''Specjalne zaproszenie"

Wigilia tuż tuż, a ja nadal nie mam pojęcia, co powinnam podarować Codyemu na prezent. Wczorajsza wyprawa do galerii handlowej z Tal, zakończyła się niepowodzeniem, bo nie znalazłam niczego sensownego. Zirytowana spoglądam na swojego białego misia i mimowolnie się uśmiecham. Cody zadał sobie wiele trudu, aby przewieźć go pociągiem, a potem dotrzeć z nim do mnie ze stacji.

- Darcy! - woła mama, więc szybko zwlekam się z łóżka i schodzę na dół.

- Coś się stało? - pytam.

- Delia nie może do nas przylecieć na święta. Ginekolog jej zakazał, więc lecimy do niej całą rodziną.

- Serio? - marudzę. - A miałam nadzieję, że będę mogła zaprosić do nas Codyego.

- On leci z nami. Delia powiedziała, że chce go poznać. Wylatujemy jutro wieczorem, więc idź się szykować.

- MAAAAAAAAAAMO! - krzyczy Dwayne, na co się krzywię. Całe osiedle go słyszało, jak nie miasto. Co temu gnojkowi odbiło?

- Dwayne, ja wiem, że jestem stara, ale słuch mam jeszcze dobry. Co się stało?

- Nic - zabiera z miski czerwone jabłko. - Sprawdzałem, czy jesteś. - wzrusza ramionami. - DORIAN!

- COOOOO?

- ODPUŚĆ! MAMA JEST W DOMU!

- DOBRA!

- Co wy kombinujecie? - pyta mama i spogląda przenikliwie na tego małego idiotę. On jedynie się uśmiecha i bierze kęs jabłka.

- Nic, a nic.

- Dwayne?

- Też cię kocham, mamo. - daje jej buziaka w policzek i wybiega z kuchni, potykając się o własne nogi. Dziwnym trafem udało mu się zachować równowagę i pobiegł dalej. Zapewne zaszyje się z Dorianem w pokoju i będą kombinować, jak bezkarnie podglądać dziewczyny w szkole, gdy przebierają się na wf. Oni są nieobliczalni i nie można im ufać. Wracam do swojego pokoju i od razu z szafy wyjmuję walizkę. Wolę się spakować od razu, a wieczorem mieć święty spokój od jakichkolwiek obowiązków. Pakuję kilka par spodni, chociaż wątpię, żeby mi się przydały. To Barcelona, a tam rzadko kiedy jest zimno, dlatego biorę więcej spódniczek i letnich bluzek.

****

Cody

- Kenneth! Ty idioto! Zeżarłeś mi naleśniki! - krzyczy Jayden na biednego susła, który śpi na kanapie. Musiałem mu nawet zrobić zdjęcie, bo w pewnym momencie zaczął ssać kciuk. Takie duże, słodkie dziecko.

- Weź mu odpuść, matole. - wtrącam i wracam do przeglądania jubilerskiego sklepu internetowego. Za tydzień jest wigilia, a ja nadal nic nie kupiłem mojej dziewczynie.

- Co ty? Masz zamiar się oświadczyć? - zagaja Jayden i zagląda mi przez ramię.

- Nie - śmieję się. - To za parę lat. Kupię jej chyba bransoletkę.- przeglądam oferty, gdy moja komórka daje o sobie znać. Na wyświetlaczu pojawia się zdjęcia uśmiechniętej Darcy, a mój dzień od razu staje się lepszy. - Halo?

- Cześć! - chichocze.

- Oho, ktoś tu ma dobry humor. - stwierdzam.

- Bardzo! Moja siostra robi wigilię w Barcelonie i jutro tam lecimy. - co? Kurwa, a myślałem, że te święta spędzimy razem. No, ale mówi się trudno. Nie można mieć wszystkiego.

- W takim razie, miłej zabawy.

- Nie rozumiesz, osiołku. - śmieje się. - Ty też z nami lecisz. Dostałeś nawet specjalne zaproszenie.

- Naprawdę? - dziwię się. Tak naprawdę nie znam jej starszej siostry. Nigdy jej nawet nie widziałem i nie wiem, czy to nie będzie przesada pojechać do niej na święta. Nie chcę się nikomu narzucać.

- Pakuj się, kochanie. - cmoka do słuchawki. - Widzimy się jutro na lotnisku w San Francisco. Wylot mamy o dwudziestej. Pa. Kocham cię.

- Ja ciebie też. Do zobaczenia. - rozłącza się, a ja zamykam laptop i odkładam go na stolik kawowy.

- Co jest? - pyta Jay.

- Lecę na święta do Barcelony. - oznajmiam i idę do swojego pokoju, aby się spakować. Chociaż przez kilka dni będziemy mieli spokój od Liama, Gillian i tego całego gówna z moim zatruciem. A spędzanie czasu z rodziną Darcy, to czysta przyjemność.

***

Darcy

Siedzę w poczekalni na lotnisku i czekam na Codyego, który właśnie jedzie tutaj taksówką oraz dziadka Jamesa i babcię Alice, którzy zawsze się spóźniają. Spoglądając na moją rodzinę to zaczynam mieć obawy, że te święta będą spokojne. Babcia Nadia i dziadek Will to mieszanka wybuchowa, tata i mama codziennie wyglądają tak, jakby mieli na siebie ochotę, Drake i Vivian to chodząca bomba, nie wliczając do tego Raelyn, Noelle i małego Willa.Ah.. I jeszcze ich małego psa. Dwayne i Dorian to nieźli kombinatorzy i na pewno grzeczni nie będą. A jak dziadek James i dziadek Will się upiją to będziemy mieli darmowy koncert. Cholera. To będzie istna masakra.

- Dzień dobry - wita się Cody z moimi rodzicami.

- CODY! - woła dziadek. - Cześć moja kochana, łachudro. - podchodzi do niego i mocno go obejmuje.

- Rany, dziadku - wtrąca Drake. - Wyglądasz bardzo gejowsko, jak go tak tulisz. - dziadek od razu odpycha od siebie mojego chłopaka i pokazuje środkowy palec w stronę Drakea.

- Tatusiu - marudzi Noelle. - Dlaczego piesek nie chce się bawić? - wskazuje na śpiącego mopsa.

- Bo śpi - odpowiada Drake.

- TATO! - piszczy Lynn. - Dwayne mnie ciągnie za warkoczyki.

- Dwayne - wtrąca tata. - Zostaw swoją bratanicę!

- Ona jest głupia! - oburza się chłopiec. Ignoruję ich małą wojnę i staję na palcach, by pocałować Codyego w usta.

- No hej, przystojniaku. - uśmiecham się, co odwzajemnia.

- No hej, piękna....

-----
Hej misie ❤️
Brak weny wciąż mi ciąży, ale nie chciałam wam kazać dłużej czekać. Rozdział moim zdaniem jest bez sensu, ale przed nami święta w Barcelonie. Cała rodzina w jednym domu? To się nie moze udać😂😂😂
Buziole 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top