Rozdział VI - Mówił Nikodem do grobu
U babci zawsze było coś do roboty. Po naleśnikach, które dostałem na śniadanie, wytrzepałem jej wszystkie chodniki, łącznie z tymi, które zdążyły nałapać nieco kurzu, leżąc w szafce. Potem wyprasowaliśmy i zmieniliśmy firanki. Babcia potrzebowała w domu męskiej ręki, więc po obiedzie porąbałem drzewo i rozpaliłem w centralnym.
Miałem osiemnaście lat. Ta myśl w połączeniu z tym miejscem łączyły się w dziwną nostalgię. Ponad jedenaście lat temu mój brat utopił się w jeziorze. Teraz, gdy patrzyłem w pochmurne niebo, zdawałem sobie sprawę, jak wiele czasu minęło od tamtego momentu.
Siedziałem na tym samym podwórku, bawiąc się w piaskownicy. Mama sadziła kwiaty w jednej z rabat. Było duszno, od kilku dni nie spadła ani jedna kropla deszczu. Resztę pamiętam jak przez mgłę. W sumie, jak dziecko mogłoby zapamiętać to dokładnie? Zadzwonił telefon. Pośród panującej na wsi ciszy, tylko od czasu do czasu przerywanej ptasim śpiewem, dźwięk dzwonka wydawał się nie miejscu. Mama odebrała. Wyobrażałem sobie, jak ściera pot z czoła, a później już tylko stoi, nie rozumiejąc, co mówi do niej przez telefon funkcjonariusz policji.
„Pani syn nie żyje. Czy mogłaby pani do nas przyjechać?"
Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, co musiała wtedy czuć. Żadna matka nie chciałaby stracić dziecka. Dla niej to był dodatkowy ból – w końcu pożegnała już męża, którego tak bardzo kochała, a teraz przyszło jej się stracić pierworodnego syna.
Mama wyjechała, zostawiając mnie z dziadkami, a gdy wróciła, przytuliła mnie mocno i ze łzami w oczach powiedziała: „Przykro mi, kochanie, ale twój Bartuś już nigdy nie wróci."
Jako prawie siedmiolatek, z początku myślałem, że gdzieś po prostu pojechał, a mama rozpacza, bo nie może go poprzytulać tak, jak kiedyś. Dopiero potem zostałem uświadomiony, co naprawdę się stało. „Twój braciszek poszedł do nieba".
Starali się nie używać przy mnie słowa „śmierć", tak jakbym był filigranową filiżanką, która na sam jego dźwięk rozpadnie się na tysiące kawałeczków. Niestety, byłem zbyt mądry, by nie rozumieć tej sytuacji.
Teraz miałem już osiemnaście lat, a ciało mojego brata zjadały robaki.
Dostałem smsy od mamy i przyjaciół, a babcia upiekła mi urodzinowe babeczki. Mimo że się uśmiechałem, aby nie sprawić nikomu zawodu, nie potrafiłem się cieszyć.
Gdy przyszedł wieczór, postanowiłem pospacerować po znajomej okolicy. Trwała jesień, więc jedynie we wspomnieniach przywoływałem obraz złocącej się w słońcu kukurydzy. Poza tym słońce już zaszło i panował nieprzyjemny półmrok. Gdybym był tu pierwszy raz, zapewne zgubiłbym się wśród nieoznaczonych dróg. Jednakże jako dziecko przemierzałem je niezliczoną ilość razy.
Zmierzałem w stronę cmentarza, a jedynym światłem była latarka w telefonie. Nie przepadałem za jesienią. Wcześnie robiło się zimno, padał deszcz i wiecznie było zimno. Kochałem za to lato. Słońce, truskawki i arbuzy. I wakacje.
W okolicy znajdowało się tylko jedno miejsce pochówków. Dbano tam o skoszoną trawę oraz czystość. Niewiele ludzi odwiedzało jednak to miejsce. Było ciche, położone wśród lasu, niedaleko małego kościółka i plebanii. Miałem szczęście, bo o tej porze wciąż paliły się latarnie. Wyłączano je około godziny dziewiątej ku oszczędności prądu.
Przeszedłem przez skrzypiącą, nigdy niezamykaną bramę. Poczułem się nieswojo. Pierwszy raz przychodziłem tu sam o tak później porze. Wziąłem się jednak w garść i wszedłem w labirynt zapomnianych grobów. Stare, kamienne tablice pozwalały pamiętać tych, którzy odeszli, ale mało kto przywiązywał do nich uwagę.
Bartek leżał pochowany tuż przy samej granicy z lasem. Postawiony jedenaście lat temu pomnik był zakurzony i leżały na nim zwiędnięte, mokre liście. W jednym ze zniczy tlił się na wpół wypalony wkład.
Przysiadłem na metalowej ławeczce i wpatrywałem się w wygrawerowany, złoty napis. Bartosz Olinkiewicz, żył lat 21, zmarł 28.05.2006. Tuż obok powieszono jedno z jego zdjęć – uśmiechniętą twarz młodego chłopca pełnego nadziei i szczęścia.
— Co mam ci powiedzieć? Przecież to mówienie do samego siebie — wymamrotałem. — Skończyłem osiemnaście lat, cieszysz się? Pewnie gdybyś żył, wyprawiłbyś mi jakieś przyjęcie, mocno przytulił i stwierdził, że w końcu mogę legalnie wypić z tobą piwo. — Uśmiechnąłem się. — Chociaż jeżeli gdzieś tam jesteś i oglądasz moje poczynania, zdajesz sobie sprawę, jak wiele alkoholu przyjął już mój organizm. Nie robię tego specjalnie, ale łatwiej się żyje, będąc twardym i niewzruszonym. Chyba się zauroczyłem. Chłopak ma na imię Artur, tak jak twój przyjaciel. Ciekawe, gdzie jest teraz? Może wciąż tu mieszka? Minęło tyle lat, ostatni raz widziałem go na twoim pogrzebie. Przytulił mnie, powiedział, że zawsze mogę na niego liczyć. Więcej go nie spotkałem. Ten gada podobnie, ale w niczym nie przypomina twojego Artura. Chociaż może to ten sam. — Westchnąłem. — Mam nadzieję, że nie, bo nigdy mnie nie zechce. Zresztą, może tak byłoby lepiej. Pierwsza miłość zawsze boli. Poza tym to dorosły mężczyzna, a ja wciąż jestem dzieckiem. Z nikim się nawet nie całowałem, a co powiedzieć o zaspokajaniu potrzeb dojrzałego faceta. Nawet jeśli, rękę mógłbym sobie uciąć, że jest hetero. To tylko ja wyobrażam sobie zbyt wiele i ubarwiam każde nasze spotkanie. Z boku to z całą pewnością nie wygląda w ten sposób.
Zamilkłem. Zimny wiatr poruszał koronami leśnych drzew. Oczy zaszły mi łzami, a chwilę później już płakałem jak małe dziecko. Spojrzałem na ciemne niebo.
— Chciałbym, żebyś tu był. Żebyś powiedział mi, co mam zrobić. Żebyś poklepał mnie po głowie i powiedział, że ludzie uczą się na swoich własnych błędach. Chciałbym świętować ten dzień razem z tobą. Minęło już jedenaście lat, a mi brakuje ciebie coraz bardziej, zwłaszcza teraz. Wiedziałbyś, co robić. — Otarłem łzy zimną dłonią. — Wiesz, mama bardzo dużo pracuje. Czasem mam ochotę narobić jej kłopotów, byle by odcięła się na chwilę od tego biura. Potem jednak myślę sobie, że robi to wszystko dla mnie. Wiem, że mnie kocha. Wczoraj jej powiedziałem o swojej orientacji. Przyznała się, że widziała twoje świerszczyki pod łóżkiem. Jestem głupi, bo nie wykasowałem historii przeglądarki, więc wie też, jakie porno ostatnio oglądałem. Ciekawe, czy miałbyś teraz dziecko, gdybyś żył. Miałbyś żonę? A może też byłeś gejem. W sumie, jakby o tym pomyśleć, uganiałeś się tylko za Arturem.
Siedziałem i opowiadałem mu wszystko, co wydarzyło się przez ostatnie pół roku. Co robiłem w wakacje, jakie miałem oceny, co słychać u Patryka i Olki. Pokochałby ich tak samo jak ja, gdyby dane mu było wciąż żyć.
Jeżeli istniało jakieś życie po śmierci, to miałem nadzieję, że Bartek jest gdzieś niedaleko i słucha moich żali. Że pragnie mnie przytulić.
Czy to dziwne, że tak bardzo brakowało mi kogoś, kogo ledwie pamiętałem?
***
W piątek po południu przyjechała mama, razem z Olką i Patrykiem, którzy zaczęli krzyczeć, że mam ich informować, kiedy chcę uciec od cywilizacji. Olka powiedziała, że muszę tańczyć walca na studniówce, bo nie ma chętnych, a za bardzo ją kocham, aby odmówić.
Poszliśmy wszyscy na cmentarz, aby zapalić lampki. Mama milczała, gdy staliśmy przed grobem Bartka. Ola zerkała na mnie co chwilę kątem oka. Nie płakałem, bo wszystko, co chciałem powiedzieć bratu, udało mi się wydusić dwa dni wcześniej. Teraz czułem dziwną ulgę, zdołałem się nawet uśmiechnąć, gdy wstawiałem świeże kwiaty do wazonu.
Wracaliśmy polnymi drogami, a mama opowiadała moim przyjaciołom historie ze swojego dzieciństwa – o zjedzeniu przez nią zupy z muchami, o rozbitym lustrze, które schowała w piwnicy i straszyło wszystkich, którzy się go tam nie spodziewali. Opowiadała o swoim małżeństwie i Bartku – o jego przedszkolu i o tym, że jak dowiedział się o bracie, ukradł dziadkowi wiśniową nalewkę, bo, jak twierdził, nie mógł tego przełknąć na trzeźwo. Opowiadała o tym, jak pięknie wygląda lato, gdy pola złocą się od rzepaku, kukurydzy i słoneczników. O gotowaniu domowego kompotu z rabarbaru, który rósł pod płotem, o smażeniu jajek na kaflowym piecu. O zimach, podczas których śnieg sięgałby nam po czubek głowy. O koniach ciągnących sanki i o bocianach, które pierwszy raz budowały swoje gniazda na dachach nowych domów.
Słuchali z zaciekawieniem. Wiedziałem, że ich rodziny od dziada pradziada mieszkają w miastach, jednak nie sądziłem, że coś może ich zainteresować w takim stopniu. Szedłem dwa kroki za nimi, więc oboje co chwila zerkali w moją stronę, tak jakbym miał się zgubić. Mama nie musiała się martwić – znałem w końcu każdą z tych dróżek.
Babcia upiekła szarlotkę z cynamonem. Patryk jadł, aż mu się uszy trzęsły. Olka z początku patrzyła niepewnie, jednak już po pierwszym gryzie zaświeciły jej się oczy. Popijaliśmy ciasto ciepłą herbatą z cytryną, a babcia wypytywała moich przyjaciół o szkołę, plany na przyszłość. Ola dumnie oświadczyła, że powoli zaczyna pracę nad książką, którą chciałaby wydać. Patryk obwieścił swoje plany odnośnie studiowania filologii angielskiej.
— A ty, Nikuś? — Babcia uśmiechała się szeroko w moją stronę.
— A ja zostanę sławnym matematykiem — oznajmiłem z udawaną dumą. — Jestem pewien, że zostanę drugim Pitagorasem!
Moje oświadczenie wywołało salwę śmiechu. Mama patrzyła na nas z załzawionymi oczami, pewnie nie będąc świadomą, że to widzę. Kiedy poszła z babcią do kuchni przygotować kolację, wziąłem głęboki oddech.
— Muszę wam coś powiedzieć, tylko proszę was o wyrozumiałość. — Spojrzałem po twarzach Olki i Patryka. — To wciąż dla mnie nowe i trudne, aby o tym mówić, więc... Zrobię to szybko, żeby mieć to z głowy... Bo wiecie, ja... Jestem chyba gejem.
Wypowiadając ostatnie słowo, zamknąłem oczy. Poczułem, jak palą mnie policzki. Ale wtedy Olka krzyknęła:
— Ha! Wiedziałam! Wisisz mi dwie dychy, Patryk!
Gdy na nich spojrzałem, wcale nie wydawali się zaskoczeni. Rudzielec wyciągał z portfela pieniądze, mamrocząc coś pod nosem o tym, że już się nigdy nie założy, a Maj uśmiechała się od ucha do ucha, bo zarobiła dwadzieścia złotych, które mogła teraz przehulać.
— I... to tyle? — zapytałem, ściągając brwi. — Nie będzie żadnej dramy?
— Dramy? Wiedziałam o tym od dawna, to Patryk się upierał, że wcale tak nie jest. — Olka spojrzała na naszego przyjaciela, który wyglądał na smutnego po przegranej. — Jaki normalny facet przekłuwa sobie język? Znaczy, pewnie tacy istnieją, ale ja widzę dla takiego kolczyka tylko jedno zastosowanie. — Tutaj uśmiechnęła się dwuznacznie. — Pamiętajcie też, że jestem dziewczyną i widzę, gdy ktoś ma maślane oczy. Tego wieczoru, gdy graliśmy w podchody, Nick patrzył na profesora De, jakby chciał go wziąć na tej zimnej trawce pełnej pajęczaków. — Poruszyła brwiami, zaczepiając Patryka łokciem. — Wtedy już byłam pewna. W końcu to naprawdę dobre ciacho, skoro podoba się zarówno mi, jak i mojemu przyjacielowi. Wiesz, co jest w tym najlepsze, Nick? — Myślałem, że było to pytanie retoryczne, więc milczałem. Olka przewróciła oczami i zapiszczała: — Że teraz możemy razem rozmawiać o męskich tyłkach!
Jestem zgubiony, pomyślałem, widząc jej rozmarzone oczy.
— A ty, Patryk...?
— Spałeś ze mną tyle razy, że gdybyś rzeczywiście na mnie leciał, już dawno byś mnie co najmniej zmacał. — Wzruszył ramionami. — Dopóki trzymasz zawartość swoich spodni z dala ode mnie, to nic do ciebie nie mam i nasza relacja pozostaje niezmieniona. — Ton jego głosu był poważny, ale zaraz po tym parsknął śmiechem.
Znalazłem sobie naprawdę fantastycznych przyjaciół.
***
Dochodziła już dziesiąta, a na dworze lało, gdy pożegnaliśmy się z babcią i szybko zajęliśmy miejsca w passacie mojej mamy. Nie było między nami żadnego napięcia. Śpiewaliśmy lecące w radiu hity, choć do niektórych nie znaliśmy słów.
Bycie z jednej strony „niegrzecznym" chłopcem a z drugiej dobrym dzieckiem ciężko było połączyć w jedno, gdy siedziało się w aucie zarówno ze swoją mamą, jak i swoimi przyjaciółmi.
— Tak w ogóle, to Nikodem obiecał, że nie będzie opuszczał lekcji. Staram się zerkać w dziennik i wszystko mu usprawiedliwiać, ale czasem nie dojrzę wszystkiego. Chciałabym więc was poprosić o lekkie donosicielstwo. Jeżeli zobaczycie lub dowiecie się, że mój syn urwał się z lekcji, dajcie mi znać. Te trzy dni wolnego to i tak dużo. Jesteście w końcu w klasie maturalnej.
Olka z Patrykiem obiecali, że zgłoszą każdą moją ucieczkę, śmiejąc mi się prosto w twarz. Wiedziałem, że zależało im na tym, bym jednak zdał ten nieszczęsny, ostatni rok.
— Mamo...
— Nie marudź. Każda inna matka kazałaby ci chodzić do szkoły, a ja pozwoliłam ci zrobić sobie trzy dni wolnego. Niedługo święta i znów będziesz siedział w domu. Do tego czasu masz mieć stuprocentową frekwencję.
— Dobrze, dobrze... A przyjedziemy na Boże Narodzenie do Bartka? Wiem, że pracujesz, ale moglibyśmy zabrać babcię po drodze. To nie musi być wigilia, może być równie dobrze każdy inny dzień świąt. Po prostu... Chcę mu pożyczyć wesołych świąt.
— Przyjedziemy. Wiem, że to trudne i że najchętniej nie odstępowałbyś tego grobu na krok, tak jak kiedyś Bartek ciebie. Chyba nie powinnam cię była odciągać od tego miejsca.
— Bardzo dobrze zrobiłaś. Gdybym tu został, nigdy nie poznałbym Patryka i Oli. — Odwróciłem się do siedzących z tyłu przyjaciół. Przysłuchiwali się naszej wymianie zdań. — A teraz to oni są dla mnie najważniejsi. Bartek by tego chciał, nie sądzisz?
— Zawsze chciał dla ciebie jak najlepiej. Byłeś jego oczkiem w głowie. Dzięki temu wyrosłeś na naprawdę mądrego chłopaka. — Mama ścisnęła moją dłoń, zdejmując rękę ze skrzyni biegów. — Ola mówiła, że idziecie jutro do klubu, żeby uczcić twoje urodziny. Nie sądziłam, że to powiem, ale chyba się cieszę, że nie wyprawiasz nic w domu, nie wyobrażam sobie sprzątania po libacji alkoholowej. Zwłaszcza toalet. Tylko wróć bezpiecznie do domu, może być to dom Oli, byle byście nie znaleźli się w tarapatach.
— Ależ mamo, Tarapaty są na drugim końcu Polski!
— No właśnie mówię.
***
Sobota zaczęła się od kataru, z którym się obudziłem. Od razu poszedłem zapuścić krople do nosa, a także wypić pół litrową herbatę z malinami, cynamonem, cytryną i imbirem. Dzięki dużej ilości soku z malin nie smakowała tak źle, jak ją pamiętałem.
Mama krzątała się po kuchni. Stwierdziła, że skoro mam pić całą noc i ona może już o tym powiedzieć na głos, to chce mi ugotować coś smacznego, co zapełni mój żołądek i pozwoli dłużej pozostać trzeźwym. Zagraciła więc blaty pełnoziarnistymi mąkami, jajkami i mięsem. Zdecydowała się zrobić lasange – jedną dla mnie, w wersji mięsnej, a drugą dla siebie, wegetariańską. Nie potrafiłem zrozumieć jej braku miłości do kurczaka i wołowiny, ale dopóki karmiła mnie normalnie i nie narzucała swojej ideologii, mogła nawet żywić się samymi owocami.
Sam siedziałem przed telewizorem, oglądając jakiś paradokumentalny program na Polsacie. Co jakiś czas zerkałem na matczyne poczynania, w razie gdyby potrzebowała pomocy, ale radziła sobie bardzo dobrze. Rzadko kiedy mogłem obejrzeć takie przedstawienie. Mama nie gotowała zbyt często, a jak już, to robiła to w czasie, gdy nie było mnie w domu. Żyłem więc zazwyczaj na daniach na wynos z różnych restauracji i knajp. Nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, zwłaszcza, że w razie potrzeby zawsze mogłem zrobić sobie kanapkę albo usmażyć jajecznicę.
Czas mijał i kiedy mama podała obiad na stół, zegar wskazywał godzinę szesnastą. Usiadłem, a mama gdzieś zniknęła. Gdy wróciła, w rękach trzymała kopertę.
— Wiem, że jestem trochę spóźniona, ale chciałam to zrobić na spokojnie. Wszystkiego najlepszego, Nick. Możesz zapisać się na najbliższy kurs prawa jazdy. — Zostałem przygarnięty do jej piersi, mimo że była nieco niższa ode mnie. — Tylko nie spowoduj żadnego wypadku, bo wtedy urwę ci nogi tuż przy tyłku.
— Dziękuję, mamo — objąłem ją równie mocno co ona mnie. — Jesteś naprawdę najlepszą mamą na świecie.
— Wiem.
Teraz już na poważnie usiedliśmy do jedzenia. Obiad był przepyszny. Wciągnąłem trzy porcje i w końcu poczułem się pełny. Podejrzewałem, że i tak przyjdzie mi się coś jeszcze jeść na mieście, ale nie mogłem odmówić takich dobroci.
Potem poszedłem wziąć prysznic. Kiedy stałem już taki nagusieńki przed lustrem, przyjrzałem się dokładnie swojemu ciałku. Jeżeli dziewczyny naprawdę uważały mnie za bad boya ze snów, powinny najpierw zobaczyć ten obrazek. Byłem chudy – bez żadnych mięśni, bez kaloryfera na brzuchu. Moje nogi wyglądały jak dwa patyczki. Patrząc sam na siebie, stwierdziłem, że przydałoby mi się pochodzić na siłownię. Wtedy przynajmniej sprawiałbym wrażenie groźnego, nie to co teraz.
Gorący prysznic zmył ze mnie zapach przeziębienia. Było mi ciepło. Wysuszyłem włosy i spróbowałem je trochę ułożyć, korzystając z lakieru do włosów, jednak wyglądały tak samo jak zwykle – jak poczochrane blond sianko.
Nikt nie zdziwił się, że włożyłem tylko czarne ciuchy. Tym razem jednak wziąłem ze sobą również bluzę, bo gdy pomyślałem o zimnicy panującej na zewnątrz, przeszedł mnie dreszcz.
— Mógłbym pofarbować się na czarno — mruknąłem do swojego odbicia. — Wyglądałbym wtedy jak pan ciemności.
Tym razem Patryk wyprowadził z garażu swój samochód, byśmy nie musieli jechać podmiejskim. Miał go zostawić pod domem Oli, skąd dalszą drogę przyszło nam przemierzyć pieszo. To jednak nie był koniec niespodzianek.
Patryk siłą zaciągnął mnie do domu Oli, gdzie po otwarciu drzwi dostałem w twarz confetti przy okrzykach:
— Wszystkiego najlepszego!
Maj stała przede mną z małym, ale uroczo wyglądającym tortem z wbitą świeczką z numerem osiemnaście.
— Pomyśl życzenie i dmuchaj!
Chciałbym się zakochać z wzajemnością. To była moja pierwsza myśl, nim wypuściłem z płuc powietrze, gasząc nikły płomyczek. Potem ogarnął mnie tylko pisk i zostałem pociągnięty na kanapę.
Rodziców Oli znów nie było w domu, więc wokół było cicho. Dostałem kieliszek pełen szampana i talerzyk z ciastem.
— Pij do dna i nie gadaj — rozkazał Patryk. Tak też zrobiłem. Tort był mega słodki, ale bardzo dobry – po brzegi wypełniony masą mascarpone z owocami. — A teraz pora na prezenty!
Rudzielec i blondynka wcisnęli mi do rąk dwa misternie zapakowane w ozdobny papier pudełka. Oba były nieduże. Od Oli dostałem zegarek na czarnym, skórzanym pasku i srebrne spinki do mankietów. Powiedziała, że mam je włożyć na studniówkę. Od Patryka zaś nowy portfel – niby zwykły i czarny, ale miał wytłaczane, piękne wzory.
Przytuliłem ich oboje.
— Dzięki, jesteście najlepszymi przyjaciółmi na świecie!
— Dobra, koniec gadania, idziemy się bawić! — Olka nałożyła na głowę cekinowy kapelusik.
Wiedziałem, że zapowiada się naprawdę długa noc.
Pozdrawiam moje zdolności dotrzymywania wcześniej zapowiedzianych terminów.
Dziękuję.
Dobranoc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top