6. W mundurze się nie leży

     Szósty dzień zimowiska. Od rana staliśmy ze Szczapem w kuchni, robiąc różne przysmaki i próbując ogarnąć, jak działają babeczki z pudełka. Rudi uznał, że przepis to jakieś hieroglify i nawet jego studia historyczne są na nic, a ja zacząłem przypuszczać, że jeśli nasi harcerze zjedzą choć jedną taką „babeczkę", to wiedza z wykładu o chorobach żołądkowych bardzo mi się przyda.

      Bawiliśmy się właśnie z robieniem lukru, gdy do kuchni weszła Samanta ze słoiczkiem opisanym jako pigwa i Klara w piżamie – owcy. Uśmiechnęły się do nas. Zauważyłem, że oczy blondynki były nieco podkrążone. Wsypałem do swojego kubka sproszkowane leki i wypiłem go jednym haustem.

      — Dzień doberek! — Riońska usiadła na stole i przeciągnęła się. — Jak się druhom spało?

      — Po kadrowemu. Krótko, niewygodnie, ale z miłością. — Wlałem trochę wody i kręcąc kubkiem, wymieszałem z nią resztki proszku. Kaszlnąłem. Rudolf podał Samancie jedną z babek.

      — Mmm, czy to na wieczór? — Legowska pocałowała go w policzek i ugryzła kawałek ciastka. — O, fu, czy wyście nie dodali cukru?

      — Edmund... — Rudolf popatrzył na mnie zawiedziony.

      — Robię to dla twojego dobra. Harcerz nie ulega nałogom. — Zamachałem mu przed twarzą torebką cukru i podałem ją Klarze. Blondynka roześmiała się i pokazała przybocznemu język.

      — Ulega za to blond ZHP-ówkom. — Rzucił przyboczny, przewracając oczami. — Jak mogłeś... A ja ci ufałem... — Położył dłoń na klatce piersiowej i udał, że mdleje. Podałem Riońskiej łyżeczkę, by posłodziła sobie swoją kawę. Podziękowała mi uśmiechem, jaki zapisałem w swojej pamięci na następne, długie miesiące. Zapisałem anioła, który pił kawę przy stadku białych owiec. Anioł z czarną kawą...

      — Uwolniłyście się od pana Patrola – Patola? — Szczap zaparzył sobie jakąś owocową herbatę. Był maniakiem herbat i zabierał je na każdy wyjazd. Wypijaliśmy po pięć dziennie i mieszaliśmy je ze sobą.

      — Śpi jak zabity! — Zachichotała Klara. — Strasznie się ciskał wczoraj o to, że mamy mieć razem śpiewanki. — Spojrzała na mnie. Pokazywałem właśnie Rudolfowi, że nie dostanie więcej cukru.

      — Na szczęście nie ma nic do gadania. — Samanta przybiła sobie z nią piątkę. — Nasz rodzynek musi się zgodzić ze swoimi paniami, prawda dżentelmeni? Tak jest w savoir-vivre! — Potargała Riońską po włosach. Blondynka pisnęła i roześmiała się. — O, matko! — Spojrzała na zegarek. — My uciekamy na śniadanko i wędrówkę, widzimy się wieczorkiem! — Posłała całusa Szczapowi i wybiegła z kubkiem wypełnionym herbatą i pigwą. Klara obróciła się kilka razy i spojrzała w moim kierunku. Jej jasne włosy opadły na ramiona.

      — Miłego babeczkowania! — Założyła kaptur i pobiegła za Samantą. Powiodłem za nią maślanymi oczyma. Miałem ochotę uśmiechać się jak głupi. Rudolf pokręcił ze śmiechem głową.

      — Ja wiem, że ci z dziewczynami idzie tak, jak mi z tymi babkami, ale matko narnijska, stary, weź, nie bądź plumcia. Dziś wieczorem chcę widzieć, jak dedykujesz piosenkę Klarze Riońskiej, a Henryk Patrolski staje się bardziej zielony niż jego sznur i koniec. Ko-niec. — Wypił swoją owocówkę i skrzywił się. — Dobra, możesz jeszcze oddać mi cukier.

     — Ty już jesteś zielony. — Poklepałem go po ramieniu. — Ale tylko w serduszku, co?

***

      Nastał długo wyczekiwany przez nas wieczór. Sala z pianinem przystrojona była łańcuchami, które chłopcy robili przez pół dnia. Fresnia wykonała także tarczę króla Piotra, którą powiesiliśmy pod kulą disco. Pod oknami stał stół z tym, co udało nam się z Rudolfem przyrządzić do czasu ciszy poobiedniej. Babeczki wyglądały zjadliwie, więc i je tam postawiliśmy, dekorując tak, by wyglądały, jak reniferki. Anastazja i Ula z Ekilore przyniosły ciasteczka w kształcie słoneczników, które ich zastępy piekły po naszych wyczynach w kuchni. Oktawia Lis, zastępowa Fortuny zajęła się robieniem różnokolorowych herbat z pomocą Huberta. Cieszyło mnie, że drużyny współpracowały ze sobą. Nawet Henryk wysilił się i przyszedł, by obok naszej tarczy zawiesić wielkiego słonecznika z kotwicą Polski Walczącej pośrodku. Dowiedziałem się przez to, że patronką ZHP-owskiej drużyny była Krystyna Krahelska, słonecznik walczącej Warszawy. Pomyślałem, że spodobałoby się to Justynie. I Idze.

      — Wyglądam jak James Bond, brakuje mi tylko chiquitty. — Rudolf związał sobie kolorową muszkę. — Kurde, jak to się zakłada? — Roześmiał się. Samanta podeszła do niego i poprawiła mu kołnierz. — No i mam chiquittę. — Wziął ją pod rękę. — I muszkę!

      Przejechałem dłonią po fortepianie i uśmiechnąłem się. Klara, siedząca na parapecie obok, założyła włosy za ucho i pochyliła się w moją stronę. Tym razem poczułem zapach różanego ogrodu. Przed moimi oczami pojawiła się stara baśń o Różyczce i Śnieżce, którą czytałem Łucji. Ten zapach był silny, tak bardzo odległy od tych, które kojarzyłem z domem. Tam nigdy nie pachniało różami.

      — Zagraj coś — szepnęła. Serce uderzyło mi mocniej.

      — Let as bi tugeder, bejbi, ewri najt, ewri najt! — Wydarł się mój przyboczny, gdy położyłem dłonie, by rozpocząć przygodę z Chopinem. Uderzyłem dłonią w czoło, po czym roześmiałem się, gdy pociągnął mnie za ręce.

     — Bejbi giw mi ewri najt! Ewri najt aj łont ju! — Zakręciliśmy się obaj.

      — Znacie ewri najt? — Pisnęła Samanta, po czym zaczęli tańczyć na środku salki jakiś dziwny taniec, którego za nic w świecie bym nie powtórzył bez wypadnięcia choćby jednego kręgu.

      Riońska roześmiała się, a ja spłonąłem rumieńcem. Wróciłem na miejsce, zamknąłem klapę pianina i popatrzyłem na moich harcerzy, którzy uwijali się pośród członków Ekilore. Dostrzegłem Witka, rozmawiającego z Ulą i jej bliźniaka, Wojtka, który bacznie przyglądał się im znad stosu śpiewników harcerskich.

      — Ty i Rudolf jesteście przezabawni. — Riońska zeskoczyła na ziemię, a jej czarna sukienka z żółtym tiulem zawirowała w powietrzu. Żółta wstążka uderzyła ją w kark. Usiadła obok mnie i położyła dłoń na klawiszach. — Wiesz, że każdy z nich to inny kwiat? — Nacisnęła najniższy dźwięk fortepianu – basowe C w kontrze. — Ten jest ciężki, mocny. Jak, hm, grzybień. To znaczy przyrzeczenie, ono musi być ciężkie, mocne, by było trwałe. A to. — Przesunęła palcami na h w oktawie czterokreślnej. — To jak dzwonek polny. Piszczy „czego ty ode mnie chcesz?". — Roześmiała się, naśladując piskliwy głosik.

      Pomyślałem, że chciałbym od niej tylko chwili, spędzonej wyłącznie z nią. Z nią, tak pełną uśmiechu i słońca, które przebijało się przez mróz mojej awersji do kobiet. Bałem się tych promieni w jej dźwiękach, a jednocześnie ich pragnąłem. Przebijałem się przez szybę, za którą wsadziło mnie odejście matki.

      — A ten? — Lekko położyłem dłonie na oktawie razkreślnej i przytrzymałem g. Dźwięk ten kojarzył mi się z niepewnością, rozchwianiem pomiędzy decyzją. Z przyjazdem Gustawa i jego strachem, przerażeniem Klary, gdy piorun grzmotnął przez niebo. Gustaw... Wracał do moich myśli i szamotał się tam, tak samo jak przed samochodem, gdy przyjechał pod schronisko.

      — Jest pośrodku. Hm, koniczyna.

      — To znaczy? — Wstałem, podając jej rękę.

      — Chciałabym wiedzieć. — Uśmiechnęła się.

     A ja chciałbym wiedzieć, czy naprawdę jesteś taka, jaką mi siebie przedstawiasz.

***

      Płomień z ponad dwudziestu świec odbijał się na suficie, tworząc obrazy z cieni. Nieco zmęczone twarze harcerzy i harcerek skierowane były ku mnie i Samancie. Legowska przełknęła ślinę i położyła dłonie na kolanach.

      — Bardzo dziękuję druhom z tego złego ZHR za przygotowanie świeczkowiska i zaproszenie nas na nie. Dziękuję wam, moi i nie moi harcerze, za udekorowanie salki. Chciałabym powiedzieć też, że jestem super – hiper szczęśliwa, bo jesteśmy tu razem. — Rudolf ścisnął ją za rękę. — Bo poznajemy się i nie zjadamy, jak to mówią stereotypy. — Zachichotała lekko. — Oddaję głos druhowi ze Związku Harcerzy Radosnych. — Rzuciła mi małego pluszaka lemura i przytuliła się do mojego przybocznego.

      — Druhny i druhowie. Tak jak powiedziała druhna Samanta, jesteśmy tu razem. Bycie razem to odpowiedzialność. — Wyprostowałem się. — Jesteśmy odpowiedzialni za ludzi, przy których i z którymi czuwamy. To istota harcerstwa. Czuwać. Nad sobą i nad innymi. Nad tymi, których poznajemy. — Spojrzałem na Klarę. Dziwny dreszcz przeszył mi kark. Patrzyła na mnie swoimi szarozielonymi oczyma. — I chciałbym, abyście właśnie to zapamiętali, wyjeżdżając jutro z Cichania. Że czuwać, to znaczy brać odpowiedzialność. Że być harcerzem, to troszczyć się o to, co zostaje ci dane. O ideały. O drugiego człowieka. — Wstałem i zgasiłem świece. — A teraz rozpocznijmy nasz bankiet!

      Harcerze poderwali się i rozpierzchli po sali. Część z nich buszowała przy stole, inni wywijali na parkiecie. Rudolf i Samanta usiedli na parapecie z gitarami, grając hity Druha Jacka Zasadzkiego. Kaszlnąłem i oparłem się o pianino. Obserwowałem moich podopiecznych. Szczególnie w oczy rzucił mi się Witek, tańczący z Ulą Poznańską. Wojtek stał obok z Anastazją, najpewniej obgadując parkę. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Nie potrafiłem odszukać w pamięci ani jednego wyjazdu harcerskiego, na którym nie zawiązałaby się jakaś para.

      Upiłem łyk czegoś, co moi harcerze nazwali drinkiem i prawie się oplułem.

      — Mikołaj, na grzywę Aslana, co tu jest? — Wytarłem usta, w tym samym momencie dostrzegając Henryka, który obejmował ramieniem Klarę. Odwróciłem wzrok.

      — E, Sprite, Cola, Fanta, herbata Rudolfa i mleko. — Zastępowy Fresni zabrał mi kubek. — Trzepie nieźle, co nie? Nazwiemy to „Ucieczką Białej Czarownicy".

      — Już lepiej „Podróżą Wędrowca do toalety". — Kaszlnąłem, próbując pozbyć się tego smaku. — Ohyda, jak będziecie mieć wartę w kuchni na obozie, będę głodował. — Rzuciłem spojrzeniem w stronę Riońskiej. Patrolski próbował ją przytulić, lecz ta odsunęła się od niego i, biorąc na ręce jakiegoś młodszego harcerza, zaczęła się obracać po parkiecie. Był to tak uroczy widok, że przez przypadek znów napiłem się tego obrzydlistwa. — Borze szumiący, weź to ode mnie! — Roześmiałem się.

      — Druhu! — Spojrzałem w dół. Stała przede mną jakaś mała harcerka z Ekilore i wlepiała we mnie wielkie, niebieskie oczy. Miała długie, czarne włosy zaplecione w warkocze i wyglądała jak miniatura Śnieżki. — Zatańczy druh ze mną? Proszę! — Pisnęła, zaciskając piąstki.

      Ukłoniłem się elegancko i podałem jej dłoń. Ucieszyła się i – choć dosięgała mi ledwie do połowy klatki piersiowej – pociągnęła mnie na środek parkietu. Rudolf roześmiał się i zmienił repertuar na Can You Feel A Love Tonight. Dziewczynka przytuliła się do mnie. Pogłaskałem ją po główce i przygryzłem usta. Wielokrotnie tańczyłem w ten sposób z Łucją, więc byłem przyzwyczajony do niskiego wzrostu partnerki. Myśl o siostrze uspokoiła mnie i dodała pewności, którą odbierała obecność Henryka.

     Wziąłem ją po chwili na ręce i zakręciłem się wokół sali. Dziewczynka pisnęła radośnie i przytuliła się do mnie mocno. Jej hebanowe kosmyki wchodziły mi na twarz, co sprawiło, że kichnąłem, a ona roześmiała się perliście.

      — Taniec z ZHR-owcami uważam za zaliczony, mogę umrzeć jako człowiek spełniony! — zaśmiała się Samanta. — No, która to godzina? Druhno Eklerko?

      — Dwudziesta pierwsza, druhno Lemurko. — Klara była w połowie zjadania lukrowanego ciastka. — Myślę, że to czas na mycie. — Wytarła policzki z lukru. — Matko, jakie to pyszne!

      Po sali przemknął pomruk niezadowolenia. Harcerze doskonale bawili się w swoim towarzystwie, a my im to w tak okrutny sposób przerwaliśmy. Skinąłem głową na Szczapa. Klasnął w dłonie i już cała Narnia stała przed nim w szeregu, marudząc, że chcą zostać. Zignorował ich narzekania i kazał iść się umyć oraz pożegnać dzień w zastępach.

      ZZ Ekilore zaoferował się, by posprzątać, na co Samanta entuzjastycznie poszła zrobić sobie herbaty z pigwą, a Henryk zdejmował dekoracje z góry. Już miałem zająć się naszą tarczą, gdy przyboczny jednym ruchem zerwał ją i rzucił na ziemię, po czym ostrożnie zdjął słonecznika. Schyliłem się, by podnieść dzieło Fresni, na co Patrolski przytrzymał je butem.

      — Pozwól, że to nasz ZZ posprząta, dobra? — Chwycił za róg obrazka i podniósł go do góry, przez co ten rozerwał się, cały czas przytrzymywany przez niego. — Ojej.

      — Słuchaj, mam dość twojego dziecinnego zachowania w stosunku do mojej drużyny. — Chwyciłem go z koszulkę i zacisnąłem rękę. — Idź robić z siebie gwiazdeczkę gdzie indziej, jasne? I nie wpieprzaj się we wszystko. — Traciłem cierpliwość. Mało kto umiał tak szybko wyprowadzić mnie z równowagi. Nie znosiłem przeklinać i czułem się źle za każdym razem, gdy to robiłem, ale w tamtym momencie byłem wściekły. — Nie potrzeba nam kolejnego dziecka do opieki.

      Przyboczny odsunął się, a ja poczułem, że nagły ból przecina mi klatkę piersiową. Patrolski otrzepał ręce i rzucił mi spojrzenie pełne pogardy. Podniosłem rozerwaną tarczę i pojedyncza łza spłynęła mi po policzku.

***

      Było już ciemno i cicho w całym ośrodku. Rudolf i Samanta wyszli na spacer po Cichaniu. Siedziałem w salce z kulą disco i – oparty o fortepian – pisałem listy dla zastępów. Na instrumencie leżały trzy prezenty – strzała, fiolka Łucji i miecz. Poprawiłem chustę i spokojnie przepisywałem literki z wydrukowanych poradników do kaligrafii. Byłem na siebie wściekły, że zareagowałem tak ostro w stosunku do Henryka, ale — co więcej mówić – wkurzał mnie niesamowicie i gdyby nie to, że miałem dość spokojny temperament, to przyłożyłbym mu z całej siły. Kilka łez popłynęło mi po policzku. Starłem je szybko. Nie mogłem płakać. Łucji byłoby przykro. Nie mogłem płakać. Byłem drużynowym. Nie mogłem płakać. Nie mogłem.

      Zacząłem właśnie ogarniać jak ładnie napisać nazwy zastępów, gdy drzwi do salki skrzypnęły nieco. Ponownie przetarłem twarz, by zedrzeć z niej ślady mojej bezsilności.

      — Chłopaki, chcę was widzieć w łóżkach, a nie tutaj — powiedziałem, nie odrywając wzroku od kartki.

      — Śpią, śpią, spokojnie, któryś nawet chrapie. — Usłyszałem głos Klary. Podniosłem głowę i zobaczyłem dziewczynę w mundurze. Żółto – czarna chusta była nieco poskręcana i zawiązana jakimś dziwnym węzłem. Blond włosy miała związane w warkocz. W dłoniach trzymała wielkie, żółte pudełko, które po chwili postawiła na stoliku obok pianina. — Druh mi chyba coś wisi, hm?

      — Doprawdy? — zaśmiałem się, lekko nerwowo. Jej obecność sprawiała, że czułem się odpowiedzialny i za nią, i za wszystko, co powiem i zrobię. Miałem taki okropny nawyk przez przebywanie z Łucją i ojcem. A właściwie tym, że przebywałem z Łucją za ojca. — Co takiego?

      — Taniec! — Roześmiała się Riońska. — Moje harcerki to druh drużynowy obtańczył, a drusia przybusia? — Usiadła na stole i zamachała nogami w powietrzu.

      — Drusia przybusia miała towarzystwo druha przybocznego. — Zauważyłem, zamykając pióro. Może jednak miałem tę dziwną fobię? W tamtym momencie byłem lekko przestraszony. Zazdrościłem Rudiemu jego otwartości. Tego, że nie miał obiekcji, by wyrwać dziewczynę do tańca, by rozmawiać z nią, by...

      — Warto celować wyżej, prawda? — Wyciągnęła rękę w moją stronę. — No? To jak?

      Mimo moich obaw wstałem i ująłem jej dłoń. Zeszliśmy na parkiet, jeszcze nieco mokry od mycia. Zrobiliśmy kilka kroków do ciszy. Blondynka przez chwilę patrzyła mi w oczy, po czym spuściła głowę. W moich myślach było tyle słów, które chciałem powiedzieć, jednak po prostu kołysałem się z Klarą w ramionach, starając się nie wywrócić na śliskiej podłodze. Nad nami kręciła się kula disco, za oknem padał śnieg, fortepian uśmiechał się swoimi białymi zębami, a schronisko spało. Delikatna dłoń dziewczyny robiła szlaczki na moich plecach, a jej oddech powodował, że mój krzyż co chwilę zachodził parą. Pamiętam, że w tamtym momencie byłem po prostu szczęśliwy. Przestałem się bać. Była przy mnie. Nie odchodziła. Nie zostawiała mnie. Tak bardzo bałem się zostawienia... A my tańczyliśmy.

      Nie trwało to jednak długo, bo po chwili oboje wywinęliśmy kozła na niewytartej podłodze. Poczułem tylko, jak opadam na plecy, uderzając łokciami o deski i tym samym próbując złapać Klarę, by nie zrobiła sobie krzywdy. Roześmiała się i oparła głowę na dłoniach, które położyła na mojej klatce piersiowej. Przejechała palcem po plakietce ZHR. Po plecach przeszedł mi dreszcz. Nie dotknij szwów, nie dotknij szwów. Nie dotknij...

      — I wtedy wielki Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej padł pod naporem małej harcerki z ZHP, dam-dam-dam! — Zachichotała i przekręciła się tak, że leżała już obok mnie. Odwróciłem się w jej stronę.

      — Chyba nie powinno się leżeć w mundurze — powiedziała, pstrykając mnie w nos i śmiejąc się przy tym. Znów czułem zapach róż. Zdawać by się mogło, że leżeliśmy wśród ich płatków, a kolejne spadały na nas z pastelowych chmur.

      — Rozmawiać z „wrogą” organizacja – według niektórych – też nie. — Podziwiałem jej oczy, w których mieszały się kolory drzew, brązy i zielenie. Były piękne, przysłonięte szkłami okularów, jak gdyby ukryte przed wszystkim tym, co miałoby zniszczyć ten „las".

      — Więc czasem trzeba złamać zakaz, prawda? — Dotknęła mojego policzka i przymknęła oczy. — Nawet harcerze je łamią. Wiele rzeczy łamią. — Usiadła nagle i spojrzała na sufit. — Święty Grzegorzu, jaka ta kula jest kiczowata! — Roześmiała się, patrząc na srebrzystą powłokę kuli disco. — Niezłe imprezy muszą mieć ci górale. Ja tu chyba zostaję.

      Usiadłem obok niej i również zwróciłem oczy w kierunku kuli. Blondynka oparła głowę na moim ramieniu i westchnęła cicho. Ten nagły dotyk sprawił, że przeszedł mnie dreszcz. Zadziwiało mnie to, jak szybko przechodziła z radości do melancholii. Jakby ktoś pstryknął coś w jej sercu.

      — To... — zacząłem. — czego patronem jest Grzegorz?

     — Poetów — odpowiedziała. — Takich głupiutkich ludzi jak ja. — Roześmiała się, przez co w jej policzkach pojawiły się dołeczki. — Kojarzy mi się z bratem, wiesz, z Guciem. On nauczył mnie pisać wiersze. Czytać wiersze. I nazywać ludzi wierszami. — Kolejne westchnienie.

      — Więc jakim jestem wierszem? — zagaiłem, żeby wyrwać ją z tego stanu. Chciałem z nią rozmawiać, słyszeć jej głos. Chciałem poznać jej serce.

      — Ty? Ty jesteś, hm, niech pomyślę. — Przygryzła malinowe usta. — „Niegdyś powagą i grozą płomieni" Leśmiana. Tak, absolutnie jesteś tym wierszem. — Spojrzała na mnie, jakby nagle na mojej twarzy pojawił się tekst.

      — Niestety go nie znam, więc nie wiem, czy się obrazić, czy nie. — Zaśmiałem się. Riońska pochyliła głowę, po czym uśmiechnęła się do mnie lekko. — A jakim ty jesteś wierszem?

      — Godzina dwudziesta trzecia czterdzieści pięć. Zbiórka! — wrzasnął mój telefon. Poderwałem się z ziemi, podając dziewczynie rękę i podszedłem do fortepianu. Z tego wszystkiego zapomniałem dokończyć listów, niech to szlag! Wziąłem w dłonie ozdobny papier i spojrzałem na flamastry.

      — Daj, pomogę ci! — Zaoferowała się dziewczyna. — Ile mamy czasu?

      — Piętnaście minut? — Spojrzałem na zegarek. Riońska wzięła mnie za rękę.

      — Jedziemy z tym. Ja napiszę listy, a ty ponawlekaj mi tymi rączkami pianisty zawieszki na rzemyki. — Puściła mi oczko. — Duet Miodońska gotowy do pracy, ciuch-ciuch!

¸,ø¤º°♡°º¤ø,¸

Misie moje!
Macie bankiety/imprezy/tańce na wyjazdach?

od 1 do 9 lutego nie ma mnie dużo na watt – kurs drużynowych wzywa w (tu czas na osobistą rozpacz Wisi) GÓRY. I tu moje pytanko – lubicie góry? Jeśli tak, to jakie, za co?

Specjalnie dla rumianepoliczki pada tu słowo plumcia. Użyłam go tu jednak w znaczeniu bliższym „ty lamusie”, niż jego prawdziwej definicji.

Dla Iustum_Et_Virtus mamy za to Ewri najt!

Oto wiersz, o którym mówiła Klara:

Kocham Was mocno! Buziaki! ♡

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top