyczny problem i wolał chodzić niż leżeć i wpatrywać się w sufit, jak obłąkany. 

- Mam ten sam problem, to chyba zmiana strefy czasowej - odparł i zaczął iść, ale nie widząc obok siebie Harry'ego zatrzymał się i spojrzał na loczka przez ramię - no idziesz? - wydawało się, że mówi do niego, bo przecież nikogo więcej nie było na korytarzu, jednak musiał się upewnić. 

- Ja?

- A widzisz gdzieś tu jeszcze dwóch głupków, którzy wybrali się na spacer po hotelu w nocy? - zaśmiał się mężczyzna, a Harry patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, które wyrażały niedowierzania i zaskoczenie. Takie słowa były czymś  z czym nie spotykał się zbyt często, zresztą ludzie rzadko przy nim żartowali. 

- Nie, ale myślałem, że może chcesz iść sam czy coś – wyjaśnił wymijająco, przystępując nerwowo z nogi na nogę nim ruszył  w stronę szatyna. Zaczynał obawiać się tego faceta, który  wydawał  się taki nieprzewidywalny i nieokrzesany. 

- Jestem twoim ochroniarzem dzieciaku, powinienem iść z tobą, ale nawet gdybym nie był, to chyba lepiej chodzi się z kimś niż samemu – mówił lekkim tonem, tak jakby byli dobrymi znajomymi i znale się świetnie, ale Harry nie mógł się zgodzić z tym co powiedział. Rzadko kiedy wychodził gdziekolwiek z ludźmi. Oczywiście zdarzało mu się spotykać z tak zwanymi przyjaciółmi, ale nie przepadał za takimi wyjściami, wolał spędzać czas w samotności, wtedy przynajmniej mógł być sobą, bez udawania - to co, może powiesz mi coś o sobie?

- Przecież na pewno wiesz już wszystko, nie będę cię zanudzał – mruknął i szedł dalej, przyglądając się obrazom pozawieszanym na hotelowych ścianach. Zatrzymał się przed jednym i przypatrywał  się z uwagą, mrużąc delikatnie oczy, by lepiej dostrzec, co jest przedstawione na płótnie. Rozpoznał malowidło i wiedział, że jeszcze nie raz przyjdzie tutaj, by poprzyglądać się i podumać w tym miejscu, tyle że już bez Louisa. To dzieło przedstawiało wszystko to co czuł każdego dnia, było mu tak bliskie, jak chyba nic innego.

- Chciałbym dowiedzieć się czegoś o tobie od ciebie, wiesz zazwyczaj tak właśnie poznają się ludzie i dlaczego tak patrzysz na ten obraz? Podoba ci się? - mężczyzna podszedł bliżej i stanął tuż obok niego – co to? - przekrzywił głowę i mlasnął cicho najwyraźniej starając się rozpracować co przedstawia malunek. 

- Pole pszenicy z krukami – wyjaśnił cichym głosem – chciałbym kiedyś być tak odważny i zrobić coś takiego jak on – wyszeptał, tak by nikt nie usłyszał tych słów, ale szatyn usłyszał każde słowo. Miał chyba jakieś nadnaturalne zdolności podkradania się do niego w absolutnej ciszy. Harry'emu nie do końca się to podobało. 

- Chciałbyś namalować taki obraz? – zapytał zmieszany, nie wiedząc, że ten chłopak oprócz śpiewu również maluje. Najwidoczniej zdolna z niego bestia. 

- Nie, nie o to mi chodzi, zresztą nie ważne – skończył szybko temat i wyminął ochroniarza idąc dalej. Nie miał zamiaru wdawać się w szczegóły. Im mniej osób wiedziało o jego problemach tym lepiej – no idziesz czy nie? Mieliśmy chodzić, a nie stać w miejscu – posłał mu psotny uśmiech i nie czekając ruszył przed siebie. Westchnął, gdy usłyszał kroki Louisa za swoimi plecami. Czekała go naprawdę długa noc. Najwidoczniej ten mężczyzna był wytrwały. 

***

Stał przy drzwiach i machał do swoich fanów, którzy oblegali hotel z każdej strony, więc nie mógł się stąd ruszyć. Louis już na wstępnie zapowiedział, że dziś nie ma się stąd wychodzić, gdy tyle osób osaczyło budynek, a co niektórzy chcieli wejść do środka. Nie rozumiał dlaczego tak bardzo izolowali go od fanów, przecież oni nie robili niczego złego. Jasne otrzymywał jakieś głupie listy od wielbicieli, ale nie przejmował się tym. Nikt mądry nie zakochałby się w nim naprawdę. Kątem oka widział, jak Louis dyskutuję o czymś z ludźmi z ochrony i musiał przyznać, że ten facet radził sobie całkiem dobrze. Nawet nie spanikował widząc tyle szalonych ludzi, którzy dobijali się, wykrzykując jakieś niezrozumiałe słowa. Usłyszał dźwięk swojego telefonu, więc odsunął się od drzwi i wycofał, znikając z oczu fanom.

- Tak?

- Cześć Harry – po drugiej stronie rozległ się głos jego mamy, więc zmarszczył brwi, zastanawiając się dlaczego dzwoni. Przez krótką chwilkę przez myśl przeszło mu, że może widziała zdjęcia z tego szaleństwa, która miało teraz miejsce i martwi się, czy wszystko jest dobrze.

- Dzień dobry mamo – przywitał się szybko z nadzieją w głosie – co się stało?

- Nic takiego, słyszałam że byłeś u Gemmy.

- Tak odwiedziłem ją i...

- Tak, tak wiem - przerwała mu od razu, gdy zaczął mówić, czyli jednak to nie była troska, przeliczył się, jak zawsze – przylecimy do ciebie niedługo. Mam dość tej pogody za oknem, a w Stanach jest teraz tak przyjemnie prawda?

- Tak - mruknął cicho, mając gdzieś jaka panuje tu pogoda. 

- Świetnie, widziałam zdjęcia z lotniska w Londynie, i naprawdę Harry przecież stać cię na lepsze ubrania, nie musisz wyglądać jak bezdomny, a teraz muszę już kończyć, jedziemy z Robinem pozałatwiać kilka spraw.

- Dobrze, cześć mamo - pożegnał się, ale po drugiej stronie panowała już cisza i nie doczekał się nawet krótkiego cześć. 

Spojrzał w dół na swoje ubrania i przygryzł niepewnie wargę. Nie wiedział czy ubrał się dobrze, nie znał się na tym i nigdy za bardzo go to nie obchodziło, ale teraz... nie chciał wyglądać jak bezdomny, nie chciał, by jego mama tak mówiła i wstydziła się za niego. Miał tylko ją... tylko ona go kochała, nie było nikogo innego. Jeżeli ona się od niego odsunie, nie będzie miał już nikogo, zostanie zupełnie sam i ...

- Boże – westchnął cicho - o mój Boże, o Boże, Boże – szeptał do siebie gorączkowo i nie zwracając na nikogo uwagi ruszył pędem w stronę windy chcąc, jak najszybciej zniknąć w swoim pokoju. Niestety  napotkał wzrok Louisa i zatrzymał się w miejscu.

- Co się dzieje? - mężczyzna po chwili stał przed nim i przyglądał się badawczo jego twarzy – Harry, co się stało? Jesteś blady i cały się trzęsiesz. Źle się czujesz? 

- Nic się nie dzieje, jestem zmęczony i idę się położyć, obudźcie mnie godzinę przed wyjazdem – powiedział szybko i gdy tylko drzwi windy się otworzyły zniknął w środku i spuścił wzrok, unikając oczu szatyna.

Kiedy tylko znalazł się w swoim pokoju, zatrzasnął drzwi i zaczął zrzucać z siebie ubrania, gdy pozostał w samej bieliźnie, wszedł do łazienki i zatrzymał się przed wielkim lustrem, odwrócił wzrok nie mogąc znieść swojego widoku. Nigdy nie będzie wart swojej rodziny, nigdy nie stanie się lepszy, zawsze będzie tylko niedoskonałym, pełnym wad Harrym, który jest za gruby by podobać się komukolwiek.

Wszedł do wanny, odkręcając kurek z zimną wodą, nie zasłużył na ciepłą kąpiel, nie starał się wystarczająco mocno, nie był idealny. Zawiódł po raz kolejny. 

- Nigdy nie będę taki jak wszyscy inni, jestem tylko małym, brzydkim Harrym – nie zorientował się kiedy zaczął mówić sam do siebie, a łzy spływały po jego twarzy – nie mam przyjaciół, nie mam znajomych, nawet on... nawet on mnie zostawił, bo jestem taki okropny – załkał głośniej, a z jego ust wyrwał się głośny szloch – nawet mój własny... - urwał nagle, gdy usłyszał pukanie do drzwi.

***

Louis patrzył, jak drzwi windy się zasuwają, a postać Harry'ego znika. Rozejrzał się po holu i zauważył chłopaka, który zajmował się chyba jakimiś technicznymi sprawami związanymi z koncertami, ruszył szybko w jego stronę.

- Z kim rozmawiał przed chwilą Harry? – zapytał bez ogródek. Nie miał teraz czasu na miłe pogawędki, musiał ogarnąć, jak bezpiecznie dowieść Stylesa na stadion, gdzie miał występować, a w dodatku w pokoju czekał na niego stos listów, które musiał przeczytać i dowiedzieć się o co tak naprawdę chodzi fanom Harry'ego. Od kilku dni pojawiły się nowe listy, rozmawiał z Paulem, ale ten stwierdził, że wcześniej nigdy nie przybierały takiej formy. Coś tutaj było bardzo nie tak. Był tylko ochroniarzem piosenkarza, ale miał tyle roboty, jak gdyby zajmował się samą królową.

- Co? – chłopak popatrzył na niego znudzonym wzrokiem.

- Pytam z kim rozmawiał Harry? Stałeś tuż obok, musiałeś słyszeć.

- A ty jesteś? – zapytał brunet i zmierzył go pogardliwym wzrokiem, za co Louis miał ochotę przywalić mu tak żeby nie odzywał się już do końca dnia, albo lepiej do końca trasy.

- Kimś z kim lepiej nie zadzierać, więc odpowiedz na pytanie – zażądał zimnym głosem, powstrzymując się przed wyciągnięciem broni.

- Gadał ze swoją matką, a co cię to obchodzi?

- Z mamą? Usłyszałeś coś jeszcze? – zdziwił się ponieważ mina chłopaka podczas tej rozmowy nie była zbyt szczęśliwa, powinien chyba reagować inaczej na rozmowę z rodzicielką, a po wszystkim zachowywał się jak przerażone dziecko. 

- Nie, oni zazwyczaj gadają tylko chwilę, teraz też tak było, nic niezwykłego, zresztą nie obchodzi mnie to – odparł i odszedł jak najdalej od Tomlinsona, który analizował powoli to co usłyszał. Nic tutaj do siebie nie pasowało, nie wiedział co mu umyka. 

Nie był wścibski z natury, ale taka była jego praca i wiedział, że musi zacząć wypytywać ludzi o Harry'ego i o to co wiedzą na jego temat. Ta sprawa z fankami i zachowanie chłopaka, nie pasowały mu, a teraz doszła do tego jeszcze rodzina Stylesa. Cóż wychodzi na to, że Louis Tomlinson musiał rozpocząć swoje śledztwo.

***

Louis stał z boku i czuł się naprawdę zmieszany, chociaż może to nie było odpowiednie słowo. Tak naprawdę był zaskoczony i zaintrygowany. Nigdy wcześniej nie słyszał piosenek Harry'ego i teraz podczas trwania koncertu oprócz obserwowania Stylesa oraz tłumu osób, przysłuchiwał się wykonywanym utworom i nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Piosenki podobały mu się i był z tego powodu naprawdę mile zaskoczony, po za tym chłopak miał piękny głos, więc nawet gdyby wyśpiewywał przepisie na naleśniki, ludzie słuchaliby go z zachwytem, ale nie o to chodziło szatynowi. Po prostu teksty piosenek były piękne, ale też niepokojące. Zatrzymał Zayna, który stał z aparatem i uwieczniał najlepsze momenty trasy.

- Zayn – zaczął szybko nim mężczyzna zdążyłby odejść – kto pisze teksty do piosenek Harry'ego?

- On sam, a co? – brunet zerknął na ochroniarza zaciekawionym wzrokiem w którym kryło się coś jeszcze.

- Och – westchnął zaskoczony – i on to pisze na podstawie... - zawiesił głos nie wiedząc jak dokończyć.

- A o to Ci chodzi, Harry zawsze mówi, że piszę na podstawie obserwacji świata, wydarzeń z życia jego przyjaciół i znajomych – wyjaśnił Malik lekkim tonem - jest dobry prawda? – zaśmiał się widząc jak Louis przytakuje – tylko nie zostań  fanem, bo okręci sobie ciebie wokół małego paluszka. Właśnie tak działa na ludzi Hazz, ale najlepiej zapytaj go sam o te teksty, na pewno z chęcią opowie – zachęcił go i poszedł dalej by sfotografować fanów.

Szatyn wsłuchiwał się w kolejny utwór, który zaczął wykonywać loczek i pokręcił głową w konsternacji. Piosenki chłopaka były tak smutne i pełne melancholii, że Lou automatycznie zatęsknił za swoją rodziną, małym mieszkankiem i kubkiem ulubionej herbaty. Jasne, zdarzały się wesołe utwory, ale nawet te miały w sobie jakąś nutkę nostalgii. Lou słyszał w tym wszystkim ciche wołanie udręczonej duszy, i naprawdę albo współczuł wszystkim przyjaciołom Stylesa za tak tragiczne wydarzenia w ich życiu, albo to ktoś inny był inspiracją Harry'ego.

Popatrzył na fanów, którzy śpiewali razem z wokalistą. Większość z nich wpatrywała się w chłopaka jak urzeczona, nie odrywając od niego wzroku nawet na sekundę. Sam zerknął na chwilę na scenę i przypatrzył się loczkowi, który stał skupiony i wpatrywał się gdzieś daleko w jakiś tylko sobie widoczny punkt, śpiewając o tym, że jest tylko człowiekiem i w każdej chwili może się rozpaść. Nie wiedział dlaczego, ale miał wrażenie, że jego praca nie będzie tak łatwa, jak opowiadał Paul. Zaczynał czuć się jak w jakimś kiepskim serialu, a ludzie dookoła zachowywali się, jak jacyś bohaterowie, którzy nie widzą niczego, co dzieje się dokoła nich. Był zmęczony i chciał tylko iść spać, ale wiedział, że czeka go jeszcze trochę pracy związanej z listami i obiecał Nickowi, że zadzwoni do niego jak najszybciej, a oczywiście zapomniał o tym.

Dostrzegł, jak Harry z uśmiechem zbiega ze sceny i od razu  nogi poniosły go za kulisy, by dotrzeć, jak najszybciej do chłopaka, który śmiał się z czegoś razem z Lou swoją fryzjerką.

- I jak ci się podobał koncert Louis? - zapytał radośnie, głosem tak niepodobnym do tego, który zapamiętał Tomlinson.

- Było naprawdę dobrze, masz świetny głos i bardzo dobre teksty piosenek – stwierdził poważnym głosem, ale uśmiechnął się krótko do loczka.

- Cieszę się – zielonooki chwycił za brzeg koszulki i chciał ją zrzucić, ale nagle zatrzymał się i puścił materiał.

- No Styles było całkiem nieźle - powiedział głośno Liam, który wszedł do garderoby - ale nadal musisz popracować nad kondycją, bo chyba miałeś zadyszkę w pewnym momencie – mówił mężczyzna, a Lou zmarszczył czoło, bo o czym do cholery mówił ten facet? Jaka zadyszka? – musimy zmienić trochę ćwiczenia na siłowni – dodał pewnym głosem, a Harry przytaknął szybko i oddalił się mówiąc, że idzie do łazienki.

Zanotował sobie w głowie, że musi wybrać się z loczkiem na następne ćwiczenia i zobaczyć, co tam się dzieje. Chłopak był tak szczupły, Lou miał wrażenie, że mógł się złamać przy jakimś gwałtownym ruchu, a ten cały Liam kazał mu więcej ćwiczyć. Coś tu było nie tak. Zastanawiało go jedno, jak Paul mógł tego nie zauważyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top