22. Weź mój sznur, Klaro
A potem oboje się rozpłakaliśmy, by wylać z siebie każdą minutę tamtej nocy. Staliśmy pośród dmuchawców i płakaliśmy; ona w sukience w maki, ja w mundurze. Ta noc była jednym wielkim dziwactwem, symfonią i kanonadą emocji i łez. Targana przez spazmy dziewczyna, tuliła się do mnie, a jej łzy wsiąkały w materiał mojej chusty.
Potem ona odeszła kilka kroków dalej i jej gardło rozdarł krzyk, nie tak głośny, by obudzić podobozy, ale wystarczająco głośny, aby otrząsnąć mnie z letargu. Opadła na dmuchawce i płakała, wyrzucając z siebie wszystko to, co tak skrzętnie dusiła w sercu. Słyszałem tylko cichy pisk i łkanie, jednak nie zbliżyłem się do niej. Dopiero gdy sama wstała, wyciągnąłem dłoń i pozwoliłem, by przytuliła się do mnie, trzęsąc się z emocji.
Zerknąłem na zegarek – dochodziła trzecia nad ranem. Nawet nie zauważyłem, że przegadaliśmy trzy godziny. Ten czas uciekał wraz ze słowami Klary. Przyboczna odsunęła się lekko ode mnie i popatrzyła na mnie, wycierając oczy.
— I co teraz? — Pociągnęła nosem. Odpiąłem kieszeń pod krzyżem. Znajdował się tam wisiorek ze słonecznikiem, pamiątka z mojego przyrzeczenia i sznur. Zielony sznur. Wyciągnąłem go, na co dziewczyna cofnęła się lekko. Przez chwilkę obracałem go w dłoniach, żegnając się z nim w duszy. Wszystko, co związane z harcerstwem było dla mnie wielkim sentymentem. Mój mundur był swoistym muzeum mojej harcerskości, które zwiedzałem za każdym razem, gdy go zakładałem.
— Pójdziesz spać do zgrupowania — powiedziałem. — I rano zobaczymy, co dalej. — Rozplątałem sznur i wyciągnąłem rękę w jej stronę. — Proszę, możesz go przypiąć, gdy będziesz zakładała mundur. Nosiłem go przez dwa lata i chyba sprawdził się dość dobrze, choć raz wyrwał mi guzik. — Gdybym wiedział, że nie tylko ten sznur oddam.
— D-dajesz mi s-swój sznur? — Wzięła przedmiot z mojej dłoni i spojrzała na mnie zdziwiona. — Edmund, ale... — Pokręciła głową.
— W podziękowaniu za to. — Zakołysałem w powietrzu słonecznikiem na rzemyku. Blondynka uśmiechnęła się lekko. Być może wtedy przypomniała sobie nasze wspólne zimowisko. — Może nie będzie ci się kojarzył z bratem, a z... przyjacielem. — Zacisnąłem usta, po czym uśmiechnąłem się. To słowo mnie samego zabolało, jednak chciałem zachować pewną ostrożność.
— Z przyjacielem — powtórzyła. — Tak. — Kiwnęła głową. — Dziękuję. — Zawiesiła mi ręce na szyi i objęła mnie mocno. — Dziękuję, Edziu... — szepnęła, patrząc mi prosto w oczy. Wtedy widziałem w nich zniszczony przez wichurę las, który odradzał się z popiołów. Musiała się wykrzyczeć, wypłakać, by znowu być Klarą, za którą tak tęskniła.
Gdy już się uspokoiła i wydmuchała nos, przeszliśmy do zgrupowania. Podobozy spały, nie domyślały się niczego. Może to i dobrze, dzieciaki z Ekilore na pewno byłyby zdruzgotane, mając świadomość, co mogło się stać. Wydawało mi się wtedy, że z Klarą było lepiej i chyba faktycznie tak się stało, bo opadła z niej jakaś ciężka maska kłamstwa i sztucznego uśmiechu. Szła obok mnie lekko, bez lęku, jak gdyby miała pewność, że nic się nie stanie. Ja, głupi, też wtedy tak myślałem.
Jakub Wąwóz czekał na nas przy bramie. Początkowo blondynka zdziwiła się jego obecnością, jednak rozumiała, że nie mogliśmy tego wszystkiego zostawić tylko między sobą. Soplica poklepał mnie po ramieniu, dziękując za wszystko i wskazał dziewczynie namiot sanitarny, zwany przez nas izolatką. Ala, nasza piguła, zabrała ją do środka, dając coś na uspokojenie. Patrzyłem więc tylko, jak Riońska wchodzi do namiotu i poła opada za nią, a Jakub Wąwóz zerka w przestrzeń, kręcąc z niezrozumieniem głową.
Oparłem się o bramę zgrupowania i spuściłem głowę. Dopiero teraz poczułem, jak bardzo bolał mnie bok i jak moje ręce drętwiały i siniały na przemian. Zakręciło mi się w głowie do tego stopnia, że musiałem usiąść na ziemi. Komendant podszedł do mnie i przykucnął obok. Był chyba tak samo zmartwiony, jak ja, bo co raz kręcił wąsa i spoglądał w stronę izolatki z powątpiewaniem.
— Cyrk — rzekł w końcu. — Cyrk większy niż nad Płociczem. Porozmawiam jutro z Samantą, bo mi, cholera, obóz rozpieprza. — Usiadł i oparł się o pion z żerdzi. — I bądź tu wychowawcą... — Westchnął, po czym klepnął mnie w rękę. — Dobrze się spisałeś, Miód. Dobrze...
Popatrzyłem na niego, próbując złapać oddech. Wtedy wierzył mi, że jestem dobrym harcerzem. Wtedy wszyscy by mi w to uwierzyli, bo zachowałem się, jak trzeba. Szkoda, że potem wystarczyła chwila, by zmienili zdanie.
Przeczesałem palcami włosy i powoli wciągnąłem w płuca zimne, nocne powietrze. Mój mundur już nieco wysechł, jednak dalej czułem na plecach zimno desek pomostu. Kaszlnąłem i poczułem w ustach smak krwi. Wyjąłem chusteczkę i wytarłem nią usta w taki sposób, by komendant nie zobaczył czerwonego koloru na białym materiale. Blondyn westchnął znowu i zamknął oczy, marszcząc przy tym czoło.
— Myślałem, że znam Samantę — powiedział po chwili ciszy. Spojrzałem na niego, tłumiąc ból. — A tu, ha, proszę, taka „niespodzianka". — Zrobił cudzysłów w powietrzu. — Naczelnictwo by mnie zabiło, gdyby... — Zamilkł i pokręcił głową. — Dzięki Bogu. — Pochylił głowę ku podkulonym pod brodę kolanom i zrobił piramidkę z dłoni. — Nie mogę zrobić rabanu przy dzieciach, Boże... Nie mogę. Zostało pięć dni... — mówił już chyba sam do siebie. Ale miał rację – obóz kończył się dwudziestego piątego, zaraz miała się zacząć depionierka i nie mogliśmy wywieźć Samanty, bo tylko ona i Klara miały papiery wychowawców, więc część Ekilore nagle znalazłaby się bez prawnej opieki. Sytuacja była cholernie skomplikowana.
Próbowałem się podnieść, jednak nie mogłem tego zrobić o własnych siłach, więc przytrzymałem się żerdzi i powoli stanąłem na nogi. Komendant wciąż siedział na ziemi i kręcił na palcu wąsa, próbując zrozumieć to wszystko. Ta noc przytłoczyła nas obu, widziałem to po nim.
— Idź spać, Edmund — rzucił tylko. — Idź spać. — powtórzył, po czym schował twarz w dłoniach.
Wiedziałem, że zaopiekują się tam Klarą, więc spokojnie poszedłem w stronę podobozu, przytrzymując dłonią klatkę piersiową, jak gdyby to miało jakoś stłumić ból. Musiałem się kilka razy zatrzymać, bo nie miałem siły, by przejść cały dystans na jeden raz.
Ten dzień i noc wymęczyły mnie do tego stopnia, że wchodząc do podobozu, wywróciłem się i upadłem twarzą przed namiotem Fresni. Obróciłem się na plecy i oddychałem ciężko, łapczywie chwytając powietrze, jednocześnie próbując dojść do siebie. Dopiero gdy leżałem tam sam, zrozumiałem, co się stało i łzy popłynęły mi po policzkach. Schowałem twarz w dłoniach i łkałem cicho, dławiąc się kroplami słonej wody. Nienawidziłem płakać i prawdziwie płakałem tylko w chwili, gdy straciłem matkę i gdy Łucja była bardzo chora. A teraz? Leżałem na ziemi jak idiota i wylewałem z siebie fale łez. Telepałem się w środku, chciałem krzyczeć, jednak nie mogłem. Nie mogłem...
Po chwili poczułem, że ktoś usiadł obok mnie. Podniosłem się i zostałem przyciągnięty do czyjejś piersi i objęty. Ktoś siedział obok mnie w milczeniu i rękawem bluzy wycierał mi oczy. Byłem bezsilny.
— Nie wiem, co się stało, ale nigdy nie widziałem cię płaczącego. — Usłyszałem głos Rudolfa. — A to znaczy, że jest źle. — dodał, po czym podał mi chusteczkę. — Masz, wysmarkaj się tutaj, a nie w moją nówkę z H&M, ciapo. — Uśmiechnął się, podciągając rękawy. — Nie ty jeden dziś ryczałeś.
Spojrzałem na niego i roześmialiśmy się obaj, ocierając łzy, które ciekły nam po twarzach. Cieszyłem się, że miałem go przy sobie. Chociaż jemu mogłem powiedzieć o tym wszystkim, co się stało. Usiedliśmy więc pod kapliczką z termosem pełnym rumianku, obrzydliwie brzydką różową karimatą i kocem, po czym zaczęliśmy gadać.
Dowiedziałem się, że Rudolf nie spał po przyrzeczeniu i widział, jak wchodziłem do kadrówki. Nie mógł przetrawić tego wszystkiego, co stało się z Samantą i sam do końca nie wierzył w to, że nie byli już razem. Wciąż jej ufał i jak dziecko lgnął do niej, nie mogąc wyzbyć się tego uczucia z zimowiska. Leżał i analizował czas pomiędzy Cichaniem a Sajnem, próbując wyłapać moment, w którym coś się złamało. Gdy mówił, doszedł do wniosku, że było to pomiędzy marcem a kwietniem. Westchnąłem smutno i zapatrzyłem się w bramę podobozu, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Przyjaciel trwał przy mnie, nie zmuszając, bym mówił i czekając, tak jak i ja czekałem na jego słowa.
Na początku było mi szalenie trudno, by go jakoś pocieszyć, jednak po chwili znalazłem odpowiednie słowa. Obaj wiedzieliśmy, że ta relacja nie była zdrowa i że chłopak dał się nieco zwieść. Schował twarz w dłoniach i, kręcąc głową, mówił samemu sobie, że to wszystko nieprawda. Wiatr kręcił się po podobozie, słuchając nas i świszcząc swoje własne, ulotne rady, gdy Szczap opowiadał kolejne etapy ich relacji i jej powolnego niszczenia. Byłem jednocześnie rozżalony i wściekły. Nienawidziłem, gdy raniło się moich bliskich. Nienawidziłem.
Gdy skończył, popatrzył na mnie smutno, oczekując, że teraz ja mu coś powiem. Przełknąłem ślinę i zamknąłem oczy, lecz pod powiekami poczułem zimno jeziora i otworzyłem je, przestraszony.
— Muszę ci coś opowiedzieć... — zacząłem, a potem wzeszło słońce.
***
Sobota, dwudziesty dzień obozu nad jeziorem Sajno. Obudził nas lekki deszcz, który skropił namioty i narobił małego błota w podobozach i na drogach pomiędzy nimi. Wstaliśmy nieco później niż zwykle, dając chłopakom się wyspać. Sami spaliśmy ledwo dwie godziny i wypiliśmy z pół litra kawy, żeby jakoś funkcjonować. Nocne rozmowy bardzo nas wymęczyły, ale sprawiły, że chyba pierwszy raz zasnęliśmy bez obaw.
Wychodząc przed namiot z rozkazem, miałem wrażenie, że atmosfera nieco się oczyściła. Że pewne sprawy zostały wyjaśnione i było w miarę w porządku. Nawet Rudolf powrócił do swojego normalnego humoru i żartował z niewyczyszczonych prycz, drąc się, że zrobi z nich samoloty.
Uśmiechnąłem się, patrząc, jak przyboczny i harcerze czyszczą namioty, po czym wyjąłem ze skrzyni materiały do zajęć. Chcieliśmy w niedzielę zakończyć obrzędowość podczas gry nocnej i dzisiejsze zajęcia miały dotyczyć budowania zamków. Przygotowałem do tego kartony, które Olaf przywiózł nam z jakiegoś marketu i masę pisaków, kleju i nożyczek, aby owe zamki jakoś wyglądały. Każdy zastęp miał zbudować swój, używając elementu z obrzędowej nazwy w zdobnictwie. Także i my jako kadra zadeklarowaliśmy się, że coś wybudujemy. Ustaliliśmy, że będzie to wieża dla jakiejś pięknej księżniczki. Ustawiliśmy więc karton w wybranym miejscu i wykopaliśmy dla żartu fosę, do której wlaliśmy wodę. Niestety, owa od razu wsiąknęła w ziemię. Powiedziałem Rudolfowi, że to zupełnie jak nasze nadzieje na normalność Narnii. I to, że Stasio z Antkiem zaczną się myć.
Właśnie malowałem daszek w kształcie stożka farbą i brokatem, gdy do podobozu wbiegła Piotrowska. Przywitała się z Rudolfem, przytuliła Stasia, gratulując mu krzyża i przysiadła się do mnie, biorąc pędzel. Jej długie, brązowe włosy zaplecione były w dwa warkocze, w których wyglądała jak wesoła pyza. Otrzepała koszulkę z napisem „Drim tim to ludzie, którzy mnie nie wkurzają".
— Co tu się odpieprzyło w nocy, ziomek – poziomek? — zapytała szeptem, malując mi wycięte dachówki. Zamoczyłem pędzel w farbie i pociągnąłem nim z drugiej strony wieży. — Legowska od rana siedzi w zgrupowaniu, Olaf zajmuje się Ekilore, Klarę widziałam w izolatce. Co to za cyrk, co to za małpy? — Przygryzła wargę; denerwowała się. — W dodatku widziałam dziś w nocy kogoś za swoim namiotem i nie podoba mi się to.
— Potem ci opowiem, to naprawdę nie jest dobry moment, Jus. I w nocy zerknę za twoje namioty. — Skinąłem na harcerzy, którzy ni to malowali, ni to się nam przysłuchiwali. Kiwnęła głową i wzięła nożyczki, wycinając małą chorągiewkę. — U was wszystko w porządku?
— Tak, powiem ci więcej. Lasecki napisał do Laury. — Uniosła brwi. — Spytał się jak w Coronie, a przecież mógł walić do mnie. — Puściła mi oczko. — Ale, uh, gryzie mnie to. Jeszcze w hufcu afera, jednej dziewczynie rozwiązali drużynę, drugiej na nią nie pozwolili, kiepsko się dzieje, brakuje nam ludzi. — Obracała pędzel w dłoniach. — No, powiedz mi, weź. — Zawiesiła mi się na ramieniu.
— Będziesz mnie męczyć jak cholera ludzi w średniowieczu? — Pstryknąłem ją w nos. — Nie mogę, Jus. Po obozie, ok? — Wyciągnąłem w jej kierunku mały palec dłoni. — Przysięgam na mały paluszek. Obietnicy małego paluszka się nie zrywa.
Justyna roześmiała się i sypnęła brokatem w moją wieżę, po czym uznała, że musi wyciąć księcia i księżniczkę. Dosiadł się do nas także Rudolf z małym smokiem, tłumacząc, że wrzuci do jego wnętrza zapałkę, a wtedy ten zionie ogniem. Powątpiewaliśmy nieco w jego plan, a Piotrowska nawet chciała iść po gaśnicę. Musieliśmy odpocząć, zachowywaliśmy się jak dzieci, jednak cała nasza trójka wiedziała, że to nie potrwa wiecznie.
— Druhu, Mikołaj próbuje zjeść brokat! — Zaalarmował nas po chwili Antek. Faktycznie, zastępowy posypał sobie rękę złotym świecidełkiem, po czym przystawił ją do buzi na niezbyt bezpieczną odległość.
— Lednicki, w ten sposób nie dodasz życiu blasku — powiedziałem, strącając mu to na kartkę. — Kto jest głodny? — zapytałem, a wszystkie ręce uniosły się w górę. — To może druh przyboczny...
— Ty idź — szepnął mi Szczap. — I zobacz co z Klarą. — Uśmiechnął się. — Ja muszę dokończyć swojego smoka. — rzekł dumnie. Zmierzwiłem temu wiecznemu dzieciakowi włosy, uśmiechnąłem się i wyszedłem z podobozu.
Nie wiedziałem dlaczego, ale obawiałem się zobaczyć Klarę... za dnia. To wszystko było jeszcze zbyt świeże, bym mógł się temu przyjrzeć. Ta rana się jeszcze nie zabliźniła. A mimo to, sam nie wiem, chyba gdzieś w głębi duszy pragnąłem być przy niej, czuwać nad nią.
Przeszedłem obok podobozu Słoneczników i zerknąłem w kierunku placu apelowego. Henryk podniósł głowę i spojrzał na mnie z nienawiścią. To spojrzenie sprawiło, że dreszcz przebiegł mi po plecach. Przyboczny podniósł się, jednak siedzący obok Olaf zatrzymał go, chwytając za ramię i sadzając przy sobie. Patrolski wywrócił oczyma i zabrał się do robienia podstawy do posągu Księgi Baśni, która miała być zwieńczeniem ich obrzędowości. Dzieciaki wyklejały kolejne strony z dziełami Andersena, śpiewając przy tym „Bitwę" i „Hiszpańskie dziewczyny". Uśmiechnąłem się na dźwięk szant i przyspieszyłem kroku.
W zgrupowaniu zgłosiłem się do pani Zosi po pośniadanka dla mojej drużyny i w oczekiwaniu, aż kucharka znajdzie nasz przydział w magazynie, podszedłem do izolatki. Uchyliłem jej połę i zapukałem w maszt. Klara siedziała na kanadyjce i piła herbatę rumiankową, patrząc się na coś na stoliku piguły. Gdy usłyszała odgłos stuknięcia w maszt, odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła. Pod oczami miała szare pasma; pewnie nie spała zbyt wiele. Miejsce sukienki w maki zajęła błękitna spódniczka i biała koszulka. Siedziała po turecku na materacu i bębniła palcami w kubek, a jej włosy upięte były w kok.
— Cześć, druhu drużynowy — powiedziała cicho i ciepło, a jej twarz wydawała się bardzo pogodna. Zupełnie inna niż w nocy, niż nad jeziorem, niż na łące.
— Cześć, druhno przyboczna. — Usiadłem obok niej i powiodłem wzrokiem za jej spojrzeniem. Na stoliku pielęgniarki dostrzegłem różaniec. Klara uniosła kubek do ust i upiła trochę, po czym założyła kosmyk włosów za ucho. — Jak się czujesz? — Kaszlnąłem cicho, a ona przygryzła usta.
¸,ø¤º°♡°º¤ø,¸
Kochani!
Muszę Wam pokazać coś przesłodkiego autorstwa epoka_gwiazd
Uwaga, to Klara
Trwam w miłości, okay? Druhna Agacia rysowała też do OL i jestem zauroczona tym, że tak wkręcacie się w ten świat.
Obóz dobiega końca, a wraz z nim SM. jak myślicie, co będzie z Samantą? A Henryk? Zostawi to tak?
Rudolf jako smutna kulka to au w moje serducho, okay. Zawsze przyjaciele moich narratorów to wesołe przygłupy, a teraz tak smutno.
Z Iustum_Et_Virtus rozmawiałam o (możliwej, zależy od chęci i czasu) 3 części harcerskiego opowiadania, która pojawiłaby się pewnie w sierpniu, po moim obozie. Dotyczyłaby brata Justyny, chłopaka i zastępowego z FSE, nazwijmy go chociażby Piotrem. Co myślicie?
Wszystkim piszącym egzaminy życzę dużo dobrego, trzymam za Was kciuki i modlę się! Ten rozdział jest dla Was w szczególności, nie stresujcie się tak!
Do następnego rozdziału polecam chusteczki.
Buziaki!
Kocham Was!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top