16. Gawęda o tych, którzy potrzebują gwiazd

     Siedemnasty lipca i siedemnasty dzień naszego obozu. Szedłem w stronę rzeki Czarnej Hańczy, by zapłacić za wizytę w muzeum Marii Konopnickiej, do którego chciałem zabrać Narnię. O siódmej rano miasto było ciche i spokojne, jeszcze ospałe i zanurzone w promieniach słońca, które głaskało je do snu. Uśmiechnąłem się, gdy mijałem ulicę Łąkową – tu zatrzymał się mój tata z Łucją.

      Mój tata, czy mogłem go tak nazywać? Kiedyś czytałem, że na tato trzeba sobie zasłużyć, bo ojcem może być każdy. Tak samo, jak każdy osobnik płci męskiej jest facetem, ale nie każdy mężczyzną. Czy jakoś tak...

      Relacja z moim tatą opierała się na krótkiej wymianie zdań każdego ranka i wieczora. Wstawiał wodę na herbatę, zakładał krawat, zalewał torebkę o zapachu żurawiny wrzątkiem i wychodził. Co dnia nie zdążał jej wypijać i co dnia wchodziłem do kuchni, gdzie stał samotny kubek z herbatą. Czasami czułem się jak on — wypełniony czymś, na co nikt nie zwracał uwagi. Pan Lekarz pytał wieczorami co w szkole, potem co na studiach. Kładł na moim biurku pieniądze i wychodził. Zawsze wychodził, gdy pojawiałem się obok. Gdy byłem młodszy, myślałem, że się mnie wstydzi. Syn chirurga z tyloma cięciami na ciele. Z tyloma szwami. Porażka zawodowa i życiowa.

      Potem zrozumiałem, że mój ojciec tęsknił. Tęsknił za moją matką; bez niej nie był już tatą, był tylko Panem Lekarzem. Dla Łucji rozwiązywał krawat i zakładał zwykłą koszulkę, dopijał herbatę, chodził do zoo, by oglądać pingwiny i jadł lody o smaku słonego karmelu. Dla Łucji wyjeżdżał do Suwałk i brał urlop w swoim idealnie białym szpitalu. Dla mnie tolerował ZHR i udostępniał czasem na swoim profilu zdjęcia Mazowieckiej Chorągwi Harcerzy ZHR, na których się pojawiałem. Podpisywał je zdaniami o tym, jakiego cudownego ma syna, a jego przyjaciele — lekarze dawali superki i gratulowali mu. Doprawdy, cudownie. Kochałem go, jednak chyba obaj mieliśmy problem z pokazywaniem tego. Jedynie Łucja była jakimś naszym łącznikiem. To ona zaciągała nas do pianina. Tylko wtedy słyszałem, jak mój ojciec gra.

      Kaszlnąłem i przysiadłem na ławce, która znajdowała się nad rzeką. Woda falowała spokojnie, jak gdyby mówiła mi hej, Edmund, spokojnie. Wyjąłem telefon i popatrzyłem na wczorajsze SMS-y z Klarą. Wciąż byłem zaskoczony tym, co się wydarzyło. Trwałem w lekkim amoku, zastanawiałem się nawet, czy to nie jakieś boty, ale nie... To była Klara.

     To była Klara, której zachowanie tak mnie zdziwiło. Wydawała się wiecznie za mgłą, senna i nieobecna, a jednak, gdy była obok mnie, czułem, że przepływa między nami iskra zimowiska.

      Uśmiechnąłem się sam do siebie i spojrzałem na plac, który rozciągał się właśnie przede mną. Kliknąłem ikonkę notatnika i zacząłem stukać w klawisze.

Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej
Mazowiecka Chorągiew Harcerzy
Warszawski Hufiec Harcerzy „Burzan"
56 Warszawska Drużyna Harcerzy „Narnia"
Rozkaz Harcerskiej Akcji Letniej 2019

      Drodzy druhowie!

      „Szukając dróg naszej duszy, powinniśmy zastanowić się, czy droga, którą idziemy jest właściwa, wszak dusza podąża z nami, gdziekolwiek postawimy stopy"...

***

      — Ja chcę zdjęcie z Marysieńką! — krzyknął Rudolf, podbiegając do ławeczki, przy której stał posąg Marii Konopnickiej. — Z drogi, zakochańce!

      Roześmiałem się i popatrzyłem, jak mój Zastęp Zastępowych biegnie za Szczapem. Przewrócili się na ławkę, a kamienna Maria Konopnicka, pewnie, gdyby mogła, zrobiłaby minę pełną zażenowania. Antek i Stasio roześmiali się i pobiegli za swoimi druhami, a reszta Narnii zajęła się robieniem zdjęć i grożeniem przybocznemu, że Samanta dostanie którąś z tych fotek.

     Samanta. Nie umiałem jej rozgryźć, wydawało mi się, że drużynowa ma jakiś problem, o którym nikomu nie mówiła. Wiecznie uśmiechnięta, zaczęła mi się wydawać sztuczną. Była zupełnie inna niż Justyna. Piotrowska, owszem, potrafiła ukrywać swój ból, jednak gdy była wśród przyjaciół, pękała. Potrafiła płakać aż do wyschniętych oczu, a potem znów stawała się drużynową Corony, której nikt nie opisałby jako smutną osobę. A Samanta? Było w niej coś, co zaczęło mnie odrzucać na tym obozie. Na zimowisku jeszcze czułem w jej zachowaniu naturalność, jednak tutaj zaczynało się coś walić. Krzyczała na Rudolfa, że drużyna jej się sypie, a jednak Ekilore chodziła jak w zegarku. A Legowska naciskała na wskazówki, by parły do przodu.

      Przygryzłem usta i oparłem dłonie na pasie mundurowym, po czym zerknąłem na wpatrzonego we mnie krasnoludka. Roześmiałem się i ukucnąłem przy nim. Z moim metr dziewięćdziesiąt wyglądałem jak wieża. Ledwie znalazłem się przy ziemi, już poczułem, jak ktoś skacze mi na ramiona.

      — Damn, najlepszy harc w moim życiu zaliczony! — Szczap zagwizdał We are the champions, po czym zeskoczył na ziemię i oparł się nogą o krasnalka. — Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem!

      — Narnia, zbiórka! — zawołałem swoich harcerzy, bo właśnie nadchodziła Justyna ze swoją drużyną. Zawsze na ich widok dech stawał człowiekowi w piersi. Corona i jej ZZ, Borealis, były absolutnie wyjątkowe. Wszystko u nich było spontaniczne, a jednocześnie tak bardzo delikatne i wypracowane. Jak gdyby ktoś nauczył je, jak wariować. Piotrowska zatrzymała się i skinęła głową na swoje harcerki. Czarne koszulki z napisem Corona ZHR-u zajaśniały w słońcu.

      — Nie rozwalcie tego muzeum i trzymajcie się z druhami. Do dwóch – odlicz!

      Po szeregach przebiegły szepty pełne podekscytowania. Moi harcerze podzielili się dość sprawnie i weszli do muzeum, podczas gdy z Justyną staliśmy i sprawdzaliśmy dane w fakturach. Nagle absolutną ciszę między nami przeszył dziwny i znajomy dźwięk dochodzący z brzucha.

      — Idziemy jeść? — powiedzieliśmy jednocześnie, po czym się roześmialiśmy. — To co? Biedra?

      Pobiegliśmy więc w stronę ulicy Adama Mickiewicza i po chwili wracaliśmy tamtędy z bułkami czosnkowymi i czekoladowym mlekiem. Piotrowska nuciła pod nosem jakąś piosenkę i przeskakiwała płytki chodnikowe co kilka kroków. Szedłem obok niej i cieszyłem się ze słońca, które muskało moją twarz swoimi ciepłymi promieniami. Suwałki były przepięknym miastem, tak bardzo wiążącym się z jeziorami, które go otaczały. To miejsce było ciche jak las podczas nocy, a jednocześnie skrywało w sobie więcej niż głębiny wód, które tworzyły naokoło niego wianek.

      Minęliśmy ławeczkę z Konopnicką i skierowaliśmy się w stronę ogrodu, gdzie stał malutki teatrzyk dla dzieci z wielkim, kolorowym krasnoludkiem. Piotrowska popatrzyła na jego postać z uśmiechem. Wiedziałem, że w tamtym momencie pomyślała o swoich harcerkach. Kiedyś powiedziała mi, że są jak krasnoludki, a wierzą w nie dopiero ci, którzy do nich dołączą.

      Gdy skończyliśmy spacerować po ogrodzie, nasi podopieczni wyszli z muzeum razem z przybocznymi. Rudolf ziewnął, zasłaniając usta dłonią, a Laura uśmiechnęła się promiennie. Dziwiliśmy się z Piotrowską, że nie miała jeszcze chłopaka, bo była wspaniałą osobą o niezmiernie dobrym sercu. Skrycie wierzyliśmy, że za jakiś czas uda nam się zeswatać ją z Laseckim. Feliks obiecał nam w tym pomóc, jednak za punkt honoru obrał sobie najpierw, by przyciągnąć znów Janka do harcerstwa. Mieliśmy w planach stworzyć hufiec imienia Idy, jednak potrzebowaliśmy pozałatwiać troszkę papierologii. No i przekonać jej narzeczonego.

      — Poznaliście już Marię Konopnicką? — zagadnąłem, jakby właśnie zakończyli najlepszą przygodę swojego życia. Moi zastępowi kiwnęli głowami, harcerze przewrócili oczyma. — To może teraz odszukacie jej krasnoludki, co? — Pomruk przeszedł po szeregu. — Ale to nie będzie tylko szukanie krasnalków, o nie, nie! — Musiałem ich jakoś zainteresować. — Pozostajemy w dwójkach. Macie trzy godzinki wolnego, ale pod warunkiem, że znajdziecie przynajmniej pięć krasnoludków. Za każdego, zastęp danej osoby dostaje pięć punktów do punktacji obozowej! — Podnieśli głowy, gdy wspomniałem o punktacji. — Dodatkowo, dostajecie zadanie specjalne! Musicie spróbować lodów o smaku, którego jeszcze nigdy nie jedliście, a potem ułożyć bajkę, gdzie ten smak odegra jakąś rolę. Gotowi? — Spojrzałem na zegarek. Dzieciaki odzyskały zapał i już umawiały się, do której lodziarni pójdą. — Spotykamy się o szesnastej przy kościele! Uważajcie na siebie i w razie czego, dzwońcie do mnie lub do kogoś z kadry.

      Ledwo skończyłem mówić, a oni już rozbiegli się po uliczkach z dzikimi piskami niczym grupka Indian na polowaniu. Laura roześmiała się cicho i spojrzała na nas z oczekiwaniem.

      — A my co robimy, druhu drużynowy? — Piotrowska ziewnęła i oparła się na moim ramieniu. — Nudzimy się, śpimy czy robimy coś czaderskiego?

      — Absolutnie coś czaderskiego. — odparłem. — Proponuję zabrać stroje kąpielowe, dużo dobrego humoru, ręczniki i spotkać się na ulicy Jana Pawła II siedem na dużo bąbelków, ciepłej wody i zjeżdżalni. Co wy na to?

      — Chyba cię kocham. — Rudolf usiadł na ławce i popatrzył na Konopnicką. — Nie, no, maleńka, żartowałem. Only you.

***

      Cieszyłem się, że Jus, Laura i Rudi mogli odpocząć. Patrzenie na ich wygłupy na zjeżdżalni czy szalone piski podczas próby wejścia do jacuzzi sprawiały mi niesamowitą radość. Nawet Laura bardziej otworzyła się przed naszą kadrą i siedziała z Rudolfem na wysepce pomiędzy basenami, rozmawiając o czymś wesoło.

      Siedziałem na balkonie widokowym i patrzyłem na bawiących się ludzi, jednocześnie układając opisy punktów na bieg dla przyszłych młodzików i ochotniczek. Chcieliśmy zrobić go po powrocie z rajdów i liczyłem na to, że wszyscy moi harcerze pierwszoroczni zaliczą punkty.

      Zaproponowałem ten basen, bo chciałem, by kadry odpoczęły, jednak sam nie mogłem mieć kontaktu z chlorem. Doktor Serkowski mówił, że to mogło źle wpłynąć na szwy. W dodatku – nasilił mi się kaszel i coraz mocniej bolała mnie klatka piersiowa, więc wolałem jej nie nadwyrężać. Zapomniałem też w ferworze zajęć o lekach.

      Zerknąłem na telefon, czy aby żaden z patroli nie zgłaszał, że coś jest nie tak. Byliśmy dość blisko większości krasnalków i lodziarni, więc miałem nadzieję, że harcerze nie wyszli na koniec miasta w ich poszukiwaniu.

      Kliknąłem ikonkę SMS-ów i popatrzyłem kolejny raz na wiadomość Klary. Tak bardzo tęskniłem za jej obecnością, za uśmiechem, za głosem... Gdy o tym myślałem, mój telefon zawibrował i przyszła wiadomość MMS od Samanty. Zdjęcie wczytało się powoli i chwilę później zobaczyłem uśmiechniętą kadrę Ekilore na katamaranie podczas rejsu. Przyjrzałem się uważniej i zobaczyłem, że Henryk obejmował Klarę. Wyglądała na dość spiętą, jednak na jej ustach także gościł uśmiech. Rozpuszczone włosy opadały na ramiona, a koszulka z napisem „Słonecznika się zachciało" była lekko prześwietlona. Za nimi znajdowały się połacie lasów i czyste od chmur niebo. Słońce padało na ich twarze w taki sposób, że wszyscy mrużyli oczy. Rude loki Samanty miały kolor marchewki, a Patrolski uśmiechał się. Jego oczy się śmiały, a to była weń rzadkość. I Klara. W jej oczach widać było ogromną pustkę. Coś zakuło mnie w sercu.

      Edmund Miód: Mega się tam bawicie, tylko nie wpadnijcie do wody!

      Spojrzałem na rozpisane punkty do biegu, po czym pogniotłem wszystkie kartki i wyrzuciłem do kosza.

***

      Zapaliłem świeczkę i podałem kolejną Justynie. Piotrowska z czułością przyłożyła knot do płomienia i po chwili krąg światła stał się większy. W salce zaległa cisza. Przez okna wpadał ciepły, letni wiatr. Deszcz bębnił o szyby swoim delikatnym stukotem, zupełnie tak, jakby przechadzał się po nich niczym po chodniku. Towarzyszyliśmy mu w tej wędrówce, choć bardziej jako jej obserwatorzy.

      Usiadłem pomiędzy Antkiem a Stasiem i popatrzyłem na sennych harcerzy i harcerki. To była nasza ostatnia noc w Suwałkach i chciałem podsumować te krótkie rajdy. Poprawiłem pastelową chustę i zapatrzyłem się w płomień. Poczułem, że Stasio ścisnął mnie za rękę. Potargałem go po włosach i powiodłem spojrzeniem po moich podopiecznych.

      — Chciałbym opowiedzieć wam pewną historię — zacząłem. Justyna popatrzyła na mnie z czułością i przytuliła do siebie jedną z harcerek. Jej gwiezdna chusta zlała się z tłem i widać było tylko jej srebrną i złotą część. — Dawno, dawno temu żył pewien rycerz, który bał się nocy. Mógł walczyć za dnia, mógł toczyć bitwy po dwanaście godzin dziennie, bić się w pełnym słońcu, jednak kiedy nadchodził wieczór, cała odwaga z niego uchodziła, zupełnie tak, jakby ktoś spuścił powietrze z balonika. — W tym momencie Rudolf wypuścił balona, a harcerze roześmiali się. — Pewnego razu, gdy uczestniczył w ważnej bitwie daleko od swojego królestwa, walki przedłużyły się aż do wieczora. Rycerz został wraz ze swoimi towarzyszami na polu bitwy i gdy zaszło słońce, wciąż trzymał w dłoniach miecz. Dopiero gdy jego przeciwnik padł z wykończenia, bohater spostrzegł, że otacza go czarna noc. Przestraszył się i zaczął wycofywać. Schował miecz, jednak nie umiał znaleźć drogi do swego namiotu. Błąkał się, cały czas zerkał ku swoim stopom, gdyż bał się, że wpadnie w zasadzkę wroga. W pewnym momencie usłyszał pohukiwanie sowy. — Justyna wydała z siebie dźwięk, którego nie powstydziłaby się żadna porządna sowa. — Zlękniony spojrzał w górę i... zobaczył całą armię gwiazd. Mniejsze, większe. Były ich tysiące! Niebo jaśniało piękniej od słońca i ciemność zmykała czym prędzej. Rycerz aż otworzył buzię ze zdziwienia. Bo widzicie, czasami bardzo się czegoś boimy. Uciekamy przed tym, nasz Strach ciągnie nas w tył. A tymczasem za rogiem rozpościera się niebo pełne tysiąca słonecz... gwiazd. — Poprawiłem się szybko. Rudolf uśmiechnął się lekko. — I ich blask jest piękniejszy od światła, które znamy. Niedługo będziecie mieli okazję spróbować czegoś wspaniałego. Czegoś, co stanie się waszym nocnym niebem z gwiazdami. Nie bójcie się patrzeć w górę. Nie bójcie się walczyć, gdy nie widzicie przeciwnika. Czasami to właśnie Strach jest tym największym. Ale ponad nim są tysiące gwiazd... — skończyłem i spostrzegłem, że Piotrowska płakała. — Proszę teraz, byśmy zawiązali krąg. Każdy z was może zostawić w nim miejsce dla kogoś, kto potrzebowałby waszym zdaniem tych gwiazd. Jeśli chcecie, możecie powiedzieć jego imię.

      — Ida. — Głos Piotrowskiej przeplotły łzy.

      — Mój brat. — Mikołaj pociągnął nosem. Jego zastęp poruszył się lekko.

     — Asia. — Rudolf powiedział imię swojej siostry z lekkim drżeniem głosu.

      Klara, pomyślałem, gdy inni mówili imiona. Długo staliśmy w ciszy i pozwoliliśmy, by płynęły nam łzy. Wiatr i deszcz odeszły na swój dalszy spacer, a my ściskaliśmy swoje dłonie i tuliliśmy się do siebie, zupełnie tak, jakby to była nasza ostatnia noc.

     Jakby to były nasze ostatnie gwiazdy.

¸,ø¤º°♡°º¤ø,¸

Kochani, kolejny rozdział za nami!
Niedługo zacznie się taka akcja. że ociepanie, jaram się.

Lubicie wyjazdy na obozach? Rajdy/wędrówki?

Do następnego!
Miałam robić zwiastun do SM, ale jakoś nie mam pomysłu :c

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top