Rozdział szesnasty
Powoli zbliżamy się do końca tej historii. Dajcie znać, jak wrażenia :)
Louis nie oczekiwał, że tydzień będzie wyglądał w ten sposób. Cóż rozumiał, że Harry poczuł się oszukany, w pewien sposób zdradzony, ale po tej kłótni, krzyku loczka i ostrych słowach, które zostały skierowane w jego stronę, spodziewał się, że nastąpi dzień ciszy i zgoda. Niestety pomylił się, Harry ignorował go przez pierwsze dni po kłótni i to nie byłoby aż tak złe, gdyby loczek nie krzywdził przy tym siebie. Chłopak nie wychodził z pokoju, nie jadł zupełnie nic i Lou zaczął nawet układać tacę z posiłkiem przed jego drzwiami, jednak za każdym razem znajdował ją w koszu na śmieci. Z tego co zauważył, Hazz naprawdę zrezygnował z jedzenia, brał tylko sok lub wodę i zamykał się w swoim pokoju, odcinając od Louisa. Karał Lou, krzywdząc siebie, a tego szatyn nie mógł tego znieść. Bał się dnia w którym Harry zasłabnie, a w szpitalu okaże się, że jego organizm jest skrajnie wycieńczony, a wszystko to będzie tylko jego winą – Louisa Tomlinsona, który nie potrafi trzymać się z daleka i wtykał nos w nie swoje sprawy.
Po kilku kolejnych dniach ciszy Harry nareszcie wyłonił się ze swojej sypialni, minął Louisa i ostentacyjnie unikał jego wzroku. Przez dwa dni milczeli tak, siedząc obok siebie i nagle okazało się że minął tydzień. Miał dość, widok bladej twarzy loczka, sińców pod oczami i to z jakim trudem podnosił się z sofy, wykańczało go z dnia na dzień i postanowił, że przerwie to i porozmawia z Harrym, czy mu się to podoba, czy nie.
Poranek nadszedł zbyt szybko i nie czuł się gotowy do zmierzenia z pustym spojrzeniem Stylesa. Rozpoczęcie rozmowy nie wydawało się niczym trudnym, ale nie miał pojęcia jak zareaguje chłopak, już jakiś czas temu zrozumiał, że nie ma co zakładać czegokolwiek, jeżeli chodzi o Harry'ego Stylesa. Zerknął na swoje odbicie w lustrze i musiał przyznać, wyglądał okropnie, może nie tak źle jak Harry, ale nadal kiepsko. To musiało się skończyć dzisiaj. Wszedł do jasnego, rozświetlonego salonu i zauważył siedzącego na brzegu sofy chłopaka, który trzymał na kolanach notes, ale nic w nim nie pisał. To było nieoczekiwane, ale nie miał czasu, by się nad tym rozwodzić, ponieważ miał okazję, by w końcu wyjaśnić wszystko loczkowi od początku do końca.
Odkaszlnął cicho, ale nie pozyskał uwagi chłopaka, co oznaczało tylko jedno – Harry nadal go ignorował. Mimo to nie miał zamiaru zrezygnować, przecież to nie był pierwszy raz kiedy loczek emanował takimi negatywnymi emocjami. Usiadł obok niego i oczywiście tak jak oczekiwał – Hazz odsunął się od razu i wylądował po drugiej stronie sofy.
- Dobrze Harry, uważam że już najwyższy czas porozmawiać. Z tego co widzę nie masz na to ochoty, więc ja będę mówił, a ty mnie wysłuchaj – spojrzał na chłopaka, ale nie dostrzegł żadnej reakcji na swoje słowa, więc postanowił kontynuować – miałeś prawo być zły, miałeś prawo obrazić się i czuć się oszukanym, rozumiem to naprawdę. Jest mi przykro, że ten tydzień tak wyglądał, ponieważ nie rozmawianie z tobą jest bardzo trudne i tęsknie za twoim głosem bardziej niż byłbym wstanie przyznać. Nigdy nie chciałem cię okłamywać i nie robiłem tego, po prostu wyrzucałem te cholerne listy i zapominałem o nich, ponieważ ważne było tylko to, że ten psychol odczepił się od ciebie, choć na chwilę. I nigdy nie uważałem, że jesteś naiwny, głupi czy dziecinny. Musisz to w końcu zrozumieć, uważam cię za cudownego, inteligentnego mężczyznę i nigdy nawet nie pomyślałem o tobie w zły sposób. Wszystko co robię, ma na celu twoje dobro, troszczę się i martwię, wiem że możesz mi nie wierzyć i sądzić, że chcę tylko wykorzystać cię i skrzywdzić, ale to nieprawda i jeżeli spojrzysz w głąb siebie dostrzeżesz to. Jesteś dla mnie ważny Harry, rzecz tylko w tym, czy mi wierzysz – zamilkł, przyglądając się zamyślonemu chłopakowi, który nie spojrzał na niego ani razu. Z pewnością po swojej przemowie nie oczekiwał, że Harry rzuci mu się w ramiona, ale liczył chociaż na jakąś reakcje, chociaż na malutki gest.
- Nikt nigdy nie mówił mi, że jestem ważny – po chwili trwającej zbyt długo zdaniem Louisa, Harry odezwał się, powoli i ostrożnie dobierając każde słowo.
- Hazz – westchnął szatyn i usiadł obok loczka, który odsunął się automatycznie.
- Nie Louis, taka jest prawda, nikt nie powiedział mi czegoś takiego, nigdy przez tyle lat nie czułem się ważny, chciany czy potrzebny. I kiedy zobaczyłem ten list, pomyślałem że jesteś taki sam jak cała reszta, obojętny, zakłamany, mający mnie za psychicznego dzieciaka, który wymyśla sobie problemy i użala się nad swoim losem, kiedy ma idealne życie – chłopak obrócił się w stronę Louisa i pierwszy raz od dawna popatrzył na niego, a szczerość i samotność biła z jego oczu i docierała wprost do serca starszego, który nie potrafił zrozumieć, jak inni ludzie mogli nie widzieć tego wszystkiego w Harrym.
- Przepraszam za to, że zmusiłem cię do myślenia o tym w ten sposób, nigdy nie uważałem cię za psychicznego dzieciaka Hazz, jesteś wrażliwy, delikatny i łagodny. Uwielbiam spędzać z tobą czas, gdyby nie to, zapewniam, że nie byłoby mnie tutaj teraz.
- Jestem nudny.
- Ja też, więc pasujemy do siebie – powiedział od razu, uśmiechając się pocieszająco do młodszego chłopaka, który patrzył na niego wątpiąco.
- Cały czas nie potrafię zrozumieć, jak ktoś taki jak ty, może lubić kogoś takiego jak ja. Wiem, że nie okłamujesz mnie, ale mimo to nie potrafię ci uwierzyć, przepraszam.
- Nie przepraszaj, kiedyś, pewnego dnia spojrzysz na siebie i nareszcie zrozumiesz, dlaczego jesteś mi tak bliski, dlaczego jesteś tak wyjątkowy, obiecuję ci to Słowiku.
Najwidoczniej to wyznanie kończyło ich rozmowę, Louis nie wiedział na czym stoi, czy pogodzili się i może zachowywać tak jak dawniej, czy nadal Harry trzyma urazę i będzie boczył się na niego przez kolejne dni. Miał nadzieję, że nie, ponieważ zaczynało mu odbijać, gdy nie miał z kim porozmawiać, oczywiście zawsze mógł zadzwonić do Nicka, ale to byłaby już ostateczność. Chciał wstać i wrócić do swojego pokoju, gdy poczuł chłodną dłoń Harry'ego zaciskającą się na swoim nadgarstku.
- Tęskniłem za tym, jak mnie nazywasz – wyznał cicho loczek, a rumieńce na jego policzkach były nie do przeoczenia.
- Doprawdy Słowiku? – jego uśmiech poszerzył się i Lou odważył się spleść ich palce i przysunąć się do zawstydzonego bruneta.
- Tak, nie śpiewam jak Słowik i nigdy nie będę, ale lubię, kiedy tak do mnie mówisz, wtedy czuję się... - urwał nagle i chciał wyrwać dłoń z uścisku Tomlinsona, który przytrzymał go mocniej.
- Jak się czujesz Hazz?
- Czuję się coś warty.
- Jesteś Słowikiem Harry, moim Słowikiem.
***
Był późny wieczór, gdy siedzieli na kanapie i oglądali jakiś przypadkowo wybrany film. Chyba oboje odczuwali dziwnego rodzaju ulgę, wynikającą z zakopania toporu wojennego, cóż Louis odczuwał ją na pewno. Miło było ponownie móc siedzieć obok siebie, rozmawiać od czasu do czasu, czy chociażby patrzeć na Harry'ego i mieć go blisko. Mimo poprzedniej kłótni nie miał zamiaru odpuścić sobie sprawy ojca loczka, musiał doprowadzić do ich spotkania, wiedział już że ten facet jest w porządku, Gemma nie wpuściłaby go do życia swojej rodziny, gdyby był kimś złym. Teraz tylko Harry musiał to zrozumieć i zaakceptować ponownie swojego tatę, a później wszystko będzie już w porządku, albo przynajmniej będzie zmierzało w dobrym kierunku. Taką miał nadzieję i mocno w to wierzył. Wiedział, że będzie musiał zrobić to jakoś subtelnie, nie w typowy, oczywisty sposób z drugiej strony nie mógł okłamywać Harry'ego, ponieważ miał już pewną wiedzę do czego to może doprowadzić i na pewno nie chciał kolejnych cichych dni w tym domu.
Zerknął na chłopaka, który milczał od jakiegoś czasu i wpatrywał się w ekran pustym, nieobecnym wzrokiem. Łatwo można było się domyślić, że jest myślami gdzieś daleko w tylko sobie znanym miejscu. Przyglądał mu się jakiś czas, nie skupiając się na nudnym filmie, którego i tak nie oglądał. Z zadowoleniem zauważył pusty talerz leżący na kolanach młodszego, odnotował mały sukces w swojej głowie i uśmiechnął się dumnie.
- Wiesz, że ja już nawet nie czuję się szczęśliwy śpiewając – powiedział beznamiętnie Harry i chyba dopiero po chwili uświadomił sobie jakie słowa wyszły z jego ust, ponieważ obrócił się szybko w stronę Louisa z oczami pełnymi lęku.
- Nie jesteś szczęśliwy, kiedy śpiewasz? Nie cieszysz się kiedy ludzie przychodzą na twoje koncerty? – zapytał, zastanawiając się co takiego musi dziać się z człowiekiem, że coś co było pasją, staję się uciążliwym obowiązkiem, który wykonuje się machinalnie, automatycznie, bez tej dziecinnej radości w sercu.
- Nie, to znaczy lubię patrzeć na uśmiechnięte twarze moich fanów, cieszę się, że dobrze bawią się na moich koncertach, ale ja nie jestem szczęśliwy. Kiedyś, gdy zaczynałem to było coś niesamowitego, pamiętam pierwsze piosenki, które napisałem, pierwsze występy przed ludźmi, to było jak spełnienie marzeń, jak dotarcie na szczyt po bardzo długiej wspinaczce, ale teraz nie czuję już tego. Śpiewam, gram, uśmiecham się w wyuczony sposób, ale to nie sprawia mi przyjemności, nie daje satysfakcji.
- Jesteś nieszczęśliwy Harry? – wiedział, że to trudne pytanie, czasami człowiek nie potrafi określić czy jest szczęśliwy, czy też nie. Pasma wydarzeń z całego życia splatają się i ciężko oddzielić wszystko i spojrzeć na swoje życie z boku, tak by ocenić, jestem szczęśliwy lub nieszczęśliwy.
- Nie wiem, ja... po prostu wydaje mi się, że już dawno nie byłem szczęśliwy i nie pamiętam jak to jest, kiedy robi się coś co się kocha. A ty jesteś szczęśliwy Lou?
- W tej chwili, czy pytasz o całe życie? – specjalnie zadał to pytanie, by dać sobie więcej czasu. Co miał odpowiedzieć Harry'emu? Generalnie jego życie było w porządku, miał przyjaciół, kochającą rodzinę, pracę która była całkiem znośna, nie cierpiał, był zdrowy i w zasadzie poukładany, więc nie mógł narzekać. Jak miał powiedzieć to wszystko chłopakowi, który najprawdopodobniej cierpiał na zaburzenia nastroju, odżywiania, miał beznadziejną matkę, konflikt z ojcem, a dookoła siebie widział tylko fałszywych ludzi, którzy chcieli go wykorzystać i zranić.
- W tej chwili i ogólnie – odparł po chwili zastanowienia Styles, przysuwając się bliżej Louisa, tak że ich kolana stykały się ze sobą.
- W tej chwili czuję się szczęśliwy, ponieważ rozmawiasz ze mną i naprawdę lubię spędzać z tobą czas, więc zdecydowanie jestem szczęśliwy – powiedział z uśmiechem i dostrzegł jak w spojrzenie Harry'ego wdziera się zaskoczenie i podekscytowanie zmieszane z niedowierzaniem.
- Naprawdę? Nie wierzę ci – wtrącił od razu brunet– to nie możliwe żebyś czuł się szczęśliwy dzięki przebywaniu ze mną, zazwyczaj przygnębiam ludzi i zanudzam, więc na pewno czujesz się szczęśliwy z innego powodu.
- Hazz, zapewniam cię, że jestem szczęśliwy siedząc tutaj z tobą, rozmawiając, widząc jak jesz wszystko co przygotowuję bez grymaszenia, więc nie wygaduj mi tutaj takich głupot – szturchnął palcem policzek chłopaka, a ten odepchnął jego dłoń, ale po chwili chwycił ją i przytrzymał w lekkim uścisku.
- To miłe... to co mówisz wiesz? Mama zawsze mówi, że przebywanie w moich towarzystwie jest męczące, dołujące i że powinienem przestać być takim zrzędliwym, depresyjnym facetem, ponieważ wtedy wszystkie stereotypy udręczonych gejów, którzy popełniają samobójstwa stają się prawdziwe i jestem tego żywym przykładem.
Louis zaniemówił po usłyszeniu tego co powiedział Harry. Nie mógł uwierzyć, że ktoś, a szczególnie matka mógłby powiedzieć coś takiego. Jak można mówić takie ostre, krzywdzące słowa do swojego dziecka, które jest tak niestabilne i wrażliwe, do kogoś kto myślał o popełnieniu samobójstwa. Louis był chory na samą myśl o Harrym, który został zmuszony do wysłuchiwania takich bzdur.
- Hazz, Słowiku posłuchaj, przebywanie w twoim towarzystwie jest dla mnie przyjemnością, uwielbiam z tobą rozmawiać, słuchać tego co masz do powiedzenia. Nie jesteś zrzędliwy, ani depresyjny skarbie, co najwyżej czasami masz złe dni, ale każdy czasami czuje się w ten sposób. Nie jesteś żadnym udręczonym gejem i na pewno nie popełnisz samobójstwa słyszysz? – ścisnął mocniej dłoń chłopaka, zmuszając go do spojrzenia prosto w twarz.
- Obiecujesz? – zapytał głosem pełnym strachu i bólu, a Louis gdyby tylko mógł zabrałby od niego te wszystkie złe rzeczy, te bolesne wspomnienia, raniące myśli, ludzi którzy potrafili tylko krzywdzić.
- Boże Harry, oczywiście że obiecuję – przyciągnął go na swoje kolana i objął mocno, nie chcąc by chłopak odsunął się tak jak to miał w zwyczaju, ponieważ Lou wiedział, że w swojej głowie Styles uważa, że jest zbyt ciężki, by siedzieć na jego nogach – obiecuję skarbie, a jutro spróbujemy odnaleźć gdzieś tą twoją zagubioną radość ze śpiewania zrozumiano? – zapytał ciepłym głosem i gdy nie doczekał się odpowiedzi, połaskotał bok chłopaka, wywołując cichy śmiech z jego ust, które były przygryzane zbyt często z powodu niepewności i obaw – zrozumiano dzieciaku?
- Tak, tak staruszku, zrozumiano, ale już mnie nie łaskocz.
- Świetnie, a teraz powiedz, napiłbyś się specjalnej herbaty Louisa Tomlinsona? – zagadnął, zmieniając szybko temat.
- Tak, poproszę – odparł Harry, przytulając się mocniej, wzdychając cicho w szyję szatyna, otulając ją delikatnym oddechem i ciepłem do którego Louis mógł się zbyt szybko przyzwyczaić.
***
- Gdzie jesteśmy Lou? Co to za miejsce? Dziwnie się tutaj czuję, dlaczego w ogóle siedzimy z tyłu, a nie z przodu, mogliśmy kupić lepsze bilety, ale ty nigdy nie pozwalasz mi za nic płacić i... – Harry trajkotał przez cały czas marudząc i grymasząc jak małe dziecko, ale Lou czerpał czystą przyjemność z dąsów loczka, więc pozwalał mu mruczeć, uśmiechając się do niego zwycięsko, jednak musiał w końcu przerwać mu ten niekończący się monolog.
- Harry, jesteśmy w teatrzyku dla dzieci, maluchy będą dziś miały próbę generalną przed jutrzejszym występem, wystawiają Piękną i Bestię, dogadałem się z reżyserem, więc będziemy mogli posiedzieć sobie tutaj cichutko i pooglądać wszystko przedpremierowo.
- Och... och, ile oni mają lat? – zaskoczenie Harry'ego było przezabawne, przez chwilę Louisowi wydawało się, że loczek zapowietrzył się, ponieważ otwierał tylko usta i zamykał je.
- Siedem, osiem, jakoś tak, nie wiem dokładnie, ale pewnie niedługo sami się dowiemy, może nawet będą tutaj jakieś twoje malutkie fanki – szturchnął go rozbawiony, ale Harry przewrócił tylko oczami, udając niezainteresowanego i Lou może by mu uwierzył, gdyby nie to, jak chłopak wykręcał sobie palce i przesuwał się na swoim fotelu to w przód to w tył, nie mogąc się doczekać rozpoczęcia próby dzieciaków.
- Dzieci nie słuchają takiej muzyki – zauważył po chwili milczenia.
- Długo zajęło ci stworzenie tego zdania – stwierdził uszczypliwie, ale wiedział że było warto, ponieważ oburzenie Harry'ego było nie do opisania.
Dodałby coś jeszcze gdyby nie to, że próba właśnie się rozpoczynała i pierwsze dźwięki muzyki przerwały jego rozmyślania. Nucił pod nosem znajome melodie, pamiętał, że kiedyś gdy bliźniaczki były takie małe w ich szkole również wystawiali ten musical. Zerknął na Harry'ego zaciekawiony jego reakcją i to co zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Chłopak wpatrywał się w dzieciaki z nieskrywanym zachwytem, na jego twarzy malował się szeroki uśmiech i Lou nareszcie mógł zobaczyć te dołeczki, które pojawiały się tak rzadko. Harry najwidoczniej znał te piosenki, ponieważ jego usta poruszały się powoli. Lou chciałby zatrzymać ten moment, zrobić zdjęcia takiemu chłopakowi i pokazać je światu, by zobaczyli prawdziwy uśmiech swojej gwiazdy, albo nie wolałby zatrzymać to zdjęcie tylko dla siebie i nosić w swoim portfelu.
- Gapisz się – Louis usłyszał te słowa zaśpiewane prosto w twarz i faktycznie wpatrywał się w Harry'ego, który przyłapał go na tym.
- Nieprawda.
- Prawda, prawda – zaśpiewał loczek, a jego dobry humor był aż nazbyt widoczny – patrz na dzieci, a nie na mnie głupolu – pouczył go i wrócił do oglądania przedstawienia.
- Wolę ten widok – mruknął szatyn, ale posłusznie odwrócił wzrok w stronę sceny, obserwując moment w którym Bella tańczy z Bestią.
- Słyszałem – powiedział po dłuższym czasie młodszy, a mały uśmiech tańczył w kącikach jego ust.
Misja Louisa na ten dzień chyba została spełniona, chociaż nadal miał jeszcze jedno zadanie do zrealizowania, ale to mogło poczekać, teraz miał zamiar rozkoszować się radością Harry'ego, chłonąc jego pozytywny nastrój całym sobą.
***
Liam wpatrywał się w zdjęcia na laptopie Zayna z niezadowoloną miną. Nie mógł zrozumieć dlaczego Harry spędza swój wolny czas w towarzystwie ochroniarza i to w dodatku kogoś takiego jak Tomlinson. Ok. gdyby to był Paul, miły facet w średnim wieku, to Liam naprawdę byłyby w stanie to ogarnąć, ale Louis był młody, bezczelny i nieprzyjemny w kontakcie i miał go naprawdę dość.
- Dlaczego oni gdzieś razem wychodzą? – zapytał głośno, chcąc by Zayn mu odpowiedział.
- Są jakieś nowe zdjęcia? – Malik wszedł do sypialni kładąc się obok mężczyzny, zerkając na ekran laptopa.
- Tak, byli dziś razem w jakimś głupim teatrze dla dzieci, kto w ogóle chodzi do takich miejsc? Przecież Harry nigdy nie interesował się czymś tak głupim, jak przedstawienia dla dzieciaków. I dlaczego znów jest z nim Tomlinson?
- Nie wiem Li, myślałem że on już dał sobie spokój i zniknął z życia Stylesa.
- Właśnie, ale najwidoczniej myliliśmy się i naiwni wierzyliśmy, że mamy go już z głowy. Naprawdę nie zniosę kolejnej trasy z tym kretynem, przecież on się rządzi i zachowuje jakby był niewiadomo kim, a jest tylko zwyczajnym ochroniarzem, nikim więcej. To, że Harry w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób polubił go, nie znaczy że teraz może wydawać nam rozkazy – oburzał się szatyn, cały czas przeglądając najnowsze zdjęcia zrobione przez paparazzi.
- Spokojnie Liam, jeszcze trochę i Tomlinson zrozumie, że nie warto zajmować się tak Harrym, bo on zawsze robi to co chce i jest rozpieszczonym gówniarzem, któremu sława uderzyła do głowy. Zresztą dobrze wiemy, że Harry umawia się z jakimiś kolesiami, ciągle pojawiają się zdjęcia z tych głupich randek, więc powiedz mi kto wytrzymałby w jednym mieszkaniu z parą facetów robiących bóg wie co.
- Tak sądzisz? – upewniał się Payne, nie chcąc już dłużej myśleć o Louisie i Stylesie, osobach których miał serdecznie dość.
- Tak, zobaczysz jeszcze troszkę i Lou sam ucieknie od Harry'ego i już nigdy go nie zobaczymy, zapewniam cię, nikt nie wytrzymuje z nim długo, nawet Paul nie dał rady, a przecież nie dostawał miłych listów od wielbiciela.
***
- Dlaczego masz moją gitarę? – zaniepokojenie wdarło się do głosu Harry'ego, gdy zauważył, że szatyn wyciąga ze swojego samochodu futerał.
Wiedział, że Lou może mieć szalone pomysły, ale teraz nie miał pojęcia o co może mu chodzić. Po wyjściu do teatru, które okazało się cudowne i odświeżające, oczekiwał, że wrócą do domu i spędza resztę dnia w jakiś typowy dla nich sposób, leżąc na łóżku, jedząc coś, oglądając. To lubił najbardziej, te ich małe chwile, krótkie momenty tylko z Louisem, które teraz były całymi dniami spędzonymi tylko z szatynem.
- Zaplanowałem coś dla ciebie, wiem że nie jestem twoim managerem, ale myślę, że on nie będzie mi miał tego za złe prawda? A twoi fani pokochają to – powiedział entuzjastycznie szatyn, podając mu gitarę, którą Harry przyjął niepewnie.
- Nadal nie wiem o co ci chodzi Lou. Jesteśmy w parku i podajesz mi moją gitarę, co dalej? – zapytał i czekał na resztę wyjaśnień, obserwując ludzi spacerujących po alejkach.
- Pomyślałem sobie, że możesz zaśpiewać coś dla ludzi w parku.
- Słucham? – głos Harry'ego nagle stał się pełen przerażenia, a chłopak cofnął się kilka kroków w tył – co to za głupi pomysł? Nie zgadzam się Lou, słyszysz? Nie mogę stanąć sobie od tak i zacząć śpiewać w parku dla obcych ludzi, którzy nawet nie znają mojej muzyki, to jest okropny, okropny pomysł i nie zgadzam się – mówił coraz szybciej na jednym wydechu.
- Harry po pierwsze uspokój się i oddychaj powoli – powiedział, podchodząc do loczka, który wyglądał jak wystraszone zwierzę, zapędzone w róg klatki – do niczego cię nie zmuszę, ale niedawno powiedziałeś, że nie czujesz już radości z muzyki, więc może teraz wybierzesz jakąś piosenkę, którą masz ochotę zaśpiewać i zrobisz coś tylko dla siebie, tutaj nawet nie ma twoich fanów, rozejrzyj się – jak za magicznym słowem, Harry rozglądał się dookoła i faktycznie nie było tu żadnych nastolatek, tylko jakieś zakochane pary, małżeństwa z dziećmi, starsi ludzie czytający gazety i książki na ławkach tuż obok – to ty zadecydujesz czy zaśpiewasz, ale może poczujesz wtedy to co kiedyś, gdy śpiewałeś w swoim pokoju tylko dla czterech ścian, które cię słuchały.
- Ja nawet nie mam przygotowanej piosenki, nie wiem co mógłby zaśpiewać Lou, nie mogę tak bez przygotowania, moja nauczycielka wokalu zabiłaby mnie gdyby dowiedziała się że śpiewam bez przygotowania i wszyscy od PR-u wściekliby się, a później...
- Hej, hej Słowiku – Lou podszedł do niego i chwycił za ramiona – masz to zrobić dla siebie, tylko dla siebie, nie myśl o tych wszystkich ludziach, którzy wymagają od ciebie zbyt dużo, tutaj nikt nie będzie cię oceniał, może ci ludzie zwrócą na ciebie uwagę, a może nie, to nie jest ważne rozumiesz? Tutaj nie ma piszczących fanek, świateł, sceny i całej reszty głupich rzeczy, które chcą zasłonić twój prawdziwy talent, jesteś tylko ty i pokaż im wszystkim prawdziwego siebie, będą zachwyceni obiecuję ci.
- To nie jest dobry pomysł – zaczął jeszcze raz Harry, ale sam słyszał jak opór w jego głosie słabnie, a pokusa zaśpiewania tutaj była coraz większa i większa, rosła z każdą kolejną minutą.
- No dalej Hazz, potrafisz to zrobić, wiem to – zapewniał Louis, uśmiechając się do niego szczerze z taką wiarą i pewnością, której chłopak nie widział dawno.
- Dobra, ale jeżeli to będzie porażka to będzie twoja wina Lou – zastrzegł i chwycił gitarę – nigdy tego nie śpiewałem, to coś nowego, więc może być naprawdę słabe – dodał patrząc prosto na Louisa.
- Będzie świetne Harry.
- Nie wiesz tego.
- Oj zdecydowanie wiem.
- Gdzie mam stanąć? – zapytał, przystępując niepewnie z nogi na nogę, rozglądając się dookoła.
- Całe to miejsce należy do ciebie, ale możesz śpiewać tam gdzie stoisz – zapewnił i Harry postanowił zostać tu gdzie stał, stąd widział wszystkich w parku, zauważył że Louis odsunął się od niego i usiadł na trawie nieopodal.
Odchrząknął cicho i przełknął ślinę, nie wiedział dlaczego się stresuje, przecież takie występy to było zupełnie nic w porównaniu z arenami pełnymi fanów, którzy wymagali od niego perfekcji i doskonałości, czyli dokładnie tego, czego nie mógł im dać. Mógł to zrobić, to było przecież jak śpiewanie tylko dla Louisa, a on nigdy go nie oceniał. Uderzył w struny i pierwsze dźwięki rozbrzmiały w tym małym parku w którym nigdy wcześniej nie był.
Uwięziony, tak bardzo zniszczony przez ten cały ból.
Jeśli mnie zapytasz, nie wiem, odkąd zacząć.
Złość, miłość, zmieszanie - drogi, które prowadzą donikąd.
Wiem, że gdzieś jest lepiej,
bo zawsze mnie tam zabierasz.
Przyszedłem do ciebie ze złamaną wiarą -
- dałeś mi więcej, niż rękę do potrzymania.
Złapałeś, zanim upadłem na ziemię.
Powiedz, że jestem bezpieczny - teraz mnie masz.
Nie wiedział co strzeliło mu do głowy, by zaśpiewać właśnie tę piosenkę, którą napisał zupełnie niedawno, ale teraz nie było już odwrotu i musiał zakończyć to co zaczął. Pamiętał ten dzień, gdy był tak rozdarty, siedział sam w pokoju, słyszał krzątaninę Louisa, wszystkie dźwięki dochodziły do niego trochę zbyt mocno. Jedyne czego pragnął to cichego zapewnienia, że wszystko będzie dobrze i nieoczekiwanie nagle poczuł, że właśnie tak będzie, że nic złego się niestanie, ponieważ Louis jest tuż obok, a Lou jest bezpieczeństwem i spokojem.
Czy przejmiesz ster, jeśli stracę kontrolę?
Gdybym tutaj leżał, czy zabrałbyś mnie do domu?
Czy zaopiekowałbyś się złamaną duszą?
Czy przytuliłbyś mnie teraz?
Czy zabrałbyś mnie do domu?
Czy zabrałbyś mnie do domu?
Czy zabrałbyś mnie do domu?
Pisząc ten utwór, nie myślał że zaśpiewa go kiedykolwiek przed jakimiś ludźmi, a już na pewno nie przed Louisem, który teraz patrzył na niego z czymś dziwnym na twarzy i Harry naprawdę bał się, co może oznaczać ten wyraz twarzy. Nie wyobrażał sobie, że mógłby zezłościć Louisa tą piosenką, ale jeżeli tak by się stało to przeprosiłby i usunąłby ją ze swojego notesu byleby tylko nie był na niego zły. Nie mógł stracić Louisa, jedynej osoby, która okazała mu trochę ciepła i wsparcia.
Trzymam broń przy mojej głowie,
liczę: raz, dwa, trzy.
Jeśli pomoże mi to odejść, tego właśnie potrzebuję.
Każda minuta staje się łatwiejsza,
im więcej ze mną rozmawiasz.
Wyjaśniłeś moje najczarniejsze myśli,
tak, uwolniłeś je.
Przyszedłem do ciebie ze złamaną wiarą -
- dałeś mi więcej, niż rękę do potrzymania.
Złapałeś, zanim upadłem na ziemię.
Powiedz, że jestem bezpieczny - teraz mnie masz.
Tak bardzo skupił się na Louisie i swoich emocjach, że nie zauważył małego tłumu, który stanął dookoła niego, jakaś para zatrzymała się w takim miejscu, zasłaniając mu widok na szatyna i Harry prawie przestał śpiewać, ale Lou podniósł się i ustawił w innym miejscu na przedzie grupy, tak by Harry dobrze go widział. Po raz kolejny nie mógł uwierzyć, jak przez ten krótki czas szatyn zdołał poznać go tak dobrze, skąd wiedział, że Harry będzie go potrzebował.
Czy przejmiesz ster, jeśli stracę kontrolę?
Gdybym tutaj leżał, czy zabrałbyś mnie do domu?
Czy zaopiekowałbyś się złamaną duszą?
Czy przytuliłbyś mnie teraz?
Czy zabrałbyś mnie do domu?
Czy zabrałbyś mnie do domu?
Nie oczekiwał, że ktokolwiek będzie zainteresowany tym małym występem, nie spodziewał się, że ludzie podejdą bliżej, że ktoś wyciągnie nawet telefon i zacznie to filmować. To była zupełnie nieznana piosenka, coś nowego i był przecież tylko on, tylko Harry bez chórków i całego artystycznego tła. I nieoczekiwanie poczuł się dobrze, czuł że się uśmiecha chociaż nie miał o tym pojęcia. Przez jedną maleńką chwilę poczuł się szczęśliwy i zapomniał o tych wszystkich ciemnych miejscach swojej duszy. Był lekki i wolny, był starym sobą, sprzed tego wszystkiego. Był osobą, którą chciałby pokazać Louisowi, to takiego powinien go widzieć każdego dnia.
Mówisz, że przestrzeń sprawi, że poczuję się lepiej, a czas uleczy rany.
Nie będę wiecznie zagubiony i wkrótce nie będę się czuć, jak udręczony, jakbym spadał.
Czy przejmiesz ster, jeśli stracę kontrolę?
Gdybym tutaj leżał, czy zabrałbyś mnie do domu?
Czy zaopiekowałbyś się złamaną duszą?
Czy przytuliłbyś mnie teraz?
Czy zabrałbyś mnie do domu?
Czy zabrałbyś mnie do domu?
Czy zabrałbyś mnie do domu?*
Rozejrzał się po twarzach ludzi, którzy teraz bili mu głośne brawa. Nie potrafił przestać się uśmiechać, ale dla niego liczyła się aprobata tylko jednej osoby, odszukał wzrokiem Louisa, który stał z boku i klaskał powoli, uśmiechając się do niego w ten specjalny sposób, który podnosił Harry'ego za każdym razem. Widział, jak mężczyzna idzie powoli w jego stronę i nie miał pojęcia co się teraz stanie, co usłyszy, miał tylko nadzieję, że nie zostanie odepchnięty. Chciał przytulić się do Louisa i poczuć to ciepło, które tylko on mógł mu przekazać, ale bał się o to poprosić. Drgnął zaskoczony, gdy zobaczył wyciągniętą w swoją stronę dłoń mężczyzny.
- Chodźmy do domu Harry.
***
Nazajutrz zbiegł po schodach, a iskierki radości tańczyły w jego zielonym spojrzeniu. Spojrzał na ogromny bukiet kwiatów leżący na stole i dwie białe koperty, jedna zapewne dla niego, a druga dla Louisa. Szatyn siedział za stołem i przyglądał mu się tak uważnie, że mały rumieniec pojawił się na jego policzkach. Przygryzł wargę zastanawiając się co teraz zrobić, gdy nagle pewien pomysł wpadł mu do głowy.
- Lou, co ty na to żeby wyjść i zjeść śniadanie na mieście? – zapytał nieśmiało, ponieważ mimo wszystko zawsze oczekiwał odrzucenia.
- Och pewnie, możemy wyjść – obserwował jak Louis podnosi się i zakłada buty, obrócił się jeszcze na pięcie i chwycił koperty i kwiaty - Hazz możesz mi powiedzieć, dlaczego jesteś dziś tak promienny niczym słoneczko z Teletubisiów?
- Hej tylko nie z tej bajki, nie cierpiałem jej kiedy byłem dzieciakiem – odparł oburzony i wymaszerował z mieszkania zbiegając po schodach.
- Zwolnij, jestem stary nie nadążę za tobą – zażartował i usłyszał cichy śmiech loczka.
Wyszli z budynku i Harry od razu odnalazł wzrokiem to czego potrzebował, skierował swoje kroki w stronę kosza na śmieci i z niemałym trudem wepchnął do środka kwiaty i koperty. Otrzepał dłonie z niewidocznego brudu i z uśmiechem podszedł do Louisa, który uniósł pytająco jedną brew.
- Dziś nie będziemy się przejmować jakimiś głupimi listami dobrze? – poprosił, jak zawsze miłym głosem i Tomlinson mógł tylko przytaknąć i zgodzić się od razu, ponieważ ten dzień był jakiś inny, ten Harry był inny i naprawdę podobał się Louisowi jeszcze bardziej.
***
- ... ale naprawdę trudno mi w to uwierzyć Lou, wiesz ty taki facet mający za nic łagodność i wrażliwość, nie obawiający się niczego i nikogo, mający gdzieś policjantów, teraz jest po prostu niańką – parsknął Nick, śmiejąc się głośno prosto do telefonu.
- Jesteś taki zabawny Nick naprawdę, współczuję każdej osobie, która jest zmuszona przebywać z tobą dłużej niż godzinę – sarknął szatyn.
- Oj Lou, nie bądź taką marudą, nie wiesz, że jako niania powinieneś tryskać radością i optymizmem? – odparł mężczyzna, celowo drażniąc go coraz mocniej.
- A ty nie wiesz, że jako policjant powinieneś być poważny i cichy, a nie tępy i bezmózgi?
- Nieważne, musisz jednak zgodzić się ze mną, że zostałeś nianią Lou, opiekujesz się małym, słodkim chłopcem, którego pragną wszyscy i uwierz mi, dużo osób zamieniłoby się z tobą od razu.
- Och na przykład ty prawda? – zapytał Louis, zerkając na Harry'ego, który spał spokojnie zwinięty w pozycji embrionalnej z głową ułożoną na jego kolanach.
- Dokładnie tak, więc jeżeli masz już dość niańczenia, to wujek Nick zaraz może cię zastąpić.
- O mój Boże, nie wierze, że to powiedziałeś, teraz mam odruch wymiotny i szybko muszę znaleźć się w toalecie, a naprawdę nie mogę wstać – dodał na koniec wiedząc, że to rozbudzi ciekawość Nicka, które nie miał zamiaru zaspokajać.
- Co? Dlaczego nie możesz wstać? Co niby robisz? – zapytał Grimshaw, zasypując go pytaniami niczym typowa plotkara, którą notabene był.
- Nie twoja sprawa Nick – wymruczał mu do telefonu – a teraz wybacz, ale mam coś przyjemniejszego do zrobienia niż rozmowa z tobą – rozłączył się, słysząc jeszcze przekleństwa przyjaciela.
Pogłaskał powoli włosy Harry'ego, starając się nie obudzić śpiącego chłopaka. Ten dzień był przyjemny, Hazz uśmiechał się tak często, zagadywał go i śmiał się głośno. Był taki radosny i ożywiony, nie przypominał siebie sprzed kilku dni i to cieszyło Louisa. Nie rozmawiali o piosence, którą zaśpiewał loczek, ale gdy po występie powiedział do niego chodźmy do domu twarz Harry'ego wyraziła wszystko i Lou wiedział, że to była piosenka o nich skierowana do niego.
Po raz kolejny poczuł, że klatka w której był zamknięty Harry, zaczynała się powoli otwierać.
*Take me Home- Jess Glynne
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top