Rozdział drugi
Rozdział drugi
Harry zaszył się w swoim mieszkaniu na czas przerwy i postanowił nie odbierać telefonów od nikogo, nawet swojej siostry czy też Paula. Wrzucał zwinięte i pogniecione ciuchy do swojej walizki, chcąc jak najszybciej mieć za sobą pakowanie, którego niecierpiał. Często słyszał, jak Zayn i Liam, śmiali się z takich chwil, gdy razem pakowali się na kolejny wyjazd. Nie wiedział, jak to jest gdy ktoś pomaga ci w takich drobnostkach, jak składanie ubrań. Nigdy nie miał takiej osoby, ale przyzwyczaił się i z czasem nauczył, że lepiej zrobić to szybko bez zbędnych ckliwości.
Zapiął walizkę, a na ramię zarzucił sobie drugą torbę. Rozejrzał się po pokoju, patrząc czy nie zapomniał o czymś ważnym, ale w jego pokoju panował taki chaos, że ciężko byłoby dostrzec tutaj cokolwiek. Odmówił kobiecie, która przychodziła i sprzątała w jego mieszkaniu od czasu do czasu, nie chciał by ktoś obcy krzątał się po jego pokojach. Lubił ten bałagan, wszystko tu pokazywało jaki jest tak naprawdę, nieuporządkowany, zagubiony we własnym życiu i pełen chaosu. Wyszedł z domu, po drodze minął kilka osób, posyłających mu przyjazne uśmiechy, które odwzajemnił. Wsiadł do taksówki, wiedząc że nie podjedzie po niego żaden samochód, napisał tylko do Paula, że dojedzie na lotnisko sam i nie mają się martwić, bo spotkają się na miejscu, po czym wyłączył telefon. Czekał go długi lot, podczas którego, będzie miał za dużo czasu na rozmyślanie.
***
Louis popatrzył na swoje dokładnie poukładane ubrania i z dumą zatrzasnął walizkę, udając że nie słyszy parsknięcia swojego przyjaciela, który leżał rozłożony na jego łóżku i cały czas śmiał się z niego, nawet nie starając się wspierać go w tej trudnej sytuacji w jakiej się znalazł.
- Chyba jestem gotowy – powiedział z uśmiechem, a Nick zarechotał – z czego się śmiejesz?
- Z niczego stary, ale nie mogę uwierzyć, że trafiła ci się taka robota, no bo z całym szacunkiem, ale nie jesteś jakiś wyjątkowy czy coś.
- Spadaj, nie wiem czemu tak narzekasz w końcu to mi będzie się działa krzywda – szatyn zerknął na przyjaciela, który teraz zmienił pozycję i siedział przeciągając się głośno.
- Przesadzasz, ale cały czas nie mogę uwierzyć, że się zgodziłeś, ty który obiecałeś, że już nigdy nie zabierzesz się za coś takiego – mówił podekscytowany brunet.
- Wiesz co Nick, przynajmniej nikt nie będzie chciał mnie tam zabić – stwierdził, podkreślając wyraźnie każde słowo, patrząc znacząco na mężczyznę.
- Daj spokój Lou, to był tylko strzał w ramię, nic groźnego, dramatyzujesz, jak zwykle, ale tam faktycznie nikt nie strzeli w ciebie z broni, co najwyżej dostaniesz w głowę jakimiś damskimi majtkami lub biustonoszem.
- Już chyba wolałbym kulkę w łeb – odparł niższy, wzdrygając się na samą myśl o damskiej bieliźnie.
- Mój przyjaciel prywatnym ochroniarzem Harry'ego Stylesa, kto by pomyślał – mówił rozmarzonym głosem, uśmiechając się przy tym do siebie, a Lou przewrócił oczami, słuchając bzdur, które wygadywał.
- Znasz go? Jesteś fanem? Ślinisz się do jego zdjęcia po nocach? – zapytał drwiąco i wybuchł śmiechem widząc minę przyjaciela, który po chwili rzucił w niego poduszką, oczywiście nie trafiając.
- Jesteś idiotą Tomlinson, i dla twojej wiadomości każdy normalny człowiek w tym kraju zna Harry'ego Stylesa i jego muzykę.
- Ja nie znam.
- Co ja powiedziałem? Normalny człowiek! – krzyknął w jego stronę, a poduszka leżąca na podłodze, przeleciała przez cały pokój trafiając prosto w twarz szatyna.
- Nieważne, nie muszę go znać, wystarczy że wiem, jak wygląda, muszę w końcu rozpoznać go na lotnisku. To chore, poznałem całą ekipę, ale nie znam głównego zainteresowanego. Cóż Paul dał mi jego numer telefonu, ale gówniarz nie odbiera, jeżeli tak dalej pójdzie, to podziękuję po jednym dniu - marudził, krążąc nerwowo po pokoju. Już tęsknił za swoim miły mieszkankiem.
- Zawsze mogę cię zastąpić – zaproponował dobrodusznie mężczyzna, poruszając lubieżnie brwiami.
- Wybacz Nick, ale właśnie przed takimi typami jak ty, mam zamiar go chronić, a teraz wynocha z mojego mieszkania, bo ja też muszę już iść - przytupywał nerwowo stopą, chcąc pospieszyć przyjaciela, który guzdrał się i specjalnie opóźniał swoje wyjście.
- Taa przygoda czeka, a niektórzy muszą wracać do biura i szarej rzeczywistości. Powodzenia Lou i gdybyś chciał jednak się zamienić, to wiesz gdzie mnie szukać - poklepał Tomlinsona po plecach i wyszedł z mieszkania z Lou drepczącym mu po piętach.
- Jasne, Nick Grimshaw, szara rzeczywistość, Londyn – zamknął drzwi na klucz i zszedł po schodach na parter, opuszczając swoje cztery kąty.
Patrzył na oddalające się plecy przyjaciela i myślał o tym, że naprawdę chyba zwariował, nie nadaje się do takiej roboty. Gwiazdy to nie jego bajka, już chyba wolałby sprzedawać damską bieliznę.
***
Harry wszedł na lotnisko ciesząc się, że tym razem obyło się bez histerii i pisku fanów. Rozejrzał się dookoła, szukając wzrokiem znajomych osób ze swojej ekipy i wydawało mu się, że gdzieś tam mignęła mu głowa Zayna, więc śmiało ruszył w tamtą stronę, unikając wzroku mijanych osób, nie chcąc by ktokolwiek go rozpoznał.
- Cześć wszystkim – powiedział głośno, zwracając na siebie uwagę osób dookoła.
- O Harry, nareszcie jesteś – brunet obrócił się i objął go ramieniem w lekkim uścisku – nie było z tobą żadnego kontaktu przez te kilka dni, musiałeś nieźle zabalować wariacie – zaśmiał się mężczyzna, a loczek zawtórował mu ochoczo.
- Musisz kogoś poznać Hazz – wtrącił Payne, witając się z nim szybko – myślę, że go polubisz, wydaje się być całkiem w porządku no i jest młodszy, więc z łatwością dotrzyma nam kroku – kontynuował z zadowoleniem w głosie. Styles stał i przysłuchiwał się jego wypowiedzi w konsternacji, ponieważ nie miał pojęcia o czym może mówić jego trener i kogo ma zaraz poznać.
- O kim mówisz Li?
- O Louisie – odparł krótko szatyn i skinął głową na kogoś stojącego za Harrym. Obrócił się szybko i spojrzał na osobę, którą wskazywał trener. Dostrzegł jakiegoś mężczyznę, rozmawiającego z ludźmi z ochrony. Nie znał go i nie wiedział dlaczego ma z nim porozmawiać, ale wzruszył tylko ramionami i spojrzał ponownie na dwójkę stojącą przed nim.
- Kto to jest?
- Twój nowy osobisty ochroniarz. Niezła szycha z tego co słyszałem i chyba zna się na swojej robocie, przynajmniej na wczorajszym spotkaniu z całą ekipą wydawał się profesjonalny i dość przerażający, co nie Zi? – mówił podekscytowany mężczyzna, a brunet obejmujący go ramieniem przytaknął ochoczo.
- A gdzie jest Paul? – zdezorientowany Harry popatrzył ponownie na nieznajomego, naprawdę zastanawiając się gdzie jest jego dawny ochroniarz.
- Przecież Paul ostatnio rozmawiał z tobą i powiedział, że odchodzi i znajdzie kogoś na swoje miejsce. Zresztą dzwonił do ciebie, ale nie odbierałeś. Nie martw się obiecał, że wpadnie jeszcze z całą swoją rodzinką na trasę i nas odwiedzi. Zazdroszczę mu, teraz wyleguje się gdzieś na wakacjach i odpoczywa sobie w najlepsze, a my musimy harować – kontynuował Liam, ale Harry nie słuchał go już wcale, myślami odpłynął daleko i tylko jego ciało pozostało obok mężczyzn.
Nie mógł zrozumieć, jak to mogło się stać, Paul odszedł i teraz pojawił się ktoś nowy, zupełnie obcy, jak miał zachowywać się normalnie przy kimś kogo wcale nie zna? Czuł się zagubiony i zdezorientowany i najchętniej obróciłby się na pięcie i uciekł z tego miejsca, ale nie mógł tego zrobić. Byli tu ludzie którzy na niego liczyli, za oceanem czekali na niego fani, nie mógł zawieść ich wszystkich, ale mimo to ledwo powstrzymywał łzy cisnące mu się do oczu. Kolejna osoba odeszła sobie od niego tak po prostu, bez jednego słowa pożegnania, pokazując mu jak nic nieznaczącym człowiekiem jest.
- On nawet się nie pożegnał – wymsknęło mu się nagle, nim zdążył pomyśleć co mówi i gdzie się znajduję. Po chwili poczuł na sobie pełen litości wzrok Malika.
- Przykro mi Hazz, nie mógł się dodzwonić, ale odwiedzi nas, więc nie martw się tym – poklepał go po plecach z uśmiechem i odszedł z Liamem trzymającym jego dłoń.
To nie powinno zaboleć tak mocno, w końcu Paul był tylko ochroniarzem, nikim bliskim, ale te cztery lata wspólnej pracy sprawiły, że Harry poczuł się przy nim dobrze, i wydawało mu się, że nareszcie ktoś polubił go choć trochę za to kim naprawdę był, a nie za jego pieniądze czy sławę. Tyle, że Paul zniknął tak jak wszystkie ważne dla niego osoby. Dlaczego był tak głupi i nie przyzwyczaił się do tego, że jest tak trudny, że nikt nie chce spędzać z nim czasu? Wszyscy dookoła mieli swoje zobowiązania, Paul miał rodzinę, Liam i Zayn byli razem, jego siostra miała męża i dziecko, nikt go nie potrzebował, poza psychofanami, którzy zaczynali go dręczyć coraz bardziej.
Usłyszał głośne chrząknięcie za swoimi plecami i odwrócił się powoli, biorąc głęboki oddech, po czym napotkał czujny, błękitny wzrok skupiony na nim. Cofnął się o krok, nie lubił, gdy ktoś przekraczał jego prywatną przestrzeń i przywołał na twarzy radosny uśmiech.
- Cześć, jestem Harry, słyszałem że jesteś moim nowym ochroniarzem – wyciągnął w jego stronę dłoń, którą ten mocno uścisnął.
- Louis Tomlinson, mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować – powiedział poważnym głosem, a loczek zatęsknił za Paulem, który przywodził mu na myśl ojca, którego w zasadzie nigdy nie... przerwał szybko tę myśl, nie chcąc się dręczyć przy tych wszystkich obcych ludziach.
- Paul nigdy nie narzekał, więc może nie będzie tak źle – zażartował, chcąc, by mężczyzna przestał wpatrywać się w niego tym ponurym, podejrzliwym wzrokiem – nie jestem kapryśny ani nic w tym stylu, więc...
- Jeżeli będziesz stosował się do zasad, to wszystko będzie w porządku i ochronimy ten twój gwiazdorski tyłek przez świruskami, które chcą cię poślubić – Tomlinson uśmiechnął się lekko, ale jego oczy pozostały poważne i uważnie skanowały otoczenie.
- Och... ja... one nie są takie straszne, chcą być tylko miłe, ale...
- Jasne, cokolwiek powiesz – mężczyzna chciał już odejść, ale nagle przypomniał sobie o czymś – czeka nas długi lot, więc przedyskutujemy sobie kilka spraw, odnośnie naszej współpracy dobrze? – loczek pokiwał szybko głową zgadzając się, ponieważ ten facet nie był Paulem, nie zachowywał się przyjaźnie, był zdystansowany, zimny i przerażająco profesjonalny.
Jego fanki były może trochę zakręcone i listy które otrzymywał, zaczynały przekraczać pewne granice, ale nie oznaczało to, że od razu musi mieć przydzieloną niańkę, która będzie śledzić każdy jego krok. Musiał udawać przez cały czas, a teraz będzie miał swój cień, który nie spuści z niego wzroku. Czekała go naprawdę miła trasa koncertowa, aż zaczął żałować, że wstał w ogóle z łóżka i postanowił funkcjonować dalej, utrzymując pozory normalności.
***
Louis od jakiegoś czasu obserwował Harry'ego, siedzącego na jednym z foteli z głową przy oknie i rozmarzonym wzrokiem. Będąc jeszcze w domu prześledził sobie biografię chłopaka i wszystkie etapy jego kariery. Wiedział że musiał znać niektóre szczegóły, a on zdecydowanie lubił być przygotowany. Paul powiedział mu też o grupie psychofanów, którzy zaczęli wręcz prześladować chłopaka, a listy i wiadomości od nich, przestały być już tylko wyznaniem szczenięcej miłości i uwielbienia. Dlatego właśnie Paul zrezygnował, mężczyzna wyjaśnił mu, że zaczął zauważać, iż Stylesowi będzie potrzebny ktoś, dostępny przez dwadzieścia cztery godziny na dobę w sile wieku. Cóż Lou lubił wyzwania i jeżeli tylko młody wokalista, nie okaże się jednym z tych zadufanych w sobie typów, to może ta cała praca nawet przypadnie mu do gustu. Podszedł i opadł na miejsce naprzeciwko niego, i klepnął go w kolano chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Tak? – zapytał zmieszany brunet i usiadł prosto, patrząc na niego z zaciekawieniem.
- Tak jak powiedziałem wcześniej, przyszedłem porozmawiać o kilku zasadach, które pozwolą nam dobrze żyć – zaczął z uśmiechem i zauważył, że chłopak przysłuchuje mu się uważnie – na początek chciałem powiedzieć, że nie liczę na to, że się zaprzyjaźnimy, ale musimy się chociażby tolerować, wtedy wszystko będzie ok.
- Dobrze – przytaknął Harry, ale na jego czole pojawiła się jakaś zmarszczka, tak jakby chłopak denerwował się czymś.
- Świetnie, kolejna rzecz, a więc nie chcę żebyś czuł się przy mnie nieswojo, ale domyślam się, że na początku tak będzie, mimo wszystko musisz wiedzieć, że będę przez cały czas obok ciebie i tutaj najważniejsza rzecz, mianowicie chcę znać twój dokładny grafik na każdy dzień, muszę wiedzieć, gdzie, kiedy, o której godzinie i po co wychodzisz, jasne?
- To konieczne? – wyjąkał Styles i zaczął wiercić się na swoim miejscu, a Lou zerknął na jego dłonie, które zacisnął mocno w pięści, ale nie skomentował tego w żaden sposób poza uniesieniem brwi.
- Tak, wiem że to niewygodne, ale tak będzie najbezpieczniej dla ciebie, a przecież o to nam chodzi prawda?
- To wszystko?
- Jeszcze jedno, masz zakaz spontanicznego wychodzenia do tłumu fanów, to nie jest bezpieczne, w takich momentach może stać się dużo rzeczy, a ja nie będę miał cię wtedy na oku.
- Nie możesz zabronić mi spotkań z fanami – zaczął obronnie loczek, ale widząc minę Louisa zamknął się szybko.
- Nie zabraniam, po prostu nie będziesz tego robił spontanicznie. Spokojnie Harry będzie tak jak dawniej, tylko przypilnujemy cię lepiej. Gdybyś widział coś niepokojącego to daj mi od razu znać, cokolwiek by się działo. Mam być pierwszą osobą, która się o tym dowie zgoda?
- Tak – mruknął chłopak i odwrócił twarz w stronę okna, ignorując szatyna, który nadal siedział na swoim miejscu i nie ruszył się stamtąd – coś jeszcze?
- Nie, już skończyłem – odparł lekko, a Harry patrzył na niego w szoku.
- To dlaczego tutaj siedzisz? – zapytał i nie pomyślał, jak niegrzecznie to brzmi. Nie chodziło mu o to, ale Paul i inni ludzie z ekipy nie spędzali z nim czasu, kiedy nie musieli, więc był zdziwiony tą sytuacją.
- Przyzwyczajaj się do mojej obecności, posiedzę z tobą i tak nie znam tutaj nikogo, więc przynajmniej możemy się lepiej poznać – wyjaśnił i rozsiadł się wygodniej – twoja ekipa jest całkiem sympatyczna, jesteście chyba jak duża rodzina – mówił patrząc na wokalistę, który patrzył spokojnie przez okno, nie odzywając się ani słowem. Mimo to, Lou nie czuł się ignorowany, sam nie przepadał za zawieraniem nowych znajomości, więc zrozumiał, że Styles może nie mieć ochoty rozmawiać, miał tylko nadzieje, że później będzie bardziej rozmowny, ponieważ Tomlinson był okropną gadułą i siedzenie w ciszy zwyczajnie go męczyło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top