11. Niech tylko pójdą na chatki!

      Wtorek, dziewiąty dzień obozu. Postanowiliśmy wysłać zastępy na zwiady do wsi, a sami zajęliśmy się przygotowywaniem zajęć na następne godziny i dni. Przed nami był turniej rycerski, bankiet, sztuka robienia zbroi, a także jakieś warsztaty, na których mieliśmy stworzyć smoka, którego zamierzaliśmy z Rudim wykorzystać w grze nocnej.

      Rozesłaliśmy więc zastępy po apelu i przykazaliśmy im, by wróciły na piętnastą, na ostatnią turę obiadu. Tuż po ich wyjściu, Rudolf położył się na pryczy i zasnął, zmęczony nocnym uzupełnianiem książki pracy, a ja postanowiłem się przejść do zgrupowania, by oddać mniejszą skrzynię i poprosić Olafa, by w mieście kupił mi leki. Choroba nasiliła się przez kontakt z dymem ogniskowym i całą niedzielną noc kasłałem jak stuletni gruźlik. Na to poszła mi cała paczka tabletek i sterydów, przez które ledwo stałem w poniedziałek na apelu. Harcerze – jak to oni ­– od razu wyczuli, że coś jest nie tak, jednak rozwiałem ich wątpliwości wspomnieniem o gorączce.

      Wziąłem jedną z mniejszych skrzyń i, przechodząc przez plac apelowy, skierowałem się w stronę zgrupowania. Szwy ciągnęły mnie do tego stopnia, że musiałem zatrzymać się przy podobozie Słoneczników i chwilę odetchnąć. Gdyby doktor Serkowski wiedział...

      — O, druh Edmund! — Usłyszałem pisk Natalki, jednej z młodszych harcerek. Dziewczynka rzuciła mi się w ramiona i przytuliła mocno. Pogłaskałem ją po główce i uśmiechnąłem się. — Przyszedł nam druh pomóc?

      — Z czym, promyczku? — Pstryknąłem ją w nosek. Zmrużyła oczka od śmiechu. Na jej policzkach pojawiły się malutkie dołeczki.

      — Z zawieszeniem flagi! Drusio Heniusio gdzieś poszedł, a Eklerka powiedziała, że... — Odwróciła się w stronę bramy. — Że ona nie zawiesi. — Spuściła główkę, zupełnie tak, jakby wstydziła się mówić.

      — Chodź, zawiesimy ją zaraz. — Wyciągnąłem do niej rękę, na co mała pociągnęła mnie w kierunku ich placu apelowego.

      — Drusiu! — krzyknęła.

      — Jestem, Natuś, co się dzieje, co... Ojeju. — Klara wyszła z namiotu w czarnej bluzce i spódnicy w pszczółki, po czym spojrzała na mnie, wyraźnie zaskoczona. — Uroczy druh drużynowy. — Uśmiechnęła się i założyła za ucho kosmyk włosów. — Miło mi gościć w podobozie Baśni. — Skłoniła głowę. W jej ruchach było coś idealnie wypracowanego, brakowało tej zimowiskowej spontaniczności. A jednak w dalszym ciągu przyciągała mnie do siebie jak nikt inny. I musiałem przyznać, że wyglądała pięknie. Gdybym nie był sobą, pewnie bym jej to powiedział.

      — Czuwaj, druhno od wierszy. — Ukucnąłem i pozwoliłem Natalce wdrapać mi się na plecy. Gdy trąciła nogą o szew, syknąłem z bólu. — Podobno macie problem z flagą. — Spojrzałem na wysoki maszt, podtrzymując dziewczynkę, by nie spadła.

      — Tak, ten, no... sznurek... i wysoko trzeba rzucić... — Klara zaczynała się plątać. Odwróciła wzrok. — Tam... tam leży. — Wskazała na skrzynię. Trzymając Natalkę na plecach, podszedłem tam i jedną ręką wyjąłem jedną z linek, po czym spojrzałem na czubek masztu. — Byłabym bardzo wdzięczna za pomoc, ja... mam słabe ręce i... wybiłam sobie bark ostatnio, więc nie mogę robić wymachów. — Roześmiała się. Natalka zeskoczyła na ziemię i podbiegła do niej, tuląc się. Przyboczna wzdrygnęła się na początku, jednak chwilę potem już trzymała ją w objęciach. Popatrzyłem na ten widok z uśmiechem. W tamtym momencie chciałem być tą małą harcerką.

      Klara posłała małą do namiotu Anastazji i popatrzyła na mnie. Akurat ściągałem linkę, by przywiązać ją tak, aby flaga łatwo się przemieszczała. Blondynka przygryzła usta i poprawiła okulary. Szkiełka zamigotały, gdy światło słoneczne zderzyło się z nimi.

      — Dawno cię nie widziałam — powiedziała cicho. Sięgnąłem po flagę i spojrzałem na blondynkę czule. Boże, jak bardzo chciałem znów trzymać ją w objęciach. — I, no, przepraszam za te wiadomości, gapa ze mnie. — Roześmiała się nerwowo. — Powinnam się wcześniej ogarnąć, a zawaliłam.

      — Spokojnie, nic się nie stało, naprawdę. — Patrzyłem, jak białoczerwony materiał powoli wędruje w górę. Starałem się to robić jak najdelikatniej. — Ważne, że w ogóle dosłałaś. Oj! — Sznurek obluzował się i spadł na ramię Riońskiej. Przyboczna struchlała i zacisnęła oczy. — P-przepraszam cię. — Szybko zabrałem linkę. — Klara? Wszystko w porządku? — Przewiesiłem sobie sznurek przez ramię i wyciągnąłem dłoń w kierunku dziewczyny. Cofnęła się gwałtownie. — Klara? — Zacisnęła powieki tak mocno, jakby starała się powstrzymać łzy, które się przez nie przebijały. Jedna z nich spłynęła po jej bladym ze strachu policzku.

      — J-już dobrze, p-przepraszam, przestraszyłam się. — Zaśmiała się i machnęła ręką. — To było takie, hm, takie bu! Jestem strachajłem! — Jej śmiech przebił powietrze. Założyła włosy za ucho i spojrzała na mnie zza szkieł. — Dziękuję ci, Edmund. — Zabujała się na palcach, lecz po chwili znów opadła na pięty. Przygryzłem usta i popatrzyłem na nią nieśmiało. Było tak wiele rzeczy, tak wiele słów, które chciałem wtedy powiedzieć. A wydusiłem z siebie tylko:

      — E, to, ten, ja już pójdę. — Odwróciłem głowę i skierowałem się do mojej skrzyni. Klara stała przez chwilę przy maszcie, po czym zawahała się i podbiegła do mnie. To był moment, jakby nagły strzał. Położyła dłonie na skrzyni, wspięła się na palce i cmoknęła mnie w czoło. I znów, jakby wiatr przebiegł przez skórę, zostawiając na niej swój ślad. Dziewczyna opadła na pięty i poprawiła okulary. Przez moje ciało przebiegł gorący dreszcz. O co ci chodziło, Klaro Riońska? Bałaś się dotyku, a jednak go dawałaś. Nie rozumiałem tego. Bała się sznurka, bała się, gdy ktoś ledwie ją tknął, ale gdy przejmowała pałeczkę...

      — Dziękuję — szepnęła, po czym spojrzała w stronę podobozu. — Spes, gdzie jest Anastazja? — Posłała mi ostatnie spojrzenie i pobiegła w stronę namiotu Wilk.

      Stałem jak oniemiały, nie mając świadomości tego, że o drzewo obok opierał się wściekły Henryk Patrolski.

***

      Powrót ze zwiadów zawsze obfitował w ciekawe opowieści. Dowiedziałem się na przykład, że Mikołaj założył się z zastępem o to, że uda mu się wydoić krowę, a gdy ta prawie zjadła mu rogatywkę, musiał – w ramach rekompensaty – zabrać swoich chłopaków na lody. Mały Stasio został ulubieńcem sołtysowej, która obdarowała go wielką czekoladą. Witek uznał, że on i Ogniokrzew nie będą jak wszyscy i zgubił się na prostej drodze, udając znawcę wszystkich szlaków. Za to Hubert i jego Tofii przesiedzieli dwie godziny u pani, która uznała, że są jej zaginionymi wnukami i zmusiła ich do zjedzenia całej blachy szalotki. Wrażeń i opowieści było co niemiara, więc zachwycaliśmy się z Rudolfem jak głupi, śmialiśmy z przygody Antka z wiejską dziewczynką, która próbowała poderwać go na posiadanie ośmiu świń i dwudziestu kur, a także z upapranej mąką koszulki Michała.

      Słuchałem ich z uśmiechem, ciesząc się, że dobrze bawili się we wsi. Rudolf uznał, że da im wszystkim karne gary, bo nie przynieśli mu kury, a on od zawsze chciał mieć kurę, po czym poszedł napalić w piecu do następnej tury obiadu, bo pani Zosia wysłała kogoś z warty kuchennej po pomoc. Rozesłałem zastępy do namiotów, kazałem im się przebrać, a sam wyjąłem materiały do następnych zajęć. Chciałem przygotować im kominek o terenoznawstwie i w czwartek wysłać ich na chatki. Sam jako mały harcerz to uwielbiałem i chatki zawsze kojarzyły mi się z chwilą wolności od kadry.

      Do tego potrzebne mi były zajęcia z węzłów i kuchni polowej, więc zapisałem to sobie na boku planu pracy. Pogoda szalała, więc zmienialiśmy, jak mogliśmy, żeby nie zamęczyć dzieciaków. Nie chciałem się też skupiać na samej obrzędowości, bo ile można gadać o świętym Jerzym!

      Mój telefon zawibrował i wyświetlacz podświetlił się. Spojrzałem na niego.

      Jakub Wąwóz: Dziś wieczorem – rada kadry. Trzeba ogarnąć się na przyjazd rodziców. Nie zaśpij!

      Przygryzłem usta i kaszlnąłem. W namiocie było bardzo duszno. Sięgnąłem dłonią w kierunku poły, gdy telefon ponownie dał o sobie znać. Na ekranie pojawiło się zdjęcie mojego ojca i dwie słuchawki. Westchnąłem.

      — Tak, tato? — Odebrałem i starałem się nie brzmieć jak zażenowany i znudzony.

      — Cześć Edziu! — W odpowiedzi usłyszałem chichot Łucji i jej pisk. — Słyszy mnie, tatusiu, słyszy mnie! — powiedziała gdzieś za siebie. — Cześć! — Cieszyła się jak głupiutka.

      — Cześć, maszkaro! — Uśmiechnąłem się, jakby wierząc, że ten uśmiech do niej dotrze. — Jak tam? Już tacie na głowę wchodzisz?

      — Na kolana! — Zaśmiała się z własnego żartu. — Co robisz? Edziu! Grasz tam harcsenki?

      — Przecież wiesz, że nie gram harcsenek bez ciebie, głupolu. — zapewniłem ją. Mała kichnęła. — I tutaj jest tak... — zamyśliłem się. Czasami miałem trudność z opisywaniem jej, niewidomej, świata, który widziałem. — Ziemia jest miękka i zielona jak nasza rzeżucha. Namioty to tak, jakbyś dotknęła obrusu. Śpimy pod obrusem, ba! w obrusie! — Śmiech po drugiej stronie. — I szumi woda jak w prysznicu. Jak odkręcisz kurki przy kranie, to usłyszysz to, co ja. Ogień jest taki ciepły jak kaloryfer w twoim pokoju.

      — A ta ładna dziewczynka z harcesarstwa? — Przełknąłem ślinę, gdy zadała to pytanie. — Ona też tam jest?

      — Harcerstwa, maszkaro! — Poprawiłem ją i nabrałem powietrza. — Jest.

      — I jaka jest? — pytała mała. — Umie grać na klawiszkach?

      — Jej dłonie są... mięciutkie i delikatne jak twój Hefalump.

      — To pewnie dużo ją przytulasz! — Łusia parsknęła w słuchawkę. — Trzeba mieć takiego swojego Hefalumpa, bo bez Hefalumpa to się smutno śpi, tak bezprzytulająco! Ona jest twoim Hefalumpem?

      — Jest moim Hefalumpem.

      Zapomniałaś, że Hefalumpów się bano, zanim je oswojono, siostrzyczko. Serce Klary też się boi. Nikt go nie oswoił.

***

      Czwartek, jedenasty dzień obozu. Obudziliśmy harcerzy i zarządziliśmy rozgrzewkę z bieganiem na polankach za podobozem Corony. Prowadziła stamtąd droga na usianą dmuchawcami łąkę, więc założyliśmy nasze wspaniałe dresy i pobiegliśmy, witając się z zaspaną Coroną. Justyna siedziała na bramie i pomachała nam z uśmiechem, przerywając granie na ukulele, które zabrała mi podczas rady kadry. Uznała, że nazwie je Piotrek i będzie z nim chodziła do czasu przyjazdu Konrada.

      Minęliśmy Filipa, wracającego ze swoją drużyną z rozgrzewki i skręciliśmy na swoją dróżkę. Drużynowy Vento wyglądał na zmęczonego, a mimo to prezentował się jak zwykle poważnie i dostojnie. Kiwnąłem mu głową na powitanie i poczułem nagły ucisk w klatce piersiowej. Zatrzymałem się więc i przeszedłem do skłonu, by ukryć bladość, jaka nagle wstąpiła mi na twarz. Moja drużyna zaczęła śmiać się z – jak to powiedzieli – gaci druha Rudolfa, który prawie wywalił się przy próbie skłonu i już ustalali, że dziś będziemy robić nogi, a jutro bicepsy (jakbyśmy jakiekolwiek mieli).

      Powoli wciągnąłem powietrze i przejechałem ręką po boku klatki piersiowej. Pod palcami czułem szwy. Zacisnąłem dłoń i podniosłem się, dając chłopakom znak do tego samego. Zamiast tego upadli na trawę i rzucili się na Rudolfa w celu zrobienia grupowej „kanapki".

      — Miła trawa, co nie? — Szczap próbował się podnieść, jednak to jeszcze bardziej rozbawiało chłopców.

      — To brzmi jak pytanie od dilera. — Zauważyłem cicho, na co blondyn parsknął śmiechem. — Dobra, uwaga, schodzimy z druha przybocznego. Harcerz...

      — Miłuje przyrodę! — Wydarł się Stasio. — Bo Rudi to koń!

      — Dlaczego koń? — Stłumiłem śmiech.

      — Konie jedzą trawę i robią „haa" — wytłumaczył mały harcerz.

      — Chyba „iha" — oburzył się Krzysiek.

      — No, nie, druh Rudi robi „haa" — Stasio westchnął teatralnie — jak idzie druhna Samanta.

      Ich śmiech przebił powietrze, a Rudolf, otrzepując się, biadolił coś o zerowej prywatności i zbytnim oddziaływaniu pozytywnym na te „chodzące dzieci piekła". Popatrzyłem na nich z miłością i pozwoliłem Stasiowi wdrapać mi się na barana. Pobiegliśmy całą drużyną w stronę naszego podobozu, wydzierając się przy tym, jak opętani i z „Lipką" na ustach.

      W podobozie chłopcy popędzili do namiotów, by przygotować się na śniadanie i apel, a także posprzątać, bo z Rudolfem co dnia sprawdzaliśmy im prycze. Po śniadaniu planowaliśmy zajęcia z budowania szałasów oraz ognisk i po obiadku nadchodził czas chatek.

      Wyciągnąłem ze skrzyni swoją pałatkę i sprawdziłem, czy nie jest dziurawa albo zapleśniała. W tym czasie Rudolf przebierał się w mundur i co raz zerkał na tylną stronę namiotu.

      — Bo ci zaraz oczy z orbit wyjdą — rzuciłem w jego kierunku, czyszcząc materiał. — Nie przesadź z tym „samantowaniem", bo harcerze zaczną latać do Corony czy Ekilore. Możesz to załatwiać w nocy, ale pamiętaj, że ja się za ciebie nie wyśpię. — Przypomniałem mu. Szczap usiadł na pryczy i zajął się wiązaniem chusty.

      — Właśnie wiem, że przesadzam. Ale jak pójdą na chatki, to pogadam z Sami. Ją we wszystkim wyręcza Klara, dasz wiarę? Przed obozem podobno nic nie zrobiła, a teraz... Ups. — Przykrył dłonią usta, a ja spojrzałem na niego czujnie. — Chyba otworzę sobie Milczka. Chyba teraz. Tak, zdecydowanie. Poproszę o Milczka.

      — Mów, co wiesz. — Założyłem rogatywkę i wziąłem teczkę z rozkazami. Nasza półka programowa wymagała posprzątania.

      — Wpadła w jakiś pracoholizm. Wszystko robi. Patrolski mógłby się obijać cały dzień, a podobóz funkcjonowałby idealnie. Tylko na noc znika. Prawie w ogóle nie śpi w kadrówce. Nie powinienem ci tego mówić. — Odwrócił wzrok, po czym znów na mnie popatrzył. — Przepraszam, Edi. Ja nie wiem, co się dzieje. Nikt nie wie.

      — Spokojnie. — Poprawiłem mu chustę, która wyglądała jak śmigła samolotu. Uśmiechnąłem się krzepiąco. — Dowiem się. Ty się nie martw, okej? — Wyjąłem z apteczki swoje tabletki. Przyboczny spojrzał na mnie smutno. — No, leć, rób zbiórkę. — Poklepałem go po ramieniu. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jeśli trzyma się komuś dłoń na ramieniu podczas mówienia, to ta osoba czuje się lepiej. Ach, te kursy metodyczne, tyle dają.

      Na śniadaniu porobiłem kanapki z serem moim najmłodszym i przysiadłem się do stołu Corony. Piotrowska położyła przede mną swój kubek w pingwiny i oparła mi głowę na ramieniu.

      — Czekam tylko, aż pójdą na chatki i będę spać cały dzień, przysięgam. — Ziewnęła, mówiąc szeptem. — W ogóle, miałam w nocy wrażenie, że ktoś stoi pod podobozem. Warta niby niczego nie widziała, ale... Mniejsza. Dzwoniłam do Felka. Przyjedzie na odwiedziny rodziców. Z Jankiem podobno lepiej. Wyszedł po leczeniu. — Ściszyła głos, jak tylko mogła. — Konrad chce go przekonać, żeby wrócił do harcerstwa, ale ta rana jest jeszcze zbyt świeża, wiesz. Damy mu czas. Laura, weź mi herbatę, proszę! — krzyknęła do przybocznej. — No i generalnie Kamińska mi trochę świruje.

      — Wiesz, też bym się czuł nieco nieswojo — odparłem, upijając jej herbatę. Po chwili Laura przyniosła jej o wiele więcej w menażce i uśmiechnęła się do mnie. — Ślicznie dziś wyglądasz, Laurka! — odpowiedziałem jej uśmiechem. Zarumieniła się i usiadła przy zastępowych. — W ogóle, podobno w Ekilore jest jakiś problem z Klarą.

      — Wiem, rozmawiałam z Samantą. Riońska się przepracowuje. Czaisz, że wczoraj zaniosła wszystkie maszty, dwie małe skrzynie i programówkę do zgrupa? A potem poszła naprawić NS-ki, bo jeden się zawalił? Henryk za nią polazł, ale pal go licho. — Machnęła ręką. Przecież Klara mówiła, że wybiła bark, więc jakim cudem podniosłaby nagle skrzynię? — Niekochany dzieciak, rodzice po rozwodzie, jeszcze do tego ta laska z ZHR-u go rzuciła, to wiesz, kiszka i kiszone. — Wypiła pokaźny łyk z menażki i wzięła do ręki dżem. — Mmm, jak myślisz, mogę zmieszać go z czokusiem i pasztetem?

      Roześmialiśmy się i zjedliśmy kanapki z pasztetem i czokusiem, po których mieliśmy ochotę wymiotować, więc dołożyliśmy dżem dla zabicia smaku. Było to tak słodkie, że musieliśmy wypić pół litra herbaty, by nie zamienić się w dwa chodzące cukierki. Albo w dwie pasztetowe.

      Co do Henryka – miała trochę racji. Podpuściłem Anastazję i zastępowa wygadała mi nieco o sytuacji przybocznego. Jego rodzice rozwiedli się i przez kilka lat mieszkał po trochu u obojgu. Do tego był jedynakiem i nie potrafił wybaczyć Julii, że go zostawiła, robiąc mu przy tym aferę przy całym hufcu. Współczułem mu, bo jednak rozumiałem, co znaczy rozbity dom, ale nie potrafiłem pojąć tego, jak jednocześnie może być tak zaborczy o Klarę, a przy tym tak bardzo nie przejmować się tym, co się z nią działo. Przecież podczas rozmowy z Sami wydawał się taki obojętny. I zimny. Jakby w nim pozostał tylko mróz.

¸,ø¤º°♡°º¤ø,¸

Lubicie chatki? Byliście kiedyś na nich?

DMB już wkrótce i z tej okazji mam dla Was one shot z Henrykiem w roli głównej. Przypomnimy sobie także Lilkę z OL i spojrzymy na to, jak Janek Lasecki przeżywa żałobę. Także wypatrujcie aktualizacji OL!

Zdjęcia na DMB zrobione, hah?
Jak Wam się czyta SM? Macie jakieś uwagi? Chętnie wysłucham!

Na górze mały baner! Już niedługo (mam nadzieję) zmienią się okładki. Znalazłam do nich takie cudne arty, jeju! Jestem zakochana, chciałabym umieć robić takie rzeczy, jeju.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top