Byliśmy tylko głupiutkimi harcerzami (one shot Edmund x Klara)

     Długo nie mogłem przekonać się do zimy. Zawsze wydawała mi się najgorszą porą roku. Nie było w niej nic zachwycającego; lepka i szarawa breja lepiąca się do nóg, przeraźliwe zimno przeszywające każdy milimetr ciała, kaszel w dusznych tramwajach i warstwy ubrań, od których robi się człowiekowi słabo na samą myśl. Szczególnie, gdy pod puchową kurtkę musi założyć cienki mundur. Bryy.

     Pokochałem Zimę tamtego roku, kiedy rozgadana blondynka zagadała mnie w małym domku na najbardziej zaśnieżonej górce na Podhalu. Pokochałem szron na jej włosach, słowa, które uciekały z ust wraz z obłoczkami powietrza, zgrabiałe dłonie, którymi dotykała moich palców. Zauroczyłem się tym chłodem, jaki rozpędziła, by wlać w moje serce trochę swojego światła. Pokochałem zimę w tym samym momencie, w którym zakochałem się w Klarze Riońskiej. 

      Pomyślałem o tym, wyglądając za okno i obserwując zimowy wieczór, kładący swe ciemne dłonie na dachach warszawskich kamienic. Ściemniało się. Wokół mnie panowała cisza, drżąca i świadoma tego, że mało jej już pozostało. Jakkolwiek absurdalnie to brzmiało, za chwilę miała stąd uciec, wygoniona przez tabun chłopaków, którzy uparli się, że zrobią wieczór kawalerski. Niech to szlag, brałem ślub! Sam nie mogłem w to uwierzyć.

      Poczułem ukłucie w sercu i cofnąłem się od parapetu, wkładając dłonie do kieszeni. Zostało mi kilka, w porywach do kilkunastu lat życia. I ona, wiedząc o tym, powiedziała tak. Trzy litery, jedno słowo, sekunda. Przywołując w pamięci tę chwilę, miałem ochotę uronić łzę. Ale od czasu łąki dmuchawców nie płakałem. Po prostu nie potrafiłem. Za każdym razem, gdy czułem coś delikatnego na skórze, wracało uczucie, gdy dmuchawce trącały moje palce, wiatr mknął po łące, a ja leżałem sam, nie mogąc nawet krzyknąć. 

      Potrząsnąłem głową, czując wibracje telefonu w kieszeni. Wyjąłem go i odblokowałem wyświetlacz, uśmiechając się przy czytaniu wiadomości.

      Klarcia: Tylko nie szalejcie zbytnio, kochanie. Uważaj na siebie. Całuję Cię mocno!!!

     Kochałem ją. Kochałem do szaleństwa i nie sposób wyrazić tego, jak droga mi była. Perspektywa i świadomość tego, że mogłem ją stracić... Nie, nie mogłem o tym myśleć w takim dniu. Kubłem zimnej wody okazał się dzwonek do drzwi i głos Rudolfa, który słyszałem już z klatki schodowej. 

      — Czy to najlepsza impreza naszego życia? — Przyjaciel kopnął w drzwi i wszedł do przedpokoju. — Wbijamy, chłopaki! 

       Popatrzyłem na drużynowego z sentymentem. Głupek wydoroślał od czasu, gdy przekazałem mu sznur, gdy to całe piekło się skończyło. Cieszyłem się, gdy mogłem sprawdzać jego plany pracy, gdy zdobył z chłopakami najwyższe miano wśród drużyn męskich. To utwierdzało mnie w tym, że dobrze wybrałem i mogłem być tylko dumny. Całe Śródziemie było zadowolone z Narnii i jej postępów, działania, więc czy mogłem darzyć przyjaciela innym uczuciem? 

     Po chwili zauważyłem także Feliksa Masse, Janka Laseckiego, Konrada Misieckiego i Witka Piotrowskiego. Nie mogłem uwierzyć w to, że ten idiota ściągnął wszystkich z mojego środowiska, a w dodatku... Przelotne spojrzenie na Jana uświadomiło mi, że coś musiało w nim pęknąć, żeby tu przyjść. I — co najgorsze — nie wiedziałem, czy to dobrze, czy źle. 

     — Edziu, mordo, ile ja cię nie widziałem! — Feliks poklepał mnie po plecach i przytulił szybko. — Stary, jak twój układ oddechowy, bo o rozrodczy się nie martwię, skoro się hajtasz. — Uniósł brwi i roześmiał się. — A teraz na poważnie, jak po operacjach. — Jego głos momentalnie zmienił ton. Widać było po nim, że zmężniał i nabrał ogłady od czasów Płocicza. Pewnych rzeczy po prostu nie można wyrzucić z pamięci. 

     — Raczej obędzie się bez operacji przez najbliższy rok. Może dwa. Nie szalejmy tak z przyszłością. — Zaśmiałem się. — O ile nie będę musiał przebywać z wami wszystkimi w jednym namiocie, będę spokojnie oddychał. Czystym powietrzem — dodałem, na co oni się zaśmiali.

     — Odważne stwierdzenie, jak na warszawiaka — uznał Witek Piotrowski. — Powinieneś się wybrać do naszych sercowskich lasów, to jest dopiero eko sanatorium. — Zachwycił się brat mojej przyjaciółki. — Dobra, panowie, bo muszę obrócić jeszcze na to damskie party, żeby zawieźć ciasto, więc... zróbmy coś szalonego!

     — Uwielbiam szaleć! — Pisnął Rudolf, próbując naśladować głos Anny z Krainy Lodu. Przewróciłem oczyma.

     — A czy nie możemy po prostu pogadać? Wieki was nie widziałem! — wyznałem szczerze. Janek Lasecki uśmiechnął się blado, co uznałem za akceptację mojego pomysłu. — Chcę wiedzieć, co u mojego harcdziecka. — Zerknąłem na Rudolfa. — Największego wariata w ZHP. — Mój wzrok spoczął na Feliksie. — Męskiej wersji mojej psiapsióły. — Witek zaśmiał się krótko. — I mojego autorytetu. — Szturchnąłem łokciem Laseckiego, na co ten zmieszał się wyraźnie. Żałowałem czasem, że po śmierci Idy stracił tego zawadiackiego ducha i swoje poczucie humoru. Nie chciałem, by czuł się źle w naszym towarzystwie, więc starałem się opanować zapędy moich przyjaciół. Przecież mogłem skończyć tak samo jak on. Czy mogłem więc postępować wobec niego inaczej? 

      — Jeśli w swój kawalerski zamierzasz prowadzić kółko dyskusyjne, to nie pytam o noc... — Zanim Feliks zdążył dokończyć, Witek zakrył mu usta dłonią. Konrad omiótł ich obu spojrzeniem troskliwego ojca.

     — Mam pomysł, co możemy zrobić. Tylko potrzebujemy dużo ciepłej herbaty, kurtek, szczególnie ty, Edmund, oraz wytrzymałych pęcherzy. — Szczap zatarł ręce. — Szoł mast goł on, że tak powiem! I ty zostawiasz telefon, młody. — Klepnął mnie w ramię. — Żadna Klara Riońska, a zaraz Miód, nie będzie kontrolować tego wieczoru. 

     — A co powiesz na Samantę? — Feliks wiązał sznurówki, gdy tamten bez ostrzeżenia kopnął go w nogę. — Aua?

      — Samanta to imię, które traktuję jak przekleństwo. A harcerze nie przeklinają. — Uśmiechnął się kpiąco. 

     Gdy moi przyjaciele zakładali kurtki, a woda na herbatę gotowała się w kuchni, spojrzałem ostatni raz na ciemne, granatowe niebo. Było takie samo, jak tamtej nocy...

      Klara z rozpuszczonymi włosami, opadającymi mokrymi kosmykami na ramiona.
Klara o obłąkanym spojrzeniu, którym wodziła po tafli jeziora, mącąc ją bladą jak księżyc dłonią.
Klara w mundurze ze wstążką na pagonie, ciemną od wody.
Klara z kryształowymi łzami na policzkach z porcelany, które pękały pod naporem płaczu.
Klara, która rzuciła ku mnie jedno spojrzenie, wypełnione bezbrzeżnym bólem, po czym opadła w zimną toń. 

      — Nie myśl o tym. — Usłyszałem głos Janka Laseckiego. Wzdrygnąłem się, wytrącony z własnych myśli i zauważyłem, że blondyn stał obok mnie. Jego poważne, pełne cichego cierpienia oczy patrzyły na mnie ze spokojem. — To minęło — dodał.

     — Gdybym wtedy nie przyszedł, Janek, ja... — szeptałem, by pozostała czwórka nie usłyszała. Śmiali się z jakiejś anegdotki Konrada, więc w razie czego mogłem wykręcić się pilnowaniem herbaty. — Gdybym ją stracił... W jej ustach słowo "druh" nigdy tak na mnie nie działało... Czułem ciarki za każdym razem, gdy na mnie patrzyła, zresztą... Wiesz, jak to jest.

     — Wiem — odparł, a w jego głosie o dziwo nie było smutku, a coś, co mogłem nazwać lekkim rozmarzeniem. — Wiesz, jak wspaniale było usłyszeć od niej to głupie "kocham"? Po tylu miesiącach, po tylu błazenadach, tym pieprzonym DPH? To przyćmiewało wszystko. Arsenał, akcję z ojcem, Lednicę. To jedno słowo było warte więcej niż wszystko, co przeżyłem w harcerstwie. Więc doceniaj to, chłopie. — Klepnął mnie w plecy. — No, chodź. To miał być wesoły wieczór, prawda?

      Kiwnąłem głową i przelałem herbatę do termosu. Konrad akurat skończył z kimś rozmawiać przez telefon i wszyscy wyszliśmy na oblaną nocą Pragę. Nie lubiłem szwendać się po dzielnicy o tej godzinie, jednak w towarzystwie przyjaciół czułem się bezpieczniej. Przez moją głowę przefrunęła myśl o Henryku i aż niedobrze mi się zrobiło na myśl o chłopaku, którego ostatni raz widziałem na rozprawie sądowej wieki temu. Nie chciałem nawet myśleć o tym, jak czuł się w więzieniu i jak wpłynęło to na jego psychikę. Wzdrygnąłem się, a Witek Piotrowski popatrzył na mnie z troską. 

     Skierowaliśmy się w stronę portu praskiego i zejścia na plażę przy moście świętokrzyskim. Noc była chłodna, lecz śnieg ustał i nad nami widniało tylko czyste, granatowe niebo. Wpatrywałem się w nie podczas gdy moi towarzysze przechodzili pomiędzy kolejnymi konarami i pniami. Wciągnąłem w płuca powietrze, jednak to warszawskie nijak się miało do leśnego, za którym tak tęskniłem. 

      — Zamierzacie mnie utopić w Wiśle na dwa dni przed ślubem? — zapytałem. Rudolf zaśmiał się krótko i przeskoczył drewniany płotek, który odgradzał las od plaży. — Albo podrzucić jakiejś sekcie?

     — Jesteś blisko — odparł mój były przyboczny, patrząc, jak reszta chłopaków przeskakuje na jego stronę. — No, zamykaj te oczęta, które uwiodłyby pół ZHP i daj rękę. Zaufaj mi. 

     Nie potrafiłem mu nie ufać. Poza momentem nad Sajnem nigdy nie był przeciwko mnie i pamiętałem o tym, ilekroć wpadałem w kłopoty. Dałem się więc prowadzić, czując na sobie wzrok ich wszystkich. Od przodu powiał zimny wiatr i poczułem charakterystyczny zapach wody. W uszach mi zaszumiało i każdy krok wydawał się milowy. Nogi uginały mi się na zmarzniętym piasku i nie umiałem odróżnić go od śniegu. Po chwili poczułem, że kilka par rąk podnosi mnie w górę i poczułem się szalenie nieswojo, nie mogąc oprzeć na niczym nóg. 

     — No, to... na trzy, cztery do Wisły? — Usłyszałem głos Feliksa i momentalnie spiąłem całe ciało. Przyjaciel zaśmiał się. — Spokojnie, Edziu, aż tyle siły nie mam, ty gruba dupo. 

    Postawili mnie na czymś, co lekko się chwiało i dopiero wtedy otworzyłem oczy. W ciemności dostrzegłem lewą stronę miasta, rozświetloną świątecznymi iluminacjami. Wszystkie zdawały się przeglądać w wodzie, próżne i piękne. Westchnąłem cicho, gdy zauważyłem, że staliśmy na łodzi, kołyszącej się spokojnie na wodzie. 

     — C-co to jest? — zapytałem, zdziwiony.

     — Żaglówka moich znajomych. Normalnie przewożą wycieczki dzieciaków, ale tej nocy, patrz, jaka niespodzianka, żaden dzieciak nie chciał pływać po Wiśle. — Konrad oparł się o odsłonięty kokpit i poklepał go z zachwytem. — Grat z niej, ale dzisiaj nam trochę posłuży. No, panowie, zapraszam na rejs. 

     Chciało mi się śmiać i jednocześnie dziękować im wszystkim. Usiedliśmy na pokładzie i wyjęliśmy z kokpitu koce, wymieniając się termosem z herbatą. Oparłem się o kadłub i patrzyłem na oddalający się praski brzeg. Wiatr przyjemnie smagał moje policzki i nie odczuwałem w tamtym momencie takiego zimna, jak powinienem. Rozkoszowałem się tą nocą i obecnością przyjaciół. Gdyby tak mogło być zawsze... 

     Cała historia miłości do Klary wydawała się malować na niebie. Gwiazdy łączyły się ze sobą, a ja wędrowałem po nich wzrokiem. Końcówka stycznia, schronisko w górach — tak dobrze to pamiętałem. Rozmowy w sali z fortepianem, jej słodki głos, ciepłe dłonie i piżamkę - owcę. Potem cisza, najgorsza w moim życiu. Gustaw Rioński. Zebrania przed obozem, na których jej nie było i czarna wstążka. Obóz, pierwsze dni, kiedy traciłem nadzieję i potem ona, oparta o proporzec, druhna ze wstążką na ramieniu. Pocałunek w czoło po wieczornej modlitwie, wypad do sklepu, rajdy, na których tęskniłem za nią jak oszalały. I ta okropna noc, podczas której zwątpiłem we wszystkie swoje ideały. Noc, podczas której zrozumiałem, że harcerze jednak kłamią. Jej zziębnięte dłonie i mokry mundur, cichy płacz i słowa, które starałem się zrozumieć. Mój sznur w jej dłoniach, łzy, które zostały na moich dłoniach jak tatuaże. Łąka dmuchawców i ból, który tylko ona dostrzegła. Jej dłonie na moich policzkach i ciemność. Tak samo głęboka jak ta nade mną.

     — O czym myślisz? — zapytał Janek, siadając obok mnie. Lubiłem z nim rozmawiać i brakowało mi jego obecności, gdy to wszystko się działo. Może wtedy postąpiłbym całkiem inaczej? 

     — O Klarze. Wydaje mi się to wszystko tak nieprawdopodobne. To, wiesz, że jednak tu jest. Gdy ją poznałem miałem wrażenie, że cały Wszechświat jest przeciwko nam. — Oparłem dłonie na podkulonych kolanach.

     — Czasami Wszechświat nie ma nic do gadania — odparł z uśmiechem, tak łagodnym, że poczułem się lepiej. — A czasami drze się jak przekupka na bazarze i nijak go przekrzyczysz. — Popatrzył na rozświetloną stronę Warszawy i przez jego oczy przemknęła melancholia. — Nijak nie przekrzyczysz burzy... — dodał, lecz chyba już tylko sam do siebie. — Cieszę się, że będę na tym ślubie — powiedział po chwili. Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem, lecz nic nie powiedziałem. — Myślę, że Ida też by się bardzo cieszyła. Lubiła cię, więc ja chyba też muszę. — Wymierzył mi kuksańca i roześmiał się krótko. Nie miałem mu tego za złe. — Ta twoja Klara... dbaj o nią, stary, bo nikt wspanialszy nie mógł ci się przytrafić. 

     — Come on, smutasy! — Rudolf usiadł obok nas. — Zobaczcie, jak tu jest pięknie. Takich widoków nie ma nawet Andrzej Duda! — Oparł głowę na rękach z tyłu i znieruchomiał w pozycji półleżącej. — No, kawaler, co nam powiesz w ostatnie kawalerskie chwile? — zwrócił się do mnie. Zaśmiałem się.

      — Że chyba powoli zamieniam się w dziada. W mundurze już widać mi nadgarstki. — Popatrzyłem na swoje ręce.

      — Nie kuś, nie kuś, dziewczyny lecą na dłonie. — Pogroził mi Konrad. — Nie słuchaj, młody. — Zasłonił uszy Witkowi. Piotrowski odepchnął go z radością, przysiadając się do nas.

      — To, że hajtasz się za rok z Justynką, wcale nie znaczy, że możesz robić za mojego ojca, dziadzie. — Przewrócił oczyma. — Ej, Edi, a co z, no, wiesz... Ile...

     — Ile mi zostało? — przerwałem mu. — Cholera wie, jakieś kilka, może kilkanaście lat. Ale czy to ważne? Im więcej kawałków płuca będę tracił, tym mocniej będę ją kochać, by cała moja miłość z nią została, gdy mi zabraknie oddechu. — Ostatnie słowa wymówiłem z trudem, jednak nie dałem po sobie poznać, jak mnie zmartwiły. — A zresztą, nie myślmy o tym. To wszystko to tylko płatki śniegu. Przyjdzie pierwsze słońce i cały mróz pójdzie się rypać. 

     Długo patrzyliśmy w niebo tamtej nocy. I z każdą kolejną minutą zdawałem sobie sprawę z tego, że wszystkie gwiazdy, jakich wypatrywali uczeni, ja miałem już na ziemi.

***

      Nadszedł ten jeden, jedyny ciepły styczniowy wieczór. Stałem przed lustrem i patrzyłem na swoje odbicie, próbując odszukać w nim tamtego przestraszonego drużynowego znad Sajna. Nie znalazłem. Łucja siedziała na krześle obok i z namaszczeniem głaskała spranego, wypłowiałego fioletowego Hefalumpa, jakby był puszystym kotem na kolanach wielkiej damy. Jej szare oczy utkwione były gdzieś w przestrzeni, jednak w głębi serca wiedziałem, że widzi coś, czego nie dostrzegam.

     — Zawiązałeś muszkę? — zapytała. Jej piskliwy głosik zmienił się przez te trzy lata; spoważniał i obniżył się o ton. — I zawinąłeś makiety?

     — Mankiety. — Potargałem ją po ciemnych włosach, na co ona objęła mnie rączkami i przytuliła się do mnie mocno. — I muszka zawiązana jak ta lala!

    — Edzik, czy Klara cię nam zabierze? — zapytała z rozbrajającą szczerością. — Czy już nigdy nie przyjdziesz do mnie i taty? — Uniosła głowę, a ja popatrzyłem na jej bladą twarz.

     — Och, głupolu. — Wziąłem ją na ręce, całkowicie ignorując fakt, że gniotłem tym samym garnitur. — Będziesz honorowym gościem na każdym weekendowym obiedzie, jasne? — Chwyciłem jej rączkę i ścisnąłem lekko. — I będę do was przychodził tak często, jak studia i Klara mi pozwolą, jasne? — Pocałowałem ją w czoło. — No, moja królowo Narnii, przysięgam ci. 

     — Oby Klara robiła dobre obiady, bo nie przyjdę. — Uwiesiła się mi na szyi. Łzy zakręciły mi się w oczach, jednak nic nie powiedziałem; po prostu wyszedłem z nią na rękach w kierunku samochodu. Tata czekał na nas przy drzwiach i ze śmiechem odebrał Łucję z moich ramion. 

     — Już czas, synu — powiedział, po czym przytulił mnie mocno. Zamknąłem oczy, opierając głowę na jego piersi i kaszlnąłem. Już czas. 

     W drodze do kościoła Łucja cały czas nawijała o tym, co zje na weselu i z kim zatańczy do której piosenki. Zaznaczyła także, że mam puścić harcsenkę i przyprowadzić jej swojego najładniejszego kolegę z harcerstwa. Powstrzymałem się od śmiechu, gdy wniosła to żądanie. 

     Przed katedrą zebrała się już masa ludzi. Cała Narnia stała w idealnym umundurowaniu, a Ekilore śpiewało coś przy ogrodzeniu. Dostrzegłem Feliksa z Amandą, Laurę Kamińską i Janka Laseckiego, Justynę z Witkiem i Konradem, a także Rudolfa rozmawiającego z jakąś dziewczyną. Jej sylwetka i włosy wydawały mi się znajome, jednak nie zagłębiałem się w to, kim jest. Poprawiłem garnitur i wyszedłem z samochodu, witając się z komendantem chorągwi i kilkoma znajomymi, którzy stali najbliżej. W tłumie dostrzegłem także matkę; rozglądała się z zaciekawieniem po twarzach zebranych, lecz na jej twarzy malowała się niepewność. Przygryzłem wargi.

     — Przepraszam, pan też na ślub? — Usłyszałem za sobą ten cudowny głos. Z bijącym sercem odwróciłem się, lecz w tym samym momencie zakryła mi dłonią oczy i zaśmiała się. — O, nie, nie, nie zobaczysz panny młodej! 

     — A mogę chociaż pocałować? — zapytałem, na co ona się roześmiała i po chwili poczułem muśnięcie na wargach. — Oho, bo ludzie zobaczą. 

     — Niech patrzą! — Znów śmiech. Dziękowałem Bogu za każdy jej wybuch radości i serce mi drżało, gdy czułem jej usta na swoich. — Przecież ostatni raz całuję kawalera!

     Nim zdążyłem odpowiedzieć, odsunęła rękę i ujrzałem jej piękną postać. Stała przede mną rozpromieniona dziewczyna w białej sukni z delikatnymi, żółtymi kwiatami na rękawach. Na jej włosach tkwił wianek z maleńkich słoneczników z długim welonem, a oczy spoglądały na mnie z radością. Długa do ziemi suknia niemal tonęła w śniegu i zdawała się wydobywać z niego. Westchnąłem cicho na ten widok, nie mogąc opanować wzruszenia.

      — Jesteś piękna, kochanie — powiedziałem cicho, na co ona się zarumieniła. Zawsze rumieniła się, gdy słyszała komplement. Jej owiane chłodem policzki zamieniły się w pąki róż. 

     — Tak się cieszę, Edziu... — szepnęła, po czym uniosła dłoń i dotknęła kieszeni na marynarce. — Zanim tam wejdziemy i będzie tak poważnie i dorosło... — Zobaczyłem wisiorek ze słonecznikiem. Ten sam, który podarowała mi trzy lata temu. — Ślubuję ci, że będę czuwać. Już tutaj. Już teraz. — Włożyła go do kieszeni i poklepała miejsce na moim sercu. — Mój dzielny harcerzu z ZHR-u. 

      — A mówili, że brzydko jest przysięgać, harcereczko z ZHP-u. — Wyjąłem z tego samego miejsca naszyjnik ze śnieżynką i położyłem na swej dłoni. — Dasz wiarę, że to wszystko przez największą dziurę w górach, do której nikt nie jeździ? — Stanąłem za nią i zapiąłem jej biżuterię na szyi. Uśmiechnęła się przelotnie. 

      — Nikt oprócz miłości mojego życia — odparła z rozmarzeniem, całując mnie po raz ostatni. — Niech mi cię tam żadna mężatka nie zabierze, Miód. — Ścisnęła moją dłoń. 

     Po chwili weszliśmy do katedry wśród dźwięków organów i gitar naszych podopiecznych. Obie drużyny stanęły na baczność i przeszliśmy pomiędzy nimi, zupełnie tak, jakbyś znów stali na apelu...

***

     — Ja, Edmund, biorę ciebie, Klaro, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci. — Z chwilą gdy mówiłem, w oczach Klary zaszkliły się łzy. Pociągnęła nosem i ścisnęła moją dłoń pod stułą. 

     — Ja, Klara, biorę sobie ciebie, Edmundzie, za męża i ślubuję ci miłości, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci... — Mówiła, nie spuszczając ze mnie wzroku. Gdybym miłość miała barwę, opisałbym ją kolorem jej oczu w tamtym momencie. 

      Ekilore, Narnia, baczność! — Głos Justyny rozległ się w kościele. Echo dobiło się od kolorowych witraży i zakręciło przy ołtarzu. Ksiądz podniósł stułę znad naszych rąk i podał obrączki, a ja rzuciłem spojrzenie ku przyjaciółce. Stała na czele dwuszeregu drużyn i wyglądała tak, jakby jej własne dziecko stało właśnie na swoim ślubie. Uśmiechnęła się i zmrużyła przy tym oczy, co miało wyrażać absolutne szczęście. Gdybym mógł, poszedłbym ją uściskać w tamtym momencie. 

     — Klaro, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. — Ująłem delikatnie jej dłoń i wsunąłem na palec obrączkę; poczułem, że dziewczyna drży, więc posłałem jej krzepiące spojrzenie. Odetchnęła powoli, a ja pochyliłem się i ucałowałem obie jej dłonie. 

     Gdy powtarzała te same słowa z moim imieniem, czułem zalewającą mnie falę ciepła. Odkąd się poznaliśmy, chyba nigdy nie czułem czegoś podobnego i nigdy jeszcze nie była mi tak droga, jak w tamtym momencie. Miałem ochotę wziąć ją w ramiona i ucałować, pozostać w tym uścisku aż do końca świata i za każdym razem, gdy otworzę oczy, widzieć tylko ją. Widzieć tylko moje uratowane słońce. 

 ***

     — Czy to czas na toast za parę młodą? — Rudolf uniósł kieliszek w górę, choć wcale nie było tam alkoholu.

     — Myślę, że to czas na głupie przemowy! — Justyna stanęła obok niego. — Edzik, pingwinku, nie myślałam, że zaobrączkujesz się szybciej niż ja, ale skoro tak się stało, to wypada przypomnieć jakiś żenujący moment z twojego życia. Także... wiedzą państwo, że Edmund Miód spędził całe trzy i pół warty w magazynie zgrupowania, jedząc ze mną wafle z czokusiem i dżemem? Tak, drodzy państwo, czokusiem i dżemem, za to powinno się siedzieć. No, ale skoro tam byłam, to siedzielibyśmy razem. Klara, kochanie, pilnuj waszej lodówki i uważaj na mojego ZHR-owskiego brata, co by mu zdrowie szybko nie siadło i — przeszła na poważniejszy ton. — żeby jednak troszkę tu z nami pobył. — Podeszła do mnie i przytuliła mnie mocno. — Nie odchodź, Edziu. — Zacisnęła mocno usta, po czym raz jeszcze mnie uściskała. 

      — Myślę, że to też czas na wyjaśnienia. — Gdy do moich uszu dobiegł ten głos, poczułem się słabo. Powoli odwróciliśmy się z Klarą w stronę mówcy i zobaczyliśmy Samantę Legowską, stojącą pośród naszych gości. Ubrana w długą, zieloną sukienkę stała obok Rudolfa, który uporczywie unikał mojego spojrzenia. Słonecznik na piersi zaczął mnie palić. — I na dobre słowa, których zabrakło z mojej strony. — Klara złapała mnie za rękę, a ja przytrzymałem ją spokojnie. — Życzę wam tego, czego zabrakło nad Sajnem. Życzę spokojnych nocy i żeby te dzieciaki zawsze były waszą dumą. Wiem, że są. — Wskazała na nasze drużyny. — Miód, wybacz mi, że tak strasznie cię skrzywdziłam. I, Klaro... — zawahała się. — Przepraszam, że doprowadziłam do tego wszystkiego. Minęło tyle lat, a ja wciąż... — Przygryzła usta i pociągnęła nosem. Szczap pogładził ją po ramieniu. — Po prostu bądźcie szczęśliwi. — Skończyła i schowała twarz w dłoniach. Klara zrobiła krok w przód, jednak stanęła za moment, niepewna tego, co uczynić. Powstrzymałem ją ruchem dłoni i dałem znak wodzirejowi, by zaczął zabawę.

     Przybycie Samanty bardzo mnie zdziwiło, jednak nie oponowałem. Skrzywdziła Klarę, to prawda. Była okrutna i bez skrupułów owinęła ją sobie wokół palca. Pchana przez swoją chorą ambicję, poraniła ludzi wokół siebie. W tamtym momencie było mi jej tylko i wyłącznie żal i gdybym mógł, wymazałbym z pamięci każde jej złe słowo. W dodatku Rudolf... dawno nie widziałem go tak szczęśliwego na czyjś widok. Pomyślałem wtedy, że kochał ją strasznie naiwnie, ale może właśnie ta naiwność trzymała go przez lata, gdy odeszła, gdy leczyła się ze swoich błędów i ran. Zerknąłem na Klarę, która smutno wodziła wzrokiem za przyjaciółką, odchodzącą w kierunku drzwi. Wiedziałem, że gdzieś w duszy chciała podejść do niej i ją przytulić, jednak nie mogła. Delikatnie dotknąłem jej dłoni.

       — Moi kochani, rozgrzejmy to wesele i zobaczmy, jak nasza młoda para poradzi sobie z pierwszym tańcem! — Głos mężczyzny rozniósł się po sali. Z głośników popłynęły dźwięki "Nieba z moich stron". Ukłoniłem się przed Klarą i ująłem jej drobne dłonie w swoje, po czym podążyliśmy na parkiet, odprowadzani spojrzeniami rodzin i przyjaciół. 

     — Pamiętasz nasz taniec w schronisku? — szepnęła, gdy Saweryn Krajewski wyśpiewywał zwrotkę. Kiwnąłem głową i pochyliłem się ku niej. — Byłeś wtedy straszną łamagą. — Zaśmiała się. Ciepło jej dłoni sprawiało, że zapominałem o tym, że za oknem panuje Zima. 

    Więc zabierz mnie do tamtych miejsc, gdzie pędził czas w rytm naszych serc...

     — Chyba się troszkę poprawiłem, co? — Uśmiechnąłem się, tuląc ją do siebie. To było tak głupie, lecz nie mogłem nacieszyć się jej obecnością. 

    — Troszkę bardzo. Och, nie marzyłam nawet o takim dniu — mówiła. — Edziu... — Nim zdążyła dokończyć, obróciłem ją w tańcu i znów przyciągnąłem do siebie. — Byliśmy tylko głupiutkimi harcerzami...

     — A czy dalej nie jesteśmy? — Czułem jej delikatne perfumy, których tak brakowało mi w długie, wiosenne miesiące tamtego roku. — Mam szczerą wolę myśleć, że tak właśnie jest. — Stanąłem przed nią na zakończenie i ukłoniłem się nisko. Rozległy się brawa i usłyszałem wzruszenie płacz jej mamy, jednak ważne były tylko te oczy, w których widziałem łąkę pełną słoneczników. Ująłem jej dłoń i przytrzymałem w swojej, a ona dygnęła i ucałowała nasze złączone palce.

      Jest w dłoni mej miejsce na Twą małą dłoń. Jak zamknąć mam nasze życie w klatce rąk?
Jest w myślach mych miejsce wspomnień, które znasz, bo często tak gościsz w nich, często tak...

***

     W sali było gwarno i wesoło, jednak my wyszliśmy na chwilę na mróz, by ochłonąć po kolejnych tańcach. Staliśmy w ośnieżonej altanie i patrzyliśmy ma południe, tam, gdzie znajdowało się Cichanie, ta mała, niepozorna miejscowość, w której zostawiliśmy serca i nieprzeżyte pocałunki. Klara przytuliła się do mnie delikatnie, drżąc z zimna i chwyciła mą dłoń, przyglądając się obrączce. Otuliłem ją marynarką, nie zważając na to, że nie powinienem się wyziębiać, bo wtedy oskrzela się kruczyły i gorzej mi się oddychało. Popatrzyła na mnie z troską i oparła głowę o moje ramię.

      — Pamiętam, jak powiedziałam, że cię kocham — szepnęła wraz ze świstem wiatru. — To było w tym szpitalu. Sierpień. Było tak ciepło, pamiętasz? Gasnąłeś wtedy na moich oczach, a ja tak boję się ciemności, kochanie. — Gdy wymówiła to słowo, poczułem ciarki na plecach. — Teraz też jest ciemno. Ale jesteś tu. I... — Popatrzyła na mnie, kładąc dłoń na moim policzku. Jej chłodne palce zdawały mi się być pełne ciepła. — I znów mogę powiedzieć, że cię kocham. To tak wyświechtane słowo, tak rzucane na wiatr, a jednak... — Spuściła głowę. — Chyba lubię czasem wziąć coś z tego wiatru. — Uśmiech wkradł się jej na usta. Pochyliłem się i pocałowałem jej zimne wargi, smakują po kolei każdy ich milimetr. Delikatnie zbierałem z jej ust płatki śniegu, jak wspomnienia, które razem przeżyliśmy. Nie drżała już, tak jak wtedy, w schronisku, gdy przyjechałem tam jako hufcowy; cała słodycz, jaką w sobie miała zdawała się wylec ku jej ustom na ten jeden moment. Przylgnęła do mnie, a jej biała sukienka zastąpiła śnieg. 

      — Kocham cię — powiedziałem, opierając swoje czoło o jej. — I, patrz, mogę to powiedzieć bez tych wszystkich aparatur z tlenem, czy Bóg wie czym. — Położyła głowę na mojej piersi i wtuliła się we mnie mocno. Nakreśliłem znak krzyża na jej czole, po czym uśmiechnął się lekko. — Pamiętasz? To taka nasza tradycja. 

     — Jesteś niemożliwy. — Zaśmiała się, całując mnie raz jeszcze. To za te wszystkie nieudane pocałunki. — Zaraz będziesz robił mi makijaż, jak zmażesz cały fluid. — Odepchnęła mnie lekko, przytrzymując jednak za rękaw. — To, co? Jeszcze jeden taniec, druhu? 

      — O ile druhny kochaś pozwoli. — Puściłem jej oczko i poprawiłem wianek, który spadał jej z włosów. — Przecież to zaszczyt tańczyć z Klarą Miód. — Ostatnie słowo wymówiłem długo i słodko, a ona tylko posłała mi kolejny uśmiech. 

      — Chciałabym, żeby każdy mógł przeżyć to, co ja dzisiaj. — Westchnęła, gdy powoli szliśmy do sali. — Oczywiście nie z tobą, ma się rozumieć. Ty jesteś tylko mój. — Przymknęła oczy i pozwoliła na kolejny pocałunek. 

      Poczułem ukłucie w klatce piersiowej, jednak nic nie powiedziałem. Podążyłem za nią i weszliśmy znów na rozświetloną salę. Goście zajęli parkiet, tańcząc do przebojów ABBY; część dzieciaków siedziała przy stołach, inne biegały pomiędzy nimi. Nasze drużyny przebrały się w wygodniejsze ubrania i rozmawiały pomiędzy sobą. Justyna i Konrad tańczyli na środku, porywając co rusz jakieś przypadkowe osoby z kręgu. 

     — Znacie ewri najt? — krzyknęła moja przyjaciółka i pociągnęła narzeczonego w stronę wodzireja. — Kondziu, no, pozwól mi. Edmund! Edmund Miód, prawda, że chcesz piosenkę z dedykacją ode mnie? — Popatrzyła w moją stronę. Stłumiłem ból, który powoli rozprzestrzeniał się po moim ciele i wymusiłem uśmiech. 

      — Od Mandaryny bym nie chciał, ale od ciebie to poproszę w zestawie z układem tanecznym! — Zaśmiałem się, gdy pociągnęła mnie pod scenę i wcisnęła mikrofon do ręki.

     — Prosimy teraz schować telefony, kamery i wykrywacze żenady! Klaro, jako że wyszłaś już za tego pingwinka, musisz poznać je ukryte talenty. Panie DJ! Prosimy o podkładzik! — krzyknęła i aż pisnęła z uciechy. Przewróciłem oczyma, jednak dałem się jej wciągnąć we wspólne śpiewanie. Wolałem, że zaproponowała to, niż remix Błogosławionych miłosiernych. 

     Klara stała w towarzystwie przybocznych i klaskała z radością, kiwając się w rytm muzyki. Każda głupota z Justyną i kompromitacja przy teściach była warta tej jednej sekundy, kiedy przez podkład przebił się jej śmiech. Mój ojciec tłumaczył właśnie Łucji, co robi jej starszy brat, a ta wyrwała mu się z rąk i podbiegła do sceny, próbując usiąść przy DJ-u. Podniosłem ją i podsadziłem do wodzireja, zaś sam dołączyłem do Justyny, która już wkręciła się w zwrotkę. Tak bardzo brakowało mi w tamtym momencie Idy; jej czystego, pięknego głosu, który nawet przy disco polo brzmiał dobrze. Janek Lasecki musiał poczuć to samo, bo wyszedł z sali i dostrzegłem tylko jego drżącą sylwetkę za oknem. Nie wiedziałem, czy płacze, czy trzęsie się z zimna. 

     Po chwili Rudolf, Feliks i Konrad dołączyli do nas, a Witek porwał Laurę i przyboczne Klary to tańca. Dzieciaki zaśmiewały się z nas do rozpuku, a Klara wzięła od wodzireja dodatkowy mikrofon i zaśpiewała z nami refren. Śmialiśmy się wszyscy, czując się przy tym tak dobrze. Tak, jak zawsze powinno być. 

      O północy poczułem się znacznie gorzej i ledwo stałem na nogach. W sali nagle zrobiło mi się szalenie duszno i obraz powoli zaczął się rozmazywać. Oparłem się na chwilę o jeden z filarów, gdy wszystkie światła w sali zgasły. Zdezorientowany, chciałem podejść do sterówki prowadzących, jednak tuż przede mną błysnął zimny ogień. W jego świetle ujrzałem twarz Klary; pogodną i pełną dobroci. W tym samym momencie z głośników popłynęły dźwięki "Pieśni pożegnalnej"; łzy stanęły mi w oczach.

      — Przy innym ogniu. — Popatrzyła na iskierki. — W inną noc. — Uniosła oczy do góry. — Do zobaczenia... Znów. — Uniosła się na palcach i cmoknęła mnie w policzek. Feliks podbiegł do nas i podał mi światełko. Zaraz potem cała sala wypełniła się nimi, idealnie zgrywając się z melodią. Serce drżało mi od emocji, a płuca zdawały się ściskać coraz bardziej. Przełknąłem ślinę i nadaremnie próbowałem powstrzymać łzy, które spływały mi po policzkach. — To za tą noc, kiedy mnie nie było. Widzisz, wyglądają jak roziskrzone dmuchawce. — Spojrzała znów na światło w swej dłoni, a za nią rozległ się chór głosów, śpiewających refren.

       Kto raz przyjaźni poznał moc, nie będzie trwonił słów... 

     — Klara, ja... — Zatopiłem się w jej oczach. Ból wzmagał się coraz bardziej, czułem każdy milimetr powietrza, który dostawał się i uciekał z mojego ciała. 

      — Wszystko dobrze, kochanie? — zapytała z lękiem. Musiałem być widocznie bardzo blady, bo przyłożyła dłoń do mojego policzka, a następnie czoła. Przytrzymałem jej dłoń i dopiero wtedy poczułem chłód własnych palców, kontrastujący z ciepłem jej skóry. — Może chcesz usiąść?

     — Już dobrze. — Przejechałem kciukiem po jej zgiętych palcach. — To tylko chwilowe. — Rozejrzałem się po gościach i uspokoiłem ich uśmiechem. — Kochani przyjaciele, ten utwór jest właśnie dla was! — powiedziałem, na co odpowiedziały mi brawa i pociąganie nosem harcerek. Nie tylko one się wzruszyły. 

      Gdy potem oglądałem tę chwilę na płytach z wesela, czułem na skórze ciepło palców Klary, a przed oczyma miałem iskierki ze wszystkich ognisk, jakie dane mi było przeżyć. 

      Na to największe, najpiękniejsze ognisko patrzyłem już z góry, otoczony gwiazdami — iskrami, które uleciały i zasiadły na niebie. Wsłuchiwałem się w tak dobrze znaną mi piosenkę i ilekroć dochodziła swymi dźwiękami do refrenu, pomiędzy konstelacjami wyrastał słonecznik. Zimny, jak cały wszechświat. Piękny, jak każda z gwiazd. Mój słoneczny mróz


¸,ø¤º°'°º¤ø,¸ 

Ten rozdział dedykuję mojej ukochanej Justysi Iustum_Et_Virtuswirtuozeria, bo obiecałam jej, że napiszę tego shota.

28 listopada mijają moje 3 lata na wattpadzie. Trzy lata, podczas których tak wiele się stało. Między innymi "stał się" Słoneczny Mróz. Mimo wszystkich wad i niedociągnięć, kocham to opowiadanie. Kocham chwile, gdy mogłam dać Wam kawałek mojej harcerskiej duszy. NIe ma słów, które to wyrażą.

Do napisania tego zainspirowała mnie wiecznyspokoj, która napisała piosenkę do SM. Miałam plan ją nagrać, ale nie wyrobiłam się, także jeśli jeszcze jesteście chętni na troszkę śpiewanka z ukulele, wstawię ją tu oddzielnie.

Kończąc to, mam łzy w oczach i ręce mi drżą. Harcromanse były jednym z najlepszych rozdziałów mojej historii na Wattpadzie. Gdy dziś widzę, że dalej wzruszają Was odcienie liści, czy też zaglądacie do SM, serce rozpada mi się na kawałki z radości i tęsknoty. Dziękuję za poświęcony mi czas. Dziękuję za to, że zawsze byliście przy mnie, że zawsze jesteście. Dziękuję za każde spotkanie, za opinie. Pozdrawiam druhów Adama i Oskara, już dobrze wiedzą za co. Kocham Was wszystkich. Kocham i dziękuję. Więcej nie mogę napisać, bo już łzy mi ciekną. Tak straszliwie tęsknię. Tak mi brakuje moich harcerzy :c

Piosenka na pierwszy taniec moich skarbów to jednocześnie pierwszy taniec moich rodziców. Oni także byli harcerzami. Choć nie czytają tego, to im szczególnie dedykuję właśnie tę scenę.

Zapraszam Was jedynie do "nie całuj się pod kapliczką", bo spotykamy tam Laurę Kamińską i mamy jednego byłego harcerza, który jest moim słoneczkiem. To moja powieść na HR (które zamykam na wiosnę, aw), więc będzie mi miło, jeśli zajrzycie. 

na zawsze Wasza
druhna Awri



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top