25. Akcja serca zatrzymana

      Biel. Biel była czymś, co kojarzyła mi się jedynie ze szpitalem. Nie byłem więc bardzo zdziwiony, gdy obudziłem się wśród pikających sprzętów. Urządzenie mierzące pracę serca i mój oddech spoglądało na mnie czujnie z prawej strony, tuż obok respiratora. Uniosłem rękę do twarzy i dotknąłem maski, która zakrywała mi usta i nos. Prowadziła do niej rurka, którą miałem przełożoną pod ramieniem. Delikatne powietrze wpadało mi w nozdrza i do ust. Przejechałem dłonią po szorstkiej kołdrze i zacisnąłem na niej palce. Lekki chłód, jaki wypełniał salę, ogarnął i mnie, tak że dreszcz przebiegł mi po skórze. Coś zaswędziało mnie w lewym boku, więc odruchowo sięgnąłem ręką ku żebrom i wtedy natrafiłem na rurkę, która odprowadzała płyn z płuc. Przesunąłem palce wyżej i poczułem delikatną fakturę bandaża. Gdy mocniej na niego nacisnąłem i wziąłem głębszy oddech, poczułem ból. Szwy. Nowe szwy.

      Oddychałem powoli, próbując zignorować fakt kaniuli dożylnej na mojej dłoni. Z kroplówki ściekał jakiś płyn, który powoli dostawał się do moich żył, więc na chwilę zawiesiłem na niej wzrok, próbując odczytać napis na etykietce.

      — Synu... — Usłyszałem. Momentalnie spojrzałem w stronę, skąd dochodził dźwięk i zobaczyłem swojego ojca w białym kitlu. Jego włosy były jeszcze bardziej siwe niż w momencie, kiedy ostatni raz go widziałem, a oczy podkrążone i ciemne. Zamknął za sobą drzwi i przeszedł obok dużego okna, które natychmiast zostało zasłonięte, by oddzielić ludzi na korytarzyku od tej salki.

      — Tato... — Przez maskę mój głos był nieco stłumiony, jednak słyszalny. Pierwszy raz od dawna nazwałem go tatą. Byłem w szoku; przyszedł tu, do mnie, a ja... Ja leżałem w szpitalu. On nigdy nie odwiedzał mnie po operacjach. Zawsze robiła to babcia. A teraz? — Co się stało? — Nie pamiętałem za wiele, miałem jedynie jakieś migawki przed oczyma. — Dlaczego tu jestem?

      — Och, Edek... — Ojciec usiadł na skraju łózka i wyciągnął dłoń w moją stronę, poprawiając maskę, która zapewniała mi tlen. Przez chwilę patrzył na mnie, po czym przeniósł wzrok na urządzenia obok, śledząc parametry bicia serca i oddechu. — Patologia języczka, nieprawidłowy spływ żylny, zakażenie szwów... Synu... Prawie cię straciliśmy... — Schował twarz w dłoniach. — Lekarz obejrzał wszystko i masz wybity bark, lekki uraz czaszki i... Boże drogi...

      Mój ojciec płakał. Mój... tata płakał, siedząc na szpitalnym łóżku w za dużym kitlu, w którym w ogóle nie wyglądał jak szanowany kardiolog. Wycierał oczy, a okulary dyndały mu u kieszeni wygniecionej koszuli. A on nigdy nie zakładał wygniecionych koszul.

      Patrzyłem na niego ze spokojem, dając mu się wypłakać. Potrzebował tego, wiedziałem. Oparł się o ramię łóżka i wycierał oczy, podczas gdy ja obserwowałem pracę kroplówki, jakby to była najbardziej interesująca rzecz na świecie.

      — Bliznowce się rozbabrały, straciłeś przytomność, potem rurka do intubacji się zatkała, reanimowali... — Mówił powoli i urywał słowa, a ja słuchałem go uważnie. — Tak się bałem, że... Jak powiedzieli, że mogło nastąpić zakażenie całego organizmu, to serce mi stanęło i...

      Serce. Serce stanęło najbardziej szanowanemu kardiochirurgowi w Warszawie. Spojrzałem na niego z troską i wyciągnąłem ręce, a on podszedł i przytulił mnie mocno, jak małego chłopca. Zamknąłem oczy i cieszyłem się, że mam go obok siebie. Potrzebowałem mojego ojca. Mojego taty.

      Po chwili odsunął się ode mnie i wytarł zapłakane oczy, po czym obaj uśmiechnęliśmy się. Ta sytuacja była tak beznadziejna, że został nam uśmiech. Poklepałem go krzepiąco po ręce i zmrużyłem oczy. Ten krótki wysiłek trzymania rąk w górze nieco mnie wymęczył, więc oddałem się powolnemu oddychaniu. Tata popatrzył na mnie z troską i zerknął w stronę drzwi.

      — Jest prawie sierpień, synku — zaczął. — I twój obóz się skończył, ale... — Ponownie rzucił spojrzenie do tyłu, tym razem w stronę zasłoniętego okna. — Ale twoi przyjaciele tu są. — Postawił na stoliku obok Hefalumpa od Łucji. „Musisz go dać swojej harcerce!”.

      Wzdrygnąłem się. Moi przyjaciele. Ludzie, którzy zostawili mnie duszącego się na ziemi i nie uwierzyli w to, jak bardzo ich ukochałem. Zacisnąłem usta i zerknąłem ku zasłoniętemu oknu. Tata wstał i podszedł do niego, odsłaniając je nieco. Zobaczyłem Rudolfa, siedzącego na krześle i patrzącego w sufit, a obok Klarę, śpiącą na jego ramieniu. Przyboczny trzymał w dłoniach coś, co wyglądało jak zielona bluza, jednak nie byłem w stanie tego zidentyfikować.

      Na widok Klary coś zakłuło mnie w sercu. Pamiętałem, że mówiła coś do mnie, zanim straciłem przytomność. Czułem na policzku jej dotyk i byłem w stanie powiedzieć, że płakała. Gdyby łzy pachniały, wtedy jej płacz miałby zapach lasu.

      — Mogą wejść? — spytał mój tata, kładąc rękę na klamce. — Wiem, co się stało nad Sajnem. Jeśli chodzi o tego chłopaka, ma sprawę z policją. A dziewczyną zajęli się jacyś inni ludzie, nie wnikałem już. Ale tych chyba znasz, co? Chłopaka widziałem kilka razy u nas... — Zaczął się zastanawiać.

      — To mój przyboczny, tato. — Uśmiechnąłem się. — Wpuść ich — powiedziałem, szukając wzrokiem Justyny. Przyjaciółka drzemała na ramieniu Konrada tuż obok Szczapa i Riońskiej. Zdziwiłem się na widok Misieckiego.

      Po chwili zobaczyłem, jak mój tata wychodzi do korytarzyka i kładzie rękę na ramieniu Rudolfa. Przyboczny popatrzył na niego, po czym zwrócił wzrok ku mnie i zacisnął usta. Poderwał się, przytrzymując Klarę za ramię. Dziewczyna potrząsnęła głową, próbując się rozbudzić. Powiedziała coś do mojego ojca, a ten przytulił ją do siebie mocno, głaszcząc po głowie. Zauważyłem, że zacisnęła ręce przy klatce piersiowej – robiła tak, gdy się bała, pamiętałem to. Następnie podniosła się Justyna. Przyjaciółka podeszła do szyby i uśmiechnęła się do mnie smutno. Uniosłem rękę, by ją przywitać, a ona przyłożyła dłoń do szkła i zrobiła smutną minkę. Roześmiałem się, poprawiając maskę, i po chwili usłyszałem zgrzyt klamki.

      — Edmund, tak cię przepraszam! — Rudolf wparował pierwszy do sali i niemal rzucił się do łóżka. Nacisnąłem guzik obok swojej prawej ręki i wezgłowie nieco podniosło się do góry; teraz wiedziałem ich wszystkich bez unoszenia głowy. Męczyłem się przy takich prostych czynnościach. — Boże, jak mi wstyd, ja nie wiedziałem, zachowałem się jak debil, co ja powiedziałem, matko narnijska, to było takie, takie...

      — Już, spokojnie, stary... — Uśmiechnąłem się. Szczap zamknął usta i podszedł do mnie. Teraz zauważyłem, że miał w dłoniach mój poszarpany mundur. Sznur i pagony ledwo się na nim trzymały, a na kieszeniach i po boku widać było krew. Zadrżały mi dłonie, gdy przyboczny zerknął smutno na materiał. — Teraz już wiesz... — szepnąłem, patrząc w ślad za nim. Justyna podeszła do nas powoli i ukucnęła przy mnie. Jej czekoladowe włosy spłynęły na jej ramiona. Wytarła mokre od łez i snu oczy, po czym ścisnęła mnie za rękę.

      — Przepraszam cię, Edzik... — Widziałem, że jest bliska płaczu, więc pochyliłem się i, na tyle na ile mogłem, przytuliłem ją, uważając na wybity bark. — Powiedziałam takie bzdury, uwierzyłam Heńkowi, a my cię tu prawie straciliśmy. J-ja... Nie chcę tracić kolejnego kawałka serca.

      — Dlatego ja tracę płuca. — Potargałem ją po włosach i starałem się nie zaplątać ich w wenflon. — No, już, gwiazdko, nie becz mi tu. — Pstryknąłem ją w nos i spojrzałem w kierunku drzwi, w których stała Klara.

      Za szkłem jej okularów skryły się łzy, które powoli spływały po lekko rumianych policzkach. Wychudłe ręce sprawiały wrażenie drżących, a włosy były lekko w nieładzie przez opieranie się o ramię Szczapa. Ubrana w sukienkę w słoneczniki, stała za moimi przyjaciółmi, czekając na chwilę tylko dla siebie. Przełknąłem ślinę, czując łaskotanie powietrza w nos. Uniosłem lekko rękę, a wtedy dziewczyna podeszła do mnie i usiadła na skraju łóżka. Wodziłem wzrokiem po jej zmęczonej twarzy i starałem się uśmiechnąć. Uniosła lekko rękę, po czym dotknęła mojego policzka, zahaczając palcem o gumkę, która trzymała maskę tlenową. Położyłem na jej dłoni swoje nieco blade palce i zacisnąłem na tyle, na ile mogłem. Z jej oczu popłynęły łzy, które zaraz skapnęły na kołdrę.

      — Edmund... — szepnęła. Justyna i Rudolf odsunęli się nieco w tył, pozostając jednak dalej w pomieszczeniu. Wszyscy mieli na sobie białe kitle. — Tak się bałam o ciebie... Och... — Schowała twarz w dłoniach i jej ciałem wstrząsnął płacz. — Jak powiedzieli, ż-że przestałeś oddychać, t-to serce mi pękło i krzyczałam, i...

      — Darła się na całe piętro — wtrącił Rudolf, na co Justyna zdzieliła go ręką. — No, co, taka prawda! — odgryzł się. — Dobra, już milknę.

      Przewróciłem oczyma i powoli wciągnąłem większą partię powietrza, co skutkowało kaszlnięciem i pociągnięciem szwów z lewej strony. Skuliłem się nieco, a Klara odsunęła się lekko, przerażona. Skinąłem głową na znak, że jest w porządku i ułożyłem się z powrotem na łóżku.

      — Wracając — Zgromiła wzrokiem Szczapa. — Bałam się tak strasznie. Nie mogę cię stracić, Edmund. Nie mogę. — Splotła nasze palce, a mi ciarki przeszły przez całe ciało.

      Przypomniałem sobie moment, gdy miałem jej powiedzieć dwa słowa. „Kocham cię" lub „Jestem chory". Wykorzystałem już drugą opcję zaistniałą sytuacją, więc pozostał mi tylko wariant pierwszy.

      A mimo to obawiałem się tych słów. Minęło kilka dni, podczas których walczyłem o życie i to sprawiło, że zacząłem być jego pewniejszy, a jednak relacja z Klarą była dla mnie wciąż czymś tak szalenie delikatnym, że bałem się ją stłuc. Pomyślałem jednak, że to może być moja ostatnia szansa.

      Spojrzałem na Szczapa, który przyglądał się mundurowi. Szybka myśl przemknęła mi przez głowę, gdy zerknąłem na lewe ramię owej zielonej koszuli. Przyjdzie rozstań czas...

      Rzuciłem błagalne spojrzenie w stronę dwójki przyjaciół, a oni wycofali się za szybę, spoglądając badawczo na urządzenie z akcją serca, które coraz rzadziej wydawało charakterystyczne „pik pik". Gdy zajęli się rozmową, Klara zbliżyła się do mnie i usiadła spokojnie. Wciąż miała pewną ostrożność w ruchach, jaka została jej po nocy nad jeziorem.

     Była delikatna i wycofana, a jednak jej szybka reakcja nad Sajnem uratowała mi życie.

      — Jesteś dzielny, druhu drużynowy... — Uśmiechnęła się, gdy dotknąłem jej dłoni. Słoneczniki na sukience rozłożyły się na kołdrze.

      — Dostanę za to naklejkę „dzielnego pacjenta"? — Próbowałem zażartować, by nieco rozluźnić to napięcie między nami. Dziewczyna uśmiechnęła się ponownie, tym razem pewniej.

      — A może być taka? — Pochyliła się i pocałowała mnie w czoło, po czym przytuliła się do mnie delikatnie, uważając, by nie dotknąć lewej strony ciała. Jej drobna postać przylgnęła do mnie. Czułem, jak wszystko wiruje mi w klatce piersiowej. — Edziu... Cieszę się, że jesteś, wiesz? — Pociągnęła nosem i spojrzała na pluszaka Łucji. — O, masz tego fioletowego słonia!

      — Klara, ja... — Zebrałem się w sobie, słysząc powolne pikanie z boku. Przełknąłem ślinę i popatrzyłem w leśne oczy dziewczyny. Ten las się odradzał, gdy była obok mnie, dostrzegałem to, bo odbijał się od nieba, jakie ciemniało mi w źrenicach. Uniosłem się lekko i wyciągnąłem dłoń z wenflonem w jej stronę. Ujęła ją w swoje palce, trzymając mnie delikatnie. — Kocham cię. Kocham cię od zimowiska, od pierwszego śniegu w Cichaniu, aż po łąkę dmuchawców, po każde słońce nad Sajnem i po wszystkie moje oddechy. Kocham cię.

      Dziewczyna popatrzyła na mnie zdziwiona i otarła łzy. Przez chwilę nie wiedziała, co zrobić i co mówić, więc tylko patrzyła na mnie i usta jej drżały. Pomyślałem, że spaliłem szansę, że zawiodłem, jednak po chwili Riońska przysunęła się bliżej mnie i położyła mi rękę na sercu. Czułem, jak mięsień uderza o klatkę piersiową. Piękne oczy dziewczyny obejmowały swym blaskiem moją twarz, a jej usta poruszyły się nieznacznie. Z tej odległości mogłem policzyć wszystkie piegi na jej policzkach i nosie. Patrzyliśmy tak na siebie przez dłuższą chwilę, tak jak drzewa patrzą ku niebu, a gwiazdy spoglądają ku ziemi.

      — To musisz się jeszcze naoddychać, bo... ja kocham cię, druhu. — Uśmiechnęła się. — Od Cichania... kocham cię. — powtórzyła, mrużąc oczy. Palcem wskazującym wytarłem jej policzki z zaschniętych łez.

      — Tak! Tak! Wygrałem! Wisisz mi lody! Tak! — krzyknął Rudolf, wpadając do salki. Zakręciło mi się w głowie; zerknąłem ku ekranowi. Za dużo emocji, za dużo ludzi, za mało powietrza. — Mój staruszek w końcu się odważył, aaa!

      — Chcę być chrzestną waszych dzieci, aaaa, zasilicie mi gromadę zuchową! — darła się Justyna. Gdybym miał siłę, rzuciłbym w nią poduszką.

      Chciałem coś powiedzieć, jednak oni cieszyli się między sobą. Dałem im chwilę, słysząc, że „pik pik" jest coraz mniej na przestrzeni minuty. Czekałem na wejście lekarzy, spodziewając się go lada moment. Przyjaciele przytulili Klarę, a ta patrzyła na mnie z miłością, wymieszaną z tak wielkim zmęczeniem i lekkim zmieszaniem. Oboje musieliśmy dojrzeć do tych słów. Musieliśmy wzrosnąć, zostać zerwanym jak kwiat, by stworzyć razem wianek, jaki nałożyło na siebie Sajno.

      Uniosłem rękę i skinąłem na Rudolfa, by podał mi mundur. Zdziwiony przyjaciel podszedł do mnie i położył materiał na kołdrze. Drżącymi palcami odpiąłem guzik przy kieszeni i pagonie, i powoli zdjąłem sznur, mając na sobie jeszcze ślad krwi. Szczap popatrzył na mnie w szoku, nie wiedząc, co się dzieje. Przez chwilę obracałem w dłoniach przedmiot, o który tak walczyłem.

     — Waszym drużynowym zostaje przewodnik Edmund Miód, Harcerz Orli!

      — Edek, c-co ty ro-robisz? — spytał. Justyna wypuściła Klarę z objęć i obie popatrzyły na mnie zdziwione. Riońska przygryzła usta, jak gdyby odczytując to, co zatrzymałem w swoim spojrzeniu na sznur.

     — Gratulacje, Edek, będziesz cudownym drużynowym!

      — Weź to — szepnąłem. — Przejmiesz Narnię. dodałem twardo. — Zamkniecie próbę na patrona, Oskara weźmiesz na przybocznego, Mikołaja wyślesz na kurs finansów. Porozmawiaj z bratem Justyny, jak zabraknie ci ludzi, FSE zawsze nam pomagało. Dogadajcie się z proboszczem co do harcówki, żeby ją odmalować. Zdobądźcie Złote Miano Drużyny Mazowieckiej. Niech Stasio przejdzie do zastępu Huberta. I dbaj o nich, Rudolf... — kaszlnąłem. — Dbaj o nich...

      „Pik pik" na monitorze z akcją serca ucichło.


♡♡♡

Dam dam daaaaaam!

Ostatni przed epilogiem rozdział SM! Jakie odczucia?
Zapamiętajcie brata Justyny, bo to właśnie on będzie bohaterem 3 części harcerskich opowiadań! Nie mogę się doczekać!

Kochani, wiem, że dużo z Was pisze harc opka! Strasznie cieszę się, gdy widzę tyle harcerstwa na watt, aw. Pochwalcie się, kto harceruje Wattpada? ♡

Opis tego, co stało się z płucami Edmunda pochodzi z moich prywatnych epikryz.

Buziaki!
Wesołych świąt, kochani!
Niech Wasze serca, jeśli są czymś zabite, zmartwychwstaną w niedzielę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top