13. Brokat, słowa i dwadzieścia chlebów
Po jakichś dwudziestu minutach podniosłem się i zdecydowałem, że pójdę do zgrupa po laptopa Olafa, żeby wstawić coś na stronę drużyny. Zwykle nasze relacje uzupełniałem po wyjazdach, ale i tak nie miałem nic do roboty – Rudolf pojechał gdzieś ze swoją siostrą, Samanta zabrała się z rodzicami Henryka, a Justyna...
Justyna właśnie minęła mnie w szalonym pędzie i usłyszałem tylko jej pisk, podobny do dźwięku zarzynanej foki. Spojrzałem w stronę „parkingu" przy zgrupie i zobaczyłem Macieja Zawiszę wysiadającego z samochodu z dwoma chłopakami. Feliks Masse i...
— Konrad! — Piotrowska rzuciła mu się na szyję. Podniósł ją tak, że oplotła mu nogami biodra, po czym, kładąc mu dłonie na policzkach, ucałowała go mocno. Jej kasztanowe włosy spadły kosmykami na jego twarz. Uśmiechnąłem się. Misiecki uwielbiał robić jej niespodzianki. Państwo Patrolscy wsiadali właśnie do swojego czerwonego Forda. Henryk rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie, po czym uśmiechnął się i pomachał w moją stronę. W tym czasie Justyna przytuliła mocno Misieckiego.
Zaraz po Amandzie i Feliksie byli jedną z najbardziej rozpoznawalnych par harcerskich na Mazowszu. Oczywiście, gdy nie liczyło się do tego państwa Laseckich, jak zwykliśmy ich nazywać. Państwo Laseccy byli nieusuwalni z podium w tej kategorii.
Wziąłem sprzęt oboźnego i rzuciłem okiem na przyjaciółkę. Była w dobrych rękach – to najważniejsze. Feliks i Konrad już odpalali samochód. Masse skinął głową w moją stronę, na co odpowiedziałem mu tym samym, po czym podążyłem w stronę podobozu.
Zapanowała w nim cisza, jakiej się nie spodziewałem. Flaga Polski powiewała na wietrze, jak gdyby wystawiała swą bladą część ku słońcu. Namioty wydawały się spać; ziewały odsłoniętymi połami, otwierały buzie, zdziwione brakiem harcerzy. Kadrówka, otwarta z dwóch stron, wietrzyła się i patrzyła na pusty plac apelowy.
Pionierka za nami — takich łóżek jak zbudowali nasi harcerze nie ma nawet w pałacu u Aslana. Dotarliśmy na miejsce i już zdobyliśmy nowych przyjaciół, a także spotkaliśmy się ze starymi przy ognisku. Dziękujemy 7 WDH-ek Corona, 8 DH Ekilore, 4 WDH-y Vento i naszemu zgrupowaniu za wspaniałe chwile. Żyjemy, walczymy dla św. Jerzego, czuwamy!
Opublikowałem post na naszej stronie, po czym wyjąłem ze swojej skrzyni leki. Otworzyłem opakowanie i przyjrzałem się białym tabletkom. Brzydziły mnie, tak cholernie mnie brzydziły. Połknąłem jedną i sięgnąłem po ukulele. Dawno na nim nie grałem, zapomniałem dotyku strun. Moje palce przyzwyczaiły się do faktury fletu i znały każdą jego rysę, wielkość każdego otworu na pamięć. Zacząłem grać wstęp do „Zielonego płomienia", gdy usłyszałem szelest przy bramie.
Gdy odwróciłem się w tamtą stronę, spostrzegłem Klarę w sukience w złote słońca. Uśmiechnąłem się do niej, dając jej tym samym zaproszenie do wejścia do podobozu. Dziewczyna podeszła i usiadła pół metra ode mnie. Rozpuszczone włosy opadły jej na kark. Na jej skórze dostrzegłem maleńkie piegi. Przejechała dłonią po długości ramienia. Zamknąłem laptopa i wpatrzyłem się w nią w oczekiwaniu. Trąciła stopą siedzącego obok mnie Hefalumpa. Pluszak przewrócił się na trawę, lecz na jego buzi pozostał sznurkowy uśmiech.
— Twoi rodzice przyjechali? — zapytała. Spojrzałem na zabawkę. Wyglądała na przeszczęśliwą. Klara wręcz przeciwnie.
— Tak, tata z siostrą, już czmychnęli. — Podziwiałem jej złociste włosy. — A twoi? — spytałem ostrożnie. Riońska odwróciła wzrok.
— Nie, oni... Mama ma uczulenie na pyłki, a ojciec nie lubi lasów i... — Kłamała. Wiedziałem, że kłamała. Mój telefon zawibrował. Zerknąłem na SMS-a od Soplicy i przeniosłem znów wzrok na Klarę. — Przeszkadzam ci? — Cofnęła się lekko, jej głos był wyjątkowo smutny. Edmund Miód, zrób z tym coś!
— Nie, coś ty! — zdziwiłem się własnym entuzjazmem. — Chciałem... C-chciałem ci właśnie zaproponować... e... zakupy w Augustowie? Soplica poprosił, żebym przywiózł kilka rzeczy, bo przyjechało super dużo rodziców i nie wyrabiamy się z je-jedzeniem. — wydusiłem z siebie na jednym oddechu. Blondynka uśmiechnęła się. Poczułem, że wszedłem na dobry tor. Zabierz dziewczynę na zakupy, tak, to zdecydowanie dobry tor, Edmund. Co z tego, że będziecie kupować chleb.
— Jeśli nas nie rozbijesz... to tak. Muszę stąd na chwilę wyjechać. Jestem gotowa na tę przygodę, druhu drużynowy! — Zasalutowała mi, po czym spuściła wzrok na swoje buty. Mimo tego, że wydawała mi się smutna, miała w sobie coś przyciągającego i absolutnie słodkiego.
— No, to jedziemy, pani generał. — Wstałem i wyciągnąłem dłoń w jej kierunku. Zadrżała, gdy jej palce dotknęły moich. Pochwyciłem jej wzrok pełen strachu i uśmiechnąłem się krzepiąco. — Spokojnie. — powiedziałem szeptem, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Riońska kiwnęła głową. To było jeszcze bardziej żałosne niż „wszystko będzie dobrze".
Wsiedliśmy do samochodu jakieś pięć minut później, mając listę zakupów od Soplicy, poduszkę – owcę, moje ukulele i kupony na kawę. Szalałem z radości, że mogłem spędzić z nią trochę czasu sam na sam, nie musząc przy tym naciągać metody wychowawczej i zaniedbywać moich harcerzy. Dodatkowo – miałem nadzieję, że w końcu dowiem się, co się jej stało. I że nie będę musiał znosić humorów Henryka.
Dziewczynie zamykały się oczy, więc podałem jej poduszkę – owcę. Pogłaskała ją i roześmiała się. Chyba czuła się dobrze z tym że opuszczała na chwilę obóz. Przynajmniej tak wtedy myślałem. W końcu musiała stąd wyjechać. A skoro mogłem jej towarzyszyć, to byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
— To, jaki jest pierwszy punkt wycieczki? — zapytała, kładąc sobie pod głową poduszkę. Wyjeżdżaliśmy właśnie z lasu; zerknąłem na nią. Wzięła głęboki oddech i otworzyła okno. Wiatr rozwiał jej włosy, a ona roześmiała się cicho. Pojedyncze kosmyki wirowały wokół jej twarzy. Przypomniała mi się sytuacja, gdy wpadła do kuchni w piżamce owcy i wypiła swoje kakało, podczas gdy ja słodziłem kawę. Albo gdy pisała ze mną listy, co raz przypadkiem kładąc swoje palce na moich. Zapamiętałem jej pismo. Robiła przy B, P i D wielkie brzuszki, bo — jak mówiła — musiało się tam pomieścić dużo Bezpieczeństwa, Piękna i Dobra. Tak jak w niej.
— Pewnie jakiś spożywczak — powiedziałem, patrząc na GPS.
— Smakowicie! — ziewnęła i wtuliła się w poduszkę. — Pachnie lasem... — szepnęła rozmarzona.
— Uf, już myślałem, że powiesz, że śmierdzi Rudolfem. — Zwolniłem nieco i wjechałem do wsi. Przez okno wpadł zapach siana, po czym zakręcił się między nami i wyleciał na łąkę. Klara poprawiła okulary i roześmiała się. Boże, jak mi brakowało tego śmiechu.
— Fujka. — Położyła sobie pluszaka na kolanach i poklepała go. — Ja nie wiem, jakim cudem Samcia może z nim być. — Spojrzała na drogę przed nami. — Chyba są tak samo stuknięci.
— Wiesz, teoretycznie powinienem bronić mojego dziecka, ale wyrzekam się go. — Uniosłem ręce na moment i położyłem je na kierownicy, skręcając.
— Wyrodny ojciec. — Riońska przewróciła oczami. Miałem wrażenie, że gdy wyjechaliśmy z lasu i zostawiliśmy za sobą harcerską otoczkę, to coś w niej pękło. Odetchnęła z ulgą i znów miała w sobie coś z tej zimowiskowej Klary. Zerkałem na nią ukradkiem; uśmiechała się, a jej twarz odbijała się w przednim lusterku.
— Dlatego nie jestem zucholem — powiedziałem, na co dziewczyna momentalnie odwróciła wzrok. Jej twarz znów oblekła się w strach, a z ust zniknął uśmiech, który przed chwilą je rozpogadzał. Dłonie jej zadrżały; zacisnęła mocno oczy, po czym otworzyła je szeroko, patrząc na obraz za szybą. Jej oddech przyspieszył nagle; miałem wrażenie, że jest w prologu ataku paniki.
— Minąłeś Tesco — zauważyła oschle po dłuższej chwili. Westchnąłem cicho i zawróciłem. Blondynka przycisnęła do siebie owcę i patrzyła się w podłogę. Powoli wciągała i wypuszczała powietrze. Przygryzłem wargi; nie wiedziałem, co ją tak poruszyło. Nie lubiła zuchów? A może źle się czuła? Może za szybko jechałem? Po co w ogóle robiłem prawo jazdy? Przepraszam.
Zaparkowałem i wysiadłem z samochodu. Riońska patrzyła w szybę i ściskała dłonią łapki owcy. Popatrzyłem na nią smutno i przyprowadziłem wózek sklepowy. Upał był nie do zniesienia, żar lał się z nieba i nie było deka wiatru. Cieszyłem się, że zdążyłem zdjąć mundur i przebrałem koszulę mundurową na zwykłe, czarne polo. Popukałem w oparcie wózka i uśmiechnąłem się do Klary. Musisz to naprawić, idioto! Uważaj na słowa.
— Wsiada pani, czy kareta ma sama odjechać? — Uznałem, że sam ze sobą będę czuł się lepiej, jeśli wyjdę ze strefy zauroczenia (zakochania) w Klarze i potraktuję ją jak moją siostrę. Jeśli zrobię to, czego oczekiwał ode mnie Henryk. Może wtedy ona też będzie czuła się lepiej? Albo wtedy, gdy się po prostu zamknę.
— A więc tak się wozi przyboczne? — Wyszła z samochodu i popatrzyła na mnie. Spróbowała się uśmiechnąć, a ja rozłożyłem ręce. Riońska zawahała się, po czym ostrożnie weszła do sklepowego wózka i roześmiała się. Mur rozbity. — Gdzie dziś jedziemy, proszę pana?
— Do krainy chlebów i dżemów! — Pchnąłem wózek. „Nie przemęczaj się" mówił doktor Serkowski. A, chrzanić doktora Serkowskiego.
Wjechaliśmy do prawie pustego sklepu i podążyliśmy do półki z pieczywem. Wziąłem ponad dwadzieścia bochenków i podawałem je kolejno Klarze, która układała je wokół siebie, jakby tworzyła igloo. Następnie podjechaliśmy po dżemy, kwestionując gust Jakuba do tego, co napisał nam na liście – a były to dżemy porzeczkowe. Wybraliśmy dużo jagodowych, kilka brzoskwiniowych i pięć truskawkowych, tradycyjnych, po czym uznaliśmy, że przydadzą się też płatki śniadaniowe i mleko. Ich ilość była porażająca – równie dobrze mogliśmy po prostu kupić krowę i doić ją codziennie, rezultat byłby taki sam.
W połowie drogi musieliśmy jednak przejść się po drugi wózek, bo chlebowe igloo zajęło pół powierzchni. Przypominało bardziej barykadę dla schowanych w środku dżemów. Ludzie patrzyli na nas, jakbyśmy tworzyli zapasy do schronu atomowego, ale nam to nie przeszkadzało – bawiliśmy się jak dzieci, ustawiając piramidy ze słoików i bochenków.
Obowiązkowo poszliśmy także na dział ze słodyczami i wybraliśmy kilka czokusiów dla dzieciaków. Nasze igloo robiło się coraz pokaźniejsze i tak słodkie, że mdliło mnie na widok tych wszystkich rzeczy. Spojrzałem na dział z lekami i odwróciłem szybko wzrok. Nie, nie. Pojedziesz po nie sam.
Gdy dotarliśmy do kasy, siedząca tam pani spojrzała na nas jak na nienormalnych i aż musiała poprawić okulary, gdy dostrzegła ilość chleba i dżemów. Klara roześmiała się i usiadła na barierce oddzielającej kasy. Poprawiła jasne włosy i rozejrzała się po prawie pustym sklepie, podczas gdy przerażona kasjerka nabijała dane do faktury. I weź tu się potem tłumacz obwodowi, że kupiłeś dwadzieścia chlebów.
Wyszliśmy z Tesco i zajęliśmy się pakowaniem rzeczy do bagażnika i na tylne siedzenia. Riońska nuciła coś pod nosem, a ja zerkałem na nią co raz, zauroczony tym, jak słońce przemykało przez jej bladą twarz. Nie trzymasz się postanowienia, Edmund, aż taką złą pamięć masz? Dziewczyna pochwyciła moje spojrzenie i zawahała się. Zamknąłem bagażnik i zrobiłem krok w kierunku drzwiczek, jednak ona nadal stała w miejscu.
— Możemy jeszcze nie wracać nad Sajno? — zapytała cicho, patrząc na swoje trampki. Skrzyżowała dłonie na piersiach i przygryzła usta. Zamknąłem samochód i schowałem kluczyki do kieszeni, po czym zerknąłem na zegarek. Była dwunasta. Szybko wyciągnąłem telefon i kliknąłem konwersację z Soplicą.
Edmund Miód: będziemy około wieczora, musimy pojechać jeszcze do jednego sklepu, bo tu nie mają już chleba
— W porządku. — Zerknąłem na górę dżemów i chleba za szybami. — To... może się przejdziemy? — Kiwnęła głową.
Sprawdziliśmy, co ciekawego było do zwiedzania w okolicach i w samym Augustowie, jednak wujek Google poinformował nas jedynie o jeziorach, kebabie i jakimś kościele. Z całej listy najlepiej prezentował się kościół, więc uznałem, że będzie to najlepsze wyjście. Zabieranie Klary w tym stanie nad jezioro było jak samobójstwo. Dziewczyna ewidentnie nie chciała wracać w te rejony i potrzebowała przerwy. A i kebab nie był zbyt, hm, urokliwą opcją.
Ruszyliśmy więc ulicą księdza Skorupki w kierunku starej bazyliki. Promienie słoneczne przechadzały się wraz z nami po ulicach miasta i odbijało się na złotych zdobieniach sukienki Riońskiej. Dziewczyna rozglądała się uważnie, co raz dotykając swoją dłonią mojej. Za każdym razem, gdy jej skóra stykała się z moimi palcami, przechodził mnie dreszcz.
Te dreszcze były jak ukłucia szpilką. Wiedziałem, że nie mogłem pozwolić sobie na wejście z nią w bliższą relację. Przynajmniej nie teraz. Nie, kiedy na boku moich epikryz Serkowski pisał ołówkiem, że zostało mi tylko kilka lat. Nie w momencie, gdy ewidentnie było coś nie tak z nią. Najpierw musiałem dowiedzieć się, o co chodziło. Albo w końcu pogodzić się z Henrykiem. Poza tym — bałem się.
Weszliśmy do pustego kościoła i poczuliśmy chłód starych murów. Z każdej strony patrzył na nas jeden z pięciu ołtarzy. Wielkie chorągwie i rozety zdawały się migotać pod wpływem światła, jakie wpadało przez okna. Drewniane ławki biegły aż do ołtarza głównego. Obraz Najświętszego Serca Jezusowego i jego majestat sprawiły, że kolana się pode mną ugięły. Czułem panujące w tym miejscu sacrum, gdy opadłem na posadzkę. W ciszy, jaka panowała wewnątrz, słyszałem kroki Klary, która zbliżyła się do ołtarza Świętej Rodziny. Przez chwilę patrzyła na obraz, który zdobił to miejsce, po czym przeszła w kierunku krzyża. Wyciągnęła w jego kierunku dłoń i odsunęła się momentalnie, zupełnie tak, jakby się oparzyła. Wstałem i powoli przeszedłem na drugą stronę, by jej nie przeszkadzać. Chciałem zatopić się w ciszy i powoli przemyśleć wszystko.
Boże, proszę, pomóż mi. Daj spokój serca Henrykowi i pozwól mu odpocząć. Ofiaruj Klarze swoją miłość tak odczuwalnie, by przestała się bać. Spraw, by nasz obóz był bezpieczny. By nikomu nic się nie stało. Proszę... Chroń moich harcerzy. Proszę...
— Kiedyś byłam w podobnym kościele z Henrykiem. — Usłyszałam nagle nad sobą. — Zażartował, że wzięlibyśmy w takim ślub. A potem na obozie połamał naszą kapliczkę. Zmieniliśmy podejście do religii, zmieniły się, hm, reguły gry w ZHP.
— Wiesz, on chyba nie żartował. — Spojrzałem na nią. Przygryzła wargi. — To strasznie zagubiony człowiek.
— Ty też — powiedziała cicho, a ja poczułem ukłucie w sercu.
To prawda. Nie umiałem znaleźć siebie, a to blokowało mi drogę do szukania innych. Byłem rozdarty i okryty własną chorobą, której strzegłem, jakby była moim oddechem. A to właśnie ona mi go odbierała.
Bałem się relacji z nią, to prawda. Bałem się, że znów ktoś trzaśnie drzwiami, za którymi zniknie ona, tak jak zniknęła moja matka. Że zostanę sam w pustym pokoju. Sam, mając tylko cholerny flet, na którym grała kobieta, której nigdy potem nie zobaczyłem. A Klara? Choć potęgowała mój strach, choć sprawiała, że po każdym zetknięciu z nią nie mogłem zasnąć, to zrywała z mojego serca skorupę lęku i oczyszczała je z wielu warstw łez, których tak bardzo się wstydziłem. Mężczyźni nie płaczą – tak zawsze mówił mi ojciec, gdy wyglądałem przez okno, mając nadzieję, że mama wróci, zagra mi znów do snu i pójdziemy na spacer do zoo, żeby zobaczyć pingwiny. Ale ona nigdy nie wróciła, a ja nigdy nie poszedłem już do zoo.
— Przepraszam, nie powinnam. — Dopiero po chwili doszło do mnie, że Klara wciąż do mnie mówiła. — Ja Henia naprawdę lubię, tylko... nie tak. My go zabrałyśmy z takiego toksycznego środowiska i... naprawdę chciałabym, żeby cię polubił. Żeby... Nieważne. Edmund... możesz się za mnie pomodlić?
Kiwnąłem głową, a ona zamilkła i obróciła się szybko. Spostrzegłem, że uniosła rękę i wytarła oczy. Wtedy poczułem, że odpuszczę. Że pozwolę Henrykowi Patrolskiemu kochać Klarę Riońską...
***
W niedzielę, czternastego dnia, po południu rodzice odjechali, a my wróciliśmy do normalnego systemu pracy w podobozie. Około godziny piętnastej siedziałem więc z drużyną, robiąc wielkiego smoka z kartonów, coś na wzór chińskich dekoracji z Mulan. Skręcałem z krepiny jego długie wąsy i podawałem Stasiowi i Antkowi, którzy przyklejali je do głowy, przy której majstrował Marcel, nasz drużynowy artysta, rysujący groźne oczy. Rudolf i Mikołaj wycinali łuski, przekomarzając się na każdym kroku. Szczap był moim najbardziej niereformowalnym harcerzem, ale przywiózł z Augustowa masę jedzenia do kadrówki, więc zwróciłem mu honor. Dodatkowo Asia, jego siostra, oceniła naszą pionierkę aż nazbyt dobrze (a była dość krytyczną osóbką, mistrzynią pionierki w FSE).
— Czy możemy dowalić tu brokat? — Szczap sięgnął do naszej skrzyni programowej. — Nasze smoczysko będzie pierdziało brokatem.
— Rudolf... — Przewróciłem oczami, ale zaśmiałem się. — Może już lepiej, żeby nim zionął, co?
— Nie przekonałeś mnie. — Wsypał różowe drobinki do papierowego ogona i zalepił go. — Perfekcja.
— Masz rację. — Klasnąłem w ogon i brokat wystrzelił na twarz przybocznego. — Dopiero teraz wyglądasz perfekcyjnie.
Drużyna roześmiała się i dmuchała na unoszący się w powietrzu brokat. Umówmy się – to było totalnie niepuszczańskie. Ale jednocześnie pomagało nam się odstresować po dwóch dniach życia przy rodzicach. Kaszlnąłem i odwróciłem głowę. Drobinki brokatu sprawiły, że moje oskrzela się uaktywniły. Sięgnąłem po wodę i upiłem spory łyk, podczas gdy Rudolf i harcerze ganiali za świecidełkami. Uśmiechnąłem się do nich i pomyślałem, że przecież byłem tam przede wszystkim dla nich. I przede wszystkim ich kochałem. Prawda?
¸,ø¤º°♡°º¤ø,¸
Kochani, mamy kolejny rozdział, kolejne wzloty i upadki Edmunda. Co sądzicie o jego decyzji? Wytrwa?
Tak jak niektórzy wiedzą, rozmawiałam z hufcową i sprawa Corony jest bardzo trudna. Muszę mieć pwd, zgodę mojej drużynowej, kogokolwiek do kadry, teren, zaplecze finansowe. Więc nie wiem czy to wypali. Jedyne co mogę Wam pokazać, to próbną plakietkę
a to kojarzy mi się z Idą tak bardzo
Dziękuję za Waszą obecność. Buziaki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top