Gdzieś tam pomiędzy gwiazdami
W wielkiej sali otoczonej konstelacjami najjaśniejszych gwiazd, pomiędzy Syriuszem a Koziorożcem, tuż nad Ziemią, może w innym wymiarze, gdzie nie dociera wzrok ludzki — gdzieś tam rozpoczął się handel czasem.
— Dzień jak co dzień.
Na krześle mającym przypominać mroczny tron władcy śmierci, spoczywał, albo raczej leżał, sam jej władca, który oprócz siedzenia chińskiej produkcji posiadał równie sztuczny strój. Pan Agonia próbował jak najlepiej oddać tytuł poprzez namalowane cienie pod oczami, czarną szatę przypominającą habit i wykonaną na zamówienie przez Syriusza kosę (z plastikową klingą, rzecz jasna). Jego osoba po prostu wołała: a) made in China, b) zabij mnie i c) siebie też zabij, bo potrzebuję pieniędzy na pogrzeb.
— Znowu się gapisz, Tempus — mruknął, wspierając głowę na łokciu, którym z kolei obciążał poręcz czarnego „tronu". Tempus był powiernikiem, reprezentantem, skarbnikiem, doradcą, skrybą, no i Panem Czasu, ale tym nie warto się chwalić.
— Po prostu nie mogę uwierzyć, że Syriusz, najjaśniejszy z Gwiazd, najznamienitszy kowal i rzemieślnik konkuruje z popularnymi wśród ludzi Chinami. — Pełnym dezaprobaty wzrokiem wskazał na kosę opartą o marmurową ścianę za krzesłem.
— Nie potrzebuję tego... — przystanął, szukając słowa. Trwało to niestety dłużej niż pragnął, więc machnął ręką. — Nie potrzebuję broni, by wrzucić śmiertelnika w otchłań Tartaru, Piekła, Nieba, Elizjum czy czego tam jeszcze.
— Racja, potrzebujesz mnie.
Pan Mroku, Agonii i Śmierci rzucił mu groźne spojrzenie, nawet nie zmieniając pozycji na krześle. Skrzyżowane w kolanach nogi przewiesił przez jedną z poręczy siedzenia, a na drugiej trzymał łokieć. Wyglądał na dwadzieścia lat ze swoją szpiczastą brodą i czarnymi odrostami, a w rzeczywistości liczył jakieś miliony wraz z bratem Tempusem i siostrą Vitae. Te namalowane cienie pod oczami zdecydowanie go postarzały.
— Wiesz co? Mogłem wziąć dzisiaj służbę z Vi, ona przynajmniej... — znów urwał, szukając odpowiedniego określenia. W pełnej irytacji zaczął ciągnąć za czarne włosy, mamrotając pod nosem, aż w końcu załamał rękę (do dyspozycji miał, jak wiadomo, tylko jedną).
— Wnosi trochę życia? — dokończył Tempus, uśmiechając się pod nosem. Był to ich rodzinny żarcik. Tempus znaczyło z łacińskiego czas, vitae życie, a mortem śmierć.
Pan Agonia wyszczerzył się, pstryknął palcami, przechodząc w ułożenie pistoletu wskazującego na brata — nauczył się tego od jakiegoś martwego nastolatka, który świetnie dogadywał się ze Śmiercią (oto prawdziwe znaczenie słów „być ze śmiercią za pan brat").
Zapewne kontynuowaliby tę czasochłonną dyskusję, ale przez ogromne wrota zbudowane z czarnego drewna (Mortem uparł się na ten klimat wprost z trumny) weszła pierwsza tego dnia udręczona dusza.
Istnieje wiele wierzeń na temat wędrówki duszy ludzkiej po śmierci. Niektóre mają poparcie w faktach. Chrześcijanie wierzą w czyściec, inni w kolejne wcielenia. Po śmierci dusza śmiertelnika błąka się przez jakiś czas po kosmosie, aż nie nadejdzie jej kolej na sąd. Korki są rzeczywiście długie (porównywalne do tych przed gabinetem lekarza). Potem następuje rytuał, podczas którego Władca Czasu odczytuje historię śmiertelnika wraz z odpowiednimi komentarzami. Sądzi go sprawiedliwość i, w zależności od wierzenia, trafia tam, gdzie zasługuje. Sprawa komplikuje się przy ateistach. Oni po prostu znikają.
Przy spotkaniu ze Śmiercią i Czasem śmiertelnicy w większości panikują. Najpierw następuje etap dezorientacji, pytania, czy to sen. Potem rozpacz, przerażenie. Są też ludzie, którzy po prostu słuchają mamrotania Tempusa, wpatrując się w przestrzeń. Jak wiele charakterów, tak wiele reakcji.
Duszę pierwszego śmiertelnika przywiało na sam środek Sali Śmierci (nietrudno zgadnąć, kto wymyślał nazwę). Sklepienie z gwiazd wisiało kilkadziesiąt metrów nad ich głowami, od Wschodu majaczyło światło Syriusza. W odległym kącie znajdowało się podium dla orkiestry zombie, którą czasem wzywał Pan Śmierci z tylko sobie znanego powodu. Okazało się, że ofiarą był młody, chudy nastolatek liczący może osiemnaście lat. Po spokoju, jaki zachował przed obliczem samego Pana Śmierci, który nawet nie wyprostował się na tronie, Tempus zdążył wywnioskować, że nie był to niespodziewany zgon. Od razu po tych przemyśleniach Wielka Księga leżąca na marmurowym postumencie przed nim otworzyła się na właściwej stronie. Pan Czasu podszedł do niej z powagą, nawet nie witając gościa.
— A więc... — Pan Agonia spojrzał z wyczekiwaniem na brata, który nałożył okulary do czytania.
— Cai Solberg — podpowiedział.
— A więc, Caiu, witamy w przestrzeni między życiem a śmiercią. Witamy w Sali Śmierci. Ja jestem Władcą Śmierci...
— Lepiej brzmi Pan Agonia. Dodaje ci tego upragnionego melodramatu. — Tempus mrugnął do niego i powrócił do zapoznawania się z kartą duszy śmiertelnika, którego mieli przed sobą. Mortem westchnął, masując dłonią skroń. Wreszcie wyprostował się. Wstał i z gracją godną drapieżnego kota chwycił za kosę. Trzeba przyznać, że jej klinga wyglądała na ostrą. Nie przestraszyło to jednak śmiertelnika.
— No teraz to wyglądasz jak mnich zabójca. Wyszedłby z tego niezły horror — skwitował Czas, gładząc krótką kozią bródkę. On natomiast wyglądał jak rockowiec na emeryturze, który postanowił zmienić styl na bardziej elegancki. — Musisz kiedyś nawiedzić śmiertelników i ich zainspirować — rzucił w stronę Caia.
— Może już zaczniemy. Pewnie kolejka śmiertelników czeka na moją łaskawość i litość.
Czas parsknął śmiechem, ale po chwili spoważniał i odchrząknął.
— Cai Solberg, dziewiętnastolatek pochodzący z portowego miasta Stavanger w Norwegii. Matka popełniła samobójstwo z powodu depresji. — Zatrzymał się, marszcząc brwi. Spojrzał na Caia, znów na Księgę i jeszcze raz na chłopaka. Odwrócił się w stronę brata, jakby nie wiedząc, co ma robić. Mortem podszedł do niego z irytacją wymalowaną na twarzy. Czas wyjaśnił mu coś szeptem, aż Pan Agonia wytrzeszczył oczy i pokiwał głową. Wrócił na swoje miejsce i spojrzał na Caia, wpatrującego się w swoje stopy. — Twoja matka dostała prezent od naszej siostry, Vitae, Życia. I poprosiła o szczęśliwe życie dla ciebie.
Chłopak uniósł wzrok na Tempusa. Zmęczony wzrok niebieskich jak ocean oczu, które widziały śmierć siostry, poprzedzaną śmiercią matki, a potem ojca. Historia tego nastolatka została opisana na trzech ogromnych stronach Księgi. Zazwyczaj losy osiemdziesięciu lat jednego człowieka zostają streszczone na jednej kartce.
— Trzeba wezwać Vitae — rzekł Agonia i opadł ciężko na tron.
— Trzeba wezwać Vitae — powtórzył Tempus.
— Kto to jest Vitae? — spytał Cai, tępo wpatrując się w przestrzeń. Pan Czasu zmarszczył brwi.
— Aktualnie Władczyni Życia, nasza siostra i twoja wybawczyni.
Pan Śmierci zwrócił powątpiewający wzrok na brata.
— Wybawczyni?
Tempus nie zdążył mu na to odpowiedzieć, bo chwilę po tych słowach Salę Śmierci zalała fala światła, jakby samo Słońce postanowiło ich odwiedzić, co byłoby mało prawdopodobne, bo a) nie żyli w zbyt przyjaznych stosunkach, b) było bardzo leniwe i zadufane w sobie oraz c) spowodowałoby to zagładę ludzkości.
— A jakże inaczej — rozległa się odpowiedź kobiecego głosu.
Gdy oczy wszystkich w sali przyzwyczaiły się do aury, jaką wytwarzała Pani Życia, ujrzeli wysoką, szczupłą, ubraną w żółtą suknię do stóp kobietę. Jej długie blond włosy mogące konkurować z włosiem samej Roszpunki opadały na plecy, a gdzieniegdzie można było dostrzec warkoczyki i kwiaty. Promieniującego życiem wyglądu dopełniały zielone oczy i piegi.
Vitae wolnym krokiem podeszła do braci, a spod sukni wystawały jej bose stopy. Jednak na tej pięknej twarzy nie gościł uśmiech. Była sfrustrowana i czuła się winna sytuacji, w jakiej znalazł się ten biedy chłopak. Nie przypilnowała, by jego egzystencja nabrała chociażby sensu. Zaledwie tydzień temu przypomniała sobie o synu Mai Solberg i wysłała mu na spotkanie pewną dobroduszną dziewczynę. Miała to być misja wybawcza, która przywróci w chłopaku chęci do życia. Już gdy wszystko zaczynało się układać, a Cai rozkochał w sobie biedną dziewczynę, zostawił ją i skoczył z klifu. No i znalazł się tutaj, chcąc zaznać świętego spokoju po śmierci, ale zaraz to ona przyprawi go o zawał, wcześniej pobudzając jego serce.
Dzielny Pan Agonia czmychnął czym prędzej za wyższego i silniejszego brata, bojąc się tej wyglądającej jak Anioł istoty. Na to kobieta nie zwróciła najmniejszej uwagi. Stanęła jak na scenie przed tronem i odwróciła się do sądzonej duszy. Przez dlłuższy czas mięła skrawek materiału sukienki, nie patrząc w niebieskie oczy Caia.
— Twoja matka była silną i dobrą kobietą. Jej postawa do życia inspirowała mnie — jego panią. Postanowiłam wynagrodzić jej trudy, a ona, jak się można było spodziewać, poprosiła o dobre i szczęśliwe życie dla ciebie. Słowo się rzekło. — Przystanęła i spoczęła na tronie. Gdyby Pan Mroku, Agonii i Śmierci nie bał się swojej rodzonej siostry, zapewne już by zaprotestował. Jednak teraz skrywał się w pełnej odwadze za Tempusem i, stając na palcach, przez ramię czytał streszczenie historii śmiertelnika, którego limit pobytu w Sali Śmierci już dawno się wyczerpał. — Tak bardzo przepraszam, że tego nie dopilnowałam — powiedziała ze skruchą, już patrząc w oczy Caia. Czas widział smutek wymalowany na twarzy Vitae. Zaczął analizować wszystko od początku do końca, a jako że był z niego inteligentny władca, w głowie już ułożył plan, który pomógłby zarówno siostrze jak i chłopakowi.
— Vi, ty już wykorzystałaś limit darów na najbliższe stulecie — stwierdził, podchodząc do niej. Odsłonił przez to brata, który, wzruszony czytanym tekstem, nie zwrócił na to uwagi. Kobieta przytaknęła ze smutkiem na te słowa. — Ale ja nie.
— Nie — zaprotestował Pan Agonia. — Do diabła, nie. CZAS STOP. NIE RÓB TEGO. — Mortem ruszył, wymierzając w jego stronę kosę. Tempus uśmiechnął się kątem ust, prawie niezauważalnie.
— Caiu Solberg...
— NA WSZYSTKICH BOGÓW, NIE RÓB TEGO!
— ...wręczam ci Dar Czasu.
— Nie. Nie. NIE. — Pan Furia zamachnął się kosą jak maczugą i uderzył w ziemie, rozłamując ją na dwie części. — Nie powstanie kolejny Zenek Martyniuk, bo tobie się tak podoba!
Całej tej rodzinnej scence przyglądał się zdezorientowany Cai. Podsumowując, nie wiedział, kim jest ta trójka, czemu jeszcze „żyje" i czym był dar, jaki otrzymał. Bał się chociażby odezwać, bo jakiś wariat rozłamał właśnie kosę z niewiadomych powodów, a teraz tarzał się po podłodze, bijąc pięściami gdzie popadło. Dwójka pozostałych... no właśnie, czego? Facet podający się za Władcę Czasu i siostra, która ponoć kumplowała się z jego matką, przyglądali się bratu, komentując to co jakiś czas:
— Traumatyczne wydarzenie. Mocno odbiło się na jego psychice — rzucił Czas, a Vitae pokiwała tylko z powagą głową.
— Jak to się stało i kim jest Zenek Martyniuk? — dopytywała, przyglądając się już z niesmakiem Panu Agonii, który zachowywał się, jakby to on umierał w agonii.
— Chciałem zrobić mu na złość i cofnąłem w czasie pewnego śmiertelnika. Potem wynikły przykre konsekwencje, jak każdej podróży w czasie. Został gwiazdą Disco Polo.
— Nie... — rzekła Vi z odrazą i przerażeniem.
— Tak...
Mortem wstał z ziemi, podnosząc pozostałości z klingą po kosie. Pewnie wyglądałby strasznie, gdyby dodano jakieś efekty specjalne i muzykę jak z horroru, ale było to co najmniej komiczne. Kipiąc ze złości, podszedł do rodzeństwa, które przyglądało mu się teraz z zaciekawieniem.
— Kto jeszcze? Kolejny Hitler, może Stalin? — rzucał te pytania jak ciosy prawdziwą kosą, nie podróbką. — Całoroczne męczarnie i męki! Do tej pory nie osądziliśmy tych wszystkich Żydów! A może teraz... — odwrócił się do chłopaka — jak ci na imię?
— Cai — odparł ze spokojem. Trochę bawiła go ta scena, a, gdy sam Władca Śmierci zwrócił się do niego, myślał, że wreszcie dostanie upragniony dar od niego.
— KAŁ ZABÓJCA. SUPER! Świetnie.
Vitae uniosła się ze spokojem do pozycji stojącej, na co Pan Agonia odważnie odskoczył od tronu za brata. Pani Życia wywróciła na to oczami i uśmiechnęła się do chłopaka ciepło.
— Przepraszamy za całe to zamieszanie. Dostałeś dar od mojego brata. Cofniesz się w czasie, ale będziesz niestety wszystko pamiętał — zakończyła ze smutkiem, jakby właśnie zrozumiała, że nie do końca wszystko miało się ułożyć po jej myśli. Tempus przytaknął jej słowom.
— O tak, będziesz pamiętał te wydarzenia jak przez sen. Ale bez ciemności nikt nie doceniłby światła, prawda, siostro?
Kobieta uśmiechnęła się do niego dobrodusznie i poklepała delikatnie po ramieniu jak przystało na dumne rodzeństwo.
— Wszystko pięknie i w ogóle, ale zapominacie o bardzo ważnym szczególe: czy ten chłopak w ogóle chce żyć? — Wskazał wzrokiem na Caia, który usiadł na zimnej, czarno-kremowej posadzce, czekając na to, co ma nastąpić. Wszyscy skierowali na niego wzrok, to też pomyślał, że chyba powinien się odezwać. Jednak nie wiedział, co powiedzieć.
— Twoje życie może się zmienić, jeśli tylko będziesz tego mocno chciał. — Vitae zeszła z podestu i podeszła do śmiertelnika. Przyklęknęła obok niego i popatrzyła mu w oczy. — Twoja siostra jest teraz szczęśliwa i wiem, jak mocno obwiniasz się o jej śmierć. To wszystko jednak było zaplanowane, wiesz? Wszystko ma swój cel, a tak, jak mój brat powiedział — spojrzała na niego przez ramię — nikt nie doceniłby światła, gdyby nie było ciemności.
Jednak to nie przekonało do końca Caia. Vitae była Panią Życia, ale nie była psychologiem. Nie miała też władzy nad tym chłopcem. Mogła go jedynie przekonać.
— Pomyśl o tej dziewczynie, która ci pomagała. Czuje się teraz tak samo jak ty.
Tu go miała. Chłopak spuścił wzrok na ziemie, bojąc się, że może nie powstrzymać łez. Widząc to, kobieta podniosła się i ruszyła do braci. To musiało wystarczyć.
— Im dalej w czasie go cofniemy, tym większe tego skutki będą. Dlatego może to być maksymalnie tydzień i przy dobrych wiatrach, nikt tego nie odczuje — poinformował Tempus siostrę, naciskając na słowo „skutki". Kobieta miarowo kiwała głową, układając wszystko w całość.
— Możemy cię cofnąć do spotkania na klifie.
— Przy dobrych wiatrach... ta, Lenin też był przy dobrych wiatrach, ALE NIESPODZIEWANIE ZMIENIŁY KIERUNEK — warknął, rzucając się na tron. Jednak po chwili wpadł na śmiertelnie genialny pomysł i ułożył się na tronie jak negocjator. Rozluźnił się, oparł i złożył ręce w wieżyczkę. — Jednak jest jeszcze mój dar, którym obdarzam wszystkich śmiertelników w ich czasie. Śmierć — ostatnie słowo wysyczał jak wąż. — Więc wybieraj, Kale Solberg.
— Długo nad tym myślałeś? — spytała z ironią w głosie Vitae. Mortem jakby odzyskał pewność siebie na tronie i ani przez chwilę się nie zawahał, świdrując wzrokiem śmiertelnika. Cai nie wiedział, co uczynić, więc jedynie wstał z podłogi. Patrzył się w przestrzeń przez dłuższy czas i przysłuchiwał kłótni rodzeństwa. Teraz kazano mu wybrać życie lub śmierć, a przed chwilą sam dokonał tego wyboru, tyle że nie przed sądem. Do tego Vitae i jej mierny dar przekonywania. Wspomniała o Liv, tak po prostu. Przecież on zrobił tej dziewczynie przysługę. Żyjąc, skazałby ją tylko na większe cierpienie. Zrobił to już matce, siostrze i ojcu. Nie chciał tego samego dla niej. Lepiej, żeby go nie spotkała.
— Pospiesz się, chłopcze — upomniał go Czas, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
— Czas cię goni, Kał — rzucił Mortem, stukając w lewy nadgarstek, ale rozbawionym wzrokiem wskazując na brata. Vitae parsknęła śmiechem, lekko nerwowym, a Tempus ukrył uśmiech. Nie ma to jak niecierpliwy Władca Czasu.
Śmiechy przerwał dzwonek telefonu od strony Mortema. Ewidentnie był to kawałek Mozarta dobiegający z Nokii 3310. Pan Agonia grzebał przez chwilę w czarnym habicie, aż w końcu wyjął zabytkowy model komórki. Wszyscy spojrzeli na niego z rozbawieniem i zdziwieniem.
— No co? Zarzekali, że niezniszczalna.
Odebrał telefon, ale nie odzywał się. Tylko kiwał głową, aż w końcu się rozłączył.
— Serio się pospiesz. Niejaka Liv Larsen przepycha się w kolejce.
Vitae wydała okrzyk zdumienia i przerażenia. Tempus zmarszczył brwi i na zmianę mierzył wzrokiem to siostrę, to brata, to teraz wyglądającego jak trup Caia.
— Nie... — wykrztusił śmiertelnik, opadając na kolana. — Tylko nie ona.
Tempus przytrzymał Vitae, której aura już nie promieniowała jak wcześniej. Domyślił się, że to Liv była dziewczyną pomagającą chłopakowi. W tej sytuacji już nie mógł obdarować tego śmiertelnika darem. Skutki tego uczynku byłyby opłakane. Mortem widział reakcje wszystkich w Sali Śmierci i doszedł do tego samego wniosku. Wstał z tronu, uniósł pozostałości po kosie i wykonał dziwny gest, jak różdżką. Chłopak zniknął.
— Kiedyś zapłacę za złamaną obietnicę — szepnęła Vi i również rozpłynęła się w promieniach światła. Jednak tym razem nie były tak oślepiające.
W sali zapanowała minutowa cisza, która uczciła Caia Solberga. Nawet jeśli bracia mieli wyrzuty sumienia i odczuli smutek, to tylko przez chwilę. Była to kolejna dusza, jedno życie spośród miliardów, mało znacząca cząteczka kosmosu, której egzystencja, nawet tak krótka, już wypełniła swoją rolę.
— To ciekawe — rozbrzmiał głos Mortema, przerywając ciszę. — Zamiast handlu czasem właśnie odbył się handel z Czasem.
Tempus nie zdążył mu odpowiedzieć, bo drzwi otworzyły się i tuż przed ich oblicza wiatr przywiał kolejną duszę. Bracia spojrzeli na siebie z tą samą obawą. To może być sama Liv Larsen. Spodziewali się ujrzeć tryskającą życiem duszę, kopię samej Vitae, tylko trochę przybitą własną śmiercią. Owszem, ujrzeli dziewczynę. Tyle że mogłaby konkurować z samym Panem Agonią w dosłownie wszystkim.
— Ona wygląda...
— Olśniewająco, tak, wiem — przerwała Mortemowi ubrana w całości na czarno, obojętnie na nich patrząca śmiertelniczka. Władca Śmierci uniósł lewą brew, powstrzymując uśmiech.
— Witaj, jestem Mortem, Władca Śmierci.
— Wyglądasz dosłownie jakbyś umierał.
— O tak, a na dodatek niosę śmierć innym.
Tempus w milczeniu przyglądał się tej pogawędce. Zdążył już przeczytać historię Camilli, mieszkanki Danii, a teraz tylko analizował jej zachowanie. Zastanowić może, czy rodzeństwo zna wszystkie języki świata, że potrafi dogadać się z każdym śmiertelnikiem. Ale przecież życie, śmierć i czas mówią jednym językiem. To logiczne.
— Wyobrażałam cię sobie trochę straszniej i mroczniej.
— Wystarczy, że mrok przemawia przez jego słowa — odpowiedział Tempus, na co Pan Furia rzucił w niego Nokią 3310 i spojrzeniem, którego nie dało się z żadnym innym pomylić. Pan Agonia właśnie znalazł Panią Agonię.
— Czemu nie tym kijem z ostrzem — rzuciła z ironią Camilla. Mortem już spieszył z wymijającą odpowiedzią, gdy ubiegł go Władca Czasu:
— Bo to ostrze jest plastikowe.
Pan Furia szukał w pobliżu czegoś, czym mógł rzucić w brata, ale nie znalazł lepszego pocisku od tego „kija z ostrzem".
— Może zechcesz w końcu dać swój najlepszy prezent tej dziewczynie. Wiemy, że stać cię tylko na obdarowanie śmiercią.
— To cudownie — odpowiedziała Camilla, a Mortem wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. — Hello darkness my old friend.
— No. Wreszcie jakaś bratnia dusza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top